***
Trzymając
w dłoniach kilka książek i zeszytów, wzrokiem omiotła sale by znaleźć miejsce
nie rzucające się zbytnio w oczy. Takie plany miała gdy dostawała się na
uczelnię, jak najmniej rzucać się w oczy. Już na początku roku, nie dało jej
się nie zauważyć, z nietuzinkową urodą przyciągała płeć przeciwną, jednak
bardzo szybko odpychała od siebie ludzi. Właśnie taki cel chciała osiągnąć.
Teraz jednak, przyjaźniąc się z Taylorem to stało się wręcz niemożliwe, był
znany, w pewnych kręgach ubóstwiany. Przyzwyczaiła się do tego, ale pewne nawyki
w niej pozostały. Takim nawykiem było siedzenie gdzieś, gdzie niewielu może ją
dostrzec i ewentualnie zaczepić, by przez chwilę pogadać.
Niewielu uczniów
zdecydowało się uczęszczać na hiszpański, więc pola do popisu miała aż nadto.
Podeszła do jednej z ławek, i wtedy właśnie książki wyślizgnęły się z jej
dłoni, opadając z łoskotem na laminowaną podłogę. Kilka osób odwróciło głowy
zobaczyć kto i co było powodem hałasu.
Przeklęła pod nosem, w
momencie gdy zobaczyła czyjeś buty, a zaraz potem dłoń z książkami, które
jeszcze sekundę temu leżały na ziemi. Powiodła wzrokiem w górę i napotkała
rozbawione spojrzenie niebieskich oczu.
-Dzięki..
-Nie ma za co, nareszcie
mamy okazję pogadać.
-Przepraszam cię, ale zaraz
zaczną się zajęcia, a mnie naprawę..
-Taylor mówił, że nie mam
nawet co zagadywać bo mnie olejesz – uśmiechnął się niezrażony, podnosząc
kolejny zeszyt.
-Tak? – zapytała
sarkastycznie.
Skinął głową.
-Mogę się dosiąść? Obiecuję
cię nie rozpraszać..
Nie odpowiedziała tylko
przesunęła książki robiąc mu miejsce. Usiadł, a uśmiech poszerzył mu się
jeszcze bardziej. Aż dziwnie zaczął z nim wyglądać. Nie dało się ukryć, że to
był, jak to kiedyś określiła, kawał chłopa potrafiący skopać dupy przeciwnikom,
a teraz po prostu twarz nie pasowała do reszty ciała. Jakby odczepili głowę
jakiegoś śmieszka i przyczepili do ciała terminatora. Dziwnie było myśleć o
takich porównaniach siedząc przy nim, ale nie dawał jej wyjścia. Co jakiś czas
do niej zagadywał. Na początku jej to przeszkadzało, bo nie miała ochoty
zawierać z nim żadnej, głębszej znajomości, ale już w połowie zajęć
stwierdziła, że zmienia o nim zdanie. Rozmawiali szeptem, w większości o
Taylorze, ale również dlaczego zapisali się na ten właśnie przedmiot. Nawet nie
wiedziała, że czas tak szybko minął dopóki nie usłyszała dzwonka. Spojrzała z
uśmiechem na Nate’a.
-Dziękuję za miłe
towarzystwo.
-Nie, nie, to ja dziękuję –
ukłonił się szarmancko – to w takim razie widzimy się na imprezie?
Nie odpowiedziała tylko ze
śmiechem mu pomachała, widząc jak jedna z cheerleaderek podbiegła do blondyna
świergocąc jak najęta, i skierowała się do wyjścia. Gdy owiało ją jesienne
powietrze, wciągnęła je tak mocno, że poczuła zapach liści i kasztanów w
płucach. Jedyne o czym w tym momencie pomyślała to jesienny bal maskowy.
***
Weszła
do sali gdzie światła dosłownie szalały na ścianach, w sumie nie tylko na
ścianach. Dopadały wszystko w swoim zasięgu stoły, dekoracje, tańczących ludzi.
Od początku wiadomo było, że przyjdą wszystkie cztery roczniki plus osoby
towarzyszące. W związku z czym na potrzeby przedsięwzięcia wynajęto opuszczoną
halę na przedmieściach, którą udostępnił im burmistrz, proszący by na następny
dzień hala jeszcze stała. Taki jego żarcik. Organizatorzy, artyści z uczelni,
przeszli samych siebie. Motyw przewodni – czasy Zorro. Przy surowych ścianach z
cegieł postawiono specjalne ściany gipsowe, idealnie nadające się do malowania.
Widoki gór, pustyni, budynków, to wszystko wyglądało tak realistycznie, że
każdy wchodząc wstrzymywał oddech. Nad barem wisiał wielki napis SALOON,
masywne drewniane stoły z długimi ławami dopełniały wszystkiego. Nie zabrakło
też drobnych detali takich jak kaktusy, czy inne drobnostki dobrane z prawdziwą
precyzją. Większość przebrana za mężczyzn w maskach, żołnierzy, Donów z tego
okresu, ale nie zabrakło też i jakiś kosmitów, czy duchów, w końcu Halloween
rządziło się własnymi prawami. Jak do tej pory nikt jej nie rozpoznał, co
obrała za dobry znak, nie lubiła być w centrum zainteresowania. Zauważyła przy
barze Nate, ubranego w strój Diego de la Vegi, z tą jego blond czupryną, więc była pewna
że Taylor jest gdzieś niedaleko i nie myliła się. Ubrany w czarne spodnie,
czarną koszulę, z szerokim pasem do którego przymocowana była połyskująca
szpada, maska i czarny kapelusz dopełniały ubioru. Nie kto inny jak Zorro. Z
uśmiechem skierowała się w jego stronę, przeciskając przez tańczących.
Zamawiał
właśnie drinka, gdy ktoś stanął obok niego. Spojrzał przelotem na postać.
Dziewczyna z kruczoczarnymi włosami ubrana w czerwoną spódnicę do kostek, do
tego czarny gorset przykryty czarną koronkową bluzką i oczywiście maska. Nie
zaszczycił jej dłuższym spojrzeniem, nie miał ochoty. Zajął się rozmową z jakimś
łysym chłopakiem, nie widząc już delikatnego uśmiechu na twarzy dziewczyny. Co
jakiś czas za to spoglądał w tłum i mając nadzieję że zobaczy Jessie. Nie
zauważył także Nate’a, który wyminął go i skłonił się stojącej obok dziewczynie
w masce, prosząc ją do tańca.
-Witam jestem Don Nate de la Vega, czy zgodzi się
seniorita na taniec?
Jessie nie wytrzymała i
parsknęła śmiechem.
Taylor rozpoznał ten śmiech
i gwałtownie odwrócił głowę.
-Jessie?
-Wstyd. Żeby nie rozpoznać
własnej przyjaciółki?
Cmoknęła go w policzek i
poszła z blondynem na parkiet. Znali się stosunkowo niedługo i musiała
przyznać, że nie był taki zły za jakiego miała go wcześniej. Wiecznie
uśmiechnięty, sypiącymi jakimiś dowcipami był duszą towarzystwa. Bawili się
świetnie, nie wiedząc że od momentu ujawnienia się dziewczyny Taylor nie
spuszczał z niej wzroku, marząc by piosenka jak najszybciej się skończyła. W
końcu jego modły zostały wysłuchane, para wróciła do baru z uśmiechami na
twarzach po czym Nate poszedł poszukać dla nich wszystkich stolików.
-Poczułam się jak te twoje
fanki, spławiona.
-Mam ci to wynagrodzić? –
uśmiechnął się zabójczo.
-Dobrze że ogoliłam nogi.
-Ty tylko o jednym, chodź.
Pociągnął ją za rękę i już
poruszali się w rytm muzyki. Uwielbiał, wręcz kochał czuć ją w swoich
ramionach. Delikatność jej skóry, którą idealnie wyczuwał opuszkami palców,
zawróciła mu w głowie. Muzyka nagle zwolniła, ale tak nagle że spojrzał na
konsolę dj-a, wkomponowaną w krajobraz pustyni. Stał tam teraz blondyn
szczerząc się do niego jak jakiś głupek, w sumie za takiego go miał, ale w tym
momencie był mu wdzięczny. Przeniósł wzrok na dziewczynę i przysunął ją do
siebie, na tyle blisko by czuć jej ciepło, przez materiał koszuli. Uśmiechnął
się gdy poczuł jak jeszcze bardziej wtula się w jego ramiona.
Była już wykończona, zresztą jak większość przy stoliku.
Większość to może za duże słowo jak na te pięć osób, Taylor opierał się o nią
ramieniem dodając jej ciężaru, z czego w tym momencie nie była zadowolona.
Miała na dzisiaj dość. Po drugiej stronie siedział Nate z głową ułożoną na
drewnianym blacie, mieli wrażenie że śpi bo co jakiś czas dało się słyszeć
ciche chrapnięcie, ale gdy tylko go szturchali unosił głowę z wielkim uśmiechem
na twarzy. Tuż obok niego siedział Seth z partnerką, która co jakiś czas
poruszała ciałem, chyba tylko wtedy gdy leciał jakiś jej kawałek. Spojrzała na
parkiet, aż dziw brał że ci ludzi mieli jeszcze siły na takie wygibasy,
westchnęła zwracając tym samym uwagę Taylora.
-Ciężko ci?
-Odkąd cię poznałam –
mruknęła zrzucając jego ramię.
-Cięty języczek powrócił..
zatańczymy ostatni raz i jedziemy?
-Ty masz jeszcze siłę?
Pochylił się tak by tylko
ona go słyszała.
-Skarbie nawet nie zdajesz
sobie sprawy na co jeszcze mam siłę.
-Głupek.
Uśmiechnęła się jednak do
niego szczerze, dopijając drinka i idąc za nim na parkiet. Była pod wrażeniem,
bo jeszcze kilka minut temu miała ochotę usnąć na jednej z ław, a teraz mogłaby
już nigdy nie schodzić z parkietu.
***
Trzy miesiące później…
Uśmiechnęła
się pod nosem widząc leniwie opadające płatki śniegu. Okrywały z wolna wszystko
co znajdowało się w zasięgu wzroku. Tęskniła za tym widokiem od świąt, bo tylko
w święta mogli cieszyć się białym śniegiem. Święta. W głowie pojawiły się
obrazy sprzed kilku tygodni, gdy znowu znalazła się z rodziną Taylora przy
jednym stole, tym razem nie czuła się tak skrępowana, jakby to, że ona tam
była, było czymś zupełnie naturalnym. Choinka, prezenty, masa ludzi, od wujków
po kuzynostwo, przepyszne jedzenie, które przygotowywała wraz z matką
przyjaciela. Byli dla niej rodziną. Rodziną. Ta myśl wywołała ukłucie w sercu.
Jej własna matka wyjechała przed samymi świętami, nawet nie dając jej znać, nie
uraczyła ją jakimkolwiek słowem, nie wspominając już o zwykłych życzeniach,
przecież w końcu były święta. Czas miłości, przebaczania, czas dla rodziny. I chociaż
myśli bombardowane wspomnieniami bolały, nie mogła nie uśmiechnąć się, słysząc
pod nogami skrzypienie, wywołane puszystą, świeżą warstwą śniegu. Mocniej
wcisnęła się w kołnierz swojego płaszcza, czując przeszywające ją na wskroś
zimno. W niewielkim odstępie czasu zrobiło się przeraźliwie zimno, ślisko ale
też i pięknie. Latarnie wzdłuż chodnika i drzewa, na których nie ostał ani
jeden liść, mimo, że było już po świętach i po nowym roku, nadal były
przyozdobione maleńkimi światełkami, skrzącymi się radośnie wraz z padającymi
szaleńczo gwiazdkami. Teraz nie myślały o tym, żeby opadać powoli. Dosłownie
wariowały. Biały puch, który pokrył wszystko, ozdoby, dzieci szalejące na
śniegu, to wszystko tworzyło bajkową krainę. Żałowała w tym momencie, że nie
miała aparatu. Zapatrzyła się na to wszystko, jakby oglądała jakiś film, zwracając
uwagę na coraz więcej szczegółów. Powoli, z dokładnością godną mistrza.
Poczuła
uderzenie i zimno dostające się od karku w dół. Przez niekontrolowany ruch jej
ciało straciło równowagę. Ale nie to było w tym momencie najważniejsze. Przez
mróz, jej ręce były skostniałe, a że nie spodziewała się dzisiaj śniegu, co za
tym szło, brak rękawiczek. Więc najzupełniej w świecie ręce miała zaciśnięte w
kieszeni płaszcza i teraz, wyczuwając zbliżający się upadek, nie potrafiła ich
wyciągnąć. Zbyt szybko wszystko się podziało. Poczuła to. Może nie tak mocno
jak się spodziewała, ale zabolało. Ucierpiał jej tyłek. I nagle, w jednej
chwili w jej uszach rozległ się dźwięk śmiechu. Nie wierzyła. Odwróciła się gwałtownie,
nadal nie wstając. Ludzie ją wymijali uśmiechając się od ucha do ucha i
szepcząc coś do siebie, ale ona widziała tylko śmiejącego się chłopaka, który
aż zgiął się w pół. Widać miał z niej niezły ubaw, jak większość, za to ona
mogła roztopić śnieg wokoło niej. Dosłownie gotowała się w środku.
-Idiota!
Wreszcie jej ręce zostały
uwolnione.
Teraz się do cholery wydostałyście, pomyślała z ironia.
Chłopak szedł w jej
kierunku nie przestając się śmiać, więc zaczęła się podnosić. Gdy tylko stanął
przy niej wyciągnął w jej stronę rękę z zamiarem pomocy, ale odtrąciła ją, nie
zadając sobie trudu by na niego spojrzeć. Powoli otrzepywała się ze śniegu, wyczuwając
pod palcami mokre drobinki.
-Ale wybaczysz mi?
Milczała. Była zła. Chociaż
z drugiej strony, miała ochotę się roześmiać. Ten jej upadek, dla postronnej
osoby musiał być przekomiczny. W dodatku jej dłonie utknęły w kieszeniach. Na You Tube miałaby miliony odsłon, o ile
już się tam nie znajduje.
-No przepraszam cię, nie
sądziłem, że zwykła kulka cię powali – zaśmiał się, ale tym razem już ciszej.
Chyba przez tą całą powagę sytuacji w jakiej się znalazł.
-Spadaj.
Próbowała wytrzepać resztki
śniegu, które nadal tkwiły za kołnierzem, jednak każdy jej ruch powodował
szybsze przedostanie się lodowatej mazi na rozgrzane ciało.
-Daj, pomogę ci.
-Odwal się Higgins,
wystarczająco dużo zrobiłeś – warknęła, mając już gdzieś to czy śnieg ochłodzi
jej skórę. Przyspieszyła kroku.
-No przecież cię
przeprosiłem.. Jessie..
-Czy ty kiedykolwiek się
ode mnie odczepisz? – westchnęła przeciągle.
-Nigdy kochanie, nigdy.
Zarzucił jej rękę na ramię
i cmoknął w stroń, uśmiechając się szeroko. Pochylił się tak by usłyszała jego
szept.
-Muszę jednak przyznać, że
gdybym wiedział iż zrobisz tak spektakularne widowisko, uruchomiłbym swoją
kamerę.
-Kretyn.
Tym razem nie wściekła się,
po prostu szczerze zaśmiała.
-A tak w ogóle co tu
robisz?
-Szukałem cię – przytulił
ją bliżej siebie – domyślam się, że bateria ci padła..
-No.. tak..
-Nos ci rośnie Pinokio – dał jej delikatnego pstryczka
w nos, nie przerywając swojej wypowiedzi – wiesz doskonale dlaczego cię szukam,
i nie waż mi się nawet wykręcać. Wiem że nie lubisz wielkich przyjęć i imprez,
więc będę musiał wystarczyć ci ja.
Westchnęła.
-Taylor, ja nie..
-To twoje urodziny, nie
popuszczę ci.. muszę się jednak poprawić. Nie tylko ja.. zapomniałem, że w domu
czeka na nas Tony – podrapał się po głowie z zakłopotaniem, wywołując atak
śmiechu u przyjaciółki, tak przyjemny w tym momencie dla ucha, że nie chciał
jej przerywać.
-Tylko ty potrafisz
zapomnieć o własnym bracie, w swoim własnym mieszkaniu.
-Oj, czasami bywa. To co,
do mnie?
Skinęła głową.
Gdy dochodzili do mieszkania chłopaka, nagle, tak
niespodziewanie, że ją zaskoczył, zasłonił jej oczy dłońmi. Przez chwilę
milczała, przetwarzając w umyśle ruch jaki wykonał Taylor, jakby ta część
mózgu, odpowiedzialna za logiczne myślenie, zamarzła.
-C-co.. ty..
-Chwilka.
Poczuła przyjemne ciepło
tuż przy uchu i zadrżała. Przeszli jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymali
się.
-Jesteś gotowa?
-Ale na co?
-Na to..
Odsunął dłonie i jej oczom
ukazał się samochód. Jej samochód. Samochód jej ojca. Błyszczał w świetle
latarni, przyjrzała mu się uważniej podchodząc bliżej. Nie był matowy jak do
tej pory, tylko delikatnie błyszczący. Poza tym powinien stać w warsztacie, a
nie pod domem Taylora. Spojrzała pytająco na niego.
-Zajrzyj pod maskę.
Zrobiła to o co ją
poprosił. Uniosła klapę i niewiele brakło by opadła z głośnym łomotem, tylko
szybka reakcja Taylora zapobiegła najprawdopodobniej uszkodzeniu auta. A w tym
czasie czerwone od mrozu, palce Jessie, zasłaniały usta by nie krzyknąć. W
środku znajdował się nowy silnik, srebrzysto błyszczący i mogłaby przysiąc, że
wokoło unosił się jego zapach, zapach nowości.
-Jak..
-To mój prezent, nie
chciałaś imprezy masz to.. nie powinien już nawalić, a przynajmniej nie w
najbliższym czasie.. jest też pomalowany, nie chciałem szaleć za bardzo z
kolorem, żebyś nie miała problemów z matką.. – opuścił maskę i poczuł jej
dłonie obejmujące go w talii.
Przylgnęła do niego mocno,
szeptają raz po raz słowa „dziękuję”. Czuł jej szaleńczo bijące serce i pięści,
które zaciskały się mocno na jego kurtce. Dla niej był w stanie zrobić
dosłownie wszystko. Uśmiechnął się pod nosem.
-Wszystkiego najlepszego
Jessie..
***
Obudził ją zapach z kuchni, tak na pewno był to zapach, bo
żołądek wydał z siebie dziwny dźwięk przypominający bulgot. Taki sam dźwięk
wydaje słomka w pełnej szklance wody i dmuchnięta przez jakieś dziecko, ot tak
dla zabawy. Czuła wręcz naciekającą do ust ślinę i przełknęła ją, suchość
wywołana alkoholem sprawiła, że jej usta wykrzywiły się w niemym grymasie. Dłonią
potarła zaspane jeszcze oczy by całkowicie się rozbudzić. Znowu mlasnęła. Jej
myśli nagle zaczęły krążyć wokół wydarzeń z wczoraj, wokół prezentu jaki dostała
od Taylora. Jeszcze kilka takich prezentów, a będzie zmuszona zacząć mu się
oddawać, by tylko zaspokoić jego potrzeby, jako mężczyzny. Tak w ramach
odwdzięczenia. Ten pomysł wywołał cichy chichot z gardła dziewczyny.
-Jesteś stuknięta –
powiedziała do siebie przeciągając się.
Założyła na siebie
wczorajsze ciuchy, bo przecież nie była przygotowana na nocowanie u przyjaciela
i poczłapała do łazienki, chcąc pozbyć się smaku whiskey. Chwilę później
kierowana zapachem, doczłapała do kuchni gdzie przy wielkiej patelni stał Tony
ubrany jedynie w szare spodenki, wesoło pogwizdywał mieszając skwierczące
kawałki boczku wraz z jajkami. Na widok Jessie uśmiechnął się promiennie.
-Po kim wy
odziedziczyliście skłonność do rozbierania się, co?
-Witaj skarbie..
-A, a, a – pokiwała mu
palcem, widząc jak brwi chłopaka unoszą się w niemym pytaniu – nie mówi się
skarbie do osoby, którą traktujesz jak siostrę.
-A tam, czepiasz się słów
które wypowiedziałem będąc pod wpływem chwili.
-Na zewnątrz, na twoim
papierosie zeszło nam troszkę dłużej niż chwilę – zaśmiała się, słysząc kroki
za sobą.
Taylor przysiadł obok niej.
-O czym rozmawiacie?
-O więzach rodzinnych.
-Dobra koniec gadania –
Tony uniósł patelnię i przeniósł ją na stół, gdzie wcześniej przygotował na to
miejsce, nie zabrakło tam również świeżego pieczywa – mam nadzieję, że będzie
smakować.
Jedli w zupełnej ciszy,
delektując się smakami, które po wczorajszej małej imprezie, teraz wręcz były
porównywalne do najlepszych dań Gordona
Ramsaya. Nie usiedzieli długo w ciszy, jak rozdzwonił się telefon Tony’ego.
Wyszedł z kuchni, przepraszając siedzącą naprzeciwko parę. Gdy tylko za
chłopakiem zamknęły się drzwi, oboje parsknęli śmiechem.
-Myślisz że to Aliyah?
-Pewnie tak, ciekawe czy
doczekam się bratowej – zaśmiał się popijając kawę.
-On mógłby zastanawiać się
dokładnie tak jak ty teraz. Zresztą sama jestem ciekawa czy dane mi będzie
poznać twoją przyszłą żonę.
Skrzywił się nieznacznie
słysząc te słowa. Z dnia na dzień upewniał się, że tylko z Jessie, tylko z nią
mógłby spędzić resztę życia. Pół roku wystarczyło na takie wnioski, i co mu z
tego? Zupełnie nic. Mógł o niej fantazjować, będącej u jego boku, ale na nic
więcej nie mógł liczyć. W dodatku był przerażony, tak był przerażony tym, że
któregoś dnia to Jessie przedstawi mu chłopaka, mężczyznę z którym będzie
chciała spędzić swoje życie. Był przerażony. Były dni kiedy tylko te myśli,
wizje, zaprzątały jego umysł, by po chwili jej uśmiech czy gest rozwiewały
wątpliwości. Obserwował ją teraz ukradkiem, nie mogąc nacieszyć się jej
widokiem. Wspólny czas, śniadania, filmy, noce, były bezcenne, ale on jak głupi
chciał więcej. Musiał przyznać, że był zachłanny. Chciał jej tylko dla siebie,
nie dzieląc się z nikim, jakby miał przed sobą jakąś rzecz. Często karcił się
za taki tok myślenia, nie mógł się jednak ot tak tego wyzbyć. Chociaż bardzo
chciał.
-Taylor?
Spojrzał na nią się
zdezorientowany. Zupełnie wyłączył się na jej głos, zatapiając się w swoich
niedorzecznych myślach.
-Czy ty mnie słuchasz?
-Teraz tak – uśmiechnął się
złośliwie.
-Znowu zaczynasz mnie
wkurzać.
Objął ją ramieniem nie
przestając się uśmiechać.
-To chyba nic nowego?
Pokiwała głową.
-Nic się nie zmieniło, jest
tak jak zawsze.
Problem polegał na tym, że
właśnie nie było tak jak zawsze i Taylor miał tego zupełną świadomość.
***
Taylor
przycisnął do ucha telefon by lepiej słyszeć przyjaciółkę, coś było nie tak.
-Co
się dzieje?
-Nic.
-Dziwnie brzmisz.
-Przeziębiłam się –
wymamrotała – i tyle.
Nie brzmiała najlepiej.
Mówiła cicho, z trudem wymawiając kolejne słowa. Przez chwilę nad czymś myślał
więc zaległa cisza, przerywana pociągnięciami nosa bądź kichnięciem.
-Matka jest?
-Nie, a czemu pytasz?
-Gdzie jest?
-Od wczoraj jej nie
widziałam, ale wiem że nie ma torby więc może gdzieś pojechała. Nie mam
pojęcia. Taylor, przepraszam ale muszę kończyć.
Odłożyła słuchawkę tak
szybko na ile pozwalały jej tylko siły, a posiadała ich znikomą ilość. Mocniej
wtuliła się w poduszkę. Nie mogła zasnąć. Wszystko ją bolało, głowa, mięśnie,
kości, dosłownie wszystko. Nie wiedziała ile dokładnie tak leżała przekręcając
się z boku na bok, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nie miała zamiaru otwierać
ale pukanie powtórzyło się, tym razem głośniej. Szła w kierunku drzwi
przygarbiona, powłuczając nogami w dodatku zawinięta w gruby koc. Otworzyła i
spojrzała zaskoczona na gościa.
-Jezu jak ty wyglądasz.
-Co tu robisz? – wyszeptała
mocniej ściskając klamkę.
-Zabieram cię do siebie i
bez gadania – wziął ją na ręce i przeszedł przez przedpokój idąc w stronę jej
pokoju.
-Taylor nie musisz..
-Czy ty widziałaś jak
wyglądasz? Nie zostawię cię tutaj samej, za bardzo mi na tobie zależy. Dasz
radę sama się spakować czy ci pomóc?
-Poradzę sobie.
Resztkami sił wkładała
ciuchy na zmianę do torby którą podstawił dla niej przyjaciel. Dygotała już na
całym ciele, nie mogąc nad tym w żaden sposób zapanować. Było jej na przemian
gorąco, zaraz potem zimno.
-Może jednak ci pomogę.
Stanął tuż przy niej.
Uchwyciła się mocniej szafki dysząc ciężko. Trwała tak przez chwilę obserwując
jak przyjaciel wyciąga kolejne ciuchy i pakuje do torby.
Godzinę później przykrywał
ją grubym kocem u siebie w pokoju. Była przeraźliwie blada i rozpalona, ciągle
się trzęsła. Usiadł obok i przemył jej twarz chłodnym ręcznikiem, co przyniosło
niewyobrażalną ulgę. Otworzyła oczy. Widziała to zmartwienie malujące się na
twarzy Taylora, tą troskę. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie.
-Czy ty musisz być w każdym
calu tak idealny? – wyszeptała tak cicho że ledwie ją zrozumiał.
-Nie zaciągniesz mnie do
łóżka. Wybij to sobie z głowy.
Usłyszała jego śmiech i
uśmiechnęła się delikatnie.
-Nawet teraz nie odpuścisz?
-Nie, bo wiem że próbujesz
mnie uwieść.
-Higgins ty się chyba nigdy
nie zmienisz, czarujący jak zwykle.
-Ma się ten urok.
Przymknęła oczy i po chwili
usnęła. Wpatrywał się w nią nie mogąc oderwać od niej wzroku. Przepełniała go
jakaś dziwna radość tym, że mógł się nią zaopiekować, tym że mógł zapewnić jej
bezpieczeństwo. Teraz dopiero czuł że jest bezpieczna, w jego domu, pod jego
skrzydłami. Położył się obok, w końcu i jego zmorzył sen.
Obudził go jakiś dźwięk dochodzący z łazienki. Jessie nie
było w łóżku. Zerwał się na równe nogi uderzając przy tym w szafkę. Syknął z
bólu, jednak zignorował to uczucie. Drzwi do łazienki były lekko uchylone.
Wszedł nawet nie pukając. Dziewczyna klęczała przy toalecie wypluwając
zawartość żołądka. Doskoczył do niej w momencie i dopiero wtedy go zauważyła.
-Taylor wyjdź – wyszeptała
i wstrząsnęły nią kolejne torsje.
-Nie ma mowy.
Nie kłóciła się. Nie miała
na to siły. Nie miała nawet czym tak naprawdę wymiotować. Jedyne czego pragnęła
to końca tych katuszy. Ból rozrywał jej ciało, nawet na chwilę nie słabnąc, rozszarpywał
ją jak sępy rozszarpują swoją ofiarę, kawałek po kawałeczku. Czuła delikatny
dotyk dłoni Taylora na swoich plecach i dziękowała w duchu że jest tutaj. Dobry
kwadrans ślęczała nad ubikacją wymiotując i płacząc z bezsilności. Wielkie łzy
kapały z jej oczu. Oddychała ciężko starając się złapać jak najwięcej powietrza.
W końcu zrobiło jej się lepiej, ból zelżał, torsje ustały. Pomógł jej się podnieść.
Przemyła twarz i drżącą dłonią umyła zęby. Graniczyło to z cudem bo ledwo
trzymała szczoteczkę do zębów nie wspominając już o tym, że nogi miała jak z
waty. Przepłukała usta i poczuła dłonie Taylora podnoszące ją. Znowu jej
pomógł.
-Lepiej trochę? – zapytał
gdy kładł ją do łóżka.
-T-tak.
-Chcesz coś do picia?
-Nie dzięki.
-Jessie proszę obudź mnie
następnym razem.
-Naprawdę nie ma takiej
potrzeby – mówiła cicho, każdy wypowiedziane słowo było dla niej nie lada
wyzwaniem.
-Proszę obudź mnie – powtórzył
i przytulił ją do siebie – nie bądź chociaż w tej sytuacji taka uparta.
Nie odpowiedziała. Tej nocy
budziła go jeszcze dwukrotnie. Dopiero nad ranem wykończona tym wszystkim
usnęła.
***
-Jak się czujesz? –
usłyszała cichy głos gdy tylko otworzyła oczy.
-Jakby mnie przetrawił
potwór glut.
-A coś takiego istnieje?
-Nie wiem ale tak się
czuję.
Dotknął jej czoła. Nadal
była rozpalona. Oczy miała błyszczące, zaczerwienione i opuchnięte. Pogładził
ją po głowie.
-Która jest godzina –
chciała się podnieść ale nie dała rady, opadła z powrotem na poduszki
wypuszczając powietrze ze świstem.
-Czeka cię leżenie w łóżku,
jest za dwadzieścia trzecia.
-Która? Taylor ja muszę
wracać do domu.
-Nie ma mowy. Chyba nie
myślisz że cię puszczę w takim stanie.
-Taylor..
-Nie. Temat zamknięty.
Wyzdrowiejesz to wrócisz do domu. Gdyby twoja mama dzwoniła..
-.. o to bym się nie
martwiła – wcięła mu się w słowo.
Na jej twarzy pojawił się
cień smutku i położył się obok niej.
-W takim razie będę się
tobą opiekować dopóki nie wyzdrowiejesz.
-Gdybyś pokazał mi się z
takiej strony jak się poznaliśmy chyba bym się w tobie zakochała.
-Nigdy nie byłem
punktualny.
Zaśmiała się cicho.
-Masz ochotę coś zjeść?
Może czegoś się napić?
-Wody. Potwór glut
pozostawił po sobie suchość w ustach.
-Rany, Jessie co ty
bierzesz? Odstaw to natychmiast.
Podał jej szklankę z
chłodną wodą. Po chwili zrobiło jej się lepiej. Oddała mu pustą szklankę i
oparła się o jego ramię. Poczuł uderzającą w niego falę gorąca. Od kiedy stał
tak uzależniony od niej? Od kiedy każda jego myśl była poświęcona jej osobie? Tak
naprawdę chyba odkąd ją poznał. Chyba już wtedy był na straconej pozycji.
-Śpisz?
-Przed chwilą wstałam.
-Jesteś osłabiona, więc powinnaś
jak najwięcej spać. Może coś ci przeczytać?
-Chce ci się?
-Jasne – sięgnął dłonią po
książkę znajdującą się na szafce nocnej.
Otworzył na stronie gdzie
wsadzona była czerwona, błyszcząca zakładka.
Przytulił ją mocniej i
zaczął czytać. Jego miękki głos był do tego stworzony. Gdyby tylko mogła
oddałaby mu wszystkie książki świata. Byleby tylko jej czytał.
… Znajdowali się na środku małego jeziorka powstałego z wód
Brices Creek. A choć liczyło sobie jakieś sto jardów długości, Allie była zdumiona,
że tak doskonale się skryło i że jeszcze przed chwilą nawet się nie domyślała
jego istnienia. Widok zapierał dech w piersi. Otaczały ich niezliczone dzikie
łabędzie i gęsi. Całe tysiące. Ptaki pływały tak blisko siebie, że miejscami
całkowicie zasłaniały taflę wody. Z daleka stadka łabędzi wyglądały jak góry
lodowe.
- Och, Noahu - przemówiła wreszcie cicho - to cudowne.
A potem długo siedzieli w milczeniu, obserwując ptaki. Noah
pokazał Allie stado piskląt, które dopiero co opuściły gniazda i teraz z
wysiłkiem dreptały za dorosłymi gęsiami, próbując dotrzymać im kroku.
Kiedy sunęli po wodzie, otaczał ich świergot i nawoływanie.
Ptaki właściwie nie zwracały uwagi na dwójkę intruzów - jedynie niektóre musiały
się odsunąć, kiedy zbliżyła się do nich łódź. Allie wyciągnęła rękę, by dotknąć
najbliższych Sztuk, i poczuła pióra stroszące się jej pod palcami. Noah wyjął
zabraną z domu torbę z okruchami i podał ją Allie. Rozrzucała chleb, faworyzując
maluchy, i ze śmiechem patrzyła, jak płyną w kółko, szukając jedzenia. Bawili
się tak, dopóki nie usłyszeli w oddali dudnienia burzy - jeszcze słabego, ale
groźnego. Oboje wiedzieli, że pora wracać. Noah skierował więc łódź do głównego
nurtu rzeki, mocniej niż przedtem pracując wiosłami. Allie ciągle była pod wrażeniem
tego, co zobaczyła.
- Noah, skąd one się tu wzięły?
- Nie mam pojęcia. Wiem, że łabędzie z Północy każdej zimy
odlatują nad jezioro Matamuskeet, ale wygląda na to, że w tym roku postanowiły
się zatrzymać tutaj. Może to sprawka wcześniejszej wichury. Zgubiły się albo
coś takiego. Ale i tak ruszą w drogę.
- Nie przezimują tutaj?
- Wątpię. Kierują się instynktem, a to nie ich miejsce. Może
część gęsi zostanie, ale łabędzie polecą nad Matamuskeet.
W miarę jak nad ich głowami gromadziły się czarne chmury, Noah
coraz mocniej wiosłował. Wkrótce zaczęło padać, najpierw mżawka, potem coraz
większe krople. Błyskawica... cisza... i znowu grom. Trochę głośniejszy. Jakieś
dziesięć, dwanaście kilometrów stąd. Deszcz się wzmagał, Noah z całej siły
pracował wiosłami, naprężając mięśnie przy każdym ruchu. Jeszcze większe
krople.
Ulewa...
Ulewa z wichurą...
Potężna, siekąca... Noah wiosłuje... Ściga się z burzą....
Moknie... Klnie na czym świat stoi... Przegrywa z matką naturą...
Teraz już lało jak z cebra i Allie patrzyła na zacinające strugi
deszczu, próbujące zakpić z prawa ciężkości, posłuszne porywom zachodniego
wiatru szalejącego nad drzewami. Niebo jeszcze bardziej pociemniało, a z chmur
spadały ogromne, ciężkie krople. Krople burzowe. Allie rozkoszowała się
deszczem, odchyliła głowę, wystawiając policzki na jego uderzenia. Wiedziała, że
za moment sukienka przemoknie do suchej nitki, ale nic jej to nie obchodziło.
Za to zastanawiała się, czy Noah to zauważył, i uznała, że najprawdopodobniej
tak. Przeciągnęła ręką po mokrych włosach. Co za wspaniałe doznanie. W ogóle
czuła się wspaniale, wszystko było cudowne. Nawet szum deszczu nie zagłuszył ciężkiego
oddechu Noaha i ten dźwięk podniecił ją jak nic. Nie pamiętała, kiedy ostatnio
była tak rozpalona. Dokładnie nad ich głowami oberwała się chmura i ulewa
rozszalała się na dobre. Allie nigdy jeszcze nie widziała takiej nawałnicy.
Spojrzała w niebo i roześmiała się, rezygnując z wszelkich prób ochrony przed
deszczem. Jej śmiech uspokoił Noaha, który nie do końca był pewny, co ona myśli
o całej tej sytuacji. Chociaż sama zadecydowała, by się tu wybrali, zapewne nie
oczekiwała, że schwyci ich aż taka burza…
-Myślisz że istnieje taka
miłość? – zapytała nagle gdy przerwał na chwilę czytanie.
-Jestem tego pewny.
-A ja myślę że istnieje
tylko w filmach i książkach..
-Zobaczysz, kiedyś i ty na
taką trafisz.
-Od kiedy stałeś się takim
romantykiem?
-Nie trzeba być romantykiem
żeby wierzyć w coś takiego. To, że niektórzy faceci okazują się największymi
debilami nie oznacza, że wszyscy tacy są.
-Ja mam pecha do facetów,
zawsze miałam..
-No wypraszam sobie –
zaśmiał się cicho – ja też?
-Nie ty nie, ale przyjaciel
to co innego. Przyjaciel to, wybacz za określenie, ale nie facet. Poza tym, ty
ciągle powtarzasz mi, że zawsze będziesz przy mnie i ufam ci, wierzę.. inni to
co innego..
-Yhm..
Tylko taka inteligentna
odpowiedź przyszła mu do głowy, bo tak naprawdę co miał powiedzieć gdy ona
widzi w nim tylko przyjaciela? Czego się do cholery spodziewał? Był zły na
siebie, że tego chciał. Chciał by Jessie odwzajemniała uczucie, chciał móc ją
całować wtedy kiedy tylko miał na to ochotę i wyznawać jej miłość o każdej
porze dnia i nocy. Westchnął zrezygnowany.
Leżeli tak nie odzywając
się już ani słowem, tak jakby każde z nich w myślach interpretowało
wypowiedziane słowa.