czwartek, 25 października 2012

rozdział *9



Jessie patrzyła przez okno podpierając się na dłoni. Ludzie spieszyli się robiąc ostatnie zakupy, ostatnie przed kolacją. Dziwiła się temu trochę. Pamiętała że gdy była mała już dzień przed świętami w domu wszystko było przygotowane, pachnące, pełne radości. A później z każdym rokiem było coraz gorzej. Doszło do tego że od pięciu lat nie obchodziła w ogóle żadnych świąt, żadnych przyjęć czy urodzin. Bo po co, dla kogo? Na początku było ciężko jej to zrozumieć, potem przyszło przyzwyczajenie. Usłyszała telefon i nawet nie sprawdzając kto, odebrała.
-Cześć Jessie jak przygotowania?
-Dobrze – skłamała odrywając się od rozmyślań – a ty jak?
-Jest tu tyle żarcia, że zaczynam się obawiać.
-Tylko nie przesadź bo fanki nie będą szaleć za tobą jak będzie wystawać ci brzuszek. Wtedy stracisz swój urok – zaśmiała się cicho słysząc jego śmiech.
-Chyba się skuszę, będę mieć święty spokój. Myślisz że to dobry pomysł?
-Warto spróbować.
Tuż przy stoliku dziewczyny pojawiła się kelnerka.
-Twoja pizza.
Skinęła głową odwzajemniając uśmiech.
-Jessie gdzie ty jesteś?
-Ja.. mam chwilę.. musiałam złapać oddech.. i przyszłam..
-Jessie!
-No co?
-Gdzie jesteś?
-W ‘Sorrino’. Mówię przecież że musiałam..
-Dlaczego nie w domu? – przeczesał dłonią włosy, przerywając jej w połowie zdania.
Ewidentnie kłamała. Coś było nie tak, przecież miała być z rodziną, przecież są święta, a ona tymczasem siedziała w pizzerii. To się nie trzymało kupy. W dodatku milczała.
-Dlaczego? – powtórzył.
-Przecież mówię..
-Kłamiesz. Dlaczego jesteś w pizzerii?
-Co mam ci do cholery odpowiedzieć? – była zdenerwowana.
-Najlepiej prawdę?
-Nie chcę.
-Jadę po ciebie.
-Co?
-To co słyszałaś. Jadę po ciebie.
-Nie.
-Jessie przestań, nie będziesz siedzieć w święta przy kawałku pizzy.
-Daj mi spokój.
-Wiesz że tego nie zrobię. Kumplujemy się i przynajmniej pomożesz mi nie przytyć.
-Taylor..
-Jessie proszę, ten jeden jedyny raz przestań stwarzać problemy tam gdzie ich nie ma i zgódź się.
Skubała papierową chusteczkę zastanawiając się co zrobić. Nie chciała być dla kogoś ciężarem, nie chciała robić problemów, ale też nie chciała być sama. Chociaż odkąd zmarł jej ojciec ciągle była sama. Już się do tego przyzwyczaiła. Tylko że była człowiekiem, z krwi i kości, który potrzebował czegoś więcej, czegoś co utraciła dawno temu.
-Za jakąś godzinę będę u ciebie pod domem tylko powiedz mi gdzie.. – wyrwał ją z zamyślenia głos chłopaka i wzdrygnęła się.
-Nie!
-Jess..
-Będę w pizzerii..
-No – odetchnął z ulgą – to rozumiem. Za półtorej godziny będę. Do zobaczenia.
-Cześć.
Rozłączył się i wszedł pospiesznie do domu. Po kuchni krzątała się jego matka.
-Mamo jadę po koleżankę, mam nadzieję że ci to nie przeszkadza?
-Koleżankę? – uśmiechnęła się tajemniczo – oczywiście że mi nie przeszkadza.
-Ty też zaczynasz? Ehh zresztą nieważne. Będę do trzech godzin.
-Uważaj na siebie.
Z jej ust nie schodził uśmiech nawet wtedy gdy za chłopakiem zamknęły się drzwi.
        
Jessica weszła do domu starając się zrobić to jak najciszej. Miała nadzieję że nie natknie się na matkę.
-To ty?
Westchnęła głośno i skrzywiła się. Mówią że nadzieja matką głupich i w tym przypadku się nie pomylili. Zajrzała do zadymionego salonu. Matka siedziała na fotelu w rozciągniętym, starym dresie. Wszędzie dało się wyczuć odór alkoholu i tytoniu. Poczuła mdłości ale zdusiła je w sobie.
-Ja.
-Wychodzisz?
-Tak.
-Znowu wrócisz w nocy? – starała się podnieść jednak nie udało jej się, druga próba przyniosła pożądane efekty.
-Nie wiem.
-Gdy cię pytam masz odpowiedzieć.
-Odpowiedziałam że nie wiem.
Uniosła głowę wysoko. Miała dość chowania jej w piasek. Miała dość strachu. I wtedy poczuła pieczenie na policzku i napotkała spojrzenie kobiety, która to niby była jej matką. Spojrzenie pełne pogardy, obrzydzenia.
-Ty dziwko! – warknęła.
Nie odpowiedziała tylko odwróciła się na pięcie i skierowała do swojego pokoju. Zamknęła się na klucz. Słyszała jak matka się dobija, ale wiedziała że zaraz przypomni sobie o wódce i zapomni o niej. Delikatnie potarła policzek czując pod opuszkami coś mokrego. Łzy które powolnie spływały po jej twarzy. Szybko otarła je wierzchem dłoni i wyciągnęła spod łóżka niewielką torbę. Spakowała kilka rzeczy, wzięła gotówkę i wyskoczyła przez okno. W tej chwili była to najbezpieczniejsza droga ucieczki.
        
Zauważył ją siedzącą na schodach pizzerii. Nie podniosła głowy nawet gdy wysiadł z samochodu. Wyglądała na zamyśloną. Dopiero gdy dotknął jej ramienia ocknęła się wystraszona.
-Boże nie strasz mnie tak.
-Od kiedy ty taka strachliwa jesteś? Chodź. – podniósł z ziemi jej torbę.
Niecałe dwie godziny później wchodzili do domu. Pachniało ciastem i indykiem. Jednym słowem czuć było święta. Zaraz potem w drzwiach pojawiła się czarnowłosa kobieta z szerokim uśmiechem.
-Nareszcie jesteście, już miałam dzwonić.
-Mamo to Jessie, a to moja mama – chłopak przedstawił je sobie.
-Mów mi Lora – przytuliła ją do siebie co wywołało zmieszanie na twarzy dziewczyny – cieszę się że tu jesteś.
-Yyy.. to ja dziękuję..
-Taylor pokaż Jessie jej pokój i zejdźcie. Wujek już przyjechał.
Gdy weszli do pokoju dziewczyna rozejrzała się. Wielkie wychodzące na taras szklane drzwi rozjaśniały ciemne drewniane ściany tworząc niesamowitą atmosferę. Do tego do prawie królewskie łoże. Odwróciła się w stronę przyjaciela.
-Masz cudowną mamę.
-To fakt, jest wspaniała, ale chyba tak jak każda matka.
Zobaczył na jej twarzy niezrozumiały smutek. Coś ją gryzło. Tego był pewien. Już chciał coś powiedzieć gdy w drzwiach stanął czarnowłosy mężczyzna.
-No, no braciszku.
Uśmiechał się szeroko, taksując wzrokiem Jessie od stóp do głów.
-Przestań idioto. Wybacz Jessie to mój brat Tony. Gdyby przesadził z podrywem możesz go uszkodzić.
Tony podszedł bliżej nie spuszczając z dziewczyny wzroku. Widać było że o czymś intensywnie myśli. I wtedy go olśniło.
-Czy to nie ty..
-Tak to ja – przerwała mu – to ja tańczę w Billy’m
Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, ale nie było jak się wycofać. Wolała żeby rodzina Taylora nie uważała jej za jakąś dziwkę.
-Kobieto oszalałem na punkcie twojego tańca!
-Mam uznać to za komplement?
-Jak najbardziej. Wiesz dlaczego uwielbiam ten lokal?
Spojrzała na niego zaciekawiona.
-Bo dziewczyny się nie rozbierają, nie to żebym miał ku temu jakieś „ale”, jednak tam wyobraźnia działa na wysokich obrotach..
-Przestań ją straszyć.
-Braciszku ja tylko mówię że jestem oczarowany jej tańcem. Chyba nic w tym złego?
-Dzięki – uśmiechnęła się
-Dobra koniec rozmowy na temat tańców, barów i twoich fantazji – Taylor wskazał palcem na Tony’ego – Rodzice nas zabiją jak zaraz nie zejdziemy.
Ze śmiechem zeszli na dół i stanęła jak wryta.
-Witam Jessie.
-D-dyrektor Moore.
-Błagam tylko nie mów mi dyrektorze, jestem Stan – wyciągnął w jej kierunku rękę.
-Ale..
-Jessie to mój wujek – do rozmowy wtrącił się Taylor kładąc dłoń na jej ramieniu i dodając tym samym dziewczynie otuchy.
Uścisnęła dłoń siwowłosego mężczyzny nadal nie mogąc otrząsnąć się z zaskoczenia.
W końcu usiedli przy stole. Każdy podawał sobie jakąś miskę z jedzeniem, a ona wpatrywała się w nich nie wiedząc jak ma się zachować. Zapomniała już jak to jest mieć rodzinę, jak to jest spędzać święta z bliskimi, dzielić się jedzeniem, śmiać się, rozmawiać o przyziemnych rzeczach. Starała się odzywać jak najmniej, raz po raz wyłapując zatroskane spojrzenie Taylora. Posyłał jej wtedy ciepły uśmiech rozwiewając za każdym razem wątpliwości, które ją nachodziły. Była mu wdzięczna za to że mogła tu być. Za to że mogła słuchać opowieści typu „a pamiętasz jak Taylor zrobił to, a pamiętasz jak Tony zrobił tamto”. Powoli zaczynała czuć się swobodnie, z każdą minutą była mniej skrępowana.
         Gdy po kolacji pomagała mamie Taylora zmywać uśmiech nie schodził jej z twarzy. Brakowało jej tego w codziennym życiu, od momentu śmierci ojca. Brakowało jej zwykłych czynności, które każda córka powinna robić z matką. W końcu wróciły do salonu, gdzie siedziała już reszta domowników. Usłyszeli telefon Tony’ego i chłopak wyszedł. Wtedy też Taylor dał jej znak żeby się zmyć. Wstał od stołu i wziąwszy dwie butelki piwa wyszli na ogród.
Stan uśmiechnął się widząc wychodzącą parę. To samo zrobili Richard i Lora.
-Wspaniała dziewczyna. Szkoda że życie jej nie oszczędziło.
-To znaczy? – Lora wstała dolewając mężczyznom kawy.
-Ehh, pamiętam jej ojca..

czwartek, 18 października 2012

rozdział *8



***

-Panie Higgins spóźnił się pan. Mam nadzieję że ma pan jakieś racjonalne wytłumaczenie tego jakże związanego z pańską osobą zjawiska – wykładowca oparł się o swoje wielkie dębowe biurko spoglądając na zgiętego w pół chłopaka próbującego niezauważenie przedostać się do swojej ławki.
Wyprostował się.
-Wydaje mi się że moja historia nie będzie aż tak ciekawa.
Po sali rozeszły się ciche szmery. Szpakowaty mężczyzna westchnął.
-Siadaj.
Taylor uśmiechnął się i przysiadł przy rozbawionej Jessie. Po krwiaku na jej lewym policzku nie było śladu.
-Jak się czujesz? – wyszeptał pochylając się w jej kierunku.
-Dobrze, znowu zaspałeś?
-Poszedłem późno spać.
-Zrozumiałabym gdybyś powiedział mi że powodem tego była jakaś dziewczyna..
-Nic z tych rzeczy, mój brat mnie wczoraj odwiedził..
-Panie Higgins czy ja panu nie przeszkadzam?
Usłyszeli głos z przodu i oboje gwałtownie podnieśli głowy. Taylor wstał a na jego twarzy dostrzec można było szczery wielki uśmiech.
-Nawet w najmniejszym stopniu.
Mężczyzna nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
-Jest pan najbardziej irytującym studentem jakiego miałem.
-I dlatego mnie pan zapamięta.
-Siadaj już – westchnął zrezygnowany.
Chłopak z powrotem zajął swoje miejsce.
-Widać nie tylko mnie wkurzasz.
-Staram się jak mogę. Co masz dzisiaj na lunch?
-Chyba cię pogięło, nie oddam ci mojego jedzenia.
-Nie uratujesz mnie przed śmiercią głodową? Nie sądziłem że z ciebie taka bezduszna osoba.
-Możesz się w końcu zamknąć? Chciałabym posłuchać.
-Zamknę się jak podzielisz się ze mną.
-Amber na pewno ci pomoże.
-Jak ty mnie wkurzasz.
-To teraz już wiesz jak ja się czuję prawie codziennie. Cicho bądź.
-A podzielisz się?
Jessie posłała mu mordercze spojrzenie i odwróciła głowę. Lubiła go. Te jego przekomarzania się, ten jego wkurzający styl bycia, to specyficzne poczucie humoru. Musiała przyznać że gdyby ktoś powiedziałby jej że będzie tak dogadywać się z Taylorem wyśmiałaby go na miejscu. Nie mogła tego nazwać przyjaźnią, wręcz nie chciała by do tego doszło, bo to oznaczałoby zdradzenie swoich sekretów, tajemnic, wszystkiego czym zasłaniała się przed innymi ludźmi tworząc niewidzialny mur.
-Jessie no nie bądź taka – wyszeptał.
-Rany Taylor – wywróciła oczami co i tak go nie zraziło.
Ciekawa była co mogłoby go wyprowadzić z równowagi. Z chęcią odjęłaby się tego zadania dla własnej satysfakcji. Uśmiechnęła się pod nosem i pochyliła ku niemu.
-Mam sałatkę z kurczakiem, odczepisz się teraz?
Potrząsnął energicznie głową i przysunął krzesełko bliżej dziewczyny.
-A co jest w sałatce, oprócz kurczaka?
-Higgins! Do cholery – warknęła.
-Panie Higgins, proszę tu przyjść i rozwiązać to równanie.
Usłyszeli gruby głos pana Clark’sa i chłopak z ociąganiem wstał. Widząc złośliwy uśmieszek na twarzy Jessie posłał jej mordercze spojrzenie. Przynajmniej na kilka minut miała go z głowy.

***

-Co będziesz porabiać?
Jessie wsadziła frytkę do ust i spojrzała na Taylora. Poszedł w jej ślady nie spuszczając z niej wzroku. Od dobrej godziny siedzieli w pizzerii gadając o wszystkim i o niczym. Przez wielkie okno można było dostrzec ciemne, pełznące nieśpiesznie chmury. Odznaczały się na jasnym niebie. Ta kombinacja kolorów przypadła Jessie do gustu. Przeciwności. Jak dobro i zło. Biały i czarny. Myśli przesuwały się szybko w jej głowie, ale żadne nie pasowało do zadanego pytania, jakby nagle umysł wyłączył się i myślał tylko o jakiś cholernych przeciwnościach.
-Jessie?
-Spędzę święto z rodziną – skłamała spoglądając w okno – o której jedziesz?
-Za pół godziny. Obiecaj że jak wrócę będziesz żywa.
-Mogę obiecać że postaram się nic sobie nie zrobić.
-To za mało.
-To nic więcej obiecać nie mogę, różnie ze mną bywa.
-Właśnie wiem i tego się obawiam.
-Spokojnie, przeżyję. Zobaczymy się za kilka dni.
-Ok. Jessie ja muszę już lecieć, zadzwonię do ciebie jutro.
-Jasne. Ty też wracaj cały i pozdrów wszystkich.
Pozdrów wszystkich? Powiedziała to tak jakby ich znała od zawsze, a przecież tak nie było. Palnęła bez zastanowienia.
-Dzięki, na pewno pozdrowię.
Cmoknął ją delikatnie w policzek. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił ot tak po prostu, ale zdziwiło go to że dziewczyna tylko się uśmiechnęła. Nie dostał po gębie, nie został wyzwany od kretynów, erotomanów i tym podobnych. Dziwne. Zanim wyszedł obejrzał się jeszcze w jej kierunku. Bawiła się solniczką, na niej skupiając całą uwagę. Dlaczego wydawało mu się że coś jest nie tak? Westchnął. Musiał pogadać z nią po powrocie. Wsiadł do auta i skierował się na międzystanową numer 35.
Półtorej godziny później wjechał przez otwartą bramę wiodącą do posiadłości jego rodziców. Przed nim na tle ciemnego nieba majaczyła sylwetka jasnego domu. Prawie w każdym z okien paliło się światło, rozjaśniając majestatyczny wizerunek. Dom przechodził z pokolenia na pokolenie. Przywodził mu na myśl czasy wojny secesyjnej. Z tego co opowiadał mu dziadek, a temu z kolei jego dziadek, w ich domu opatrywano rannych konfederatów. Dla niego było to w pewien sposób niepojęte, o tym mówiono w szkołach, czytano w książkach. Tak jak i o niewolnikach. Nie wyobrażał sobie niewolników pracujących na tych ziemiach, kiedyś były tu jedne z największych plantacji bawełny. Teraz teren pokrywała soczyście zielona trawa i drzewa przypominające zjawy z najgorszych koszmarów, które w dziecięcych latach go straszyły. Zatrząsł się na te wspomnienia i wysiadł z auta. Zaraz też w drzwiach pojawiła się kobieta o kruczoczarnych włosach z pięknym białym uśmiechem.
-Znowu przefarbowałaś włosy?
-To tak się wita z matką?
Podszedł do niej i przytulił ją mocno. Do jego nozdrzy dotarł zapach wanilii. Ten zapach zawsze miał imię jego matki. Uśmiechała się teraz do niego oglądając jego twarz.
-Schudłeś kochanie, chodź zrobię ci coś dobrego, bo pewnie nic nie jadłeś.
Wziął ją pod rękę i wprowadził do domu. Ojciec już drzemał w fotelu. Przykryty wielkim, grubym kocem z książką w dłoni.
-Może podstaw mu jakiegoś erotyka do czytania – zaśmiał się cicho.
-Uspokój się – zachichotała kierując się w stronę kuchni – wtedy będzie pobudzony..
-.. dobra, dobra, nie chcę nic więcej wiedzieć.
-To nie zaczynaj. Nie tak cię wychowałam.
Posłała mu ciepły uśmiech i znowu przytulił ją do siebie.
-Stęskniłem się za wami. Tony już jest?
-Nie, rano ma przyjechać. Powinieneś częściej tu przyjeżdżać.
-Mamo..
-Tak, tak, wiem – machnęła ręką i wyciągnęła z piekarnika do połowy zjedzonego kurczaka, z ryżem i warzywami.
Zapachniało soczystym mięsem i do ust napłynęła mu ślina. Mimo że jadł, tej potrawy nie mógł sobie odmówić. Równałoby się to z największym grzechem. Mama była mistrzynią w przygotowywaniu wszelkiego rodzaju mięs. Chwycił za widelec i wziął do ust pierwszy kęs. Kurczak dosłownie rozpływał się w ustach. Przywoływał masę wspomnieć. Dobrych i tych złych, o których próbował zapomnieć. Tutaj, w tym miejscu upiory przeszłości odżywały.
-Co tam u ciebie kochanie?
Usłyszał głos matki, który wyrwał go z zamyślenia i w duchu jej za to dziękował.
-Zaliczyłem test z historii, ale to już wiesz prawda?
-Tak, Stan mi mówił. Jestem z ciebie dumna.
Skinął tylko głową.
-To zasługa mojej koleżanki. Wyuczyła mnie do perfekcji.
-Koleżanki? – przerwała nalewanie herbaty unosząc do góry jedną brew.
Wyglądała tak przekomicznie z tą miną na twarzy, że nie mógł się nie roześmiać.
-Tak mamo, koleżanki. Kazała was pozdrowić. I błagam nie wyobrażaj sobie bóg wie czego.
-Czy dane mi będzie kiedyś zostać babcią?
-Znowu zaczynasz?
-Mam dwóch dorosłych synów i żadnemu nawet przez myśl nie przeszło, żeby..
-Mamuś, wiesz że cię kocham?
-Nie zbywaj mnie.
-Kocham cię, a kurczak pierwsza klasa – uśmiechnął się wkładając naczynia do zmywarki – dawno takiego pysznego obiadu nie jadłem.
-Ehh.. – westchnęła najwidoczniej dając za wygraną – jesteś zmęczony?
-Nie tak bardzo, ale z chęcią wezmę prysznic. Ukroisz mi kawałek ciasta, zaraz wrócę?
Wskazał dłonią na blachę z plackiem wiśniowym. Skinęła głową a Taylor skierował się do swojego pokoju.
Niepewnie otworzył drzwi jakby bał się co tam zastanie, ale wszystko było tak jak powinno być. Białe ściany z plakatami znanych sportowców. Rugbistów, baseballistów. Zdjęcia kilku modelek czy aktorek, które miał każdy piętnastolatek. Jakieś puchary na szafce, medale wiszące na gwoździach wbitych w ścianę. Swego czasu był dobry w surfowaniu. Teraz nawet o tym nie myślał. I nagle przed oczami zobaczył smutną twarz Jessie. Sam nie wiedział dlaczego się pojawiła. W sumie nie miało to już większego znaczenia. Chciał wiedzieć czemu była smutna, ewidentnie coś ją gryzło.
-Sherlock się znalazł – skrzywił się pod nosem i spojrzał na zegarek.
Dochodziła dwudziesta trzecia. Nie było sensu żeby ją budzić, więc po chwili znalazł się pod prysznicem.

         Jessie siedziała na łóżku z rozłożonym przed nią albumem. Masa zdjęć jej własnej roboty. Taka mała, prywatna kolekcja. Bawiące się dzieci, zakochane pary, śmiejący się staruszkowie. Przełożyła stronę i zobaczyła jedno z jej najlepszych zdjęć. Dziewczynka próbująca złapać niebieskiego motylka. Pamiętała ten dzień. Blondyneczka raz po raz podskakiwała a motyl zniżał się i wzbijał, jakby się z nią bawił. Od tego czasu uwielbiała fotografować motyle. Były piękne, kolorowe, pełne życia, radości. Były wolne. Jej wzrok padł na kolejną fotografię. Staruszka siedząca na kamiennej posadzce, z obszarpanej kurtce, w dziurawej czapce na głowie. Mimo wszystko z jej twarzy nie schodził uśmiech. Promieniała. Gdy pierwszy raz zobaczyła staruszkę, wydało jej się dziwne że osoba taka jak ona potrafi się uśmiechać. Łatwo było oceniać po pozorach. Potem dostrzegała ludzi wokół niej, wrzucali drobne do aluminiowego pojemnika. Dźwięczały głośno przy każdym uderzeniu. A ona? Ona dziękowała i uśmiechała się tym uśmiechem, który rozjaśniał najbardziej ponure twarze miasteczka. Kiedy zmarła zgasły uśmiechy przechodniów na tej ulicy. Ludzie znowu byli zabiegani, nie zatrzymując się choćby na chwilę. Zamknęła album i dostrzegła zdjęcie wystające spod niego. wyciągnęła ją. Delikatnie, opuszkami palców przesunęła wzdłuż widniejącej na nim postaci. Wysoki mężczyzna o ciemnych włosach, jasnym spojrzeniu i wesołym, trochę zawadiackim uśmiechu. Ubrany w strój typowego wędkarza, spodnie w kolorze zgniłej zieleni, do tego kamizelka w podobnym kolorze z mnóstwem kieszeni, wielkie kalosze i oczywiście ten śmieszny kapelusik. Pokazywał właśnie jak wielką złowił rybę. Uśmiechnęła się do zdjęcia, po czym z powrotem wsadziła je do albumu i wsunęła go pod łóżko. Po chwili wtuliła się w ogromną poduchę przypominającą żabę i w końcu przepełniona tęsknotą za ojcem, usnęła.


***
-Wstawaj!!
Zerwał się tak nagle że o mały włos nie spadł z łóżka. Spojrzał za siebie. Tony stał tuż przy szafce trzymając się za brzuch i głośno się śmiejąc.
-Zamknij się, a najlepiej wynieś się stąd.
-Nie. Przyjechałem i nie ma że boli.
Chciało mu się spać więc naciągnął na głowę kołdrę z nadzieją że brat zostawi go w spokoju. Mylił się. Poczuł chłód i dopiero wtedy zorientował się że nie jest niczym przykryty. Nie myśląc długo, rzucił się na chłopaka. Teraz obydwaj wylądowali na podłodze.
-Mamo Taylor mnie bije!
-Ciszej bądź.
-Mamo!!!
Zaraz w drzwiach pojawiła się kobieta wycierająca szklankę kolorową szmatką. Patrzyła na nich kiwając głową z dezaprobatą.
-Zabrałeś mu kołdrę, przykro mi ale wiesz, że od małego nienawidził gdy przeszkadzano mu we śnie. Radź sobie teraz sam – zaśmiała się i zniknęła za ścianą.
-Mamo!!!
-Rany, ale ty się wydzierasz.
Taylor skrzywił się i wstał z brata, pomagając mu się podnieść. Po chwili wpadli sobie w ramiona.
-Zbieraj się, wyskoczymy do miasta po jakieś piwa na wieczór, znając życie rodzice mają tylko mocne alkohole.
-Daj mi się tylko ubrać. Jak nalejesz mi już kawy będę szybciej.
-No mam nadzieję – uśmiechnął się i wyszedł z sypialni.
Taylor zrezygnowany podniósł z podłogi pościel i rzucił ją na łóżko. Z chęcią by się jeszcze położył, ale to i tak nie miałoby najmniejszego sensu, mając świadomość tego że Tony znajduje się w pobliżu. Ten był zdolny do wyważenia drzwi, żeby tylko wytargać go z łóżka.
Godzinę później przepychali się już w kuchni, ani na chwilę nie cichnąc. Każdy miał swoje trzy grosze do powiedzenia. W końcu ojciec nie wytrzymał i kazał im się wynieść z domu.
-Jak za starych dobrych czasów – krzyknął Tony w biegu łapiąc gorącą jeszcze babeczkę.
Znaleźli się w pokoju Tony’ego. Tutaj także niewiele się zmieniło. A w zasadzie nastąpiła tu tylko zmiana łóżka. Tamto było za małe. Jedną ze ścian nadal pokrywały przeróżne plakaty półnagich dziewczyn. Za to inna ściana była przeznaczona była dla University Of Texas, dyplomów i wyróżnień. Od dziecięcych lat interesowały go nauki ścisłe.
-Dlaczego nie przywiozłeś ze sobą swojej dziewczyny?
Spojrzał spode łba na brata przeglądając kolekcję płyt znajdujących się na półce. Westchnął.
-Kretynie ile razy mam ci powtarzać że Jessie jest moją koleżanką.
-Jak zwał tak zwał idioto.
-Daruj sobie – skierował się do wyjścia – idę zadzwonić.
-Do swojej dziewczyny?
-Masz dwadzieścia cztery lata a zachowujesz się jak piętnastolatek. Szkoda mi ciebie braciszku.
Przeszedł przez salon i skierował się na ogród. Przynajmniej tam będzie mógł porozmawiać z nią nie martwiąc się że Tony będzie go podsłuchiwać. Usiadł pod wielkim, rozłożystym drzewem i wybrał numer.

czwartek, 11 października 2012

rozdział *7



Taylor zrezygnowany odłożył telefon. To już chyba z dziesiąty raz jak do niej dzwonił. Czuł się jak jakiś facet molestujący telefonicznie kobietę. Bo to już podchodziło pod molestowanie. Nagle usłyszał głośne walenie do drzwi.
-Higgins otwierać policja!!
Cholera przez to wszystko zapomniał. Podszedł do drzwi i otworzył je.
-Ostatnio byliście z NCIS, zdegradowali was? – zaśmiał się.
Cała drużyna zaczęła wchodzić do środka, niosąc ze sobą piwo, chipsy, orzeszki i resztę innego świństwa. Razem było ich chyba ze dwudziestu. Jak nie więcej.
-Jakoś nie miałem głowy żeby wymyślić coś bardziej spektakularnego – Nate klepnął go w ramię unosząc głowę w geście wyższości i podał mu dwa czteropaki piwa.
Wszyscy rozsiedli się wygodnie zajmując kanapę, fotele, krzesła, podłogę. W sumie co było pod ręką. Gnietli się ale najważniejsze że zaczynał się już mecz. W kuchni został już tylko Taylor i Nate rozsypujący orzeszki w wielkie misy.
-Mogę cię o coś zapytać? Tak szczerze – Nate wrzucił sobie do ust orzeszka i spojrzał na przyjaciela.
-Wal.
-Co cię łączy z Jessie?
-Z Jessie? – spojrzał na niego zaskoczony – to znaczy?
-Wiesz, ta wasza ostatnia akcja, laski gadają..
-W dupie mam co gadają laski.
-Hej spokojnie – chłopak podniósł ręce w geście obrony – stary jestem po twojej stronie, dlatego się pytam. Podoba ci się?
-Jessie jest piękna ale jesteśmy tylko i wyłącznie kumplami. Poza tym dzięki tej jak to nazwałeś „naszej akcji” pozbyłem się kilku osób z fan Clubu.
-Z żadną do tej pory się nie kumplowałeś.
-Bo doskonale wiesz że z nimi nie da się zakolegować, Jessie przynajmniej na mnie nie leci i to daje mi dużo swobody.
-Może dlatego tak cię interesuje bo należy to grona nie szalejących na twoim punkcie, zresztą nie szaleje nawet na naszym punkcie – wskazał na chłopaków przez telewizorem.
-Zrozum ona nie interesuje mnie jako dziewczyna, po prostu ją lubię. I nic więcej.
-Jesteś pewien że nic więcej.
-Wyluzuj Nate, za dużo kryminałów i romansów. Przejdź na filmy przyrodnicze. Powiedz lepiej jak ci idzie z Xenią?
-Rany nie sądziłem że można nie móc z kimś pogadać o czymkolwiek. Siedzieliśmy wczoraj z godzinę w ‘Sorrino’ i wynudziłem się jak na całodniowych zajęciach. No dosłownie o niczym nie gadaliśmy. Nie przepraszam, trajkotała o zagrzewaniu do zwycięstwa. W kółko jedno i to samo.
-Znajdź kogoś kto nie szaleje na waszym punkcie. To dla ciebie najlepsze wyjście.
-Tak jak ty?
-Od dzisiaj mówię do ciebie Harry.
Zaśmiali się głośno czym zwrócili na siebie uwagę kilku chłopaków.
-Panienki dawajcie te chipsy i orzeszki.
-Ty śmiesz mnie debilu nazywać panienką? – Nate skoczył w kierunku Roba przewracając go na podłogę.
-No to się zaczęło.
Taylor zrezygnowany złapał za jedną ze stojących na blacie butelek i rozsiadł się wygodnie na kanapie zrzucając z niej przy okazji Davida. Wreszcie skupili się na oglądaniu meczu.

***

         Nie odbierała telefonów, nie odpisywała na sms-y, chociaż wysyłał jej po kilka dziennie. Nie zdziwiłby się gdyby któregoś dnia zapukała do niego policja z nakazem wydanym przez samego gubernatora stanu Texas o zakazie zbliżania się do Jessie. Czuł się jak maniak prześladujący swoją ofiarę. Pewnie gdyby wiedział gdzie mieszka byłby tam częstym gościem. Już sobie wyobrażał jej ojca mierzącego do niego z jakiejś strzelby żeby wreszcie dał córce spokój. Tylko że ta niewiedza doprowadzała go do szaleństwa, jeszcze w sobotę zaśmiewali się gdy opowiadali sobie najróżniejsze historyjki. A w niedzielę cisza, jakby nagle zniknęła. Przez myśl nawet przemknęło mu że może leży w szpitalu, że coś jej się stało ale szybko odegnał od siebie zbyt czarny scenariusz zwalając winę na seriale kryminalne. Gdyby tylko dostał tego jednego sms-a, jednego który potwierdziłby że nic jej nie jest. Już miał przygotowaną wiązankę słów którymi ją powita gdy się tylko łaskawie zjawi. Starał się skupić na temacie jaki przedstawiał profesor O’Brian, ale kompletnie nic nie było w stanie zagłuszyć myśli o niej. Niech no się ona tylko pojawi.

         Jessie przeciągnęła się i spojrzała w okno. Słońce starało przebić się przez gęste chmury i sądząc po duchocie jaka panowała nawet przy otwartym oknie domyślała się że w końcu mu się uda. Namacała dłonią telefon i podniosła go z podłogi. Przetarła oczy, by lepiej widzieć. No tak, trzy wiadomości, pięć nieodebranych połączeń. Taylor ją zabije. Powinna napisać mu że wszystko ok, ale znała go na tyle że wiedziała iż jeden zdawkowy sms go nie zaspokoi, będzie dzwonić, pisać. A przede wszystkim nie mogła dopuścić by zobaczył jak wygląda. Wielki fioletowy krwiak. Tego się dorobiła. Odczytała wiadomości i westchnęła. On się o nią najzupełniej w świecie martwił. To było dziwne uczucie, nawet jak dla niej, gdy tak o tym pomyślała. Dziwne uczucie ale miłe. Wstała z łóżka, już wczoraj wariowała nie mogąc wyjść. Wychodziła tylko po zmroku, jak jakiś wampir. Tylko wtedy czuła się komfortowo. Bez tych litościwych spojrzeń. Ale potrzebowała słońca, potrzebowała się wyrwać z tych czterech ścian choć na chwilę. Jeszcze jeden dzień, powtarzała w myślach żeby nie zbzikować do reszty. Wyszła z pokoju i skierowała się do kuchni. Po matce ani śladu, jeżeli dobrze pójdzie wróci pod wieczór. Była na cotygodniowym spotkaniu z panią Walsh. Szukała z nią pracy, jakby matkę w ogóle to interesowało. No ale musiała zjawiać się o wyznaczonej porze chcąc pobierać jakieś zasiłki, o których Jessie niewiele wiedziała. Prawdę powiedziawszy wolała nie wiedzieć. Rozejrzała się po kuchni. Wyglądała jakby przed chwilą stoczono w niej bitwę secesyjną. Z obrzydzeniem spojrzała na piętrzące się w zlewie brudne naczynia i sięgnęła po płatki. Oczywiście w szafce nie znalazła żadnej czystej miski więc nasypała sobie do ust czekoladowych kulek i popiła mlekiem. Zrobiła tak jeszcze kilkakrotnie i schowała mleko z powrotem do lodówki. Omiotła raz jeszcze kuchnię spojrzeniem i przeciągnęła się.
-No to czas doprowadzić ten chlew do porządku. Ruszaj Hawks!
Zagrzała się do walki i zabrała się za sprzątanie.
Kilka godzin później pomieszczenie błyszczało czystością. Była z siebie dumna. Znowu usłyszała dzwonek telefonu i westchnęła głośno.
-Taylor daj mi parę dni – wyszeptała i usiadła na parapecie wpatrując się w ostatnie tego dnia promienie słońca.

***

         Wychodząc z domu, Jessie zastanawiała się o której wróciła jej matka. Pamiętała jeszcze że koło dziesiątej dzwonił do niej Taylor, potem zasnęła. Założyła okulary, chyba największe jakie tylko udało jej się znaleźć. Musiała wyglądać komicznie, ale mało ją to obchodziło. Najważniejsze było że wreszcie mogła poczuć przyjemne ciepło bawiących się na jej skórze promieni. Potrzebowała tego. Wzięła głęboki wdech i wsiadła do auta. Droga do parku, zajęła jej jakieś dwadzieścia minut. Niewiele osób kręciło się po drogach, uliczkach czy alejkach. Większość była w pracy bądź na zajęciach. To jej dało w pewnym sensie większej swobody. Usiadła na ławce i założyła słuchawki na uszy. Powiał chłodniejszy wiatr doprowadzając do tego że Jessie zadrżała, jednak nie miała zamiaru zakładać swetra. Zwisał łagodnie, przełożony przez ucho torby. Nareszcie upragniona wolność, westchnęła przymykając oczy.

Taylor zobaczył ją już z daleka. Pewnie miałby problem z tym gdyby nie jaskrawo pomarańczowe słuchawki które były nieodzownym elementem jej ubioru. Siedziała na ławce pod rozłożystym jaśminowym drzewem, na którym pozostało już niewiele liści. Przeskoczył przez niewielki płotek prowadzący do parku i podbiegł do niej. Dopiero teraz go dostrzegła i mógłby przysiąc że się skrzywiła na jego widok. Usiadł obok.
-Dziewczyno gdzie ty się podziewasz.
-Jak widzisz siedzę tutaj.
Przyglądał się jej uważnie. Miała wielkie czarne okulary zasłaniające prawie połowę jej twarzy. Starała się nie patrzeć w jego kierunku, co nie bardzo jej się udawało gdyż bezustannie czuła na sobie jego spojrzenie.
-Co ci się do cholery stało?
-Nic.
-Ściągnij okulary.
-Po co?
-Ściągnij.
-Nie będziesz mi rozkazywać – warknęła jednak wzrok Taylora przeszywał ją na wylot, powodując niemiłe uczucie w brzuchu.
Czuła się jakby nagle została bez ubrania, jakby nagle jej skorupa pękła. Tylko że nie mogła. Nie mogła się otworzyć przed nikim.
-Hawks, ściągaj te okulary. W dupie mam co sobie o mnie myślisz. Zrób to.
Westchnęła i sięgnęła do okularów. Patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami. Chwycił jej podbródek i przybliżył ku sobie. Tuż nad kością policzkową widniał wielki fioletowy krwiak, który ona starała się zatuszować okularami i pudrem. Już wyobrażał sobie jak musiałaby wyglądać gdyby nie duża ilość kosmetyków. W tym momencie nie myślał o niczym innym jak tylko o tym kto ją skrzywdził. Dosłownie gotował się w środku.
-Boże, kto ci to zrobił?
Prychnęła. Gotowe odpowiedzi ćwiczone bez przerwy.
-Dlatego nie chciałam tego pokazywać całemu światu, bo pierwsza myśl każdego to, to że zostałam pobita prze chłopaka kryminalistę, albo znęca się nade mną ojciec tyran – wypuściła ze świstem powietrze – nic z tych rzeczy. Nie zauważyłam tego durnego rozlanego płynu w łazience i ot cała sprawa.
-Chcesz mi wmówić że poślizgnęłaś się na płynie?
-Niczego nie chcę ci wmówić, mówię jak było, a to czy uwierzysz czy nie to już nie moja sprawa. Znasz mnie, potrafię wywalić się na prostej drodze. Spadam z łóżka jak śpię. Nawet jakby mnie skrępowali linami potrafiłabym sobie zrobić krzywdę. Cała ja. Nawet mama mówi że kiedyś stracę głowę i nic w tym dziwnego.
Uśmiechnęła się delikatnie. Kłamstwa miała opanowane do perfekcji. Kłamstwo doskonałe. Puścił w końcu jej podbródek.
-Wystraszyłaś mnie.
-Aż tak źle to wygląda?
Założyła z powrotem okulary na nos i przekrzywiła głowę patrząc na niego.
-Boli cię?
-Pierwszy dzień bolało, teraz już jest lepiej. Co tam u ciebie?
-Martwiłem się o ciebie. Nie dawałaś znaku życia od niedzieli i pewnie gdyby nie dzisiejsze przypadkowe spotkanie jeszcze jakiś czas byś się nie odezwała.
-Nie chciałam żebyś sobie wyobrażał jak to mnie ktoś pobił – zaśmiała się pod nosem – stęskniłeś się za mną?
-Właściwie to.. tak. Nikt mnie nie bił, nie ochrzaniał. Raj.
-To naciesz się, w poniedziałek wracam.
-No i czar prysnął.
-Wypchaj się.
-Właśnie tego mi brakowało. Co porabiasz na święta?
-Jak to na święta, rodzina, jedzenie. Nic szczególnego – spojrzała na zegarek – Taylor muszę uciekać.
-Podwiozę cię.
-Nie dzięki, poradzę sobie. Widzimy się na zajęciach.
-Może jutro będziesz miała ochotę wyskoczyć gdzieś.
-Zobaczymy się w szkole, daj mi dojść do normalności.
-Myślisz że to możliwe? – zaśmiał się głośno za co uderzyła go w ramię.
-Jesteś największym idiotą jakiego znam.
-Spadaj Hawks.
Machnęła mu ręką i po chwili przechodziła przez ulicę.

piątek, 5 października 2012

rozdział *6





***

-No to dzisiaj oblewamy zaliczenie. Powinniśmy zrobić to już dwa tygodnie temu.
-Musimy?
-Obiecałaś.
-A ty obiecałeś że tylko miesiąc i dasz mi spokój.
Odwrócił się w jej kierunku, przerywając rozlewanie piwa. Siedziała z założonymi na piersiach rękami, uśmiechając się złośliwie.
-Cóż ja poradzę na to że cię lubię.
-Odczep się ode mnie. Tyle razy ci mówiłam..
-Zjesz pizzę?
-Ignorujesz mnie, jak zwykle. Mam chęć coś ci zrobić.
-Hawks nie rozkręcaj się, bo jak mnie podniecisz to mogę się nie powstrzymać.
Zaśmiał się, a ona miała ochotę tupnąć nogą jak mała rozkapryszona dziewczynka. Gdyby wiedziała że to pomoże nie wahałaby się ani chwili tylko to zrobiła.
-Możesz pomarzyć – wysyczała.
-No i wróciła urocza, pyskata Jessie. Tęskniłem za tą twoją stroną.
-Uspokój się głupku – parsknęła śmiechem – naprawdę mam ochotę udusić cię gołymi rękoma. Rany ale miałabym satysfakcję.
-Ty bezduszna istoto.
Podał jej szklankę z piwem i usiadł obok na sofie. Tak naprawdę to dopiero teraz dostrzegała uroki jego mieszkania. Urządzone w prosty, przyjemny sposób. Jasne ściany kontrastowały z  ciemną prawie czarną podłogą. Dodatkowo ciemne meble i puszysty, miękki dywan w kolorze latte. Gdzieniegdzie porozstawiane były czerwone dodatki ożywiając otoczenie. Z sofy na której siedziała doskonale widziała aneks kuchenny w kolorze żółto zielonym i niewielką jadalnię z małym okrągłym stolikiem i czterema krzesłami. Lubiła tu przebywać. Mimo że ciągle się o coś sprzeczali i dogryzali sobie, miała tu spokój.
-Wybierz się ze mną na imprezę do ‘Aquariusa’.
-Chyba zwariowałeś.
-Jest sobota wieczór, powinniśmy korzystać z życia. No proszę.
-Jutro muszę wcześnie wstać.
-Jutro?
-Tak, mam coś ważnego do załatwienia. Poza tym jak tu jechałam zaczynało padać.
-Przecież nie będziemy bawić się na zewnątrz.
-Taylor – westchnęła.
-No zgódź się, jeżeli ci nie spasuje to wrócimy.
-Yhhh .. – jęknęła – No dobra.
-Dobra?
-Dobra.
Zastanawiała się przez chwilę od kiedy stała się taka uległa? Od kiedy to zgadzała się na propozycje Taylora? Przymknęła oczy kręcąc głową z rezygnacją.
-Podrzucić cię do domu żebyś się przebrała?
-C-co?? Nie, nie – podskoczyła na sofie momentalnie się prostując – sama pojadę i spotkamy się.. no w klubie..
Zdziwiła go jej reakcja, ale wzruszył tylko ramionami i odprowadził ją do drzwi.
-Ile potrzebujesz czasu?
-Do godziny?
-To widzimy się na miejscu.
        
Wyszła i odetchnęła z ulgą. Powinna zakończyć tą znajomość, przecież już są po testach, a ona dalej brnęła w to co dla niej było nieznane. Kolegując się z Taylorem czuła się jak podróżnik odkrywający dziewiczy ląd. Z mieszanymi uczuciami wsiadła do auta i chwilę później wchodziła do domu. W mieszkaniu panowała ciemność, więc najprawdopodobniej matki nie było. Nadal jednak szła na palcach by w razie czego nie nadziać się na jej osobę. Znalazła się w końcu w swoim królestwie i nie tracąc już ani minuty wyciągnęła z szafy czarną sukienkę. Rozglądała się przez chwile za butami i w pół godziny później była gotowa. Chwyciła za klamkę w momencie gdy za drzwiami usłyszała jakiś dźwięk. Nasłuchiwała przez chwilę. Dźwięk powtórzył się ale tym razem towarzyszyło mu głośne przeklnięcie. Ściągnęła szpilki i trzymając je w dłoni założyła adidasy. Najciszej jak tylko mogła otworzyła okno i wyskoczyła. Biegnąc do auta jeszcze raz obejrzała się w stronę domu. Jakby co najmniej matkę interesowało czy wychodzi i kiedy wychodzi.

         Taylor siedział przy barze zamawiając sobie piwo. Raz po raz spoglądał w tłum jakby miał tam ją wypatrzyć. Zaczął nawet wątpić w to że się zjawi i wtedy usłyszał rozmowę dwóch facetów siedzących obok, a w zasadzie zdanie wyrwane z kontekstu.
-Ty stary patrz jaka laska.
Chłopak spojrzał w tamtym kierunku i uśmiechnął się. Musiał przyznać że wyglądała zjawiskowo. Czarna, obcisła, idealnie dopasowana sukienka bez ramiączek, do tego czarne szpilki i szara niewielka torebka. Włosy miała rozpuszczone, delikatnie skręcone. Dosłownie ociekała sexapilem. Zauważyła go po chwili i przecisnęła się przez tańczące pary. Zajęła miejsce obok niego zakładając nogę na nogę.
-Hawks położysz się dzisiaj na mnie?
-Kretyn.
Zamówiła wodę z cytryną czując na sobie jego spojrzenie. Dzisiaj nawet jej to nie przeszkadzało. Dzisiaj chciała nie myśleć o niczym, a zwłaszcza o nadchodzącym jutrze.
-Znalazłeś już kogoś ciekawego?
-Tak, siedzi obok.
Wychyliła się i spojrzała na faceta siedzącego po lewej stronie Taylora. Co jakiś czas posyłał w jej kierunku wzrok pełen pożądania, co ją obrzydzało. Od razu na myśl przyszli jej mężczyźni z ‘Billy’ego’. Obleśni, spoceni, napaleni.
-Wow niezły wybór.
-Przed chwilą się tobą zachwycali.
-Typowi kolesie. Traktują kobiety przedmiotowo.
-Myślałem że już nie przyjdziesz – zmienił temat – i dlaczego pijesz wodę?
-Przyjechałam autem, poza tym nie mam ochoty na nic mocniejszego.
-Mieliśmy oblewać moją ocenę, a ty pijesz wodę?
-Taylor przyszłam tutaj mimo że nie miałam ochoty i wiesz o tym doskonale – dźgnęła go palcem w ramię – więc odpuść chociaż alkohol.
-Nie sądziłem że z ciebie taki mięczak.
-Przeginasz Higgins. Nie będę pić i koniec kropka.
Upiła łyk wody i rozejrzała się. Niewiele ludzi tutaj znała, niektórzy tylko wydawali jej się znajomymi twarzami. Tak mogła to określić. Znajome twarze, bo odkąd pamiętała stroniła od ludzi.
-Chodź zatańczyć.
Usłyszała głos Taylora i spojrzała na niego zdziwiona.
-Tylko mi nie mów, że nie miałaś zamiaru tańczyć.
-Tak, właśnie taki miałam zamiar.
-Nic z tego. Nie pijesz za mój genialny umysł to chociaż ze mną zatańczyć.
Pociągnął ją na parkiet i zaczęli ruszać się w rytm muzyki. Już po chwili zaczęli skupiać na sobie uwagę większości, ale im zupełnie to nie przeszkadzało. Wygłupiali się i śmiali. Taylor dopiero teraz był zadowolony z siebie. Zadowolony, że doprowadził ją wreszcie do szczerego śmiechu. Tej nocy gdy tylko robili sobie przerwy na złapanie oddechu opowiadali śmieszne historie z własnymi udziałami. Doszło do tego, że od śmiechu rozbolały ich brzuchy. Gdy o czwartej nad ranem wracała do domu musiała przyznać to sama przed sobą. Taylor sprawił że zapomniała o jutrze, w sumie to już o dzisiejszym dniu.


Szła po ulicy nie zważając na  ulewę jaka rozpętała się na zewnątrz. Wczoraj była uśmiechnięta, a dzisiaj? Płakała, deszcz bezgłośnie to ukrywał, tak jakby wyczuł kiedy będzie jej potrzebna jego pomoc. Kolejny rok bez taty. Kolejny rok bez najwspanialszego człowieka pod słońcem. Rozejrzała się naokoło. Niewiele osób zdecydowało się na wyjście z ciepłego kąta w taką pogodę. Usłyszała telefon i spojrzała na wyświetlacz. Taylor. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać a tym bardziej z nim. Weszła do domu. Chciała zaszyć się w swoim pokoju jednak matka zagrodziła jej drogę.
-Cześć mamo.
-Gdzie byłaś?
-Powinnaś wiedzieć.
-Nie takim tonem.
-A jak mam mówić? – podniosła głos – od kilku lat nie byłaś na cmentarzu, już zapomniałaś o..
Poczuła ból. Tym razem pięść spotkała opór w postaci jej policzka. Jęknęła czując łzy cisnące się do oczu. Nie chciała się przed nią rozpłakać. Nie chciała okazać słabości, chociaż raz.
-Nic nie wiesz gówniaro! O niczym nie masz pojęcia!
Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale czy był w tym jakiś sens? Żadnego. Jedyne co by zrobiła, to pogorszyłaby już i tak beznadziejną sytuację w jakiej się znajdowała. Weszła do pokoju nie słuchając słów, obelg jakie kierowane były w jej stronę. Zamknęła drzwi na klucz. Zawsze tak robiła, do momentu aż matce nie przechodziło albo nie upijała się zapominając o istniejącym wokół niej świecie. Zapominając o córce. Podeszła do niewielkiego lusterka przy szafie i spojrzała w nie. Zastanawiała się dlaczego twarz była aż tak delikatna. Dlaczego na twarzy nawet najmniejszy ślad uderzenia był widoczny. Chyba tylko po to żeby ludzie widząc wszelkiego rodzaju siniaki mogli współczuć i litować się.
Przecież ta dziewczyna została pobita.
Biedna, tak mi jej szkoda.
Musi mieć nienormalnego chłopaka.
A może znęca się nad nią ojciec.
Tak, ludzie potrafili wysnuwać najrozmaitsze tezy. Najważniejsze, że mieli o czym gadać. Dotknęła czerwonego miejsca i syknęła z bólu. Będzie ślad i to spory. Położyła się na łóżku nakrywając szczelnie kołdrą. Rano będzie musiała zadzwonić na uczelnię i powiedzieć że jest chora. Znowu tydzień w plecy. Pocieszeniem było tylko to że nie miała problemów z nauką inaczej byłoby kiepsko. Znów usłyszała telefon jednak tym razem nawet nie otworzyła oczu. W końcu telefon przestał dzwonić, a ona ze wszystkich sił starała się zasnąć.