czwartek, 28 lutego 2013

rozdział *23







***


Trzymając w dłoniach kilka książek i zeszytów, wzrokiem omiotła sale by znaleźć miejsce nie rzucające się zbytnio w oczy. Takie plany miała gdy dostawała się na uczelnię, jak najmniej rzucać się w oczy. Już na początku roku, nie dało jej się nie zauważyć, z nietuzinkową urodą przyciągała płeć przeciwną, jednak bardzo szybko odpychała od siebie ludzi. Właśnie taki cel chciała osiągnąć. Teraz jednak, przyjaźniąc się z Taylorem to stało się wręcz niemożliwe, był znany, w pewnych kręgach ubóstwiany. Przyzwyczaiła się do tego, ale pewne nawyki w niej pozostały. Takim nawykiem było siedzenie gdzieś, gdzie niewielu może ją dostrzec i ewentualnie zaczepić, by przez chwilę pogadać.
Niewielu uczniów zdecydowało się uczęszczać na hiszpański, więc pola do popisu miała aż nadto. Podeszła do jednej z ławek, i wtedy właśnie książki wyślizgnęły się z jej dłoni, opadając z łoskotem na laminowaną podłogę. Kilka osób odwróciło głowy zobaczyć kto i co było powodem hałasu.
Przeklęła pod nosem, w momencie gdy zobaczyła czyjeś buty, a zaraz potem dłoń z książkami, które jeszcze sekundę temu leżały na ziemi. Powiodła wzrokiem w górę i napotkała rozbawione spojrzenie niebieskich oczu.
-Dzięki..
-Nie ma za co, nareszcie mamy okazję pogadać.
-Przepraszam cię, ale zaraz zaczną się zajęcia, a mnie naprawę..
-Taylor mówił, że nie mam nawet co zagadywać bo mnie olejesz – uśmiechnął się niezrażony, podnosząc kolejny zeszyt.
-Tak? – zapytała sarkastycznie.
Skinął głową.
-Mogę się dosiąść? Obiecuję cię nie rozpraszać..
Nie odpowiedziała tylko przesunęła książki robiąc mu miejsce. Usiadł, a uśmiech poszerzył mu się jeszcze bardziej. Aż dziwnie zaczął z nim wyglądać. Nie dało się ukryć, że to był, jak to kiedyś określiła, kawał chłopa potrafiący skopać dupy przeciwnikom, a teraz po prostu twarz nie pasowała do reszty ciała. Jakby odczepili głowę jakiegoś śmieszka i przyczepili do ciała terminatora. Dziwnie było myśleć o takich porównaniach siedząc przy nim, ale nie dawał jej wyjścia. Co jakiś czas do niej zagadywał. Na początku jej to przeszkadzało, bo nie miała ochoty zawierać z nim żadnej, głębszej znajomości, ale już w połowie zajęć stwierdziła, że zmienia o nim zdanie. Rozmawiali szeptem, w większości o Taylorze, ale również dlaczego zapisali się na ten właśnie przedmiot. Nawet nie wiedziała, że czas tak szybko minął dopóki nie usłyszała dzwonka. Spojrzała z uśmiechem na Nate’a.
-Dziękuję za miłe towarzystwo.
-Nie, nie, to ja dziękuję – ukłonił się szarmancko – to w takim razie widzimy się na imprezie?
Nie odpowiedziała tylko ze śmiechem mu pomachała, widząc jak jedna z cheerleaderek podbiegła do blondyna świergocąc jak najęta, i skierowała się do wyjścia. Gdy owiało ją jesienne powietrze, wciągnęła je tak mocno, że poczuła zapach liści i kasztanów w płucach. Jedyne o czym w tym momencie pomyślała to jesienny bal maskowy.


***

Weszła do sali gdzie światła dosłownie szalały na ścianach, w sumie nie tylko na ścianach. Dopadały wszystko w swoim zasięgu stoły, dekoracje, tańczących ludzi. Od początku wiadomo było, że przyjdą wszystkie cztery roczniki plus osoby towarzyszące. W związku z czym na potrzeby przedsięwzięcia wynajęto opuszczoną halę na przedmieściach, którą udostępnił im burmistrz, proszący by na następny dzień hala jeszcze stała. Taki jego żarcik. Organizatorzy, artyści z uczelni, przeszli samych siebie. Motyw przewodni – czasy Zorro. Przy surowych ścianach z cegieł postawiono specjalne ściany gipsowe, idealnie nadające się do malowania. Widoki gór, pustyni, budynków, to wszystko wyglądało tak realistycznie, że każdy wchodząc wstrzymywał oddech. Nad barem wisiał wielki napis SALOON, masywne drewniane stoły z długimi ławami dopełniały wszystkiego. Nie zabrakło też drobnych detali takich jak kaktusy, czy inne drobnostki dobrane z prawdziwą precyzją. Większość przebrana za mężczyzn w maskach, żołnierzy, Donów z tego okresu, ale nie zabrakło też i jakiś kosmitów, czy duchów, w końcu Halloween rządziło się własnymi prawami. Jak do tej pory nikt jej nie rozpoznał, co obrała za dobry znak, nie lubiła być w centrum zainteresowania. Zauważyła przy barze Nate, ubranego w strój Diego de la Vegi, z tą jego blond czupryną, więc była pewna że Taylor jest gdzieś niedaleko i nie myliła się. Ubrany w czarne spodnie, czarną koszulę, z szerokim pasem do którego przymocowana była połyskująca szpada, maska i czarny kapelusz dopełniały ubioru. Nie kto inny jak Zorro. Z uśmiechem skierowała się w jego stronę, przeciskając przez tańczących.

Zamawiał właśnie drinka, gdy ktoś stanął obok niego. Spojrzał przelotem na postać. Dziewczyna z kruczoczarnymi włosami ubrana w czerwoną spódnicę do kostek, do tego czarny gorset przykryty czarną koronkową bluzką i oczywiście maska. Nie zaszczycił jej dłuższym spojrzeniem, nie miał ochoty. Zajął się rozmową z jakimś łysym chłopakiem, nie widząc już delikatnego uśmiechu na twarzy dziewczyny. Co jakiś czas za to spoglądał w tłum i mając nadzieję że zobaczy Jessie. Nie zauważył także Nate’a, który wyminął go i skłonił się stojącej obok dziewczynie w masce, prosząc ją do tańca.
-Witam jestem Don Nate de la Vega, czy zgodzi się seniorita na taniec?
Jessie nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
Taylor rozpoznał ten śmiech i gwałtownie odwrócił głowę.
-Jessie?
-Wstyd. Żeby nie rozpoznać własnej przyjaciółki?
Cmoknęła go w policzek i poszła z blondynem na parkiet. Znali się stosunkowo niedługo i musiała przyznać, że nie był taki zły za jakiego miała go wcześniej. Wiecznie uśmiechnięty, sypiącymi jakimiś dowcipami był duszą towarzystwa. Bawili się świetnie, nie wiedząc że od momentu ujawnienia się dziewczyny Taylor nie spuszczał z niej wzroku, marząc by piosenka jak najszybciej się skończyła. W końcu jego modły zostały wysłuchane, para wróciła do baru z uśmiechami na twarzach po czym Nate poszedł poszukać dla nich wszystkich stolików.
-Poczułam się jak te twoje fanki, spławiona.
-Mam ci to wynagrodzić? – uśmiechnął się zabójczo.
-Dobrze że ogoliłam nogi.
-Ty tylko o jednym, chodź.
Pociągnął ją za rękę i już poruszali się w rytm muzyki. Uwielbiał, wręcz kochał czuć ją w swoich ramionach. Delikatność jej skóry, którą idealnie wyczuwał opuszkami palców, zawróciła mu w głowie. Muzyka nagle zwolniła, ale tak nagle że spojrzał na konsolę dj-a, wkomponowaną w krajobraz pustyni. Stał tam teraz blondyn szczerząc się do niego jak jakiś głupek, w sumie za takiego go miał, ale w tym momencie był mu wdzięczny. Przeniósł wzrok na dziewczynę i przysunął ją do siebie, na tyle blisko by czuć jej ciepło, przez materiał koszuli. Uśmiechnął się gdy poczuł jak jeszcze bardziej wtula się w jego ramiona.

         Była już wykończona, zresztą jak większość przy stoliku. Większość to może za duże słowo jak na te pięć osób, Taylor opierał się o nią ramieniem dodając jej ciężaru, z czego w tym momencie nie była zadowolona. Miała na dzisiaj dość. Po drugiej stronie siedział Nate z głową ułożoną na drewnianym blacie, mieli wrażenie że śpi bo co jakiś czas dało się słyszeć ciche chrapnięcie, ale gdy tylko go szturchali unosił głowę z wielkim uśmiechem na twarzy. Tuż obok niego siedział Seth z partnerką, która co jakiś czas poruszała ciałem, chyba tylko wtedy gdy leciał jakiś jej kawałek. Spojrzała na parkiet, aż dziw brał że ci ludzi mieli jeszcze siły na takie wygibasy, westchnęła zwracając tym samym uwagę Taylora.
-Ciężko ci?
-Odkąd cię poznałam – mruknęła zrzucając jego ramię.
-Cięty języczek powrócił.. zatańczymy ostatni raz i jedziemy?
-Ty masz jeszcze siłę?
Pochylił się tak by tylko ona go słyszała.
-Skarbie nawet nie zdajesz sobie sprawy na co jeszcze mam siłę.
-Głupek.
Uśmiechnęła się jednak do niego szczerze, dopijając drinka i idąc za nim na parkiet. Była pod wrażeniem, bo jeszcze kilka minut temu miała ochotę usnąć na jednej z ław, a teraz mogłaby już nigdy nie schodzić z parkietu.



***
Trzy miesiące później…

Uśmiechnęła się pod nosem widząc leniwie opadające płatki śniegu. Okrywały z wolna wszystko co znajdowało się w zasięgu wzroku. Tęskniła za tym widokiem od świąt, bo tylko w święta mogli cieszyć się białym śniegiem. Święta. W głowie pojawiły się obrazy sprzed kilku tygodni, gdy znowu znalazła się z rodziną Taylora przy jednym stole, tym razem nie czuła się tak skrępowana, jakby to, że ona tam była, było czymś zupełnie naturalnym. Choinka, prezenty, masa ludzi, od wujków po kuzynostwo, przepyszne jedzenie, które przygotowywała wraz z matką przyjaciela. Byli dla niej rodziną. Rodziną. Ta myśl wywołała ukłucie w sercu. Jej własna matka wyjechała przed samymi świętami, nawet nie dając jej znać, nie uraczyła ją jakimkolwiek słowem, nie wspominając już o zwykłych życzeniach, przecież w końcu były święta. Czas miłości, przebaczania, czas dla rodziny. I chociaż myśli bombardowane wspomnieniami bolały, nie mogła nie uśmiechnąć się, słysząc pod nogami skrzypienie, wywołane puszystą, świeżą warstwą śniegu. Mocniej wcisnęła się w kołnierz swojego płaszcza, czując przeszywające ją na wskroś zimno. W niewielkim odstępie czasu zrobiło się przeraźliwie zimno, ślisko ale też i pięknie. Latarnie wzdłuż chodnika i drzewa, na których nie ostał ani jeden liść, mimo, że było już po świętach i po nowym roku, nadal były przyozdobione maleńkimi światełkami, skrzącymi się radośnie wraz z padającymi szaleńczo gwiazdkami. Teraz nie myślały o tym, żeby opadać powoli. Dosłownie wariowały. Biały puch, który pokrył wszystko, ozdoby, dzieci szalejące na śniegu, to wszystko tworzyło bajkową krainę. Żałowała w tym momencie, że nie miała aparatu. Zapatrzyła się na to wszystko, jakby oglądała jakiś film, zwracając uwagę na coraz więcej szczegółów. Powoli, z dokładnością godną mistrza.

Poczuła uderzenie i zimno dostające się od karku w dół. Przez niekontrolowany ruch jej ciało straciło równowagę. Ale nie to było w tym momencie najważniejsze. Przez mróz, jej ręce były skostniałe, a że nie spodziewała się dzisiaj śniegu, co za tym szło, brak rękawiczek. Więc najzupełniej w świecie ręce miała zaciśnięte w kieszeni płaszcza i teraz, wyczuwając zbliżający się upadek, nie potrafiła ich wyciągnąć. Zbyt szybko wszystko się podziało. Poczuła to. Może nie tak mocno jak się spodziewała, ale zabolało. Ucierpiał jej tyłek. I nagle, w jednej chwili w jej uszach rozległ się dźwięk śmiechu. Nie wierzyła. Odwróciła się gwałtownie, nadal nie wstając. Ludzie ją wymijali uśmiechając się od ucha do ucha i szepcząc coś do siebie, ale ona widziała tylko śmiejącego się chłopaka, który aż zgiął się w pół. Widać miał z niej niezły ubaw, jak większość, za to ona mogła roztopić śnieg wokoło niej. Dosłownie gotowała się w środku.
-Idiota!
Wreszcie jej ręce zostały uwolnione.
Teraz się do cholery wydostałyście, pomyślała z ironia.
Chłopak szedł w jej kierunku nie przestając się śmiać, więc zaczęła się podnosić. Gdy tylko stanął przy niej wyciągnął w jej stronę rękę z zamiarem pomocy, ale odtrąciła ją, nie zadając sobie trudu by na niego spojrzeć. Powoli otrzepywała się ze śniegu, wyczuwając pod palcami mokre drobinki.
-Ale wybaczysz mi?
Milczała. Była zła. Chociaż z drugiej strony, miała ochotę się roześmiać. Ten jej upadek, dla postronnej osoby musiał być przekomiczny. W dodatku jej dłonie utknęły w kieszeniach. Na You Tube miałaby miliony odsłon, o ile już się tam nie znajduje.
-No przepraszam cię, nie sądziłem, że zwykła kulka cię powali – zaśmiał się, ale tym razem już ciszej. Chyba przez tą całą powagę sytuacji w jakiej się znalazł.
-Spadaj.
Próbowała wytrzepać resztki śniegu, które nadal tkwiły za kołnierzem, jednak każdy jej ruch powodował szybsze przedostanie się lodowatej mazi na rozgrzane ciało.
-Daj, pomogę ci.
-Odwal się Higgins, wystarczająco dużo zrobiłeś – warknęła, mając już gdzieś to czy śnieg ochłodzi jej skórę. Przyspieszyła kroku.
-No przecież cię przeprosiłem.. Jessie..
-Czy ty kiedykolwiek się ode mnie odczepisz? – westchnęła przeciągle.
-Nigdy kochanie, nigdy.
Zarzucił jej rękę na ramię i cmoknął w stroń, uśmiechając się szeroko. Pochylił się tak by usłyszała jego szept.
-Muszę jednak przyznać, że gdybym wiedział iż zrobisz tak spektakularne widowisko, uruchomiłbym swoją kamerę.
-Kretyn.
Tym razem nie wściekła się, po prostu szczerze zaśmiała.
-A tak w ogóle co tu robisz?
-Szukałem cię – przytulił ją bliżej siebie – domyślam się, że bateria ci padła..
-No.. tak..
-Nos ci rośnie Pinokio – dał jej delikatnego pstryczka w nos, nie przerywając swojej wypowiedzi – wiesz doskonale dlaczego cię szukam, i nie waż mi się nawet wykręcać. Wiem że nie lubisz wielkich przyjęć i imprez, więc będę musiał wystarczyć ci ja.
Westchnęła.
-Taylor, ja nie..
-To twoje urodziny, nie popuszczę ci.. muszę się jednak poprawić. Nie tylko ja.. zapomniałem, że w domu czeka na nas Tony – podrapał się po głowie z zakłopotaniem, wywołując atak śmiechu u przyjaciółki, tak przyjemny w tym momencie dla ucha, że nie chciał jej przerywać.
-Tylko ty potrafisz zapomnieć o własnym bracie, w swoim własnym mieszkaniu.
-Oj, czasami bywa. To co, do mnie?
Skinęła głową.
         Gdy dochodzili do mieszkania chłopaka, nagle, tak niespodziewanie, że ją zaskoczył, zasłonił jej oczy dłońmi. Przez chwilę milczała, przetwarzając w umyśle ruch jaki wykonał Taylor, jakby ta część mózgu, odpowiedzialna za logiczne myślenie, zamarzła.
-C-co.. ty..
-Chwilka.
Poczuła przyjemne ciepło tuż przy uchu i zadrżała. Przeszli jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymali się.
-Jesteś gotowa?
-Ale na co?
-Na to..
Odsunął dłonie i jej oczom ukazał się samochód. Jej samochód. Samochód jej ojca. Błyszczał w świetle latarni, przyjrzała mu się uważniej podchodząc bliżej. Nie był matowy jak do tej pory, tylko delikatnie błyszczący. Poza tym powinien stać w warsztacie, a nie pod domem Taylora. Spojrzała pytająco na niego.
-Zajrzyj pod maskę.
Zrobiła to o co ją poprosił. Uniosła klapę i niewiele brakło by opadła z głośnym łomotem, tylko szybka reakcja Taylora zapobiegła najprawdopodobniej uszkodzeniu auta. A w tym czasie czerwone od mrozu, palce Jessie, zasłaniały usta by nie krzyknąć. W środku znajdował się nowy silnik, srebrzysto błyszczący i mogłaby przysiąc, że wokoło unosił się jego zapach, zapach nowości.
-Jak..
-To mój prezent, nie chciałaś imprezy masz to.. nie powinien już nawalić, a przynajmniej nie w najbliższym czasie.. jest też pomalowany, nie chciałem szaleć za bardzo z kolorem, żebyś nie miała problemów z matką.. – opuścił maskę i poczuł jej dłonie obejmujące go w talii.
Przylgnęła do niego mocno, szeptają raz po raz słowa „dziękuję”. Czuł jej szaleńczo bijące serce i pięści, które zaciskały się mocno na jego kurtce. Dla niej był w stanie zrobić dosłownie wszystko. Uśmiechnął się pod nosem.
-Wszystkiego najlepszego Jessie..


***

         Obudził ją zapach z kuchni, tak na pewno był to zapach, bo żołądek wydał z siebie dziwny dźwięk przypominający bulgot. Taki sam dźwięk wydaje słomka w pełnej szklance wody i dmuchnięta przez jakieś dziecko, ot tak dla zabawy. Czuła wręcz naciekającą do ust ślinę i przełknęła ją, suchość wywołana alkoholem sprawiła, że jej usta wykrzywiły się w niemym grymasie. Dłonią potarła zaspane jeszcze oczy by całkowicie się rozbudzić. Znowu mlasnęła. Jej myśli nagle zaczęły krążyć wokół wydarzeń z wczoraj, wokół prezentu jaki dostała od Taylora. Jeszcze kilka takich prezentów, a będzie zmuszona zacząć mu się oddawać, by tylko zaspokoić jego potrzeby, jako mężczyzny. Tak w ramach odwdzięczenia. Ten pomysł wywołał cichy chichot z gardła dziewczyny.
-Jesteś stuknięta – powiedziała do siebie przeciągając się.
Założyła na siebie wczorajsze ciuchy, bo przecież nie była przygotowana na nocowanie u przyjaciela i poczłapała do łazienki, chcąc pozbyć się smaku whiskey. Chwilę później kierowana zapachem, doczłapała do kuchni gdzie przy wielkiej patelni stał Tony ubrany jedynie w szare spodenki, wesoło pogwizdywał mieszając skwierczące kawałki boczku wraz z jajkami. Na widok Jessie uśmiechnął się promiennie.
-Po kim wy odziedziczyliście skłonność do rozbierania się, co?
-Witaj skarbie..
-A, a, a – pokiwała mu palcem, widząc jak brwi chłopaka unoszą się w niemym pytaniu – nie mówi się skarbie do osoby, którą traktujesz jak siostrę.
-A tam, czepiasz się słów które wypowiedziałem będąc pod wpływem chwili.
-Na zewnątrz, na twoim papierosie zeszło nam troszkę dłużej niż chwilę – zaśmiała się, słysząc kroki za sobą.
Taylor przysiadł obok niej.
-O czym rozmawiacie?
-O więzach rodzinnych.
-Dobra koniec gadania – Tony uniósł patelnię i przeniósł ją na stół, gdzie wcześniej przygotował na to miejsce, nie zabrakło tam również świeżego pieczywa – mam nadzieję, że będzie smakować.
Jedli w zupełnej ciszy, delektując się smakami, które po wczorajszej małej imprezie, teraz wręcz były porównywalne do najlepszych dań Gordona Ramsaya. Nie usiedzieli długo w ciszy, jak rozdzwonił się telefon Tony’ego. Wyszedł z kuchni, przepraszając siedzącą naprzeciwko parę. Gdy tylko za chłopakiem zamknęły się drzwi, oboje parsknęli śmiechem.
-Myślisz że to Aliyah?
-Pewnie tak, ciekawe czy doczekam się bratowej – zaśmiał się popijając kawę.
-On mógłby zastanawiać się dokładnie tak jak ty teraz. Zresztą sama jestem ciekawa czy dane mi będzie poznać twoją przyszłą żonę.
Skrzywił się nieznacznie słysząc te słowa. Z dnia na dzień upewniał się, że tylko z Jessie, tylko z nią mógłby spędzić resztę życia. Pół roku wystarczyło na takie wnioski, i co mu z tego? Zupełnie nic. Mógł o niej fantazjować, będącej u jego boku, ale na nic więcej nie mógł liczyć. W dodatku był przerażony, tak był przerażony tym, że któregoś dnia to Jessie przedstawi mu chłopaka, mężczyznę z którym będzie chciała spędzić swoje życie. Był przerażony. Były dni kiedy tylko te myśli, wizje, zaprzątały jego umysł, by po chwili jej uśmiech czy gest rozwiewały wątpliwości. Obserwował ją teraz ukradkiem, nie mogąc nacieszyć się jej widokiem. Wspólny czas, śniadania, filmy, noce, były bezcenne, ale on jak głupi chciał więcej. Musiał przyznać, że był zachłanny. Chciał jej tylko dla siebie, nie dzieląc się z nikim, jakby miał przed sobą jakąś rzecz. Często karcił się za taki tok myślenia, nie mógł się jednak ot tak tego wyzbyć. Chociaż bardzo chciał.
-Taylor?
Spojrzał na nią się zdezorientowany. Zupełnie wyłączył się na jej głos, zatapiając się w swoich niedorzecznych myślach.
-Czy ty mnie słuchasz?
-Teraz tak – uśmiechnął się złośliwie.
-Znowu zaczynasz mnie wkurzać.
Objął ją ramieniem nie przestając się uśmiechać.
-To chyba nic nowego?
Pokiwała głową.
-Nic się nie zmieniło, jest tak jak zawsze.
Problem polegał na tym, że właśnie nie było tak jak zawsze i Taylor miał tego zupełną świadomość.


***


         Taylor przycisnął do ucha telefon by lepiej słyszeć przyjaciółkę, coś było nie tak.
 -Co się dzieje?
-Nic.
-Dziwnie brzmisz.
-Przeziębiłam się – wymamrotała – i tyle.
Nie brzmiała najlepiej. Mówiła cicho, z trudem wymawiając kolejne słowa. Przez chwilę nad czymś myślał więc zaległa cisza, przerywana pociągnięciami nosa bądź kichnięciem.
-Matka jest?
-Nie, a czemu pytasz?
-Gdzie jest?
-Od wczoraj jej nie widziałam, ale wiem że nie ma torby więc może gdzieś pojechała. Nie mam pojęcia. Taylor, przepraszam ale muszę kończyć.
Odłożyła słuchawkę tak szybko na ile pozwalały jej tylko siły, a posiadała ich znikomą ilość. Mocniej wtuliła się w poduszkę. Nie mogła zasnąć. Wszystko ją bolało, głowa, mięśnie, kości, dosłownie wszystko. Nie wiedziała ile dokładnie tak leżała przekręcając się z boku na bok, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nie miała zamiaru otwierać ale pukanie powtórzyło się, tym razem głośniej. Szła w kierunku drzwi przygarbiona, powłuczając nogami w dodatku zawinięta w gruby koc. Otworzyła i spojrzała zaskoczona na gościa.
-Jezu jak ty wyglądasz.
-Co tu robisz? – wyszeptała mocniej ściskając klamkę.
-Zabieram cię do siebie i bez gadania – wziął ją na ręce i przeszedł przez przedpokój idąc w stronę jej pokoju.
-Taylor nie musisz..
-Czy ty widziałaś jak wyglądasz? Nie zostawię cię tutaj samej, za bardzo mi na tobie zależy. Dasz radę sama się spakować czy ci pomóc?
-Poradzę sobie.
Resztkami sił wkładała ciuchy na zmianę do torby którą podstawił dla niej przyjaciel. Dygotała już na całym ciele, nie mogąc nad tym w żaden sposób zapanować. Było jej na przemian gorąco, zaraz potem zimno.
-Może jednak ci pomogę.
Stanął tuż przy niej. Uchwyciła się mocniej szafki dysząc ciężko. Trwała tak przez chwilę obserwując jak przyjaciel wyciąga kolejne ciuchy i pakuje do torby.
Godzinę później przykrywał ją grubym kocem u siebie w pokoju. Była przeraźliwie blada i rozpalona, ciągle się trzęsła. Usiadł obok i przemył jej twarz chłodnym ręcznikiem, co przyniosło niewyobrażalną ulgę. Otworzyła oczy. Widziała to zmartwienie malujące się na twarzy Taylora, tą troskę. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie.
-Czy ty musisz być w każdym calu tak idealny? – wyszeptała tak cicho że ledwie ją zrozumiał.
-Nie zaciągniesz mnie do łóżka. Wybij to sobie z głowy.
Usłyszała jego śmiech i uśmiechnęła się delikatnie.
-Nawet teraz nie odpuścisz?
-Nie, bo wiem że próbujesz mnie uwieść.
-Higgins ty się chyba nigdy nie zmienisz, czarujący jak zwykle.
-Ma się ten urok.
Przymknęła oczy i po chwili usnęła. Wpatrywał się w nią nie mogąc oderwać od niej wzroku. Przepełniała go jakaś dziwna radość tym, że mógł się nią zaopiekować, tym że mógł zapewnić jej bezpieczeństwo. Teraz dopiero czuł że jest bezpieczna, w jego domu, pod jego skrzydłami. Położył się obok, w końcu i jego zmorzył sen.
         Obudził go jakiś dźwięk dochodzący z łazienki. Jessie nie było w łóżku. Zerwał się na równe nogi uderzając przy tym w szafkę. Syknął z bólu, jednak zignorował to uczucie. Drzwi do łazienki były lekko uchylone. Wszedł nawet nie pukając. Dziewczyna klęczała przy toalecie wypluwając zawartość żołądka. Doskoczył do niej w momencie i dopiero wtedy go zauważyła.
-Taylor wyjdź – wyszeptała i wstrząsnęły nią kolejne torsje.
-Nie ma mowy.
Nie kłóciła się. Nie miała na to siły. Nie miała nawet czym tak naprawdę wymiotować. Jedyne czego pragnęła to końca tych katuszy. Ból rozrywał jej ciało, nawet na chwilę nie słabnąc, rozszarpywał ją jak sępy rozszarpują swoją ofiarę, kawałek po kawałeczku. Czuła delikatny dotyk dłoni Taylora na swoich plecach i dziękowała w duchu że jest tutaj. Dobry kwadrans ślęczała nad ubikacją wymiotując i płacząc z bezsilności. Wielkie łzy kapały z jej oczu. Oddychała ciężko starając się złapać jak najwięcej powietrza. W końcu zrobiło jej się lepiej, ból zelżał, torsje ustały. Pomógł jej się podnieść. Przemyła twarz i drżącą dłonią umyła zęby. Graniczyło to z cudem bo ledwo trzymała szczoteczkę do zębów nie wspominając już o tym, że nogi miała jak z waty. Przepłukała usta i poczuła dłonie Taylora podnoszące ją. Znowu jej pomógł.
-Lepiej trochę? – zapytał gdy kładł ją do łóżka.
-T-tak.
-Chcesz coś do picia?
-Nie dzięki.
-Jessie proszę obudź mnie następnym razem.
-Naprawdę nie ma takiej potrzeby – mówiła cicho, każdy wypowiedziane słowo było dla niej nie lada wyzwaniem.
-Proszę obudź mnie – powtórzył i przytulił ją do siebie – nie bądź chociaż w tej sytuacji taka uparta.
Nie odpowiedziała. Tej nocy budziła go jeszcze dwukrotnie. Dopiero nad ranem wykończona tym wszystkim usnęła.



***

-Jak się czujesz? – usłyszała cichy głos gdy tylko otworzyła oczy.
-Jakby mnie przetrawił potwór glut.
-A coś takiego istnieje?
-Nie wiem ale tak się czuję.
Dotknął jej czoła. Nadal była rozpalona. Oczy miała błyszczące, zaczerwienione i opuchnięte. Pogładził ją po głowie.
-Która jest godzina – chciała się podnieść ale nie dała rady, opadła z powrotem na poduszki wypuszczając powietrze ze świstem.
-Czeka cię leżenie w łóżku, jest za dwadzieścia trzecia.
-Która? Taylor ja muszę wracać do domu.
-Nie ma mowy. Chyba nie myślisz że cię puszczę w takim stanie.
-Taylor..
-Nie. Temat zamknięty. Wyzdrowiejesz to wrócisz do domu. Gdyby twoja mama dzwoniła..
-.. o to bym się nie martwiła – wcięła mu się w słowo.
Na jej twarzy pojawił się cień smutku i położył się obok niej.
-W takim razie będę się tobą opiekować dopóki nie wyzdrowiejesz.
-Gdybyś pokazał mi się z takiej strony jak się poznaliśmy chyba bym się w tobie zakochała.
-Nigdy nie byłem punktualny.
Zaśmiała się cicho.
-Masz ochotę coś zjeść? Może czegoś się napić?
-Wody. Potwór glut pozostawił po sobie suchość w ustach.
-Rany, Jessie co ty bierzesz? Odstaw to natychmiast.
Podał jej szklankę z chłodną wodą. Po chwili zrobiło jej się lepiej. Oddała mu pustą szklankę i oparła się o jego ramię. Poczuł uderzającą w niego falę gorąca. Od kiedy stał tak uzależniony od niej? Od kiedy każda jego myśl była poświęcona jej osobie? Tak naprawdę chyba odkąd ją poznał. Chyba już wtedy był na straconej pozycji.
-Śpisz?
-Przed chwilą wstałam.
-Jesteś osłabiona, więc powinnaś jak najwięcej spać. Może coś ci przeczytać?
-Chce ci się?
-Jasne – sięgnął dłonią po książkę znajdującą się na szafce nocnej.
Otworzył na stronie gdzie wsadzona była czerwona, błyszcząca zakładka.
Przytulił ją mocniej i zaczął czytać. Jego miękki głos był do tego stworzony. Gdyby tylko mogła oddałaby mu wszystkie książki świata. Byleby tylko jej czytał.

… Znajdowali się na środku małego jeziorka powstałego z wód Brices Creek. A choć liczyło sobie jakieś sto jardów długości, Allie była zdumiona, że tak doskonale się skryło i że jeszcze przed chwilą nawet się nie domyślała jego istnienia. Widok zapierał dech w piersi. Otaczały ich niezliczone dzikie łabędzie i gęsi. Całe tysiące. Ptaki pływały tak blisko siebie, że miejscami całkowicie zasłaniały taflę wody. Z daleka stadka łabędzi wyglądały jak góry lodowe.
- Och, Noahu - przemówiła wreszcie cicho - to cudowne.
A potem długo siedzieli w milczeniu, obserwując ptaki. Noah pokazał Allie stado piskląt, które dopiero co opuściły gniazda i teraz z wysiłkiem dreptały za dorosłymi gęsiami, próbując dotrzymać im kroku.
Kiedy sunęli po wodzie, otaczał ich świergot i nawoływanie. Ptaki właściwie nie zwracały uwagi na dwójkę intruzów - jedynie niektóre musiały się odsunąć, kiedy zbliżyła się do nich łódź. Allie wyciągnęła rękę, by dotknąć najbliższych Sztuk, i poczuła pióra stroszące się jej pod palcami. Noah wyjął zabraną z domu torbę z okruchami i podał ją Allie. Rozrzucała chleb, faworyzując maluchy, i ze śmiechem patrzyła, jak płyną w kółko, szukając jedzenia. Bawili się tak, dopóki nie usłyszeli w oddali dudnienia burzy - jeszcze słabego, ale groźnego. Oboje wiedzieli, że pora wracać. Noah skierował więc łódź do głównego nurtu rzeki, mocniej niż przedtem pracując wiosłami. Allie ciągle była pod wrażeniem tego, co zobaczyła.
- Noah, skąd one się tu wzięły?
- Nie mam pojęcia. Wiem, że łabędzie z Północy każdej zimy odlatują nad jezioro Matamuskeet, ale wygląda na to, że w tym roku postanowiły się zatrzymać tutaj. Może to sprawka wcześniejszej wichury. Zgubiły się albo coś takiego. Ale i tak ruszą w drogę.
- Nie przezimują tutaj?
- Wątpię. Kierują się instynktem, a to nie ich miejsce. Może część gęsi zostanie, ale łabędzie polecą nad Matamuskeet.
W miarę jak nad ich głowami gromadziły się czarne chmury, Noah coraz mocniej wiosłował. Wkrótce zaczęło padać, najpierw mżawka, potem coraz większe krople. Błyskawica... cisza... i znowu grom. Trochę głośniejszy. Jakieś dziesięć, dwanaście kilometrów stąd. Deszcz się wzmagał, Noah z całej siły pracował wiosłami, naprężając mięśnie przy każdym ruchu. Jeszcze większe krople.
Ulewa...
Ulewa z wichurą...
Potężna, siekąca... Noah wiosłuje... Ściga się z burzą.... Moknie... Klnie na czym świat stoi... Przegrywa z matką naturą...
Teraz już lało jak z cebra i Allie patrzyła na zacinające strugi deszczu, próbujące zakpić z prawa ciężkości, posłuszne porywom zachodniego wiatru szalejącego nad drzewami. Niebo jeszcze bardziej pociemniało, a z chmur spadały ogromne, ciężkie krople. Krople burzowe. Allie rozkoszowała się deszczem, odchyliła głowę, wystawiając policzki na jego uderzenia. Wiedziała, że za moment sukienka przemoknie do suchej nitki, ale nic jej to nie obchodziło. Za to zastanawiała się, czy Noah to zauważył, i uznała, że najprawdopodobniej tak. Przeciągnęła ręką po mokrych włosach. Co za wspaniałe doznanie. W ogóle czuła się wspaniale, wszystko było cudowne. Nawet szum deszczu nie zagłuszył ciężkiego oddechu Noaha i ten dźwięk podniecił ją jak nic. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak rozpalona. Dokładnie nad ich głowami oberwała się chmura i ulewa rozszalała się na dobre. Allie nigdy jeszcze nie widziała takiej nawałnicy. Spojrzała w niebo i roześmiała się, rezygnując z wszelkich prób ochrony przed deszczem. Jej śmiech uspokoił Noaha, który nie do końca był pewny, co ona myśli o całej tej sytuacji. Chociaż sama zadecydowała, by się tu wybrali, zapewne nie oczekiwała, że schwyci ich aż taka burza

-Myślisz że istnieje taka miłość? – zapytała nagle gdy przerwał na chwilę czytanie.
-Jestem tego pewny.
-A ja myślę że istnieje tylko w filmach i książkach..
-Zobaczysz, kiedyś i ty na taką trafisz.
-Od kiedy stałeś się takim romantykiem?
-Nie trzeba być romantykiem żeby wierzyć w coś takiego. To, że niektórzy faceci okazują się największymi debilami nie oznacza, że wszyscy tacy są.
-Ja mam pecha do facetów, zawsze miałam..
-No wypraszam sobie – zaśmiał się cicho – ja też?
-Nie ty nie, ale przyjaciel to co innego. Przyjaciel to, wybacz za określenie, ale nie facet. Poza tym, ty ciągle powtarzasz mi, że zawsze będziesz przy mnie i ufam ci, wierzę.. inni to co innego..
-Yhm..
Tylko taka inteligentna odpowiedź przyszła mu do głowy, bo tak naprawdę co miał powiedzieć gdy ona widzi w nim tylko przyjaciela? Czego się do cholery spodziewał? Był zły na siebie, że tego chciał. Chciał by Jessie odwzajemniała uczucie, chciał móc ją całować wtedy kiedy tylko miał na to ochotę i wyznawać jej miłość o każdej porze dnia i nocy. Westchnął zrezygnowany.
Leżeli tak nie odzywając się już ani słowem, tak jakby każde z nich w myślach interpretowało wypowiedziane słowa.   



czwartek, 21 lutego 2013

rozdział *22



 





***


Słyszała płacz matki chociaż od jej własnego łkania rozbolała ją głowa. Głos pastora docierał do niej z dość sporym opóźnieniem.
-.. będziemy zawsze mieć go w sercu..
Przetarła dłonią łzy i potrząsnęła burzą ciemnych loków.
-.. zostawił dwie najważniejsze dla niego osoby..
Chciała poczuć dotyk matki, ale była poza zasięgiem jej ręki, więc się rozejrzała. Dostrzegła ją metr dalej, podtrzymywał ją jakiś kolega ojca. Bladą, zapłakaną, z białą chusteczką przy twarzy. A ona stała sama..
-.. wszystkim nam pomagał..
Sama, otoczona ludźmi, których tak do końca dobrze nie znała.
Prostokątne drewniane pudło powoli zjeżdżało w dół, zabierając najważniejszą dla niej osobę, pochłaniając go w nicość. W miejsce, gdzie nie ma kompletnie nic.

Coraz niżej.

Kolejne łzy spadły na jej dłonie, uporczywie trzymające żółtą różę, nie zważając na to że kolce wbijały się w jej delikatną skórę, raniąc ją do krwi.

Coraz niżej.

Nie mogła się ruszyć, nie potrafiła. Nogi nie chciały słuchać rozumu, ani serca. Zacisnęła piąstkę jeszcze mocniej, kilka kropel karmazynowej cieczy spadło na trawę, starała się unieść nogę.

Coraz niżej.

Udało się. Noga zrobiła to co Jessie chciała, wykonała krok, potem drugi. Trumna wciąż była opuszczana, jednak tak wolno, jakby nikt nie chciał go pochować. Stanęła wreszcie nad dołem. Kilka grudek, czarnej jak smoła ziemi spadło na jasne drewno z głuchym dźwiękiem, wpatrywała się przez chwilę po czym przetarła oczy i rzuciła różę. Bała się że kwiat spadnie, jednak tak się nie stało.
- Tatusiu..
Rozpłakała się na dobre, mimo że ojciec powtarzał jej że ma być twarda i uśmiechnięta. Poczuła dłonie na ramionach, odwróciła się mając nadzieję, że wtuli się w matkę, by złagodzić trochę ból, jednak za nią stała pani Newton, nauczycielka matematyki.
-Jessie, chodź kochanie..

Drgnęła na czyjś dotyk wracając do teraźniejszości, czuła tak dobrze znane jej ramiona, które trzymały ją w mocnym uścisku, czuła zapach, bicie serca i oddech. Taylor. Wtuliła się w niego dając upust emocjom, nie zważając na to, że zmoczy mu koszulę. Nie sądziła, że wspomnienia odżyją, że dzisiaj będą boleć tak jak jedenaście lat temu. Pamiętała każde wypowiedziane słowo tamtego dnia, każdy przyjazny gest, którym ktoś ją obdarzył. Obcy ludzie, bo matka już wtedy miała ją gdzieś. Słowa wypowiedziane dzisiejszego poranka przez matkę doprowadziły do kolejnej fali łez, wypływały z niej, jakby już nigdy nie miała przestać płakać.
-..zabierz mnie stąd..
Taylor usłyszał jej szept i podniósł się powoli nie wypuszczając jej z ramion, podprowadził ją do samochodu i otworzył przed nią drzwi. Wślizgnęła się do środka i skuliła się na siedzeniu. Chwilę później siedział obok, nie potrafiąc         znaleźć odpowiednich słów, pogładził ją więc delikatnie po mokrym policzku. Oczy miała przymknięte, co nie zatrzymało kolejnego potoku łez.
-Chcesz pojechać do mnie?
Skinęła głową, nawet nie otwierając oczu, bała się że jak je otworzy to naprawdę nigdy nie skończy. Ból głowy rozsadzał jej czaszkę, powodując mdłości. Gdyby nie była tak tym wykończona, pewnie zaśmiałaby się w głos. Łzy, głowa, mdłości. Pełnia szczęścia.
Taylor zatrzymał się pod budynkiem i spojrzał na przyjaciółkę. Wyglądała tak jakby spała, po łzach zostały tylko mokre ścieżki, nadal miała zarumienione policzki a kosmyki poprzyklejały się jej do wilgotnej twarzy. I mimo, że wyglądała jak półtora nieszczęścia po prostu ją kochał. Nie bał się przyznać tego przed sobą, bał się powiedzieć to na głos. Gdy tak się w nią wpatrywał, zobaczył w końcu te zielone tęczówki i jedyne co mu przyszło na myśl widząc teraz ich kolor, to świeża trawa po deszczu.
-Skąd wiedziałeś gdzie jestem..
Mówiła tak cicho, że musiał dobrze się wsłuchać by rozróżnić poszczególne słowa, by cokolwiek zrozumieć.
-Wiem, że dzisiaj jest rocznica.. nie odbierałaś telefonów. Chodź.
         Chwilę później znaleźli się w mieszkaniu i dziewczyna od razu wcisnęła się w sofę opierając głowę na wielkich poduszkach. Usiadł obok stawiając na stoliku dwa kubki i przykrywając ją kocem. Spojrzała na niego.
-Taylor.. ja..
-Jeżeli masz zamiar mnie za coś przepraszać, to wybij sobie to z głowy..
Jej źrenice powiększyły się i tym samym utwierdziły go w przekonaniu, że miał rację. Chciała go przepraszać za swoje zachowanie, z chęcią teraz pacnąłby ją w głowę.
-Wkurzasz mnie.
-Nic nowego, jadłaś coś? Jesteś głodna?
-Nie, dzięki. Potrzebuję tylko na chwilę się położyć, strasznie rozbolała mnie głowa.
Pomasowała delikatnie opuszkami palców skronie, starając się przy tym uśmiechnąć, ale jakoś nie szło to w parze z bólem i ogólnym nastrojem, więc zrezygnowała z uśmiechu. Obserwowała jak chłopak wstaje i podchodzi do jednej z szafek.
-Chcesz się położyć w pokoju?
-Tutaj mi pasuje, no chyba że masz jakieś plany i..
-Skończ marudzić – posłał jej pełen ciepła uśmiech i podał jej dwie tabletki.
-Dziękuję ci..
Przez chwilę się wahała ale chyba potrzebowała wyrzucić to z siebie.
-..ja pokłóciłam się z matką – westchnęła czując zbierające się pod powiekami łzy – dlatego tak się..
-Jessie wiem, a przynajmniej tak myślałem..
-Czytasz mi w myślach czy co? To nie jest pierwszy raz kiedy tak mnie zaskakujesz..
-Przyjmijmy że jestem dobrym obserwatorem – pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło – prześpij się, ja coś pooglądam.. pogadamy na spokojnie jak wstaniesz, dobrze?
Nieznacznie skinęła głową i przykryła się kocem po samą szyję. Po chwili usłyszała ciche rozmowy i dźwięki płynąc z telewizora, poczuła dłoń Taylora na łydce i mimo, że oddzielał ich koc ona wyraźnie czuła jego ciepło, była bezpieczna. Przyjaciel dawał jej to potrzebne w tym momencie poczucie bezpieczeństwa. Z tą myślą zasnęła.


***

         Jessie obudziła się i przetarła oczy, w pierwszej chwili zastanowiła się gdzie jest, ale wtedy, w świetle sączącym się z korytarza, dostrzegła czarne włosy. Uniosła lekko głowę i rozejrzała się. Zegar wskazywał kilka minut po drugiej, co wywołało u niej grymas zdenerwowania. Powinna być w domu, a tymczasem ona zwaliła się ze swoimi problemami, na głowę Taylora. Zresztą jak zwykle. Spojrzała na niego, spał na plecach z głową zwróconą w jej stronę, marszcząc przy tym czoło, jakby śniło mu się coś nie po jego myśli. Uśmiechnęła się pod nosem na ten obrazek, po chwili przetarła oczy i powoli wstała, starając się narobić przy tym jak najmniej hałasu. Przeszła na palcach przez cały pokój i powoli chwyciła za klamkę.
-Wymykasz się jak po nieudanym sexie.
Zatrzymała się z dłonią tuż przy gałce i odwróciła się. Chłopak leżał z założonymi pod głową rękoma, wpatrując się w nią wyczekująco. Najprawdopodobniej chciał wyjaśnienia tego skradania się.
-Czy tobie tylko jedno chodzi po głowie?
-Przecież zawsze powtarzasz mi, że jestem tylko facetem, który niekoniecznie myśli głową. Gdzie uciekasz?
-Jest już późno, bardzo późno.
-Zostań chociaż do rana.. pogadajmy..
-Taylor ja.. – głos jej się załamał i spuściła głowę – nie ma o czym..
Westchnął. Wiedział że tak będzie, wstał z łóżka i przyciągnął ją do siebie.
-Coraz częściej to robisz..
-Gdy wymaga tego sytuacja, jestem do dyspozycji.
-Taylor zwaliłam ci się na głowę..
Odsunął się od niej, gwałtownie przerywając.
-Zaraz, zaraz, poczekaj. Powinienem dać ci w łeb, tak jak ja dostaję za gadanie głupot, bo teraz właśnie to robisz. Nigdy – ujął jej twarz w jego ciepłe dłonie i spojrzał prosto w oczy – zapamiętaj to sobie, przenigdy nie będziesz dla mnie ciężarem. Dla mnie przyjaźń jest czymś więcej niż wypadem do kina i zjedzeniem pizzy, każdego dnia staram się to udowadniać ale widzę, że jeszcze za mało..
-To.. nie o to chodzi.. ja..
-W takim razie chodź napijemy się wina i opowiesz mi co się stało.
Pociągnął ją w stronę sofy nie przyjmując żadnych sprzeciwów. Krzątał się chwilę po kuchni poczym wrócił do salonu niosąc wino, dwa kieliszki i drewnianą okrągłą deskę na której było kilka rodzajów sera. Przysiadł obok niej i spojrzał w jej stronę, uśmiechała się promiennie co go zaskoczyło. Uniósł wysoko brwi, oczekując odpowiedzi.
-Mówiłam ci, że jesteś ideałem?
-Zdecydowanie za mało.
-Chyba muszę się poprawić. Mam nadzieję, że w końcu zakochasz się w odpowiedniej dziewczynie, tak żeby..
-Jessie mieliśmy rozmawiać o czymś innym.
Uciął ze zniecierpliwieniem, wiedząc że chciała odłożyć tą rozmowę w czasie. Za to on nie miał zamiaru wysłuchiwać o dziewczynach, które byłyby szczęśliwe będąc z nim. Chciał Jessie, tylko jej, nikogo innego. Nikogo. Był pewny swoich uczuć jak tego, że po dniu przychodzi noc. Poruszył się niespokojnie na siedzeniu gdy usłyszał jej głos.
-Matka źle wypowiadała się o tacie – mówiła spokojnie, panując nad łzami – nie potrafię tego zrozumieć, pamiętam, że byli szczęśliwi. Pamiętam przecież ich zachowanie względem siebie, a teraz wygląda to tak jakby to wszystko mi się przywidziało.. jakby nigdy nie istniało..
Przerwała na chwilę by upić wina, nie patrzyła na Taylora. Unikała kontaktu, ale potrzebowała powiedzieć więcej, z każdym słowem czuła się lżejsza, wolniejsza, spokojniejsza. Chłopak słuchał, nie przerywając jej. Za to była mu wdzięczna. Po prostu dał jej możliwość wyrzucenia wszystkiego co gromadziło się w niej, a teraz znalazło ujście.

***


         Wyszła z zajęć na tyle pochłonięta gmeraniem w swojej torbie i szukaniem drobnych, że nie zauważyła Taylora siedzącego na parapecie w towarzystwie kilku kolegów. Obserwował ją z uśmiechem. Uwielbiał ten jej wyraz twarzy, zafrasowany z domieszką złości. Nic dziwnego, że nie miała taką minę, nikt nie znalazłby nic w kobiecej torebce. Po chwili przystanęła przy maszynie z napojami i triumfalnie uśmiechnęła się wrzucając kilka monet do przegrody, w międzyczasie wyciągając z torby jakąś książkę. W końcu przysiadła na podłodze podkładając sobie sweter pod tyłek, by chociaż w taki sposób zmniejszyć niedogodności związane z remontem biblioteki. Jedynym miejscem gdzie można było w cieple i na spokojnie oddać się przyjemnościom czytania. Po kilku minutach towarzystwo rozeszło się i skierował swoje kroki w stronę Jessie, nie będącej na pewno w tym świecie.
        
Była cholernie zaciekawiona książką, z każdym słowem, z każdym przeczytanym wyrazem coraz bardziej oddalała się od rzeczywistości. Kochała to uczucie, więc pochłaniała strony jedna za drugą, do momentu gdy pewne sytuacje, zdania nie zaczęły jej się składać w jedną całość. Gdyby nie przyjaciel, który przysiadł się obok na pewno zatraciłaby się bez reszty, a co gorsza ktoś na pewno zebrałby grubą książką w łeb.
-Nienawidzę takich książek.
-Niezłe przywitanie – uśmiechnął się – cześć Jessie.
-Wiesz co mnie najbardziej wkurza?
Jego uśmiech poszerzył się w momencie gdy zignorowała to co do niej mówił.
-To, że gdy mam swoją ulubioną postać, w tym przypadku chłopaka, który kocha główną bohaterkę to okazuje się że nie będą razem tylko zwiąże się  z jakąś ciapą bo inaczej nie mogę tego nazwać. Nawet nie mam zamiaru doczytać tego do końca..
Wskazała ruchem głowy na książkę spoczywającą przy jej nodze. „Kosogłos”.
-Nie doczytałaś do końca i się już wściekasz?
-Nie wytrzymałam i przeczytałam ostatnią stronę.
-Co zrobiłaś? – parsknął śmiechem.
Czego się po niej spodziewał, przecież była do tego zdolna, ale jej mina go rozbroiła. Była wściekła, rozczarowana i bóg raczył wiedzieć co jeszcze, a wszystko przez nie takie zakończenie jakiego się spodziewała.
-Bardzo śmieszne – warknęła, przymykając oczy – musiałam sprawdzić. I dobrze, przynajmniej wiem, że nie tknę tej książki, a przynajmniej nie teraz.
-No a co takiego zrobił ten facet, czy kto tam, że wybrała, jak to określiłaś, ciapę?
-A skąd mam wiedzieć, nie wiem.
-To może warto sprawdzić? Może czymś ją zdenerwował?
-Gale to uosobienie męstwa, odwagi, czułości.. ach.. – westchnęła z uśmiechem – wolę mieć o nim takie zdanie. Nie przeczytam, koniec kropka.
-Jesteś dziwna.
-Pff, strasznie mnie to martwi, wiesz?
-No domyślam się.
Taylor oparł się wygodnie o ścianę, o ile taką pozycję można było nazwać wygodną, i obrócił głowę w jej stronę, nadal widząc jej zaciętą minę. Pamiętał kiedy pierwszy raz zastał ją płaczącą przy książce. Już wtedy wiedział, że wkłada całe serce w czytanie, a dopiero później zauważył że wszystko co czyta wsiąka w nią jak w gąbkę. Gdy przeczytała coś, co źle się skończyło potrafiła przez dzień, dwa chodzić jak zombie. Jednak większość kończyła się happy endem i to przyczyniało się do tego, że tryskała takim optymizmem jakim nie widział jeszcze u nikogo. To była cała ona.
-Daj już spokój, jedźmy po zajęciach gdzieś to ci przejdzie.
-Jak może mi przejść? Rozczarowałam się. Pierwsza część trylogii, Igrzyska śmierci były cudowne. Kolejna W pierścieniu ognia, rewelacja, ale to nie może się tak skończyć, ona miała być z Gale’m a nie z tym.. – jęknęła niezadowolona – chyba bardziej nie byłam rozczarowana.
-Chodź.
Wstał i wyciągnął w jej kierunku rękę. Spojrzała na niego z zainteresowaniem i domieszką wściekłości, której nie udało się do końca zatuszować. Jednak po chwili wstała, pozwalając sobie pomóc. Nie minęła chwila jak znaleźli się na parkingu.
-Gdzie masz auto?
-Pod domem, opona.
-To czemu nie dałaś znać, przywiózłbym.. dobra nieważne. Wsiadaj.
-Co?
-Wsiadaj i nie gadaj, limit jęczenia na dzisiaj, już wyczerpałaś.
Posłusznie wsiadła chociaż nie była do tego skora, poddała się. Wystarczająco się dzisiaj nawściekała, żeby jeszcze teraz to robić. Godzinę później parkowali przy molo. I musiała przyznać, że widok poprawił jej nastrój, nie przysłoniła tego nawet wizja opuszczenia zajęć. Kochała to miejsce.
-Przeszło ci?
-Dlaczego zawsze przywozisz mnie nad wodę?
-Bo tylko to cię uspokaja.
-Nie sądziłam, że aż tak dobrze mnie znasz – zaśmiała się grzebiąc w torbie – gdzież ona jest?
-Naukowcy udowodnili, że z zawartością damskiej torebki w dżungli można przeżyć pół roku..
-Naukowcy nie wiedzieli o istnieniu mojej torebki, nic w niej do cholery nie mogę znaleźć.
W końcu wyciągnęła szminkę i przejechała nią po ustach, czując jak kremowa konsystencja nawilża wargi. Taylor przyglądał się tej czynności przez chwilę po czym wysiadł. Były momenty kiedy nie mógł na to patrzeć, bo pragnął jej jeszcze bardziej, jakby teraz było za mało zamieszania z tym całym uczuciem do niej. W pamięci miał obraz sprzed kilku dni, gdy znalazł ją na cmentarzu zapłakaną, załamaną, samą. Fala uczucia uderzyła go wtedy z podwójną, nie, z potrójną siłą niszcząc postanowienia jakie wciąż sobie stawiał. Postanowienie zapomnienia o Jessie.
Westchnął bezgłośnie przeklinając na siebie w duchu i dołączył do uśmiechniętej dziewczyny.


***

         Pierwsze krople zaczęły uderzać o szybę i parapet wydając głuche dźwięki. Wpatrywała się w nierówną drogę jaką pokonywały by dotrzeć do, tylko im znanego celu. Pędziły jedna przed drugą, a wraz z nimi jej palec na szybie. Jednak po chwili już nie odróżniała poszczególnych ścieżek, więc niechętnie wstała i przeniosła się na łóżko. Dzisiejszego dnia jej energia życiowa była równa zeru, o ile nie mniej, dlatego też siedziała teraz w swoich czterech ścianach. Czasami potrzebowała czasu tylko dla siebie, zastanowić się nad przyszłością, w spokoju.
Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła i głośne przekleństwo gdzieś z głębi domu i jej spokój prysł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Siedziała na łóżku, prawie nie oddychając, nie ruszając się nawet o milimetr, nasłuchując. Po ostatniej pomocy jakiej chciała udzielić matce, wylądowała na pogotowiu z ręką do szycia, to ją nauczyło jednego. Dwa razy pomyśl zanim zaproponujesz matce pomoc. Na każdym kroku uzmysławiała sobie, że matka od dłuższego czasu nic do niej nie czuła, gdyby tylko można było pozbyć się ot tak dzieciaka, na pewno zrobiłaby to już dawno, ale ojciec zadbał o to by matka tego nie zrobiła. Co miesiąc, od prawnika dostawała pieniądze na córkę i na nią samą, miała z niej dodatkowe pieniądze. Jessie zdawała sobie z tego sprawę już od dawna, jednak nadal takie myśli powodowały nieprzyjemny ucisk w żołądku. Przekleństwa ucichły na wskutek pukania do drzwi. Jessie nadal nasłuchiwała, ani myśleć rezygnować z ostrożności. Usłyszała męski głos.
-.. cholerna pogoda, na pewno chcesz tam.. w taką..
Słowa stawały się niewyraźne, zagłuszane przez deszcz. Ostrożnie podeszła pod drzwi, jak najciszej stawiając kroki. Głos matki odezwał się dopiero po chwili, albo mówiła już wcześniej tylko ona nie była w stanie wyłapać słów. Miała ochotę obrócić się w stronę okna i zrobić głośnie „ciiii” tak by chociaż na chwilę mogła podsłuchać rozmowę.
-.. się stąd wyrwać..
-..wszystko?
-..tak..
Odgłos zamykanych drzwi był na tyle głośny, że podskoczyła w miejscu, po czym pacnęła się otwartą dłonią w czoło, nie przestając podziwiać swojej odwagi. Opadła z powrotem na łóżko, wypuszczając ze świstem powietrze. Ledwo przyłożyła głowę do poduszki, jej telefon zawibrował. Spoglądając na wyświetlacz, zastanawiała się czy odebrać, w końcu jednak nacisnęła zieloną słuchawkę.
-Chyba cię nie obudziłem?
-Nie, chociaż przy takiej pogodzie nie chce się robić nic innego jak tylko spać.
-Hawks szkoda czasu na spanie.. masz ochotę na chińszczyznę?
-Nie mam na nic ochoty, tylko spać.
-Wystarczyłoby mi twoje towarzystwo, możesz spać. Tylko ty mi zostałaś – jęknął – chłopaki na wyjeździe.. Jessie..
-Rany, Taylor, twoje jęczenie doprowadzi mnie kiedyś do szaleństwa..
Wiedziała, że chłopak, mimo iż uraczyła go złośliwościami, nie weźmie sobie tego do serca, wręcz obracał wszystko w żart. Może to właśnie była jedna z rzeczy które w nim tak lubiła? Może dlatego miała ochotę na jego towarzystwo?
-.. za ile będziesz?
-Stoję na parkingu obok mostu..
-Czyli mam jakieś kilka minut na ubranie się – westchnęła.
-No wiesz Hawks.. jak dla mnie możesz być nago.. nie będzie mi to w żaden sposób przeszkadzać.
-Spadaj idioto.
Rozłączyła się narzucając na gołe ramiona szary, wyciągnięty sweter, będący zaskakująco miękkim, jak na ilość prań, którymi został potraktowany. Do nozdrzy dotarł zapach jaśminu, odetchnęła głębiej, tak by słodycz wypełniła całe jej płuca, po czym skierowała się w stronę drzwi wejściowych.


***

Siedziała zamyślona przy grobie. Jej głowę zaprzątały obrazy z przeszłości, ojca, matki, starała znaleźć jakieś dowody na potwierdzenie słów jej rodzicielki. Nie wierzyła w to, że ojciec był kłamcą. Nie wierzyła. Zaczynało się robić chłodno, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi, tylko mocniej zacisnęła dłonie na ramionach. Dzisiejszego dnia przynajmniej nie pokłóciła się z matką, ale dzień się jeszcze nie skończył więc wszystko mogło się wydarzyć.  
-Jessie?
Usłyszała znajomy głos za sobą. Głos, którego nie słyszała od dobrych kilku lat. Odwróciła się gwałtownie. Za nią stał chłopak o orzechowych misternie ułożonych włosach i tego samego koloru oczach, uśmiechał się przyjaźnie, ale i nieśmiało, jakby nie był pewny czy trafił na dobrą osobę.
-Jason?
Chłopak uśmiechnął się szerzej.
-To naprawdę ty?
Podniosła się i po chwili wahania przytulił ją. Czuła się dziwnie i niepewnie, przeszłość znowu powróciła..

Trzynastoletnia dziewczyna siedziała na trawie przed grobem kogoś bliskiego, płakała ukrywając swoje łzy w drobnych dłoniach. Nie chciała by ktoś jej współczuł, by się litował, by ktoś to widział. A jednak widział. Czternastoletni wesoły chłopak idący z babcią pod rękę, wracając z grobu swojego dziadka. Obserwował ją i zrobiło mu się przykro. Wtedy też jego babcia skierowała kroki na pogrążoną w smutku ciemnowłosą.
-Jessie?
Dziewczynka wzdrygnęła się, unosząc na nich zamglony wzrok. Podpuchnięte i zaczerwienione oczy wydobyły głuchy jęk z kobiety. Pochyliła się nad nią i pomogła jej wstać.
-Chodź kochanie, jest zimno, zabieram cię na herbatę.
-Cześć Jessie, jestem Jason – wesoły chłopak wyciągnął dłoń w stronę przygarbionej, smutnej Jessie.
-Cześć – uścisnęła jego dłoń, chłodną ale dziwnie przyjemną.
-Zadzwonię do twojej mamy, żeby się nie martwiła.
Wraz z wypowiedzianym zdaniem, jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Już wtedy matka krzyczała na nią o co tylko mogła, znajdując coraz to więcej sposobności. Bałagan, nie umyty talerz, oceny, skarpetka leżąca na podłodze, dosłownie wszystko. Awantury były na porządku dziennym.
-Mama pracuje do późna – skłamała pocierając zmarznięte ramiona na co chłopak ściągnął swoją kurtkę i podał ją dziewczynie.
-Masz.
-D-dziękuję – wyjąkała.
-W takim razie jedziemy na herbatę, odwiozę cię za godzinę do domu. Dobrze?
-Dziękuję pani Sloan – wyszeptała uśmiechając się przyjaźnie.

Wpatrywała się teraz w niego nie mogąc uwierzyć, że przez pięć lat, ponad pięć lat można się tak zmienić. Stał przed nią mężczyzna, bo już nie chłopiec, który nijak nie przypominał jej tego zapamiętanego. Jedyne co się nie zmieniło to pełne życia wesołe oczy i szeroki uśmiech.
-Zmieniłaś się.
-Ty też – uśmiechnęła się – co ty w ogóle tu robisz?
-Musiałem odwiedzić babcie, zdecydowanie za długo schodziło mi z tym.
-A jak Paryż? Twoja babcia mówiła mi że tam dostałeś się na studia.
-Masz czas na babeczkę?
Skinęła głową.
-W zajeździe nadal podają te pyszne babeczki i torciki?
-No pewnie, to się nie zmieniło.
-To chodźmy – spojrzał na nią – Nie wierzę że cię spotkałem..
Uśmiechnęła się nie odpowiadając. Ona też nie wierzyła.
         Kwadrans później siedzieli naprzeciwko siebie przy jednym ze stolików.  Buzie im się nie zamykały, wspominając przeszłość, przygody, wygłupy.
-A to drzewo nad rzeką z naszą huśtawką?
-Przykro mi ale jakiś rok temu po burzy złamało się, tak samo jak nie ma już tego mostku z kamieni przy nim.
-Szkoda, trochę tam przygód zostało. Pamiętam jak wpadłaś tam w tą wielką sadzawkę – zaśmiał się głośno – wyglądałaś bajecznie.
-Przestań, myślałam że w ogóle się stamtąd nie wydostanę. A ty zamiast mi pomóc to stałeś jak głupek na brzegu i tarzałeś się ze śmiechu, umierałam ze strachu.
-Ale w końcu ci pomogłem.
-Tak, jak zaczęłam ryczeć.
Wsadził sobie do ust kawałek babeczki i spojrzał na nią.
-Cieszę się, że cię spotkałem. Pytałem się babci o ciebie, powiedziała mi że często jesteś na cmentarzu.
-To się nie zmieniło..
-Masz kogoś?
-Bezpośredni jak zawsze. Nie, nie mam, a ty?
-Spotykałem się ostatnio z pewną Francuzką, gorąca jak..
-Przestań – szturchnęła go w ramię – nie mam ochoty znowu wysłuchiwać o twoich podbojach łóżkowych i sercowych..
-.. jak chcesz – uśmiechnął się, ukazując rząd bielusieńkich zębów – rozeszliśmy się niedawno, przyjechałem na kilka dni i znowu wracam.
-Zostajesz tam na stałe?
-Nie wiem, zobaczymy za pół roku. Cholernie tęsknię za rodziną, za znajomymi, za Dallas, ale nie wiem, nie mam najmniejszego pojęcia co zrobię. Paryż jest piękny, ale to nie Dallas.. – machnął dłonią – a ty? Co dalej?
-Myślałam o jakiś kursach na architekturze, robię projekty dla ojca mojego przyjaciela i jak na razie jakoś daję radę..
-Przyjaciela? – zdziwi się.
-Tak, mam przyjaciela, kilku znajomych. Zmieniło się sporo, ale wciąż jestem tą samą dziewczyną którą znasz..
-Cieszę się – przykrył swoją dłonią jej dłoń leżącą na stoliku, po czym uśmiechnął się szeroko.
Tak, ten uśmiech zapamiętała najbardziej.

         Taylor przechodził przez ulicę gdy jego wzrok dostrzegł znajomą sylwetkę dziewczyny. Serce zabiło mu mocniej, ale wtedy jego wzrok zatrzymał się na osobie siedzącej na wprost niej i trzymającej jej dłoń. Chyba śnił, nie zawierzał temu co widział. A jednak. Już chciał się wycofać, jednak Jessie spostrzegła go i pomachała radośnie, przez co i towarzysz się obejrzał. Nie zostało mu nic innego jak odmachać, udawać twardziela. Zobaczył że Jessie macha na niego, dając mu znaki by do nich dołączył. Jęknął głucho. Wszedł do kawiarni z przyklejonym do ust uśmiechem i stanął przy stoliku i pochyliwszy się nieznacznie, cmoknął Jessie w policzek.
-To jest właśnie mój przyjaciel o którym mówiłam, Taylor, a to jest Jason, wnuczek pani Sloan – przedstawiła ich sobie i mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
-Wybaczcie, ale muszę uciekać.
-Stało się coś?
-Nie, jadę do Austin na weekend. Także miło było poznać – spojrzał w stronę chłopaka, po czym przeniósł wzrok na Jessie – widzimy się w poniedziałek.
-Jasne – przypatrywała się mu przez kilka sekund, jakby z jego oczu miała wyczytać czy nie kłamie – pozdrów rodziców, no i Tony’ego.
-Załatwione, cześć.
Pożegnał się i w pośpiechu opuścił lokal. Nie mógł znieść tego spojrzenia, którym Jason obdarował jego przyjaciółkę. Chociaż z drugiej strony powinien być szczęśliwy, widząc ją radosną, uśmiechniętą. Przełknął ślinę. Znowu postanowił wyzbyć się tego chorego uczucia, bo to go wyniszczało, zastanawiał się tylko który to już raz miał takie postanowienie. Pięty? Dziesiąty? To nie miało najmniejszego znaczenia.


***

         Jason wyjechał po kilku dniach. Było jej w pewien sposób smutno. Lubiła go, może nie było to coś większego ale lubiła z nim przebywać. Przez te kilka dni, spędzali możliwie jak najwięcej czasu, śmiejąc się do łez ze wszystkiego, co przyszło im do głowy. Dziwiło ją jedynie zachowanie Taylora, miał wrócić w poniedziałek, a tu była już środa a on wciąż siedział u rodziców, dodatkowo dziwił ją fakt, że nie dzwonił, nie pisał tak jak zwykle. Wysłał jej tylko jakiegoś zdawkowego sms-a z informacją, że przedłuża sobie weekend. W sumie nie musieli się martwić o zajęcia, mieli tydzień wolnego, ale myślała że gdzieś się wybiorą. Brakowało jej go. Musiała przyznać, że Taylor przyzwyczaił ją do siebie, do tego swojego temperamentu.  Zawsze był, ot tak po prostu był. Najlepszy przyjaciel pod słońcem. A teraz nagle czuła się tak jakby go zabrakło. Chyba najzwyczajniej w świecie się nudziła. Przeciągnęła się na łóżku i wtuliła głowę w poduszkę. Po chwili powieki same zaczęły ciążyć.

         Wpatrywał się w telefon, bijąc z myślami. Jedne myśli zagłuszały drugie, ani na chwilę nie cichnąc, istna batalia. Przekręcił się na plecy i utkwił wzrok w sklepieniu sufitu. Wciąż w pamięci miał jej uśmiech, rumieńce gdy zobaczył ją z tym całym Jasonem. Zacisnął pięści. I nagle dotarło do niego to jak się zachowuje, był zazdrosny. Pierwszy raz był świadomie zazdrosny o swoją przyjaciółkę, w której najzwyczajniej w świecie się zakochał. Chciał w jakiś logiczny sposób przeanalizować to uczucie, ale to była jak walka z wiatrakami. Serce biło mu jak szalone, gdy uniósł dłoń z komórką i wykonał połączenie. Jeden sygnał, drugi.
-Nareszcie znalazłeś czas? – wychrypiała zaspanym głosem.
Zatkało go w pierwszej chwili.
-C-co?
-Zapomniałeś już o mnie Higgins?
-Ta – prychnął pod nosem – tak wkurzającej i poplątanej osoby nie da się zapomnieć, to ci zostaje na psychice.
-Wypchaj się. Dzwonisz po to żeby o sobie przypomnieć i podnieść mi ciśnienie?
-Co tam u ciebie?
-Moje życie osobiste nie jest zbytnio ekscytujące, więc niewiele się tu dzieje.
-Jeżeli nie masz nic do roboty to przyjadę po ciebie, co ty na to?
-Jest późno..
-To nie problem Jessie. Rodzice by się ucieszyli..
Ja też.. dodał w myślach, nie odważając się wypowiedzieć tego na głos. Wstał z łóżka szybko się ubierając. Chciał jak najszybciej zobaczyć Jessie.
-No nie wiem.
-Dobra, ja wyjeżdżam a ty się spakuj, z tobą inaczej się nie da. Za godzinę powinienem być na miejscu, będę czekać przy moście.
-To widzimy się za godzinę.
-No, grzeczna dziewczynka.
Zaśmiał się cicho, otwierając już drzwi do auta, po czym skierował się na międzystanową. Spieszył się, cholernie spieszył się by wreszcie ją zobaczyć, przytulić, poczuć. Zdecydowanie zasługiwał na miano świra.


***

         Jessie nasłuchiwała czy matka już śpi, ale co jakiś czas zza drzwi dało się usłyszeć jakieś dźwięki. Wolała nie ryzykować spotkania jej, więc uchyliła okno. Do środka wdarło się chłodne powietrze, zadrżała. Z zimna, a może ze strachu? Nie, nie bała się, bo takie wymykanie stało się pewnego rodzaju rutyną. Matka i tak nie zwracała najmniejszej uwagi na to co się z nią działo, pochłonięta w swoim zamroczonym świecie pełnym alkoholu i bóg raczył wiedzieć czego jeszcze. Zrzuciła torbę nadal nasłuchując. Nic. Znalazła się w wilgotnej trawie, mocząc do łokci rękawy swojej kurtki. To było bez znaczenia. Obracając się i zakradając, w końcu biegła przed siebie. Kilka minut zajęło jej dotarcie do mostku, gdzie stał już przyjaciel. Przyjemnie było wreszcie go zobaczyć. Otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka, całując go w policzek.
-Higgins stęskniłam się za twoją buźką.
-No proszę, chyba częściej będę robić sobie takie wypady.
-Mam dla ciebie wiadomość. Twoja przyjaciółka – wskazała palcem na siebie gdy tylko ruszył – czyli ja, zapisała się na hiszpański.
-Na co?
-Na hiszpański.
-Za dużo hiszpańskich seriali.
-Nic na to nie poradzę, że rajcuje mnie hiszpański aktor – zaśmiała się – ale nie o to chodzi, postanowiłam coś zmienić i hiszpański wydał mi się dobrym pomysłem. Myślałam że mnie pochwalisz.
Zrobiła naburmuszoną minę co skomentował głośnym parsknięciem.
-Jak dziecko.
-Przymknij się.
-Wiesz że będziesz chodzić z Nate’m? Zastanawiam się nawet czy nie zmówiliście się, bo zaczął z początkiem semestru.
-Nie rozmawiałam z nim i raczej się na to nie zanosi.
-Nie przesadzaj, Nate jest w porządku.
-Nie będę się spierać o to. Powiedz mi lepiej co rodzice mówili gdy oświadczyłeś im że znowu przyjeżdżam, bo powiedziałeś im prawda?
Spojrzała na niego, wyczekując odpowiedzi. Uśmiechnął się. Gdyby powiedział dokładnie słowo w słowo to jak zareagowali rodzice, chyba ze wstydu by się spaliła, zwłaszcza że nie powiedział jej o tym iż przyjdzie jej spać z nim.
-Rodzice? Ucieszyli się, jedynym problemem i zapewne tylko dla ciebie, będzie to że rodzice mają znajomych w domu..
-Co???
-Wiedziałem.. kilku znajomych to dla ciebie ogromny problem, przecież inaczej nie mogłoby być – wciąż uśmiechał się widząc jej ściągnięte brwi – ale to jeszcze nie wszystko.. najlepsze zostawiłem na koniec.
-Coś ty wymyślił?
-Noc spędzisz z cudownym mężczyzną, który się za tobą stęsknił.
-No to mnie przekonałeś – wymamrotała pod nosem odwracając głowę – mogłeś powiedzieć mi to gdy dzwoniłeś.
-Czy wtedy dałabyś się namówić na wyjazd?
-Nie.
-Właśnie. Już wiesz dlaczego tego nie zrobiłem.
-Wkurzasz mnie tak bardzo, że nie znajduje słów by to wyrazić.
-Hawks, przyzwyczaiłem się i tobie też radzę to zrobić.
Prychnęła pod nosem, wpatrzona w ciemność za oknem. Wolała oglądać to, niż ten cwaniacki uśmiech przyjaciela. Czasami, częściej niż czasami wyprowadzał ją z równowagi do tego stopnia, że miała ochotę wrzeszczeć i bić, by tylko wyładować frustrację. Tak było i w tym momencie. Miała ochotę mu przyłożyć, i to porządnie.

         Siedziała na podłodze, przyszykowana już do spania, próbując wrzucić sobie kulkę popcornu do buzi. Na dziesięć rzutów miała jedno trafienie, reszta lądowała na podłodze i na niej samej. Taylor robił dokładnie to samo, z tym że jego statystyki wyglądały dużo lepiej. Mieli przy tym sporo śmiechu, co i tak nie zagłuszało dźwięków dochodzących z dołu. Impreza trwała w najlepsze.
-Chyba nie było tak źle?
-Mówię ci Carmen miała na ciebie ochotę – zachichotała znowu nie trafiając do buzi.
Kulka potoczyła się w stronę siedzącego naprzeciwko chłopaka.
-Jesteś nienormalna.
-To ty nie widzisz pewnych rzeczy..
-A ty je niby dostrzegasz?
-Pewnie.. a Sharon – zamruczała – niezła kocica z niej.
-Hawks uspokój się, ta baba ma ze czterdzieści lat i nieudany botoks.
-To i tak nie zmienia faktu, że miała na ciebie ochotę.
-No popatrz, popatrz. Nie sądziłem, że jesteś w stanie dostrzec takie rzeczy – zaśmiał się cicho myśląc o swoim uczuciu do niej.
-No pewnie, wyczuwam to nosem.
Posłała w jego kierunku kulkę popcornu, nie przestając się uśmiechać.
-Zdecydowanie powinnaś sprawdzić co z twoim węchem.
Przestała się uśmiechać, patrząc na niego podejrzliwie, jakby doszukując się sensu tego co powiedział.
-Możesz mi to wytłumaczyć?
-Widzisz coś czego nie ma.
-Naprawdę nie widziałeś tego jak ona na ciebie patrzyła? Dosłownie pożerała cię wzrokiem.. nieważne – podniosła się z podłogi, by po chwili schylić się zbierając okruchy, dowody ich zabawy.
Poszedł w jej ślady ukradkiem ją obserwując. Miała zmarszczone brwi, najwyraźniej intensywnie o czymś milczała, i to zawzięcie, bo kompletnie wyłączyła się na otoczenie. Zadał jej pytanie, ale nie odpowiedziała, więc usiadł na łóżku wpatrując się w nią bez mrugnięcia okiem. Chwila minęła zanim ich spojrzenia spotkały się, pierwsza spuściła wzrok kierując swoje kroki w stronę niewielkiego wiklinowego kosza, w którym zaraz potem znalazły się śmieci. Między nimi dało się wyczuć swoistego rodzaju napięcie, taka dziwna atmosfera. Wstał i podszedł do szafy, w której był telewizor.
-Masz ochotę na film? Może być nawet hiszpański.
Widząc jego szeroki uśmiech, Jessie nie mogła się nie uśmiechnąć.
-Głupek.
-Horror? Będziesz mogła się we mnie wtulać.
-Niedoczekanie twoje zboczeńcu jeden. Sharon jest na dole, mogę ją zawołać – uśmiechnęła się złośliwie.
-Spadaj Hawks.
Wcisnęła się pod kołdrę, nie przestając chichotać, co chłopak skwitował głośnym prychnięciem, ociekającym niezadowoleniem i zniecierpliwieniem jednocześnie.

Obudził się czując gładzące go po torsie dłonie i oddech tuż przy szyi. Zdębiał. Był święcie przekonany, że Jessie śpi i robi to nieświadomie, ale wtedy poczuł jak delikatnie przygryza płatek jego ucha. Tym razem wstrząsnął nim silny dreszcz podniecenia, którego w żaden sposób nie mógł opanować. Dotknął jej dłoni, a ona tylko mocniej splotła ich palce przysuwając się bliżej. Odwrócił się powoli nie puszczając jej. Napotkał spojrzenie szmaragdowych tęczówek. Przejechał wzrokiem po jej ciele. Miała na sobie białą, prześwitującą koszulkę, a pamiętał że usnęła w tej śmiesznej pidżamie w miśki. Kretyn, powinien palnąć się w czoło. Miał ją w łóżku, ubraną tak że wszystko widział jak na dłoni, w dodatku robiła to o czym tylko marzył, a on myślał o jakiejś durnej pidżamie w miśki. No naprawdę prawdziwy mężczyzna. Poczuł jej usta na swoich, trochę zimne co go zdziwiło, jednak zaraz zrobiły się ciepłe, a potem gorące. Widział jak pozbyła się koszulki i zapłonął żywym ogniem, niczego bardziej nie pragnął. Położyła się na nim, miał przed oczami jej ciało w całej okazałości. Tyle razy fantazjował o niej, tyle razy wyobrażał sobie ją nagą, skąpaną w delikatnym świetle księżyca, ale ten obraz nijak miał się do tego co miał teraz przed sobą. Jej cudowna twarz, delikatnie drżące usta i to ciało, które doprowadzało go do czystego szaleństwa. Kochali się. Zapamiętywał wszystkimi zmysłami tą chwilę.
-Chodź pokaże ci coś – pochyliła się nad nim szepcząc do ucha.
Chciał zaprotestować, chciał trwać z nią w splecionym uścisku, jednak ona nie czekając na nic wstała i założyła tą swoją koszulkę i po prostu wybiegła na taras.
-Hawks jest zimno..
W odpowiedzi usłyszał jej cichy śmiech. Zerwał się z łóżka, w pośpiechu zakładając na siebie spodnie i koszulkę. Gdy znalazł się na zewnątrz zdziwił się temperaturą, mógłby śmiało wybiec nago, tak było ciepło. Gdzieś w oddali mignęła mu koszulka dziewczyny i przeskoczył przez barierkę, chcąc ją dogonić.
-Wariatka – mamrotał pod nosem.
Raz po raz dostrzegał jej sylwetkę, po czym znikała za drzewem. Wciąż słyszał jej śmiech. Gdzież ona do cholery biegła? W końcu wybiegł na skraju lasu. Rozejrzał się. Nigdy tu nie był, ale wyraźnie słyszał odgłos obijających się o skały fal.
-Co to za miejsce..
Uśmiechnęła się rozkładając na boki ręce, pochyliła się do tyłu i spadła w przepaść.
-Jessie – krzyknął.

Obudził się zlany potem, cały zdyszany i przerażony. Spojrzał w bok. Jessie spała zawinięta w pościel tak, że ledwo ją dostrzegł. To był sen, pieprzony koszmar, a przynajmniej ta druga część snu. Opadł z powrotem na poduszkę wciąż z trudem łapiąc oddech. Miał w tym momencie gdzieś czy to co teraz zrobi, skończy się prawym sierpowym dziewczyny, ale musiał ją przytulić. Nie zastanawiając się dłużej objął ją ramieniem. Przebudziła się.
-Higgins coś ci już mówiłam – wymamrotała.
-Jessie proszę, miałem zły sen, po prostu tego potrzebuję.
-Bierzesz mnie na litość?
-Proszę..
-Ten jeden jedyny raz się zgodzę, ale..
-Przestań już gadać – uśmiechnął się – śpij.
Mimo, że była blisko i na pewno już spała, on nadal nie potrafił przymknąć powiek. Wpatrywał się w Jessie nie mogąc przestać myśleć o śnie, w nim była taka realna, ten dotyk, czuł go na sobie. Przejechał dłonią po czole wyczuwając pod opuszkami palców drobne kropelki potu. Nie pozostało mu nic więcej, jak tylko wtulić się w dziewczynę, by znów poczuć jej ciepło.