Jessie
patrzyła przez okno podpierając się na dłoni. Ludzie spieszyli się robiąc
ostatnie zakupy, ostatnie przed kolacją. Dziwiła się temu trochę. Pamiętała że
gdy była mała już dzień przed świętami w domu wszystko było przygotowane,
pachnące, pełne radości. A później z każdym rokiem było coraz gorzej. Doszło do
tego że od pięciu lat nie obchodziła w ogóle żadnych świąt, żadnych przyjęć czy
urodzin. Bo po co, dla kogo? Na początku było ciężko jej to zrozumieć, potem
przyszło przyzwyczajenie. Usłyszała telefon i nawet nie sprawdzając kto,
odebrała.
-Cześć Jessie jak
przygotowania?
-Dobrze – skłamała
odrywając się od rozmyślań – a ty jak?
-Jest
tu tyle żarcia, że zaczynam się obawiać.
-Tylko nie przesadź bo
fanki nie będą szaleć za tobą jak będzie wystawać ci brzuszek. Wtedy stracisz
swój urok – zaśmiała się cicho słysząc jego śmiech.
-Chyba się skuszę, będę
mieć święty spokój. Myślisz że to dobry pomysł?
-Warto spróbować.
Tuż przy stoliku dziewczyny
pojawiła się kelnerka.
-Twoja pizza.
Skinęła głową
odwzajemniając uśmiech.
-Jessie gdzie ty jesteś?
-Ja.. mam chwilę.. musiałam
złapać oddech.. i przyszłam..
-Jessie!
-No co?
-Gdzie jesteś?
-W ‘Sorrino’. Mówię
przecież że musiałam..
-Dlaczego nie w domu? –
przeczesał dłonią włosy, przerywając jej w połowie zdania.
Ewidentnie kłamała. Coś
było nie tak, przecież miała być z rodziną, przecież są święta, a ona tymczasem
siedziała w pizzerii. To się nie trzymało kupy. W dodatku milczała.
-Dlaczego? – powtórzył.
-Przecież mówię..
-Kłamiesz. Dlaczego jesteś
w pizzerii?
-Co mam ci do cholery
odpowiedzieć? – była zdenerwowana.
-Najlepiej prawdę?
-Nie chcę.
-Jadę po ciebie.
-Co?
-To
co słyszałaś. Jadę po ciebie.
-Nie.
-Jessie
przestań, nie będziesz siedzieć w święta przy kawałku pizzy.
-Daj
mi spokój.
-Wiesz
że tego nie zrobię. Kumplujemy się i przynajmniej pomożesz mi nie przytyć.
-Taylor..
-Jessie
proszę, ten jeden jedyny raz przestań stwarzać problemy tam gdzie ich nie ma i
zgódź się.
Skubała
papierową chusteczkę zastanawiając się co zrobić. Nie chciała być dla kogoś
ciężarem, nie chciała robić problemów, ale też nie chciała być sama. Chociaż
odkąd zmarł jej ojciec ciągle była sama. Już się do tego przyzwyczaiła. Tylko
że była człowiekiem, z krwi i kości, który potrzebował czegoś więcej, czegoś co
utraciła dawno temu.
-Za
jakąś godzinę będę u ciebie pod domem tylko powiedz mi gdzie.. – wyrwał ją z
zamyślenia głos chłopaka i wzdrygnęła się.
-Nie!
-Jess..
-Będę
w pizzerii..
-No
– odetchnął z ulgą – to rozumiem. Za półtorej godziny będę. Do zobaczenia.
-Cześć.
Rozłączył
się i wszedł pospiesznie do domu. Po kuchni krzątała się jego matka.
-Mamo
jadę po koleżankę, mam nadzieję że ci to nie przeszkadza?
-Koleżankę?
– uśmiechnęła się tajemniczo – oczywiście że mi nie przeszkadza.
-Ty
też zaczynasz? Ehh zresztą nieważne. Będę do trzech godzin.
-Uważaj
na siebie.
Z
jej ust nie schodził uśmiech nawet wtedy gdy za chłopakiem zamknęły się drzwi.
Jessica
weszła do domu starając się zrobić to jak najciszej. Miała nadzieję że nie
natknie się na matkę.
-To ty?
Westchnęła głośno i
skrzywiła się. Mówią że nadzieja matką głupich i w tym przypadku się nie
pomylili. Zajrzała do zadymionego salonu. Matka siedziała na fotelu w
rozciągniętym, starym dresie. Wszędzie dało się wyczuć odór alkoholu i tytoniu.
Poczuła mdłości ale zdusiła je w sobie.
-Ja.
-Wychodzisz?
-Tak.
-Znowu wrócisz w nocy? –
starała się podnieść jednak nie udało jej się, druga próba przyniosła pożądane
efekty.
-Nie wiem.
-Gdy cię pytam masz
odpowiedzieć.
-Odpowiedziałam że nie
wiem.
Uniosła głowę wysoko. Miała
dość chowania jej w piasek. Miała dość strachu. I wtedy poczuła pieczenie na
policzku i napotkała spojrzenie kobiety, która to niby była jej matką.
Spojrzenie pełne pogardy, obrzydzenia.
-Ty dziwko! – warknęła.
Nie odpowiedziała tylko
odwróciła się na pięcie i skierowała do swojego pokoju. Zamknęła się na klucz. Słyszała
jak matka się dobija, ale wiedziała że zaraz przypomni sobie o wódce i zapomni
o niej. Delikatnie potarła policzek czując pod opuszkami coś mokrego. Łzy które
powolnie spływały po jej twarzy. Szybko otarła je wierzchem dłoni i wyciągnęła
spod łóżka niewielką torbę. Spakowała kilka rzeczy, wzięła gotówkę i wyskoczyła
przez okno. W tej chwili była to najbezpieczniejsza droga ucieczki.
Zauważył
ją siedzącą na schodach pizzerii. Nie podniosła głowy nawet gdy wysiadł z
samochodu. Wyglądała na zamyśloną. Dopiero gdy dotknął jej ramienia ocknęła się
wystraszona.
-Boże nie strasz mnie tak.
-Od kiedy ty taka
strachliwa jesteś? Chodź. – podniósł z ziemi jej torbę.
Niecałe dwie godziny
później wchodzili do domu. Pachniało ciastem i indykiem. Jednym słowem czuć
było święta. Zaraz potem w drzwiach pojawiła się czarnowłosa kobieta z szerokim
uśmiechem.
-Nareszcie jesteście, już
miałam dzwonić.
-Mamo to Jessie, a to moja
mama – chłopak przedstawił je sobie.
-Mów mi Lora – przytuliła
ją do siebie co wywołało zmieszanie na twarzy dziewczyny – cieszę się że tu
jesteś.
-Yyy.. to ja dziękuję..
-Taylor pokaż Jessie jej
pokój i zejdźcie. Wujek już przyjechał.
Gdy weszli do pokoju
dziewczyna rozejrzała się. Wielkie wychodzące na taras szklane drzwi
rozjaśniały ciemne drewniane ściany tworząc niesamowitą atmosferę. Do tego do
prawie królewskie łoże. Odwróciła się w stronę przyjaciela.
-Masz cudowną mamę.
-To fakt, jest wspaniała,
ale chyba tak jak każda matka.
Zobaczył na jej twarzy
niezrozumiały smutek. Coś ją gryzło. Tego był pewien. Już chciał coś powiedzieć
gdy w drzwiach stanął czarnowłosy mężczyzna.
-No, no braciszku.
Uśmiechał się szeroko,
taksując wzrokiem Jessie od stóp do głów.
-Przestań idioto. Wybacz
Jessie to mój brat Tony. Gdyby przesadził z podrywem możesz go uszkodzić.
Tony podszedł bliżej nie
spuszczając z dziewczyny wzroku. Widać było że o czymś intensywnie myśli. I
wtedy go olśniło.
-Czy to nie ty..
-Tak to ja – przerwała mu –
to ja tańczę w Billy’m
Nie spodziewała się takiego
obrotu sprawy, ale nie było jak się wycofać. Wolała żeby rodzina Taylora nie
uważała jej za jakąś dziwkę.
-Kobieto oszalałem na
punkcie twojego tańca!
-Mam uznać to za
komplement?
-Jak najbardziej. Wiesz
dlaczego uwielbiam ten lokal?
Spojrzała na niego
zaciekawiona.
-Bo dziewczyny się nie
rozbierają, nie to żebym miał ku temu jakieś „ale”, jednak tam wyobraźnia
działa na wysokich obrotach..
-Przestań ją straszyć.
-Braciszku ja tylko mówię
że jestem oczarowany jej tańcem. Chyba nic w tym złego?
-Dzięki – uśmiechnęła się
-Dobra koniec rozmowy na
temat tańców, barów i twoich fantazji – Taylor wskazał palcem na Tony’ego –
Rodzice nas zabiją jak zaraz nie zejdziemy.
Ze śmiechem zeszli na dół i
stanęła jak wryta.
-Witam Jessie.
-D-dyrektor Moore.
-Błagam tylko nie mów mi
dyrektorze, jestem Stan – wyciągnął w jej kierunku rękę.
-Ale..
-Jessie to mój wujek – do
rozmowy wtrącił się Taylor kładąc dłoń na jej ramieniu i dodając tym samym
dziewczynie otuchy.
Uścisnęła dłoń siwowłosego
mężczyzny nadal nie mogąc otrząsnąć się z zaskoczenia.
W końcu usiedli przy stole.
Każdy podawał sobie jakąś miskę z jedzeniem, a ona wpatrywała się w nich nie
wiedząc jak ma się zachować. Zapomniała już jak to jest mieć rodzinę, jak to
jest spędzać święta z bliskimi, dzielić się jedzeniem, śmiać się, rozmawiać o przyziemnych
rzeczach. Starała się odzywać jak najmniej, raz po raz wyłapując zatroskane
spojrzenie Taylora. Posyłał jej wtedy ciepły uśmiech rozwiewając za każdym
razem wątpliwości, które ją nachodziły. Była mu wdzięczna za to że mogła tu
być. Za to że mogła słuchać opowieści typu „a pamiętasz jak Taylor zrobił to, a
pamiętasz jak Tony zrobił tamto”. Powoli zaczynała czuć się swobodnie, z każdą
minutą była mniej skrępowana.
Gdy po kolacji pomagała mamie Taylora zmywać uśmiech nie
schodził jej z twarzy. Brakowało jej tego w codziennym życiu, od momentu
śmierci ojca. Brakowało jej zwykłych czynności, które każda córka powinna robić
z matką. W końcu wróciły do salonu, gdzie siedziała już reszta domowników.
Usłyszeli telefon Tony’ego i chłopak wyszedł. Wtedy też Taylor dał jej znak
żeby się zmyć. Wstał od stołu i wziąwszy dwie butelki piwa wyszli na ogród.
Stan uśmiechnął się widząc
wychodzącą parę. To samo zrobili Richard i Lora.
-Wspaniała dziewczyna.
Szkoda że życie jej nie oszczędziło.
-To znaczy? – Lora wstała
dolewając mężczyznom kawy.
-Ehh, pamiętam jej ojca..