czwartek, 29 listopada 2012

rozdział *14



***

         Taylor przejechał przez bramę, spoglądając ukradkiem w stronę dziewczyny. Nie odzywała się od jakiegoś kwadransa, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę swojej dłoni tak mocno, że widział jej pobielałe kłykcie. Ewidentnie się denerwowała, chociaż tyle razy zapewniał ją, że niepotrzebnie.
-Wszystko w porządku?
Odwróciła się gwałtownie.
-Jesteś powiem, że rodzice wiedzą?
-Znowu zaczynasz? – westchnął.
-Ale..
-Nie ma żadnego ale.. zaraz sama się przekonasz co rodzice o tym myślą.
Wskazał głową na stojącą w drzwiach uśmiechniętą kobietę, która dreptała w miejscu najwidoczniej marznąc. Wzięła głęboki wdech, potem kolejny i wysiadła.
-Jessie kochanie, tak się cieszę że przyjechałaś – przytuliła ją do siebie, po czym pociągnęła za rękę – chodź bo zimno.
Zostawiły chłopaka samego, co osobiście nie przeszkadzało mu. Cieszył się, że rodzice polubili Jessie, że w pewnym sensie dali to ciepło, którego jej brakowało. Gdy wszedł do domu, kobiety w najlepsze rozmawiały przy filiżance, zapewne herbaty. Prychnął pod nosem, tak by go usłyszały i rzuciwszy ostentacyjnie torby znalazł się obok nich.
-Tak to się zostawia syna – spojrzał na matkę, po czym przeniósł wzrok na dziewczynę – i przyjaciela?
-Kochanie, Jessie jest naszym gościem. Zachowuj się.
-Mamo..
-No właśnie.. zachowuj się – przyjaciółka z ledwością powstrzymywała się przed parsknięciem i gdyby nie obecność jego rodzicielki pewnie by to zrobiła.
Czarnowłosa kobieta odwróciła się do kuchenki, co Taylor od razu wykorzystał, pochylając się nad Jessie. Czuła jego oddech tuż przy uchu.
-Jeszcze kwadrans temu nie byłaś taka odważna, jak tchórzliwy kociak – wyszeptał.
Miała ochotę mu przywalić, wiedział to doskonale, ale jego charakter wręcz walczył ze sobą by nie dogryzać jej na każdym kroku, droczyć się by doprowadzać do czystego szaleństwa, tak jak i ona jego w większości czasu doprowadzała.
Nie czekając na jej odpowiedź, ulotnił się z kuchni w trybie natychmiastowym, zderzając się prawie z ojcem.
-Dobrze, że już jesteście, mogę z wami porozmawiać?
-Ze mną i z Jessie?
Dziewczyna słysząc swoje imię odwróciła się. W progu stał Richard, ubrany z czarne spodnie i niebieski sweter, spod którego wystawał kołnierzyk jasnej koszuli. Widząc go, po raz kolejny stwierdziła, że Tony i Taylor zdecydowanie po nim odziedziczyli oczy i tą wyrazistość twarzy.
-Mam dla was propozycję – ojciec uśmiechnął się tajemniczo do matki i wskazał na gestem dłoni na drzwi jego gabinetu.
-Dla nas?
-Tak synu, dla ciebie i dla Jessie – powtórzył – czy ja niewyraźnie mówię?
-Zaczynam się obawiać.
-Przestań tyle gadać – uśmiechnął się do Taylora.
Weszli do gabinetu i do nozdrzy dostał się zapach drewna i dymu. Dziewczyna rozejrzała się. Ciemne drewniane ściany, kolorem przypominające dojrzałą czereśnię i wielkie, prawie czarne biurko nadawały temu miejscu dostojeństwa. Niewiele brakowało a ukłoniłaby się wchodząc do pomieszczenia. Na dwóch ścianach wisiały projekty w złotych ramach, a przy biurku znajdował się jeden skórzany fotel właściciela i dwa niewielkie po drugiej stronie. Tam też wskazał ojciec. Zajęli posłusznie miejsca, spoglądając na niego jakby zaraz miał wydać na nich jakiś wyrok, jakby mieli zostać skazani. Mężczyzna podszedł do barku, odwracając się do nich.
-Czego się napijecie?
-Zaczyna mnie to przerażać?
-Jessie jestem aż tak straszny? – zaśmiał się pod nosem wyciągając szkocką i trzy szklanki.
-Nie, ale ta cała tajemniczość.
-Bo utrudniacie mi na każdym kroku, najpierw przed drzwiami teraz z wyborem alkoholu.
Usiadł wygodnie na fotelu rozpinając guziki swojej marynarki.
-Przejdźmy do rzeczy – zaczął nalewając alkohol i przesuwając szklanki w stronę siedzącej po przeciwnej stronie biurka, pary – mam dla was propozycję pracy, a w zasadzie stażu.
Taylor uśmiechnął się usadawiając wygodniej w fotelu. Widział delikatne skinienie głowy ojca, czego Jessie nie zauważyła.
-To znaczy?
-Ty wiesz co robimy i jak funkcjonuje firma – przeniósł teraz wzrok na dziewczynę, która nadal się nie odezwała – ale ty Jessie jeszcze nie wiesz. Zapoznałabyś się ze wszystkim na miejscu, widziałem twoje prace i chciałbym żebyś do nas dołączyła. Potrzebuję ludzi. Firma dostała kontrakt na zrobienie osiedla. Ja będę mieć ludzi, wy praktykę. Więc co o tym myślicie?
Jessie spojrzała wreszcie na Taylora, wpatrywał się w nią wyczekująco, stukając palcami o kant fotela. Wyglądał tak jakby propozycja nie zrobiła na nim żadnego wrażenia, ale czemu ona się dziwiła. Dla niego było to coś naturalnego, a dla niej szansa na lepszą przyszłość.
-Chciałabyś?
-Czy bym chciała? – uśmiechnęła się do przyjaciela, po czym odwróciła się w stronę mężczyzny – kiedy zaczynamy?
-Myślę, że o tym porozmawiamy po świętach. Bardzo się cieszę, że do nas dołączysz, a teraz kochani chodźmy już bo mama zaraz sama zacznie wszystko przygotowywać.


***

Wcisnęła się głębiej w ciepły koc, który przyniosła dla niej Lora, wpatrując się jak urzeczona w wielką tarczę księżyca. Co jakiś czas jakaś chmura na krótką chwilę przysłaniała go, zagarniając jego światło i po chwili znikała w ciemności. Sięgnęła dłonią po stojący na stoliku kubek czekolady z kilkoma piankami. Usłyszała za sobą skrzypienie na śniegu i odwróciła głowę. Taylor niósł kolejne koce w jednej ręce i kubek z drugiej, próbując nie uronić z niego ani kropelki.
-Cholerna zimnica, zobaczysz że się pochorujemy – wymamrotał niezbyt zadowolony.
-Przecież cię nie zmuszam, chcesz to idź. Mnie jest dobrze.
-A potem będziesz narzekać, że z tobą nie zostałem.
Rzucił koce na jeden z foteli i chuchnął w dłonie. Z jego ust wydostała się delikatna mgiełka po czym szybko zniknęła.
-Wynocha stąd jak masz tak marudzić.
-I myślisz że cię posłucham? – usiadł obok nakrywając ich kocem.
-Już dawno co do tego straciłam nadzieję.
-No widzisz? Jak ty mnie dobrze znasz. Aha, zapomniałbym, jedziemy razem na imprezę do Nate’a, w końcu jakoś trzeba pożegnać stary rok?
-Nie – posłała mu spojrzenie pełne zaskoczenia.
-Ale jak to?
-Normalnie.
Taylor wpatrywał się w dziewczynę jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
-Dlaczego?
-Rany Taylor, po prostu nie mam ochoty na imprezę z ludźmi ze szkoły.
-To możemy wymyślić coś innego.
-Nie. Potrzebuje odpoczynku. Proszę.
-Jesteś pewna? Nie zmienisz zdania? Zostały dwa dni..
-Jestem pewna że nie zmienię zdania, odpocznę, poczytam, wynudzę się. To jest mi teraz potrzebne, a ty masz się dobrze bawić. Może Amber uda się w końcu cię poderwać – poruszyła śmiesznie brwiami.
-Po moim trupie.
-Możesz się upić.
-Hawks daj mi spokój, między mną a Amber nic nigdy nie będzie i doskonale o tym wiesz, więc nie wiem po co poruszasz ten temat.
-Żeby cię wkurzyć – uśmiechnęła się szeroko upijając łyk już nie tak gorącego napoju, jakim był jeszcze przed kilkoma minutami.
-Bierzesz ze mnie przykład?
-Uczę się od najlepszych.
-Wiesz co? Cieszę się że byłaś tu przez święta. Cudownie widzieć mamę taką szczęśliwą..
-Sam to sprawiłeś.
-Ty też, polubili cię oboje i wszystko byłoby świetnie gdyby nie to całe swatanie.
-Tak – zaśmiała się – to jest zabawne, zobaczysz przekona się że nie ma sensu łączenie nas.
-To na pewno.
-Dlaczego padło na mnie a nie na Tony’ego. Czym zawiniłem?
Zaśmiał się głośno po czym jęknął uderzony w ramię przez przyjaciółkę.
-Idiota.
Widząc uśmiech na twarzy dziewczyny, uśmiechnął się.
-Mimo wszystko dziękuję.
-To nie ty powinieneś mi dziękować, tylko ja tobie. Nadal nie mogę uwierzyć że za miesiąc zaczynam normalną pracę.
Oparła głowę o jego ramię i zapatrzyła się na czarne jak smoła nocne niebo. Ten gest stał się dla niej czymś naturalnym, czymś związanym z Taylorem.

***

Taylor stał z kieliszkiem szampana w jednej dłoni i telefonem w drugiej. Miał zamiar zadzwonić, ale w ostatnim momencie zrezygnował, wysyłając przyjaciółce sms-a z życzeniami noworocznymi. W pewnym sensie żałował że jej tu nie było, ale zdawał sobie sprawę z tego, że dla niej wszystko za szybko się działo. Dosłownie wpakował się buciorami w jej życie.
-Tu jesteś – usłyszał piskliwy głosik i westchnął zrezygnowany – za chwilę odliczanie.
-Stąd też je usłyszę.
-Masz ochotę zatańczyć?
-Nie bardzo, może później.
-No tak przecież nie ma z tobą tej twojej Jessie – warknęła.
-Co ci do tego?
-Zmieniłeś się Taylor. Byłeś inny, a teraz..
-Amber ty nie wiesz jaki byłem, więc nie mów mi że się zmieniłem..
-Zmieniłeś się – pokręciła głową ze smutkiem.
Dziwnie się poczuł widząc jej zaszklone oczy, jakby historia się powtarzała. Nie chciał tego, chciał mieć czyste sumienie. Odstawił kieliszek na parapet i spojrzał na Amber zaciskając szczękę.
-Zatańczysz?
-Naprawdę?
-Chodź.
Pociągnął szczęśliwą dziewczynę w stronę kilku tańczących par i przytulił ją do siebie. Przylgnęła do niego całym ciałem nawet się nie zastanawiając. Poczuł jej intensywne perfumy i zrobiło mi się niedobrze, gdyby tylko mógł znalazłby się daleko stąd, daleko od niej, ale nie chciał robić jej przykrości, chociaż tego jednego dnia. W myślach wytłumaczył swoją wielkoduszność, dużą ilością alkoholu. W końcu utwór się skończył, a ona nadal trwała w uścisku, nawet go nie poluźniając.
-Amber..
-Jeszcze jeden..
-Nic z tego, została minuta.
Odsunęła się niechętnie po czym została zawołana przez jakąś dziewczynę. Wykorzystał sytuację i niezauważony wymknął się na zewnątrz. W oddali widział już piękne wulkany opadających na ziemię drobnych gwiazdeczek, spirale, pióropusze. Magiczna noc, przerywana głośnymi okrzykami, śpiewem i muzyką. Huki wystrzałów i znów rozsypujące się na wszystkie strony małe iskierki. Oparł się o maskę jakiegoś samochodu i zapatrzył w niebo. Miał nadzieję, że kolejny rok przyniesie więcej dobrego niż złego, chociaż jak się tak głębiej zastanowił to nie mógł narzekać. Dodatkowo w jego życiu pojawiła się dziewczyna, nie jako obiekt westchnień ale jako prawdziwa przyjaciółka. Dziwne, że potrzebował właśnie kogoś takiego. Chciał jej pomóc, w pewien sposób może ochronić przed złem jakiego doświadczała. W końcu przyjaciele tak postępują. Znów spojrzał w rozjaśnione milionami iskier niebo i delikatnie uniósł kieliszek.
-Szczęśliwego nowego roku – powiedział do siebie opróżniając jednym haustem zawartość szkła.



 

czwartek, 22 listopada 2012

rozdział *13



***

Wpatrywała się w swoje odbicie, nie poznając zupełnie. Jeszcze kilka dni temu opalała się na najcudowniejszej plaży na świecie, a teraz znowu znajdowała się w Billy’m. Wysokie szpile, siatkowe rajstopy, czarna bielizna i purpurowy obcisły gorset ściskający ją tak mocno, że z ledwością mogła oddychać. Do tego mocny, wyzywający makijaż, długie sztuczne rzęsy przyozdobione fioletowym brokatem i skręcone włosy z wpiętymi fioletowymi, również kręconymi pasemkami.
-Nicky, czy nie da się tego trochę poluźnić?
-Kochanieńka, musimy wyeksponować wszystko co mamy..
Jak na zawołanie, z ust dziewczyny stojącej przed natapirowaną blondynką, wydobył się jęk bólu. Powodem był oczywiście, gorset zawiązywany na jej ciele.
-Sasha nie przesadzaj.
-Nie przesadzam – posłała Nicky gniewne spojrzenie i oparła się o ścianę mocniej zaciskając zęby, pozwalając by dokończyła swoją robotę.
-Dziewczyny to tylko pięć minut, potem wchodzi Anastacia i ściągniemy to z siebie. Jessie, Laura gotowe?
Nie musiały odpowiadać, Laura za to posłała koleżankom uśmiech, strzepując nieistniejące paproszki z soczyście różowego gorsetu.
-Ok – klasnęła w dłonie – wszystkie gotowe, więc czas zacząć przedstawienie.
W czwórkę podeszły do atłasowej zasłony i Jessie uniosła dłoń stojąc w ustalonej pozie.
        
Taylor spojrzał na scenę. Światła zostały przygaszone by po chwili rozbłysnąć za kotarą ukazując cienie dziewczyn. Poruszały się delikatnie, dopasowując do muzyki. Światło zgasło i zaraz znowu zaświeciło, tym razem przy dwóch równoległych podestach, oświetlając migoczącym światłem cztery różnokolorowe krzesła. Teraz widział je idealnie, widział Jessie i uśmiechnął się. Razem z jedną z dziewczyn przeszły na jedną stronę, dwie kolejne znalazły się po drugiej stronie. Tańczyły, poruszając się tak jakby układ znały od urodzenia, jakby nie sprawiało im to żadnych trudności. Sama naturalność i sexapil. Tylko w taki sposób mógł określić to co działo się na scenie. Zewsząd dało się słyszeć gwizdy i krzyki napalonych facetów, jednak one zdawały się tego nie dostrzegać. Uśmiechały się, wykonując coraz to bardziej trudniejsze figury.
-Poproszę ją o rękę – usłyszał głos próbujący przebić się przez dźwięki muzyki i gwizdy znajdujących się w środku.
-Spróbuj szczęścia – zaśmiał się nawet nie odwracając głowy.
-Żebyś wiedział że spróbuje, z tobą jest naprawdę coś nie tak. Jak ty się powstrzymujesz przy takiej dziewczynie.
-Tony kretynie, nie wszystko kręci się wokół sexu, tak jak u ciebie – zmierzył go wzrokiem.
-Jestem najnormalniejszym w świecie facetem.. w przeciwieństwie do ciebie najwidoczniej.
Nie odpowiedział, bo rozmowa z bratem na temat sexu nie należała do jego ulubionych. Za to Tony mógłby dniami i nocami mówić tylko o jednym. Znów zapatrzyli się na tańczącą Jessie. Nagle skądś z góry zaczął sypać się brokat, skrzący w świetle lamp. Dziewczyny dosłownie błyszczały, skąpane w skrzących się miliardami kolorów drobinkach. Tony zagwizdał czym wywołał uśmiech na twarzy Taylora. Utwór się skończył, światła zgasły i już po kilku minutach pojawiły się dwie tancerki przyklejając się do rur. Kwadrans później zobaczył ją wychodzącą z garderoby i nie odwracając się w stronę brata ruszył w jej kierunku. Stanęła przy barze, zamawiając coś do picia.
-Hawks jeszcze kilka takich tańców i będę musiał tu z bronią przyjeżdżać..
Odwróciła się gwałtownie.
-Idioto nie strasz mnie, wiesz że mam niekontrolowane odruchy – zaśmiała się opierając o bar – co ty w ogóle tu robisz?
-Wpadliśmy z Tony’m na drinka i potrzebuje podwózki.
-Z Tony’m?
-Jest tam – wskazał głową na mężczyznę, który gwizdał klaszcząc zawzięcie, pokręcił głową z rezygnacją – on się chyba nigdy nie zmieni. Więc jak? Podwieziesz mnie?
-Jak zaprosisz mnie na coś do jedzenia. Już czuję się głodna, a muszę z pół godziny poczekać na Billy’ego, żeby odebrać kasę.
-Jasne, zabiorę cię na romantyczną kolację.
-Wypchaj się Higgins.
Wyminęła go ze śmiechem i skierowała się do stolika przy, którym siedział Tony. Uśmiechnął się na widok dziewczyny.
-Jessie wyjdź za mnie.
-Ciszej, bo jeszcze ktoś usłyszy. Co jest dzisiaj z wami? Ten – wskazała na stojącego za nią Taylora – zaprasza na romantyczną kolację, ty oświadczasz się.
-Potrafimy zaskoczyć co nie?
-I to jeszcze jak, podobał się wam występ?
-Czy się podobał? Właśnie dlatego ci się oświadczyłem.
-Oświadczyłeś mi się przez taniec? – parsknęła śmiechem – a ja myślałam, że zainteresowałeś się mną bo mam genialny umysł i jestem miła..
-No.. tak.. to przecież.. też..
-Jessie cię wkręca głupku – Taylor zaśmiał się, dołączając tym samym do chichoczącej dziewczyny.
-O ty – pogroził jej palcem.
Odwróciła się w stronę baru i zobaczyła właściciela. Chwilę później wychodzili z lokalu zostawiając Tony’ego, który stwierdził, że skoro Jessie odrzuciła jego, jak to określił zaloty, to on popatrzy sobie na inne.
Z nieba spadały pierwsze w tym roku płatki śniegu, które mieniły się w blasku latarni, tworząc śnieżny balet. Wsiedli do auta i dziewczyna od razu włączyła ogrzewanie, by się trochę rozgrzać.
-Myślisz, że odpali?
-Odczep się wreszcie od mojej staruszki.
-Dlaczego nie zmienisz auta?
-Bo.. – spuściła głowę – bo to jedyna rzecz.. jaka została mi po tacie..
Zdębiał. A on jak jakiś niedorozwinięty kretyn ciągle zaśmiewał się ze stanu w jakim jest samochód. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał. Kretyn.
-Nie wiedziałem, przepraszam.
-Nic się przecież nie stało. To gdzie jedziemy?
-Przy jeziorze Somerville jest mały bar Popeye. Serwują tam świetne hamburgery.
-No tak hamburgery, czego ja się mogłam spodziewać słysząc od ciebie o romantycznej kolacji..
-O wypraszam sobie – uśmiechnął się – potrafię być romantykiem, przypomnieć ci noc nad jeziorem? A poza tym nie będę odsłaniał więcej przed tobą tej mojej strony..
-Bo?
-Bo moją romantyczną naturę pokażę tylko i wyłącznie kobiecie z którą będę.
-Aż nie mogę się doczekać tego byś wreszcie znalazł sobie dziewczynę.
-Aż tak ci ze mną źle?
-Będziesz mniej mnie męczyć wtedy, odetchnę..
-No to teraz dopiero zobaczysz jak mogę męczyć. Przesadziłaś – zaśmiał się głośno nie zważając na zmarszczone brwi dziewczyny wyrażające jedno. Zrezygnowanie.
-Mam cię dość – westchnęła i ruszyła.

Faktycznie, kilka kilometrów dalej zobaczyła podświetlany szyld z wielkim napisem Popeye’s Tavern. Gdy znaleźli się w środku od razu dotarł do nich zapach soczystego bekonu. Przełknęła ślinę, była już naprawdę głodna i teraz mogłaby zjeść dosłownie wszystko co by tylko podstawili jej pod nos. W środku znajdowało się kilka osób, które teraz podniosły głowy na dźwięk otwieranych drzwi, zaraz potem wrócili do przerwanych rozmów. Taylor podprowadził dziewczynę do stolika tuż przy niewielkim grzejniku i zajęli miejsca naprzeciwko siebie. Rozejrzała się. Po jednej stronie wielkie okno ukazujące ciemne jezioro skąpane w nocnym niebie. Po drugiej zaś stronie kilka stolików, bar z długą ladą przy której miejsca zajmowało dwóch mężczyzn w czapeczkach z daszkiem i dorodnymi brzuszkami. Najprawdopodobniej kierowcy, którzy zatrzymali się na kubek gorącej, czarnej kawy. Zamówili hamburgery i Jessie przyłożyła dłonie do grzejnika, czując jak z sekundy na sekundę, całe ciało rozluźnia się pod wpływem zalewającego ją ciepła. Uśmiechnęła się błogo.
-Cieplej ci?
-O tak, nawet nie wiesz jak mi teraz dobrze – rozmarzyła się.
-No popatrz, jak kobiecie niewiele brakuje do szczęścia.
-Żebyś wiedział – kąciki jej ust uniosły się nieznacznie – wystarczy mi ciepło i już jest dobrze.
-Jessie? Mam do ciebie pytanie..
-Tak?
Oderwała się na chwilę od ogrzewania się i spojrzała z wyraźnym zainteresowaniem na twarzy w stronę chłopaka.
-Może jednak zacznijmy od czegoś innego. Posłuchaj mnie i nie przerywaj..
Skinęła głową.
-..traktuję cię jak przyjaciółkę i ty mnie też mimo..
Chciała mu przerwać jednak udało jej się tylko otworzyć usta jak Taylor ruchem dłoni dał do zrozumienia, że przecież o coś prosił.
-..mimo, że czasami twierdzisz iż masz mnie dość. Jestem z tobą szczery i wiem, że ty ze mną też. Chciałbym, żebyś zawsze mówiła szczerze nieważne jak miałoby nas to zranić. Wolę prawdę niż kłamstwo i na tyle co cię poznałem, wiem że myślimy tak samo.
-Czyli mam rozumieć, że się nie okłamujemy? W żadnym wypadku?
-No i nie wytrzymałaś – zaśmiał się – tak, właśnie tak.
-Mnie to pasuje. Żadnych kłamstw, choćby nie wiem co..
Wystawiła w jego stronę dłoń i uścisnęli je sobie nawzajem. Właśnie o to mu chodziło. Uśmiechnął się pod nosem.
-A teraz to o co miałem cię zapytać. Zbliżają się święta, rodzice chcieli żebyś przyjechała, co ty na to?
-Nie.. nie.. ale dziękuję..
-Dlaczego?
Spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami, po czym zmrużyła je jakby zaraz miała zamiar go zaatakować. Wpadła w pułapkę.
-Szczerość, tak? – burknęła.
Uśmiechnął się niezrażony jej miną, zresztą nigdy nie przejmował się jej humorkami.
-Bo mam matkę, która jest moją rodziną i..
-Jessie..
-.. i nie chcę siedzieć wam na głowie..
-Tak myślałem. Dziewczyno – pochylił się nad stolikiem wpatrując w jej oczy – po pierwsze nie będziesz siedzieć nam na głowie, rodzice sami to zaproponowali z czego ogromnie się cieszę. Po drugie, nie myśl sobie że to jakaś litość czy coś w tym stylu, bo znając ciebie to zaraz wpadnie ci taki pomysł do głowy, a po trzecie i najważniejsze.. będziesz w towarzystwie najprzystojniejszych facetów jakich znasz.
Zaśmiał się przez co i ona mu zawtórowała.
-Pochlebiasz sobie.
-Jeszcze docenisz to piękno – wskazał na siebie – jaka jest twoja odpowiedź? Od razu mówię, że jeżeli się nie zgodzisz zadzwonię do mamy.
Jakby na potwierdzenie swoich słów wyciągnął z kieszeni telefon i zatrzymał palec na jednym z klawiszy.
-Taylor – westchnęła – wiesz, że uwielbiam twoją rodzinę, ale nie powinnam..
-Dzwonię..
-Idioto jest po północy.
-Obudzę przez ciebie moją mamę, więc..?
-Święta są za półtora tygodnia, ja nawet nie wiem co za prezenty.. no weź.. nie mogę..
-Jeżeli obiecam ci a ty mnie, pomoc w zakupach to się zgodzisz? Proszę.
Przez chwilę zastanawiała się wpatrując w białą scenerię za oknem. Co miała do stracenia? Zupełnie nic. Matka znając życie będzie pijana i zajmie się sobą a ona? Ona jak co roku będzie sama siedzieć w pokoju, albo też błąkać się po pustych ulicach miasteczka. Będzie widzieć radosne rodziny przyjmujące gości, śmiechy, rozmowy. Chciała takich świąt, chciała. Odwróciła głowę w stronę Taylora.
-Jesteś pewien, że nie będę robiła problemu?
Nie musiał odpowiadać bo na jego twarzy pojawił się szczery, szeroki uśmiech, a zaraz potem przed nimi pojawiły się zielone talerze z dużymi hamburgerami pośrodku.



***

Stała pośrodku Highland Mall patrząc na otaczających ją, pędzących gdzie popadło ludzi. Jakby nagle znalazła się w mrowisku i była jedyną mrówką, która nic nie robiła. Dziwne porównanie, ale właśnie tak się czuła. Rozglądała się nie bardzo wiedząc co zrobić.
-Wyglądasz dziwnie Hawks.
-Nic nowego – burknęła pod nosem.
-Hej – stanął tuż przed nią – to jest świąteczny czas, radość z zakupów, prezentów, choinki a ty wyglądasz jakby te święta były jakąś karą.
-Taylor, ja nie przywykłam do tego..
-Czas to zmienić.
Pociągnął ją do najbliższego sklepu przyozdobionego jak wszystko dookoła w świecidełka, bombki i łańcuchy z popcornu i żórawiny. Stanęli przy jednej z półek na których znajdowały się kolorowe okładki płyt.
-Kupimy jej płytę.
-Co? – spojrzała na niego zaskoczona i jednocześnie zniesmaczona – No chyba zwariowałeś, że kupimy jej jakąś tam płytę.
-W takim razie ja kupię płytę, a ty kup książkę.
-Nie – pokręciła głową – to nie przejdzie, ja się do tego nie nadaję.
Chciała odejść ale złapał ją za ramię. Wiedział, że jeżeli ona się uprze to nawet telefon do matki już mu nie pomoże, więc musiał rozegrać to na spokojnie. Wpatrywała się w niego z rezygnacją.
-Jessie, czy ty myślisz że te prezenty są ważne? Czy bez nich święta się nie odbędą?
-No nie.
-Właśnie, więc przestań szukać wymówek. One nie mają znaczenia.
-Ale nie mogę pojechać tam z pustymi rękami. Nie.
-W takim razie zacznij mnie słuchać – dopiero teraz ją puścił – powiedziałem ci żebyś kupiła książkę, bo ostatnio mama szukała Mistyfikację Cobena wiem o tym od taty, od lat oboje nam pomagają nie wiedząc o drugim.
Uśmiechnęła się. Wyobraziła sobie tą całą konspirację i musiała skapitulować. Taylor w tym czasie podszedł do regałów z książkami, przeglądając po kolei tytuły. Pamiętała swoje ostatnie święta z ojcem. Nie pracował, bo coraz częściej czuł się źle. Tłumaczył jej to albo przeziębieniem, albo pogodą. Zawsze było jakieś wytłumaczenie. Te ostatnie święta. Jego twarz, uśmiechnięta, bez grama smutku. Uwielbiała go takiego. Ubierali choinkę razem, matka od czasu do czasu pojawiała się w salonie donosząc świeżo upieczone pierniki i cmokając z czułością ją i ojca. Pamiętała dokładnie jak na siebie patrzyli, pamiętała wędrowanie z ojcem po sklepach za prezentem dla mamy. Marzyła o jakiejś kolorowej apaszce i ojciec jej to dał. Dawał jej wszystko czego zapragnęła. A matka odwdzięczała mu się ciepłym uśmiechem i pocałunkami. Teraz jednak porównanie tej kobiety, a matki sprzed dziesięciu lat było nieprawdopodobne. Jakby to były dwie różne osoby, dobra i zła. Przypadła jej ta zła. Nie! Potrząsając głową próbowała wyzbyć się tych myśli, mimo wszystko to była jej matka, była żoną jej ojca, który kochał je obie jednakowo. Nie chciała myśleć o niej źle. Po prostu była za słaba by poradzić sobie ze śmiercią ukochanej osoby, tak musiała sobie to wytłumaczyć. Pod tym względem różniły się. i chyba nie tylko pod tym..
-Jessie, obudź się..
Rozejrzała się, w pierwszej chwili nie bardzo wiedząc co się dzieje. Taylor stał tuż przed nią uśmiechając się przyjaźnie.
-Wybacz zamyśliłam się.
-Widać, śmiesznie wtedy wyglądasz.
-Głupek.
Zaśmiał się czochrając jej włosy. Posłała mu gniewne spojrzenie, ale prawda była że polubiła ten jego gest, taki braterski. Dziwne że jeden mały gest dawał jej poczucie bezpieczeństwa i w tym właśnie momencie postanowiła, że nie będzie już marudzić, ani rozmyślać.
-Chodź mamy jeszcze sporo do kupienia – pociągnęła go za rękaw kurtki.
Uśmiechnął się jej zmianą nastroju, ale nie odezwał się ani słowem tylko pozwolił się poprowadzić do kolejnego sklepu.
  





Wybaczcie mi ten rozdział, całkowicie zabrakło weny. 
Yasha: dziękuję bardzo za maila, już mi lepiej :D może nie jest to jeszcze stan głupawkowy ale jest lepiej :D:D:D
Nova: wracam do zdrowia fizycznego i psychicznego (chociaż z tym to mogłabym się spierać :D) więc się w końcu zgadamy :D

No i dziękuję wszystkim, którzy czytają :** buziaaaa :***

piątek, 16 listopada 2012

rozdział *12



***

         Jessie trzymała w dłoniach kubek z gorącą herbatą nie odsuwając go od ust. Zapatrzyła się na okno, na widok znajdujący się tuż za szybą. Parapet okupowały dwa szarobiałe ptaki zażarcie walczące o kawałek skórki od chleba. Wyglądało to dość komicznie, jakby się kłóciły. Szczebiotały napuszając swoje jasne piórka i najwidoczniej żaden nie miał zamiaru odpuścić. Przyjemny widok. W przeciwieństwie do panującego w domu bałaganu. Jeszcze wczoraj kuchnia błyszczała czystością, a dzisiaj? Westchnęła. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i odwróciła głowę od okna. Nie miała ochoty spotykać się z matką, ale teraz już przed tym nie ucieknie. Serce waliło jej jak oszalałe, zastanawiając się czy matka obudziła się w dobrym humorze. Zanim kobieta weszła do pomieszczenia Jessie usłyszała głośne przeklnięcie i zobaczyła turlającą się po podłodze pustą butelkę. Widocznie matka nie zauważyła jej tuż pod drzwiami swojej sypialni. W końcu zobaczyła kobietę.
-Dzień dobry – Jessie siliła się na normalny ton, mimo że nerwy miała napięte do granic możliwości.
Usłyszała tylko prychnięcie pod nosem. Matka przeszła przez całą kuchnię i zatrzymała się przy lodówce. Otworzyła ją po czym zamknęła z niezadowoleniem.
-Miałaś zrobić zakupy.
-Dopiję herbatę i..
-Trzeba było wstać wcześniej – warknęła przerywając jej zdanie – nawet do tego się nie nadajesz..
Zabolało ją, chyba bardziej niż każdy cios, który matka niejednokrotnie na niej wypróbowywała. Wolała się nie odzywać. Kobieta mówiła coś ale Jessie przez tyle lat wyuczyła się zamykania na raniące ją słowa. To tak jakby w chwili padania słów z ust matki, mózg Jessie się wyłączał. Chyba tak mogła to określić. Nieraz było ciężko ot tak się wyłączyć, ale już niewiele jej zostało do perfekcji. Zastanawiała się czy można było nazwać perfekcją cokolwiek w tak chorych uczuciach jakie okazywała jej matka, no ale lepsze słowo nie przyszło jej do głowy.
-..jak tak dalej pójdzie, będę utrzymywać cię do śmierci.
Dotarło do niej kilka słów i wstała.
-Pójdę na zakupy.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję skierowała się wprost do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie z głuchym westchnięciem. Nie było tak źle. Przebrała się najszybciej jak tylko umiała i po chwili zaciągnęła się świeżym powietrzem. Gdyby mogła nie wracałaby już do tego miejsca. Gdyby mogła, gdyby chciała. Sama nie wiedziała jakie określenie najlepiej pasowałoby do sytuacji, w której była. Nie ważne jaka była matka, to wciąż była jej jedyna rodzina. A z drugiej strony powinna w końcu się jej postawić, powiedzieć dość, ale nie potrafiła.
Rozejrzała się. Postanowiła odizolować się od myśli o matce. Chciała cieszyć się tym dniem. Chłodnym ale przyjemnym.

         Znajdowała się w jednym z marketów w centrum miasta. Niewielki, jasny i duszny jak na ten dzień, ale innego wyboru zbytnio nie miała. Tylko tutaj mogła kupić wszystko czego jej było potrzeba, żeby matka dała jej choć na chwilę spokój. Stała przy ścianie gdzie na całej długości mieniły się najróżniejszymi kolorami dorodne owoce i warzywa, wybierając właśnie pomiędzy dwoma odmianami pomidorów gdy poczuła czyjeś dłonie zasłaniające jej oczy i oddech tuż przy uchu.
-Zbyt duża ilość perfum – zaśmiała się.
Odsłonił jej oczy i powoli odwróciła się w stronę zaskoczonego chłopaka. Wąchał swoją bluzę niezrażony przechodzącymi obok ludźmi, którzy przyglądali mu się z nieskrywanym politowaniem i zdziwieniem. Facet obwąchujący się w towarzystwie dziewczyny to dość niecodzienny widok nawet jak dla nich.
-Naprawdę aż tak czuć?
-Żartuję sobie – poklepała go po ramieniu.
-Hawks, przez ciebie robię z siebie idiotę.
-Powstrzymam się od jakiejś celnej uwagi.
-Skąd wiedziałaś że to ja.
-No wiesz – wsadziła w końcu do koszyka czerwieńszą odmianę pomidora – mam w mieście tylu przyjaciół i kolegów, że ciężko było nie zgadnąć.
-Mama kazała cię ucałować..
-Chyba tego nie zrobisz – spojrzała na niego ze zmarszczonym czołem robiąc krok do tyłu.
-Wręcz się do tego palę, nie widać? Chociaż..
-Higgins!
-Masz plany na popołudnie?
-Tak. Naukę.
-Może wpadniesz na obiad, pouczymy się razem.
-Podziękuj mamie za ucałowania i pozdrów ją serdecznie – zignorowała jego ofertę próbując go wyminąć.
-Więc jak?
-Co?
-Dobrze wiesz co. Przyjedź.
Usłyszeli telefon chłopaka i Taylor spojrzał na wyświetlacz.
-Tony.
-Pozdrów go.
Odebrał nie spuszczając z dziewczyny wzroku. Wybierała pieczywo nie zainteresowana tym co się działo naokoło.
-No co tam?
-Jesteś w domu?
-Nie, jestem z Jessie w sklepie.
-Wpadnę za godzinę, może spotkamy się w trójkę?
-Zobaczymy. Narazie.
Rozłączył się i uśmiechnął do Jessie.
-Zawieź zakupy, zrób to co masz zrobić i przyjedź do mnie. Tony wpadnie za jakąś godzinę, dwie. No nie daj się prosić. Potem się pouczymy.
-Czy jak obiecam się postarać to dasz mi wreszcie święty spokój? – uśmiechnęła się delikatnie.
-Myślę że tak.
-To mi nie wystarczy, potrzebuję twojego słowa.
-Ufasz mi aż tak? Moje słowo ci wystarczy?
-Zaufałam ci ale naprawdę zastanawiam się czy nie zrezygnować z tego postanowienia, bo doprowadzasz mnie do furii.
-Nie będę, jeżeli przyjedziesz.
Wyminęła go ostentacyjnie, uśmiechając się do siebie. Obejrzał się za nią.
-Będziesz?
W odpowiedzi pomachała mu tylko dłonią, nawet na niego nie patrząc. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie miało to najmniejszego sensu, bo i tak zrobi to na co będzie miała ochotę. Pokręcił głową i skierował swoje kroki na półki ze słodyczami.

***

         Siedziała na sofie ramię w ramię z Tony’m oglądając zdjęcia ze świąt. Pierwsze zdjęcia od dawien dawna, na których była ona sama w towarzystwie cudownych ludzi. Ludzi, którzy sprawili że cała gorycz, a przynajmniej jej większa część wyparowała. Spojrzała na chłopaka, nie mogącego przestać się śmiać ze zdjęcia Taylora. Nadal było to dla niej dziwne uczucie, że nie tylko Taylor wtargnął w jej życie jak burza, ale pociągnął za sobą rodzinę. Swoją rodzinę.  
-Może namówisz Taylora żeby pojechał ze mną posurfować? Mogłabyś wybrać się z nami?
-Taylor pływa na desce? – spojrzała na niego zaskoczona nawet tego nie ukrywając.
-Nie wiedziałaś? Myślałem, że ci powiedział albo chociaż widziałaś puchary..
-Puchary widziałam, ale jakoś nie weszliśmy na ten temat.
-Od dobrych sześciu lat nie pływa. Odkąd.. – urwał nagle.
-Chodzi o Annie?
-To ty wiesz? Skąd..? Powiedział ci??
Skinęła głową widząc zdziwienie na twarzy chłopaka.
-Naprawdę ci powiedział? Jesteś jedyną dziewczyną, której o tym wie, w sumie to jesteś jedną z niewielu wiedzących o całej tej sprawie. Może chociaż ty go namówisz do surfowania, był w tym dobry i..
Nie dokończył bo usłyszeli jak drzwi do mieszkania się otworzyły i stanął w nich zmachany Taylor. W ręku trzymał butelkę czerwonego wina uśmiechając się przy tym zwycięsko, jakby co najmniej stoczył o nią niezłą wojnę.
-Teraz możemy zacząć robić obiad.
Przeszedł przez salon kierując się do kuchni. Dwie godziny później siedzieli w jadalni zajadając się potrawką z wołowiny i Jessie musiała przyznać, że z Taylora był niezły kucharz.
-Lecisz ze mną na Kauai?
-Nie – chłopak spojrzał na brata i dopiero wtedy dostrzegł, że to nie do niego skierowane było pytanie.
-Kiedy?
On chyba śnił. Tony proponował przyjaciółce wyjazd na Hawaje a ona pytała się kiedy? Żadnego zacięcia na twarzy? Żadnych obelg, że co on to sobie wyobraża? To było dziwne.
-Za dwa tygodnie z tego co wiem macie długi weekend, może wtedy?
-Jessie poleciałabyś? – Taylor dopiero teraz się wtrącił.
-Czemu nie, szkoda że ciebie nie będzie, no ale myślę że poradzimy sobie bez..
-A kto powiedział że mnie tam nie będzie?
-Ty, przed momentem.. naprawdę polecisz? Może uda mi się namówić Tony’ego żeby nauczył mnie surfować. O ile znajdzie czas – spojrzała znacząco na starszego z braci.
-Znajdę, znajdę. Dla ciebie zawsze.
-Mówiłem? – Taylor zaśmiał się głośno – już zaczyna roztaczać nad tobą swoje uroki, myśląc że jego czar zadziała.
-Przekona się po czasie, że wasze vo-do na mnie nie działa.
-Żartujesz. Nasz urok osobisty słabnie?
-Tony, nie, nie. Jessie po prostu nie jest normalna, dlatego.. auć.
Dostał w ramię od dziewczyny i cała trójka zaśmiała się głośno. Chwilę potem zaczęli omawiać szczegóły wyjazdu.


***

         Wylądowali na Kauai Island Airport i od razu uderzyła w nią ta różnobarwność otoczenia. Zielono brązowe góry, błękitne przejrzyste niebo, piękna paleta soczystych kolorów dookoła, gwar rozmów i śmiechów. Taylor patrzył na Jessie uśmiechając się pod nosem. Musiał przyznać, że cieszył się z tego iż dziewczyna jest tu z nimi, że chociaż w tym przypadku nie była uparta. Przeszli przez halę i skierowali się do niewielkiej wypożyczalni samochodów, a po chwili mknęli drogą mając po jednej stronie pięknie błyszczący ocean, z wielkimi falami. Mijali wysokie palmy, ludzi niosących pod pachami i kolorowe deski surfingowe. Przez całą drogę milczała zafascynowana wyspą.
Tony zaparkował przed piętrowym jasnokremowym domkiem z brązową dachówką, otoczonym zewsząd bujnie rosnącą pomarańczowym hibiskusem. Do domu prowadził żwirowy podjazd na którym właśnie się zatrzymali. Wysiedli. Od razu usłyszała szum fal, rozejrzała się by je zlokalizować ale na nic jej się to zdało. Poprzez kwiaty i całą tą szatę roślinną niewiele widziała. Wreszcie weszli do środka, tutaj ściany także były kremowe tak jak i podłoga i wtedy jej wzrok powędrował w stronę szklanej ściany z wielkimi przesuwanymi drzwiami, ukazujące coś czego się nawet nie spodziewała. Prawie białą plażę i tak niebieską wodę, że zastanawiała się czy w ogóle jest wynaleziona nazwa na taki kolor. Szczerze w to wątpiła.
-Zamknij buzię – usłyszała głos z prawej strony i dopiero teraz uświadomiła sobie, że ma otwarte usta. Musiała przekomicznie wyglądać, ale w tym momencie w ogóle się to nie liczyło, za to liczył się ten widok.
-Jestem w raju..
-Dopiero pokażę ci co znaczy raj.
-Odczep się.
Taylor zaśmiał się kładąc torbę na podłogę i rzucając biegiem w stronę plaży, wykrzykując przy tym jakieś dzikie okrzyki. Po drodze ściągnął koszulkę i nie odwracając się za siebie zanurkował.
Przeszła przez cały salon z uśmiechem na twarzy i znalazła się na zewnątrz. Poczuła zapach oceanu tak intensywny, że zaciągnęła się nim głęboko. Kto by pomyślał, że znajdzie się w takim miejscu, w dodatku z tą dwójką.
-Chodźcie! Woda jest super!
Spojrzała w stronę z której darł się Taylor machając do nich zawzięcie.
-Idziesz?
Obejrzała się za siebie. Tony już stał bez koszulki, z pomarańczowo-białych spodenkach.
-Muszę się przebrać.
-Chodź, pokażę ci pokój.
Chwycił jej torbę i skierowali się w głąb domu. Na samym końcu korytarza otworzył szeroko drzwi i puścił przodem dziewczynę. Pokój, tak jak i reszta domu utrzymany był w tej samej kolorystyce, z podwójnym łóżkiem i długą komodą z jakimś sprzętem grającym na niej. Ona także posiadała drzwi na plażę, które od razu otworzyła.
-Będę na plaży księżniczko..
-Ja ci zaraz..
Nie dokończyła, bo Tony ze śmiechem dołączył do szalejącego w wodzie brata. Zmarszczyła brwi, ale już pod sekundzie uśmiechnęła się. Nie zastanawiając się długo wskoczyła w żółte bikini i skierowała się powoli w stronę zachowujących się jak dzieci, dwóch mężczyzn.

Siedzieli na plaży spoglądając na pomarańcze i czerwienie zachodzącego słońca, wyglądało to tak jakby wielka, ognista kula starała się ukryć za horyzontem nadając wodzie kolor szkarłatu. Jakby chciała się schować przed wszystkimi, by dać szansę swojemu odwiecznemu kochankowi - księżycowi zasiąść na niebie. Woda delikatnie obmywała ich stopy, wygładzając na swojej drodze drobinki piasku. Powietrze wokół nich było ciepłe, tak różne od tego w Waco. Spojrzała w punkt gdzieś za Taylorem i on również powiódł wzrokiem w tamtym kierunku. Oboje uśmiechnęli się na widok jaki mieli szansę oglądać. Tony uczył pływania na desce jakąś blond piękność w skąpym bikini.
-Dobrze, że jednak jestem tu z tobą.
-A to niby dlaczego?
-Kto by się tobą zajmował? – uniósł jedną brew wywołując u dziewczyny cichy śmiech.
-Cholera a myślałam że mając dwadzieścia lat nie będę potrzebować niańki, no ale jak widać się pomyliłam. Ale jedno muszę przyznać, jesteś niezły. To jak idealnie znajdywałeś fale, to jak utrzymywałeś się na desce.
-Komplement z twoich ust – zaśmiał się – coś niespotykanego. Jednak to dzięki tobie tu jestem i to dzięki tobie znowu czułem się wolny, tam w wodzie. Dziękuję.
-Nie ma za co.
Spojrzała z powrotem na ocean. Przybrał jeszcze czerwieńszą barwę niż przed kilkoma minutami i była niemal pewna że gdyby weszła do wody to poparzyłaby się. Ocean dosłownie płonął.
-W całym swoim życiu czegoś podobnego nie widziałam – wyszeptała.
-Musimy częściej tu przyjeżdżać.
-Nigdy nie mówiłeś że masz dom w takim miejscu.
-A zmieniłoby to coś? O domu na Hawajach mógłbym się szczycić gdybym chciał poderwać jakąś tanią panienkę. Gdybym wyjechał ci z tekstem na początku naszej znajomości że mam chatę na Hawajach dostałbym w pysk, bo pewnie dla ciebie oznaczałoby to podrzędny podryw..
-Pewnie tak – uśmiechnęła się – teraz jest trochę inaczej..
-Trochę? Ja bym śmiał powiedzieć, że jest zupełnie inaczej, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
-Myślisz, że tak łatwo nam poszło? – spojrzała na niego.
-Chodzi ci o krótki czas?
Skinęła głową nie spuszczając z niego wzroku.
-Czas tu nie gra roli, to pojęcie względne, które nijak ma się do naszej sytuacji. Na dzień dzisiejszy śmiało mogę powiedzieć, że jesteś moją przyjaciółką a ja twoim przyjacielem i wierzę w to, że będziemy nimi do końca.
-Zobaczymy..
Znów zapatrzyła się na ostatnie promienie znikającego słońca. Chciała zachłysnąć się tym widokiem, zatrzymać go, bo jutro ten widok zastąpi obraz jej matki.





Bardzo przepraszam za opóźnienie, ale Edward nie mógł czekać :D .. dzisiaj nadrobię wszelkie zaległości :) buziaaaaaa

czwartek, 8 listopada 2012

rozdział *11



***
        
-Gdzie byliście?
Tony spoglądał to na brata to na dziewczynę stojącą obok niego. Poruszał przy tym śmiesznie brwiami co wywołało nikły uśmiech na twarzy ich rodzicielki.
-A co cię to interesuje?
-Jestem tylko ciekaw.
-To nie twój biznes.
-Jessie skarbie jak się spało? – matka postanowiła przerwać rozmowę synów, uśmiechając się ciepło do zaczerwienionej dziewczyny.
Postawiła przed nią kubek z czarną parującą cieczą.
-Ta kawa jest dla mnie – Taylor przystanął przy matce uśmiechając się zadziornie – Jessie nie pije czarnej, nie wie co traci.
-Wybacz skarbie nie wiedziałam.
Posłała dziewczynie przepraszające spojrzenie i przesunęła kubek na miejsce obok. Nalała do czerwonej filiżanki herbaty, podsuwając ją pod samą dziewczynę.
-Nic się nie stało.
-Zjesz naleśniki?
-Z przyjemnością.
-Jessie nadal nie odpowiedziałaś mamie jak się spało – Tony stał w progu szczerząc zęby w uśmiechu.
Znowu poczuła jak policzki zaczynając ją piec i dałaby sobie uciąć głowę że wyglądem w tej chwili przypominała pomidora. I wtedy mignęła jej postać Taylora biegnącego z dzikim okrzykiem w stronę uciekającego brata. Odwróciła się za siebie. Teraz miejsce, gdzie przed chwilą stał Tony było puste, a po całym domu roznosiły się najróżniejsze krzyki. Od ‘ty idioto’ po ‘tato, mamo pomocy!’. Pierwszy raz była świadkiem czegoś takiego.
-To u nich normalne, o ile można takie zachowanie zaliczyć do normalności – głos matki obu mężczyzn sprawił że zwróciła głowę w jej kierunku.
-Powiedzmy że można to zaliczyć – uśmiechnęła się – jeszcze raz dziękuję że mogłam spędzić tutaj święta.
-Och skarbie, nie masz za co dziękować. Poza tym jeszcze nas nie opuszczasz więc..
-.. właśnie za niedługo chciałabym się zbierać.
-Jessie nie ma mowy, jest jeszcze dużo do zjedzenia. Możesz przecież za trzy dni wrócić z Taylorem.
-Dziękuję ale nie.
Chciała, bardzo tego chciała. Ale nie mogła siedzieć im na głowie. Gdyby tylko mogła zamieszkałaby z nimi. Byli cudowni. W ciągu jednego wieczoru nabrała do tych ludzi takiego zaufania, jakiego nie nabrała do żadnego człowieka.
-Czy mam się posunąć do drastycznych środków?
Otworzyła szeroko oczy nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, bo kompletnie nie wiedziała co Lora miała na myśli. Przeszło jej nawet przez myśl, że ją porwą, zakneblują albo zabiją? Śmieszne. Dosłownie wyśmiała siebie za takie brednie.
-Richard! Taylor! Chodźcie do kuchni – krzyknęła tak głośno że Jessie podskoczyła na krzesełku.
Zaraz w drzwiach pojawiła się dwójka mężczyzn, a tuż za nimi wychylał się Tony.
-Jessie chce wracać do domu.
-Już? – Richard podszedł do żony patrząc ze zdziwieniem na dziewczynę.
-Ja.. no..
-Wrócisz ze mną. Przecież nic się nie stanie jak trochę odpoczniesz.
-To samo mówiłam.
-Jest jeszcze bardziej uparta niż ja – Taylor wskazał palcem na koleżankę, która nadal wodziła wzrokiem po wszystkich zebranych.
-To są te pani drastyczne środki? – zapytała w końcu.
-Tak i proszę nie mów do mnie pani. Chcesz żebym czuła się staro?
-Nie, nie – przełknęła głośno ślinę.
-Zostaniesz?
Taylor usiadł obok wpatrując się w nią. Czuła się jak pod ostrzałem. Każdy patrzył na nią wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Trzy dni z matką czy trzy dni z tą rodziną. Odpowiedź była prosta.
-Niech wam będzie.
Była pewna że odetchnęli z ulgą. Na ich twarzach widziała uśmiechy, a jej nie pozostało nic innego jak tylko też się uśmiechnąć.

***

         Dojeżdżali do mieszkania Taylora. Nie sądziła że te dni zlecą aż tak szybko. Dawno nie czuła się tak jak przy tych ludziach. Zazdrościła mu tego co posiadał. Brata, z którym ciągle się spierał i wygłupiał. Ojca, z którym pochylał się nad przeróżnymi projektami. A przede wszystkim zazdrościła mu matki, która swoje ciepło roztoczyła nawet nad nią. Osobą, której tak naprawdę nie znała. Teraz czekał ją powrót do rzeczywistości. Do jej rzeczywistości.
-Masz ochotę na piwo i pizzę?
-Nie, dzięki.
-Na pewno?
-Dzięki za te święta.
-Nie masz za co mi dziękować. Przyjemnie jak na mnie nie wrzeszczysz i nie wyzywasz mnie.
-Higgins nie przyzwyczajaj się.
-No i czar prysł. Mam wyczucie czasu, nie powiem.
Zaśmiali się i chłopak zatrzymał samochód.
-Może jednak podrzucę cię do domu?
-Nie, nie. Poradzę sobie.
Wysiadła z auta i owiało ją zimne powietrze. Mocniej naciągnęła na głowę czapkę, po czym chuchnęła w dłonie. Na ułamek sekundy dotarło do nich delikatne ciepło. Przyjęła od Taylora torbę i uśmiechnęła się szeroko.
-Widzimy się pojutrze na zajęciach.
-Jesteś pewna że sobie poradzisz?
-Rany, mam dwadzieścia lat a nie pięć. Na razie.
Machnęła dłonią śmiejąc się pod nosem i po chwili zniknęła w parku. Wiedziała że droga zajmie jej co najmniej godzinę, ale musiała się przejść, trochę pomyśleć. Dwa miesiące wystarczyły by spotkała rodzinę, która znaczyła dla niej naprawdę dużo. Dwa miesiące wystarczyły by znalazła przyjaciela. Zrzuciła na jego barki sekret, który zżerał ją od środka przez dziesięć lat. Dziesięć długich lat, a wystarczył wieczór by poczuć ulgę. Przypomniała sobie poranek nad jeziorem. Usnęła, sama nie wiedziała kiedy, ale obudziła się z głową na jego kolanach. Dodatkowo była przykryta jego kurtką. Kto by pomyślał że ten, którego uważała za nadętego dupka okaże się wspaniałą osobą, że okaże się kimś komu zaufa.
         Nim się spostrzegła była już pod domem. Wyglądał naprawdę ponuro w szarościach zmroku. Zielona farba częściowo odchodziła, ukazując poprzedni kolor. Niebieski? A może biały? Nigdy nie potrafiła tego rozszyfrować. W jednym miejscu, tuż pod oknem farba zeszła całkowicie odsłaniając tylko brudne drewno. Takie same z jakiego były zrobione okiennice, których notabene nie oliwiono od dobrych kilku lat. Wydawały tak przeraźliwe dźwięki przy każdym ruchu, że w ogóle zrezygnowały z zamykania ich. Matka nie przejmowała się nawet tym że w jej sypialni zamiast szyby w jednym oknie była stara, napęczniała i zagrzybiała dykta. O ile dobrze pamiętała miała może dwa lata? Jakieś dwa lata temu, matka w złości rzuciła butelką rozbijając szkło. Pamiętała też że wtedy chciała kupić nową, ale matka kazała się Jessie nie wtrącać do jej spraw, więc dziewczyna więcej nie proponowała. Otwarła ostrożnie metalową, pokrytą grubą warstwą rdzy, furtkę. Zaskrzypiała wywołując u niej ciarki na całym ciele. Nienawidziła tej skrzekliwej melodii, tak samo jak drzwi wejściowych. Siatka na nic była dziurawa, pokryta po części jakimś smarem i bóg raczył wiedzieć czym jeszcze. 
Weszła wreszcie do domu. Ten sam zapach stęchlizny, alkoholu, tytoniu. Tak odmienny od.. nie! Musiała przestać porównywać. To był jej dom. Dom jej ojca. Gdyby żył wyglądałby zupełnie inaczej, ale nadal był to jej rodzinny dom. W kuchni paliło się światło, więc była pewna że rozmowa jej nie ominie. Powoli ściągała buty, jakby chcąc odwlec to co nieuniknione. I wtedy w drzwiach stanęła matka z papierosem w ustach i szklanką z bursztynowym trunkiem w dłoni. Szlafrok niedbale miała zawiązany, tak jak i włosy.
-Gdzie byłaś?
-Mam pracę domową odnośnie Main Street Garden w Dallas. Byłam tam bo chcę utrzymać stypendium.
-Skąd ty masz na to pieniądze? – spojrzała na nią podejrzliwie.
-Mówiłam ci że wyprowadzam psy pani Evans – chciała za wszelką cenę zmienić temat – masz ochotę coś zjeść?
Ale matka już otwierała drzwi do swojej sypialni, zaraz po tym usłyszała ich głośny trzask. Odetchnęła z ulgą. Widocznie dzisiaj miała dobry humor, bo rozmowa nie skończyła się awanturą. Chwyciła butelkę wody i wreszcie znalazła się w swoim pokoju. Zamknęła je na klucz w razie gdyby matka zmieniła zdanie i wszczęła piekło. Rzuciła torbę na ziemię, jednak po chwili schyliła się wyciągając z niej paczkę skittlesów. Była tak wymęczona, że wrzuciła sobie wszystkie naraz do buzi i prawie natychmiast ułożyła się na łóżku, odpływając w kojący, przyjemny sen.



***

         Taylor usłyszał po raz kolejny dźwięk telefonu i wybiegł na golasa spod prysznica. Jak na złość nigdzie nie mógł znaleźć ręcznika. Prychnął pod nosem kilka obelg w stylu „łazienka bez ręcznika”, używając w jednym zdaniu niezliczonej masy niecenzuralnych słów. Na drewnianej podłodze z każdym krokiem pojawiały się mokre ślady. Dopiero w salonie zobaczył złożony w kostkę upragniony ręcznik. No tak pomyślał że przecież to odpowiednie miejsce dla takich rzeczy, i przewiązując go sobie w pasie zobaczył kto dzwoni. Uśmiechnął się pod nosem.
-Cześć mamo. Coś się stało?
-A czy musi się coś dziać, żebym mogła do ciebie zadzwonić?
-Przy czwartym twoim telefonie, zacząłem się niepokoić.
-Nie, nie. Nic się nie stało. Co tam u ciebie?
-Mamo.. tydzień temu byłem w domu. Od tego czasu nic się nie wydarzyło – westchnął głośno – no zadaj to pytanie, bo wiem że cię to gryzie.
-Co??.. ja tylko..
-U Jessie wszystko w porządku, znając życie dzwonisz właśnie żeby się o nią zapytać.
-Stan opowiadał mi o jej tacie..
-To już wiesz?
-Tak.
-Jessie nie ma łatwo, ale się nie poddaje.
-Taylor, to cudowna dziewczyna.
-Mamo mówiłem ci. Przyjaźnię się z nią i nie licz na więcej. Nie ma mowy. Ani ja się nią nie interesuję, ani ona mną.
-Uparty jak ojciec.
Zaśmiał się. Wyobraził sobie właśnie zmarszczone czoło matki i tą minę, którą miała gdy coś nie szło po jej myśli. Po tonie jej głosu domyślał się że właśnie teraz tak musiała wyglądać. Współczuł w tym momencie ojcu. Do wieczora będzie zamęczać go wywodami na temat Jessie.
-Obiecuję że jeszcze kiedyś ją przywiozę.
-Na boże narodzenie, chociaż na jeden dzień, bo pewnie święta będzie chciała spędzić z matką.
No tak. Przecież ona nie miała o niczym pojęcia, a on nie zamierzał zdradzać sekretu Jessie. Dał jej słowo. Nie miał zamiaru go łamać, chociaż chciał coś z tym zrobić. Chciał przerwać jej cierpienie.
-Przywiozę Jessie jeżeli tylko będzie miała na to ochotę. Dobrze?
-Cieszę się. Kochanie, kończę już, bo z ojcem jedziemy do agencji. Ucałuj serdecznie Jessie od nas.
-Jezu sama ją ucałujesz – parsknął śmiechem.
-Uparty osioł.
-Kocham cię. Pa.
Pożegnał się i wrócił do łazienki. Wszedł od razu pod lejący się strumień gorącej wody. Poczuł przyjemne ciepło rozluźniające jego napięte mięśnie. Wszędzie wokoło unosiła się para, osiadająca na płytkach, na każdej rzeczy znajdującej się w łazience. Oparł się dłonią o ścianę. Czuł się źle wiedząc o matce Jessie. O tym co z nią robi. I nie mogąc nic zrobić, nic powiedzieć, chociaż miał ochotę potraktować tą kobietę tak samo jak ona traktowała córkę. Własną córkę. Dlaczego najbliższe osoby, które powinny kochać cię bezgranicznie, chronić, wspierać po prostu krzywdzą. Tego nie potrafił zrozumieć.




Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytają, a także tym którzy komentują moje wypociny :). 
To dzięki Wam nadal chce mi się pisać i dokończyć to co zaczęłam. Jesteście kochani :** 

czwartek, 1 listopada 2012

rozdział *10



***

         Podał jej butelkę i spojrzał na dziewczynę. Milczała skubiąc etykietę. Musiał wreszcie dowiedzieć się co się z nią dzieję, dlaczego zamyka się w swojej skorupie, dlaczego nie pozwala sobie na wpuszczenie kogokolwiek do tego jej zamkniętego świata.
-Co się dzieje Jessie, czego mi nie mówisz?
-Nic się nie dzieje..
Upiła łyk piwa i wyciągnęła papierosy.
-Mówiłaś że już nie zapalisz.
-Taylor proszę odpuść mi dzisiaj.
-Dlaczego nie jesteś z rodziną, przecież to święto Dziękczynienia, powinnaś..
-Nie odpuścisz prawda? Dlaczego tak ci zależy, dlaczego zależy ci żeby mi pomagać?
-Szczerze?
Spojrzała na niego wyczekująco. Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze.
-Tu nie chodzi o to że na siłę chcę ci pomagać.. Jessie gdy zobaczyłem gdzie pracujesz, zastanawiałem się dlaczego dziewczyna, która jest jedną z najlepszych uczennic tańczy w barze. Potem te obelgi pod moim adresem. Wow to było coś, uwierz że pierwszy raz doświadczyłem czegoś takiego ze strony dziewczyny – zaśmiał się cicho nie spuszczając z niej wzroku – z tobą mogę porozmawiać o wszystkim nie musząc się od ciebie odklejać, chociaż w sumie nie miałbym nic przeciwko..
-Przestań – szturchnęła go w bok ale kąciki ust same uniosły się ku górze.
-.. Jessie daj mi szansę udowodnić że jestem w porządku kolesiem, chcę móc wyjść do kina, do pubu a ty moja droga jesteś odpowiednią partią.
-Jaka przemowa. No proszę, proszę..
-Dlaczego nie jesteś z rodziną?
Przygryzła wargę tak mocno, że po chwili poczuła metaliczny posmak krwi. Pod powiekami zebrały się łzy, które z całej siły próbowała powstrzymać. Skorupa pękła.
-Bo jej nie mam..
-Ale jak?
-Nie każdy ma raj w domu. Ja na przykład go nie mam. Mój tata zmarł dziesięć lat temu..
-Tak mi przykro.
-Choroba go wykończyła, cierpiał – pokręciła głową – To był cudowny mężczyzna, prawdziwy tata. Kochający, troskliwy, pamiętam że jak byłam mała zabierał mnie na leśne wędrówki. Pokazywał rośliny, zwierzynę – w pamięci pojawiły się obrazy z przeszłości, żywe, barwne, jakby sprzed kilku dni a nie lat – dawał mi wskazówki jak rozpalać ognisko, czy jak przetrwać w lesie.. ale do cholery nie dał mi wskazówek jak poradzić sobie z życiem i z matką. Kobietą która nigdy nie pokazała mi co to matczyna miłość, która nawet w dniu pogrzebu taty nie potrafiła mnie przytulić, nigdy nawet nie zainteresowała się mną. Nie wspominając że słowo kocham jest dla niej obce. Ją interesuje tylko alkohol i to z kim się spotykam.. a to z kolei interesuje ją dlatego żeby móc mnie potem wyzywać od dziwek, puszczalskich albo żeby móc wyżyć się na mnie jak na worku treningowym za wszystkie swoje niepowodzenia.
Słowa wypływały z niej coraz szybciej. A on z każdym wyrazem, był coraz bardziej zszokowany.
-.. oto moje pieprzone życie. Wiesz dlaczego tam tańczę? Bo to dobry pieniądz. To jest tylko taniec. A ja marzę żeby wyrwać się z tego mojego piekła.
-Jessie.. ja nie wiedziałem.. przepraszam..
-Nie masz za co przepraszać, to nie ty mi je zgotowałeś – odpaliła kolejnego papierosa i na twarzy pojawił się wymuszony uśmiech – no cóż, człowiek potrafi się przyzwyczaić do wszystkiego. Wybacz za wspaniałą historię na święta.
-To ja przepraszam że naciskałem, martwiłem się..
-Nie musisz, umiem o siebie zadbać.
-W to nie wątpię, ale lubię cię.. naprawdę cię lubię dlatego się martwię.
-Dzięki..  – wypuściła z ust szary dymek i spojrzała na chłopaka – Taylor.. dlaczego tak rzadko tu przyjeżdżasz?
-To znaczy?
-Twoja mama mówiła że starasz się jak najmniej czasu tu spędzać, dlaczego? Przecież masz cudowną rodzinę, wspaniały dom..
-Wracają wspomnienia – przerwał jej – o których chciałbym zapomnieć.
-Mam cię ciągnąć za język czy sam mi powiesz?
Uśmiechnął się spuszczając głowę. Nie chciał nikomu mówić. Z tym że Jessie nie była nikim, była jego najlepszą koleżanką, nawet śmiałby powiedzieć że zalicza się do grona jego przyjaciół.
-To było jakieś osiem lat temu.. – wyciągnął papierosa i zapalił.
Dziewczyna posłała mu gniewne spojrzenie ale nie przerwała. Wpatrywała się w jego poważną twarz. Niewiele było momentów gdy tak właśnie wyglądał.
-… już wtedy miałem problemy z laskami – ciągnął dalej – zacząłem spotykać się z Annie ale że byłem dzieciakiem, więc nie było mowy o jakiś miłostkach. Po prostu takie.. no nie oszukujmy się, chciałem wreszcie mieć za sobą pierwszy raz. Gdy mi się udało, zerwałem ten nasz związek. Uczepiła się mnie do tego stopnia, że powiedziałem jej parę przykrych słów.
Zamilkł na chwilę po czym westchnął.
-.. próbowała popełnić samobójstwo. Odratowali ją, ale do dzisiaj nie mogę sobie tego wybaczyć. Może to dziwnie zabrzmi, ale wjechało mi to na psychikę. Gdybym może wtedy trochę lepiej ją potraktował, gdybym nie powiedział jej tylu niemiłych słów i nie zrobił tego co..
-Taylor przestań. Obwinianie się nic ci nie da, poza tym nie jest twoją winą to że wszystkie dziewczyny szaleją na twoim punkcie.
-Nie wszystkie Jessie – uśmiechnął się zadziornie – na ciebie mój czar nie działa.
-Bo ja jestem pokręcona, bywa – wzruszyła ramionami – Nie możesz się tym zadręczać. Masz wspaniałych rodziców, brata. Wiesz ile ja bym dała żeby mieć to co ty? Widziałam wyraz twarzy twojej mamy gdy mówiła że tak rzadko ich odwiedzasz. Nie możesz im tego robić.
-Ja o tym wiem, ale widać jestem równie pokręcony jak ty.
-Nawet bym się nie zdziwiła tym faktem. Kiedyś możesz żałować swojej decyzji.
-Wiem.. tylko czasami jest tak że mimo iż czegoś bardzo chcesz nie potrafisz tego zrobić albo się temu postawić.
Jessie doskonale wiedziała jak to jest mieć takie odczucia.

***

Taylor leżał w łóżku przewracając się z boku na bok. Coś wyraźnie go trapiło. Spojrzał na zegarek stojący na nocnej szafce. Dwadzieścia po pierwszej. W głowie jedne myśli zagłuszały drugie robiąc okropny harmider. Starał się jakoś je uciszyć, poukładać jak się układa książki na półce, ale nie przyniosło to pożądanego rezultatu. Tyle rzeczy dzisiaj się dowiedział, tyle sekretów zostało wyjawione. I wciąż kołaczące się słowa dziewczyny, mój tata umarł.. cudowny człowiek.. matka traktuje mnie jak worek treningowy.. tańczę żeby zarobić i się stąd wyrwać..
Zaraz, zaraz. Co????
To wszystko dotarło do niego jakby nagle trafił go piorun. Nie zważając na swój ubiór wyskoczył z łóżka. Musiał mieć pewność. W zasadzie już ją miał ale była jeszcze nadzieja że to tylko jego chore domysły. Idąc szybkim krokiem przez hol modlił się w duchu by to wszystko okazało się urojeniem.
Wparował do jej pokoju nawet nie pukając. Spała. Przykucnął przy jej łóżku.
-Jessie.. obudź się.
Mruknęła coś niezrozumiale ale nic więcej. Delikatnie potrząsnął ją za ramię.
-Jessie.
Tym razem się obudziła. Wyskoczyła z łóżka jak oparzona.
-Higgins do cholery co ty..
-Jessie czy to twoja matka tak cię ostatnio urządziła? – warknął.
Zamarła. Wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Mimo że w pokoju panował mrok oświetlony jedynie delikatnym blaskiem księżyca, doskonale widziała jego zmarszczone czoło. Wyglądał jak chmura gradowa.
-A jakbym spała nago?
-Odpowiedz mi. To nie był żaden płyn prawda?
Spuściła głowę. Po chwili potrząsnęła nią. Przysiadł na łóżku. Najwidoczniej nie miał zamiaru wyjść.
-Dlaczego mnie okłamałaś?
-A co miałam powiedzieć, co? – zapytała oschle.
-Najlepiej prawdę.
-Ty też miałeś swoje tajemnice. Są rzeczy o których się po prostu nie mówi.
-Jessie ale ty cierpisz, coś trzeba z tym..
-Nie Taylor, to są moje sprawy.
-Jak możesz tak mówić? Przecież..
-Nie – ucięła krótko opadając na poduszki.
-Nie mogę Jessie na to pozwolić – wyszeptał patrząc na nią.
Odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę. Była wściekła. Odrzuciła pościel i wstała. Miała na sobie koszulkę i spodenki koloru jasnego nieba które, pomyślał że, podkreślały jej idealną figurę, ale to nie było w tym momencie najważniejsze. Patrzył jak wyciąga z szafy torbę. Był zaskoczony, zdziwiony jej zachowaniem czego nie starał się ukryć.
-Co ty robisz?
-Pakuję się, nie widać? – wysyczała.
-Chyba zwariowałaś.
Zerwał się na równe nogi wyrywając jej z rąk torbę. Stali naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem. Żadne nie miało zamiaru odpuścić.
-To ty zwariowałeś. Nie masz prawa pakować się w moje życie. Rozumiesz? Nie masz prawa. Żałuję że ci cokolwiek powiedziałam, gdybym wiedziała że tak się będziesz zachowywać nie zaufałabym ci.
-Dziewczyno martwię się o ciebie.
-Oddaj mi torbę.
-Nie.
-Higgins – warknęła – oddaj mi tą cholerną torbę. Jadę do domu.
-Nigdzie nie jedziesz.
-Ja chyba śnię. Myślisz że wszystko ci wolno? Myślisz że będąc najpopularniejszym możesz wpieprzać się w nie swoje sprawy? – z nerwów była bliska płaczu i zdawała sobie sprawę z tego że dłużej nie powstrzyma łez – że wszystko będzie tak jak ty chcesz? Nie zbawisz świata.
Głos jej się załamał. Poczuła ogromną kluchę w gardle utrudniającą powiedzenie czegokolwiek. Spod powieki wydostały się niekontrolowane już w tym momencie łzy i spuściła głowę. Poczuła nagle jego ramiona obejmujące ją. Chciała go odepchnąć, ale nie znalazła w sobie na tyle siły by to zrobić. Rozpłakała się. Bezsilność wzięła nad nią górę. Delikatnie gładził ją po włosach pozwalając by się wypłakała, by w pewien sposób sobie ulżyła.
-Nie chciałem cię urazić. Przepraszam.
Nie potrafiła mu odpowiedzieć więc milczała. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła się. Przetarła dłonią mokre od łez policzki i spojrzała na niego.
-Mógłbyś nie nawiedzać mnie więcej w nocy w samych bokserkach?
-Wybacz nie miałem czasu się ubrać.
Wręcz usłyszała w jego głosie uśmiech. Wcale nie musiała widzieć jego twarzy by to stwierdzić.
-Masz szczęście że byłam ubrana.
-Nazywasz to szczęściem? – parsknął śmiechem – nazwałbym to pechem.
-Za dużo filmów się naoglądałeś wiesz?
-Zostaniesz?
-Nie.
-Jessie naprawdę cię przepraszam, traktuję cię jak przyjaciółkę, zależy mi na tobie. Więc nie dziw się że dostałem białej gorączki jak połączyłem fakty..
-Taylor od zawsze byłam sama, nie potrzebuję przyjaciół – odwróciła się zrezygnowana i wolnym krokiem podeszła do łóżka. Przysiadła na skraju. Usiadł obok niej.
-Nie jesteś sama, masz mnie..
Milczała. Ważyła w myślach słowa wypowiedziane przez chłopaka. Z jednej strony nie chciała go, chciała by jej życie było takie jak do tej pory, wytrzymywała jedynie dzięki myśli że to tylko dwa lata, dwa lata z matką. A z drugiej strony całkowita przeciwność. Chciała móc komuś się wyżalić, móc pogadać, przytulić się, zrzucić chociaż trochę ciężaru na barki kogoś innego.
-Ubierz się – wyrwało ją nagle z zamyślenia – coś ci pokażę. Tylko ubierz się ciepło.
-Zabierasz mnie na spacer w nocy? Oszalałeś? Przecież jest  około 4 stopni.
-Doskonale wiesz że do normalnych nie należę. To nie będzie taki typowy spacer. Nie pożałujesz.. za 10 minut wrócę. Wystarczy ci tyle czasu?
-Będziesz się do mnie przystawiać? Bo nie wiem czy mam sobie ogolić nogi.
-Rozbrajasz mnie Hawks. W jednym momencie chcesz mnie zabić, w drugim proponujesz coś takiego?
-Niedoczekanie twoje.
-Za dziesięć minut u ciebie.
Wyszedł nie czekając na odpowiedź. Wciąż się wahała. Powinna wracać do domu a nie urządzać sobie jakieś przechadzki w środku nocy. Jej wzrok padł na stojącą nieopodal torbę. Powoli podeszła do niej i mechanicznie wyciągnęła dresy. Sama dokładnie nie wiedziała czego chce, ale była ciekawa co też chce pokazać jej Taylor.
Jej kolega? Przyjaciel? Pewnie jedno i drugie. Naciągała na siebie spodnie z dudniącymi w jej głowie słowami ‘nie jesteś sama.. masz mnie..’ . Miała przyjaciela. Nie wierzyła swoim myślom, nie dopuszczała ich do rzeczywistości. Była tak pochłonięta wywodami na temat tego jakże nieznajomego dla niej uczucia że nie zauważyła opartego o drzwi chłopaka. Uśmiechał się na widok dziewczyny stojącej na środku pokoju, z nogą w jednej nogawce, druga naciągnięta była do kolana. Widać było że intensywnie nad czymś myśli.
-Długo będziesz tak stać? – odezwał się w końcu.
Odwróciła się gwałtownie i straciła równowagę. Runęła jak długa na podłogę znikając za łóżkiem. Prawie podbiegł do niej ze zmartwionym wyrazem twarzy i oniemiał. Leżała na podłodze chichocząc. Doprawdy uroczy widok.
-Mówiłam ci że potrafię na prostej drodze zrobić sobie krzywdę.
-To dobrze że będę mieć cię na oku.
-Masz teraz i z jakim rezultatem?
Pomógł jej się podnieść i spojrzał na jej ubiór. Idealnie dopasowany piankowy kostium. Zastanawiał się nawet przez chwilę jak to możliwe że nie została modelką. Miała nietuzinkową egzotyczną urodę, piękne szmaragdowe oczy z otaczającymi je długimi rzęsami. Do tego jej figura i długie nogi. Poezja nie dziewczyna.
-Nie będzie ci w tym zimno?
-Testowałam go w gorsze dni.
-To idziemy.
Wyszli na taras i Jessie spojrzała na niego. Zaciągnął się chłodnym powietrzem.
-Koniec wycieczki?
-Będziemy skakać.
-Nie możemy wyjść drzwiami?
-Nie byłoby w tym takiej frajdy – uśmiechnął się i zeskoczył – teraz twoja kolej, skacz.
Zrobiła to. Skoczyła. Złapał ją zanim dotknęła stopami podłoża. Zapalił latarkę.
-Czuję się jak na jakiejś tajnej misji. Brakuje tylko czegoś do zakrycia twarzy.
-Mówił ci już ktoś że strasznie marudzisz?
-Ty, ciągle.
Złapał ją za rękę i zaczęli iść w znanym tylko i wyłącznie Taylorowi kierunku. Nie cofnęła dłoni, pewnie nie widziałaby nawet gdzie iść. Zaufała mu. Czuła to ciepło, którego brakowało jej od dawien dawna. Szli nie wiele rozmawiając. Po prostu szli. Nie widziała wiele, wszystko pokrywała czerń, głęboka, pochłaniająca. Na myśl przyszły jej oczy Taylora. Ten sam kolor. Weszli wreszcie gdzieś na otwartą przestrzeń. Słyszała wodę ale jej nie widziała. Przeszli przez niewielką skałę i jej oczom ukazał się obraz jakiego jeszcze nie widziała. Wielkie jezioro otoczone ciemnymi drzewami i krzewami niewidocznych o tej porze nocy. Blady księżyc odbijał się w delikatnie falującej wodzie tworząc niesamowitą scenerię. No i towarzyszki księżyca. Gwiazdy. Wisiały nisko jakby chciały dostrzec w tafli swoje piękne odbicia.
Skierował na nią światło latarki i uśmiechnął się.
-Warto było?
-Zgaś to – przeszła kilka kroków starając się zobaczyć po czym stąpa.
-Chodź, tam dalej jest miejsce do siedzenia.
Po chwili znaleźli przy brzegu duży konar i usiedli. To miejsce ją zauroczyło. Dosłownie zakochała się w nim. Nigdy czegoś podobnego nie widziała.
-Zostaniesz?
Milczała nie wiedząc co odpowiedzieć.
-Nie chciałem żebyś poczuła się osaczona. Chciałem po prostu żebyś wiedziała że jestem.
-Dzięki.
-Nie uważam się za najpopularniejszego..
-..ale jesteś..
-..w takim razie przestań patrzeć na mnie w ten sposób, jestem zwykłym facetem. Jak długo to trwa?
-Co?
-Ta sytuacja z twoją matką?
-Jakiś czas – wyszeptała spuszczając głowę.
Nie chciała okazać słabości, nie chciała się poddać rozważaniom.
-Jak długo? – powtórzył.
-Od śmierci taty..
-Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś?
-Taylor, proszę skończmy tą rozmowę. To do niczego nie prowadzi. Daj mi się nacieszyć tym momentem.
Odwróciła głowę i spojrzała przed siebie. Tego jej było trzeba. Ucieczki do najcudowniejszej bajki.