***
-Panie Higgins spóźnił się
pan. Mam nadzieję że ma pan jakieś racjonalne wytłumaczenie tego jakże
związanego z pańską osobą zjawiska – wykładowca oparł się o swoje wielkie
dębowe biurko spoglądając na zgiętego w pół chłopaka próbującego niezauważenie
przedostać się do swojej ławki.
Wyprostował się.
-Wydaje mi się że moja
historia nie będzie aż tak ciekawa.
Po sali rozeszły się ciche
szmery. Szpakowaty mężczyzna westchnął.
-Siadaj.
Taylor uśmiechnął się i przysiadł
przy rozbawionej Jessie. Po krwiaku na jej lewym policzku nie było śladu.
-Jak się czujesz? –
wyszeptał pochylając się w jej kierunku.
-Dobrze, znowu zaspałeś?
-Poszedłem późno spać.
-Zrozumiałabym gdybyś
powiedział mi że powodem tego była jakaś dziewczyna..
-Nic z tych rzeczy, mój
brat mnie wczoraj odwiedził..
-Panie Higgins czy ja panu
nie przeszkadzam?
Usłyszeli głos z przodu i
oboje gwałtownie podnieśli głowy. Taylor wstał a na jego twarzy dostrzec można
było szczery wielki uśmiech.
-Nawet w najmniejszym
stopniu.
Mężczyzna nie wytrzymał i
parsknął śmiechem.
-Jest pan najbardziej
irytującym studentem jakiego miałem.
-I dlatego mnie pan
zapamięta.
-Siadaj już – westchnął
zrezygnowany.
Chłopak z powrotem zajął
swoje miejsce.
-Widać nie tylko mnie
wkurzasz.
-Staram się jak mogę. Co
masz dzisiaj na lunch?
-Chyba cię pogięło, nie
oddam ci mojego jedzenia.
-Nie uratujesz mnie przed
śmiercią głodową? Nie sądziłem że z ciebie taka bezduszna osoba.
-Możesz się w końcu
zamknąć? Chciałabym posłuchać.
-Zamknę się jak podzielisz
się ze mną.
-Amber na pewno ci pomoże.
-Jak ty mnie wkurzasz.
-To teraz już wiesz jak ja
się czuję prawie codziennie. Cicho bądź.
-A podzielisz się?
Jessie posłała mu mordercze
spojrzenie i odwróciła głowę. Lubiła go. Te jego przekomarzania się, ten jego
wkurzający styl bycia, to specyficzne poczucie humoru. Musiała przyznać że
gdyby ktoś powiedziałby jej że będzie tak dogadywać się z Taylorem wyśmiałaby
go na miejscu. Nie mogła tego nazwać przyjaźnią, wręcz nie chciała by do tego
doszło, bo to oznaczałoby zdradzenie swoich sekretów, tajemnic, wszystkiego
czym zasłaniała się przed innymi ludźmi tworząc niewidzialny mur.
-Jessie no nie bądź taka –
wyszeptał.
-Rany Taylor – wywróciła
oczami co i tak go nie zraziło.
Ciekawa była co mogłoby go
wyprowadzić z równowagi. Z chęcią odjęłaby się tego zadania dla własnej
satysfakcji. Uśmiechnęła się pod nosem i pochyliła ku niemu.
-Mam sałatkę z kurczakiem,
odczepisz się teraz?
Potrząsnął energicznie
głową i przysunął krzesełko bliżej dziewczyny.
-A co jest w sałatce,
oprócz kurczaka?
-Higgins! Do cholery –
warknęła.
-Panie Higgins, proszę tu
przyjść i rozwiązać to równanie.
Usłyszeli gruby głos pana
Clark’sa i chłopak z ociąganiem wstał. Widząc złośliwy uśmieszek na twarzy
Jessie posłał jej mordercze spojrzenie. Przynajmniej na kilka minut miała go z
głowy.
***
-Co będziesz porabiać?
Jessie wsadziła frytkę do
ust i spojrzała na Taylora. Poszedł w jej ślady nie spuszczając z niej wzroku.
Od dobrej godziny siedzieli w pizzerii gadając o wszystkim i o niczym. Przez
wielkie okno można było dostrzec ciemne, pełznące nieśpiesznie chmury.
Odznaczały się na jasnym niebie. Ta kombinacja kolorów przypadła Jessie do
gustu. Przeciwności. Jak dobro i zło. Biały i czarny. Myśli przesuwały się
szybko w jej głowie, ale żadne nie pasowało do zadanego pytania, jakby nagle
umysł wyłączył się i myślał tylko o jakiś cholernych przeciwnościach.
-Jessie?
-Spędzę święto z rodziną –
skłamała spoglądając w okno – o której jedziesz?
-Za pół godziny. Obiecaj że
jak wrócę będziesz żywa.
-Mogę obiecać że postaram
się nic sobie nie zrobić.
-To za mało.
-To nic więcej obiecać nie
mogę, różnie ze mną bywa.
-Właśnie wiem i tego się
obawiam.
-Spokojnie, przeżyję.
Zobaczymy się za kilka dni.
-Ok. Jessie ja muszę już
lecieć, zadzwonię do ciebie jutro.
-Jasne. Ty też wracaj cały
i pozdrów wszystkich.
Pozdrów wszystkich? Powiedziała to tak jakby ich znała od zawsze, a
przecież tak nie było. Palnęła bez zastanowienia.
-Dzięki, na pewno
pozdrowię.
Cmoknął ją delikatnie w
policzek. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił ot tak po prostu, ale zdziwiło go
to że dziewczyna tylko się uśmiechnęła. Nie dostał po gębie, nie został wyzwany
od kretynów, erotomanów i tym podobnych. Dziwne. Zanim wyszedł obejrzał się
jeszcze w jej kierunku. Bawiła się solniczką, na niej skupiając całą uwagę.
Dlaczego wydawało mu się że coś jest nie tak? Westchnął. Musiał pogadać z nią
po powrocie. Wsiadł do auta i skierował się na międzystanową numer 35.
Półtorej
godziny później wjechał przez otwartą bramę wiodącą do posiadłości jego
rodziców. Przed nim na tle ciemnego nieba majaczyła sylwetka jasnego domu.
Prawie w każdym z okien paliło się światło, rozjaśniając majestatyczny
wizerunek. Dom przechodził z pokolenia na pokolenie. Przywodził mu na myśl
czasy wojny secesyjnej. Z tego co opowiadał mu dziadek, a temu z kolei jego
dziadek, w ich domu opatrywano rannych konfederatów. Dla niego było to w pewien
sposób niepojęte, o tym mówiono w szkołach, czytano w książkach. Tak jak i o
niewolnikach. Nie wyobrażał sobie niewolników pracujących na tych ziemiach,
kiedyś były tu jedne z największych plantacji bawełny. Teraz teren pokrywała
soczyście zielona trawa i drzewa przypominające zjawy z najgorszych koszmarów,
które w dziecięcych latach go straszyły. Zatrząsł się na te wspomnienia i
wysiadł z auta. Zaraz też w drzwiach pojawiła się kobieta o kruczoczarnych
włosach z pięknym białym uśmiechem.
-Znowu przefarbowałaś
włosy?
-To tak się wita z matką?
Podszedł do niej i
przytulił ją mocno. Do jego nozdrzy dotarł zapach wanilii. Ten zapach zawsze
miał imię jego matki. Uśmiechała się teraz do niego oglądając jego twarz.
-Schudłeś kochanie, chodź
zrobię ci coś dobrego, bo pewnie nic nie jadłeś.
Wziął ją pod rękę i
wprowadził do domu. Ojciec już drzemał w fotelu. Przykryty wielkim, grubym
kocem z książką w dłoni.
-Może podstaw mu jakiegoś
erotyka do czytania – zaśmiał się cicho.
-Uspokój się – zachichotała
kierując się w stronę kuchni – wtedy będzie pobudzony..
-.. dobra, dobra, nie chcę
nic więcej wiedzieć.
-To nie zaczynaj. Nie tak cię
wychowałam.
Posłała mu ciepły uśmiech i
znowu przytulił ją do siebie.
-Stęskniłem się za wami.
Tony już jest?
-Nie, rano ma przyjechać.
Powinieneś częściej tu przyjeżdżać.
-Mamo..
-Tak, tak, wiem – machnęła
ręką i wyciągnęła z piekarnika do połowy zjedzonego kurczaka, z ryżem i
warzywami.
Zapachniało soczystym
mięsem i do ust napłynęła mu ślina. Mimo że jadł, tej potrawy nie mógł sobie
odmówić. Równałoby się to z największym grzechem. Mama była mistrzynią w
przygotowywaniu wszelkiego rodzaju mięs. Chwycił za widelec i wziął do ust
pierwszy kęs. Kurczak dosłownie rozpływał się w ustach. Przywoływał masę
wspomnieć. Dobrych i tych złych, o których próbował zapomnieć. Tutaj, w tym
miejscu upiory przeszłości odżywały.
-Co tam u ciebie kochanie?
Usłyszał głos matki, który
wyrwał go z zamyślenia i w duchu jej za to dziękował.
-Zaliczyłem test z
historii, ale to już wiesz prawda?
-Tak, Stan mi mówił. Jestem
z ciebie dumna.
Skinął tylko głową.
-To zasługa mojej
koleżanki. Wyuczyła mnie do perfekcji.
-Koleżanki? – przerwała
nalewanie herbaty unosząc do góry jedną brew.
Wyglądała tak przekomicznie
z tą miną na twarzy, że nie mógł się nie roześmiać.
-Tak mamo, koleżanki.
Kazała was pozdrowić. I błagam nie wyobrażaj sobie bóg wie czego.
-Czy dane mi będzie kiedyś
zostać babcią?
-Znowu zaczynasz?
-Mam dwóch dorosłych synów
i żadnemu nawet przez myśl nie przeszło, żeby..
-Mamuś, wiesz że cię
kocham?
-Nie zbywaj mnie.
-Kocham cię, a kurczak
pierwsza klasa – uśmiechnął się wkładając naczynia do zmywarki – dawno takiego
pysznego obiadu nie jadłem.
-Ehh.. – westchnęła
najwidoczniej dając za wygraną – jesteś zmęczony?
-Nie tak bardzo, ale z
chęcią wezmę prysznic. Ukroisz mi kawałek ciasta, zaraz wrócę?
Wskazał dłonią na blachę z
plackiem wiśniowym. Skinęła głową a Taylor skierował się do swojego pokoju.
Niepewnie otworzył drzwi
jakby bał się co tam zastanie, ale wszystko było tak jak powinno być. Białe
ściany z plakatami znanych sportowców. Rugbistów, baseballistów. Zdjęcia kilku
modelek czy aktorek, które miał każdy piętnastolatek. Jakieś puchary na szafce,
medale wiszące na gwoździach wbitych w ścianę. Swego czasu był dobry w surfowaniu.
Teraz nawet o tym nie myślał. I nagle przed oczami zobaczył smutną twarz
Jessie. Sam nie wiedział dlaczego się pojawiła. W sumie nie miało to już
większego znaczenia. Chciał wiedzieć czemu była smutna, ewidentnie coś ją
gryzło.
-Sherlock się znalazł –
skrzywił się pod nosem i spojrzał na zegarek.
Dochodziła dwudziesta
trzecia. Nie było sensu żeby ją budzić, więc po chwili znalazł się pod prysznicem.
Jessie siedziała na łóżku z rozłożonym przed nią albumem.
Masa zdjęć jej własnej roboty. Taka mała, prywatna kolekcja. Bawiące się
dzieci, zakochane pary, śmiejący się staruszkowie. Przełożyła stronę i
zobaczyła jedno z jej najlepszych zdjęć. Dziewczynka próbująca złapać
niebieskiego motylka. Pamiętała ten dzień. Blondyneczka raz po raz podskakiwała
a motyl zniżał się i wzbijał, jakby się z nią bawił. Od tego czasu uwielbiała
fotografować motyle. Były piękne, kolorowe, pełne życia, radości. Były wolne.
Jej wzrok padł na kolejną fotografię. Staruszka siedząca na kamiennej posadzce,
z obszarpanej kurtce, w dziurawej czapce na głowie. Mimo wszystko z jej twarzy
nie schodził uśmiech. Promieniała. Gdy pierwszy raz zobaczyła staruszkę, wydało
jej się dziwne że osoba taka jak ona potrafi się uśmiechać. Łatwo było oceniać
po pozorach. Potem dostrzegała ludzi wokół niej, wrzucali drobne do aluminiowego
pojemnika. Dźwięczały głośno przy każdym uderzeniu. A ona? Ona dziękowała i
uśmiechała się tym uśmiechem, który rozjaśniał najbardziej ponure twarze
miasteczka. Kiedy zmarła zgasły uśmiechy przechodniów na tej ulicy. Ludzie
znowu byli zabiegani, nie zatrzymując się choćby na chwilę. Zamknęła album i
dostrzegła zdjęcie wystające spod niego. wyciągnęła ją. Delikatnie, opuszkami
palców przesunęła wzdłuż widniejącej na nim postaci. Wysoki mężczyzna o
ciemnych włosach, jasnym spojrzeniu i wesołym, trochę zawadiackim uśmiechu.
Ubrany w strój typowego wędkarza, spodnie w kolorze zgniłej zieleni, do tego
kamizelka w podobnym kolorze z mnóstwem kieszeni, wielkie kalosze i oczywiście
ten śmieszny kapelusik. Pokazywał właśnie jak wielką złowił rybę. Uśmiechnęła
się do zdjęcia, po czym z powrotem wsadziła je do albumu i wsunęła go pod
łóżko. Po chwili wtuliła się w ogromną poduchę przypominającą żabę i w końcu przepełniona
tęsknotą za ojcem, usnęła.
***
-Wstawaj!!
Zerwał się tak nagle że o
mały włos nie spadł z łóżka. Spojrzał za siebie. Tony stał tuż przy szafce
trzymając się za brzuch i głośno się śmiejąc.
-Zamknij się, a najlepiej
wynieś się stąd.
-Nie. Przyjechałem i nie ma
że boli.
Chciało mu się spać więc
naciągnął na głowę kołdrę z nadzieją że brat zostawi go w spokoju. Mylił się.
Poczuł chłód i dopiero wtedy zorientował się że nie jest niczym przykryty. Nie
myśląc długo, rzucił się na chłopaka. Teraz obydwaj wylądowali na podłodze.
-Mamo Taylor mnie bije!
-Ciszej bądź.
-Mamo!!!
Zaraz w drzwiach pojawiła
się kobieta wycierająca szklankę kolorową szmatką. Patrzyła na nich kiwając
głową z dezaprobatą.
-Zabrałeś mu kołdrę,
przykro mi ale wiesz, że od małego nienawidził gdy przeszkadzano mu we śnie.
Radź sobie teraz sam – zaśmiała się i zniknęła za ścianą.
-Mamo!!!
-Rany, ale ty się
wydzierasz.
Taylor skrzywił się i wstał
z brata, pomagając mu się podnieść. Po chwili wpadli sobie w ramiona.
-Zbieraj się, wyskoczymy do
miasta po jakieś piwa na wieczór, znając życie rodzice mają tylko mocne
alkohole.
-Daj mi się tylko ubrać.
Jak nalejesz mi już kawy będę szybciej.
-No mam nadzieję –
uśmiechnął się i wyszedł z sypialni.
Taylor zrezygnowany
podniósł z podłogi pościel i rzucił ją na łóżko. Z chęcią by się jeszcze
położył, ale to i tak nie miałoby najmniejszego sensu, mając świadomość tego że
Tony znajduje się w pobliżu. Ten był zdolny do wyważenia drzwi, żeby tylko
wytargać go z łóżka.
Godzinę później przepychali
się już w kuchni, ani na chwilę nie cichnąc. Każdy miał swoje trzy grosze do
powiedzenia. W końcu ojciec nie wytrzymał i kazał im się wynieść z domu.
-Jak za starych dobrych
czasów – krzyknął Tony w biegu łapiąc gorącą jeszcze babeczkę.
Znaleźli się w pokoju
Tony’ego. Tutaj także niewiele się zmieniło. A w zasadzie nastąpiła tu tylko
zmiana łóżka. Tamto było za małe. Jedną ze ścian nadal pokrywały przeróżne
plakaty półnagich dziewczyn. Za to inna ściana była przeznaczona była dla University Of Texas, dyplomów i
wyróżnień. Od dziecięcych lat interesowały go nauki ścisłe.
-Dlaczego nie przywiozłeś
ze sobą swojej dziewczyny?
Spojrzał spode łba na brata
przeglądając kolekcję płyt znajdujących się na półce. Westchnął.
-Kretynie ile razy mam ci
powtarzać że Jessie jest moją koleżanką.
-Jak zwał tak zwał idioto.
-Daruj sobie – skierował
się do wyjścia – idę zadzwonić.
-Do swojej dziewczyny?
-Masz dwadzieścia cztery
lata a zachowujesz się jak piętnastolatek. Szkoda mi ciebie braciszku.
Przeszedł przez salon i
skierował się na ogród. Przynajmniej tam będzie mógł porozmawiać z nią nie
martwiąc się że Tony będzie go podsłuchiwać. Usiadł pod wielkim, rozłożystym
drzewem i wybrał numer.
Walki Braci ;> Uwielbiam.
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście ten fragment o jedzeniu ;D Ma rację, taka dobra sałatka, też bym się nie podzieliła ;D
-Chyba cię pogięło, nie oddam ci mojego jedzenia.
-Nie uratujesz mnie przed śmiercią głodową? Nie sądziłem że z ciebie taka bezduszna osoba.
HAHAHAHA ;D
Mogłabym być sędzią w takiej walce :D:D:D
UsuńNo ba. Przy okazji, bym tego Taylora zmolestowała ;O
UsuńZnasz mnie i wiesz co o tym myślę :D
UsuńGenialne ^^ Tak dobrze opisujesz odczucia innych że czuje co przeżywają w danej chwili. Rozdział bardzo przyjemny - wart czekania całego tygodnia :D ;*
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że takie odczucia będziesz miała do ostatniego rozdziału :) :*
UsuńUwielbiam!
OdpowiedzUsuńKochana, co tu dużo mówić.. znaczy pisać..
Wszystkie komentarze z wyżej mówią same za siebie ;D
Masz dar ^^
Czekam na więcej!
Pozdrawiam :*:*
O boziu kocham cię ^^ Wiesz, że mam kiedyś kupić twoją książkę? Wiem, że wiesz ;3 Taylor i Jassie jak zwykle są boscy i zawsze wywołują uśmiech na twarzy ;) Jesteś wspaniała cieszę się, że mogłam cię poznać bez względu na to co mówią nie którzy wiesz o co mi chodzi. Mam nadzieję, że kiedy skończę te osiemnaście lat i nazbieram trochę kasy będziemy mogły się spotkać ;*
OdpowiedzUsuńjuż koniec?! ja chce więcej ! prosze! więcej więcej więcej ! ty tak wspaniale piszesz! no błagam cię
OdpowiedzUsuńAnimka-chan: bedzie wiecej, no chyba ze wena mnie opusci ;D
OdpowiedzUsuńNova: kochana moja ;* przygotuj sie ze gdy bedziesz pelnoletnia ja bede podbijac Ameryke.. Wiec sie spiesz ;* i dziekuje za mile slowa ;*
Alice: nie sadzilam ze tak Cie to wciagnie :D dostaniesz iecej obiecuje ;*
Dokładam się do pod resztę dziewczyn na górze, twoje opisywanie odczuć bohaterów jest takie realistyczne i takie naturalne, że aż ci zazdroszczę :) I faktycznie, rozdział długi i naprawdę przyjemny :) Poprawiłaś mi humor <3
OdpowiedzUsuńPS; Chan Lee powróciła z zerodniowej wycieczki, więc u mnie pojawił się nowy rozdział i odsłona bloga :> W wolnej chwili serdecznie cię zapraszam :) Ooo, ja bym tak kupiła książkę twojego autorstwa :P Wciągnęłaby mnie na maxa, jestem tego pewna ^^
Wystarzy, że Taylor wyjedzie i za chwilę zaraz do niej dzwoni. Takie urocze =) Popieram dziewczyny, które twierdziły, że realistycznie opisujesz! Też tak chcę xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wybacz, iż komentarz piszę dopiero dziś, a nie wczoraj jak obiecałam
Super! Mogłam wcześniej zajrzeć! ;P No ale trudno a Ty moja droga piszesz prze cudownie!!! ;> Buziaki ;*
OdpowiedzUsuńChan Lee: cieszę się że poprawiłam humor :* , a co do książki to nie zanosi się na to :D zostanę przy blogu :D
OdpowiedzUsuńHaladas: uwielbiam takich uroczych facetów :D:D
Aleksandra: kochana dziękuję :***