niedziela, 28 kwietnia 2013

rozdział *30







***

-Jessie przepraszam, nie wiedziałem że Liam tu będzie.
Taylor patrzył z odrazą na mężczyznę, który jedną ręką obejmował ładną blondynkę w długiej bordowej kreacji. Co jakiś czas rzucał w ich stronę ukradkowe spojrzenie.
-Nic się nie stało. Nie mam mu za złe że tak się to skończyło.
-Nie? – spojrzał na nią zaskoczony.
-Nie.
Uśmiechnęła się promiennie.
-Co cię tak zmieniło?
-Czas. Rok to dużo czasu i nic nie poczułam gdy go zobaczyłam, więc nie przejmuj się tym.
Po chwili podszedł do nich Tony.
-No, no Jessie, zazdroszczę mojemu bratu, że ma taką partnerkę. Rodzice całą ceremonię truli mi że tworzycie wspaniałą parę. Miałem ich już serdecznie dość.
-Przestań – zaśmiała się – jesteśmy tylko przyjaciółmi. Koniec gadania czas na przyjęcie.
Pociągnęła za rękę Taylora i weszli do ogromnego namiotu. Otaczały ich bladoróżowe lilie w tak wielkiej ilości, że zadawało się iż są w jakimś bajkowym ogrodzie. Na stołach pięknie podane potrawy cieszyły podniebienie i oko, tworząc długie pełne barw rzeki. Tace z kieliszkami szampana dźwięczały przebijając się przez muzykę. Większość ludzi się bawiła, a po Lindzie i Samie nie było już śladu.
-Chodź, porywam cię na chwilę.
Tony złapał ją w pasie i zanim zdążyła zareagować znaleźli się na parkiecie. Poruszali się tak, jakby tańczyli ze sobą od najmłodszych lat. I te uśmiechy. Taylor usiadł przy jednym ze stolików i oparł się wygodnie nie spuszczając z nich wzroku. Nie interesowały go spojrzenia kobiet pełne pożądania, pełne pragnienia. Interesowała go tylko ona. To ona sprawiła że jego serce zabiło mocniej, to ona sprawiła że chciało mu się żyć. Teraz nie mógł oderwać od niej swojego wzroku, jakby został poddany jakiejś hipnozie. Po trzeciej piosence, gdy zaczynał się wolniejszy utwór nie wytrzymał i wstał. Podszedł do świetnie bawiącej się pary.
-Odbijany, znajdź sobie inną dziewczynę – zwrócił się do brata i już miał ją w ramionach – mam nadzieję że nie masz mi za złe że wam przerwałem.
-Żartujesz? Mieliśmy właśnie do ciebie dołączyć.
Przysunął ją bliżej siebie. Poczuł jej idealnie gładką skórę i po jego ciele przeszły miliony ciarek.
-Cieszę się że jesteś tu ze mną.
-Od tego są przyjaciele.
Jessie uśmiechnęła się do niego promiennie. Wyglądała cudownie w sukience koloru jasnej pomarańczy. Włosy miała spięte dużą różą tego samego koloru co sukienka. Lekko, kobieco i cholernie pociągająco. Te słowa cisnęły mu się na usta widząc ją taką zjawiskową.  
-Twoja matka wie gdzie jesteś?
-A myślisz że ją to obchodzi?
-Wiesz co? Żadnych tematów odnośnie rodziny i nauki. Mamy się dobrze bawić.
-No nareszcie sensownie mówisz.
Czas mijał nieubłagalnie szybko. Było już grubo po północy gdy po raz kolejny wtuleni w siebie tańczyli jakiś spokojniejszy utwór. Czuła jego dłonie mocniej oplatające się na jej talii. Starała się nie dopuszczać do siebie żadnych myśli, ale to było silniejsze od niej. Była jak magnes od którego nie można było odczepić drugiego magnesu, w tym wypadku tego ogarniającego ją szybkimi krokami uczucia. Tylko że byli przyjaciółmi, którzy spędzali ze sobą wolne chwile, którzy mogli na siebie liczyć więc dlaczego chciała czegoś więcej. Taylor zawsze traktował ją jak przyjaciółkę, wiedziała że nic tego nie zmieni, a jednak chciała tej zmiany. Potrząsnęła delikatnie głową odganiając wszystkie rozważania jakie kłębiły się jej w głowie. Musiała o nim zapomnieć, by nie zepsuć tego co ich łączyło. Wciąż sama siebie przekonywała, że to najlepsze wyjście. Bo tylko on jej pozostał. Tylko on trzymał ją przy tym jej nędznym życiu. A słowa „By nie zepsuć tego co ich łączy” wryły się w jej podświadomość.
-Coś się stało?
Ocknęła się z zamyślenia i odsunęła. Spoglądał na nią uśmiechając się delikatnie. Serce Jessie w tym momencie waliło jak oszalałe. Nawet na chwilę nie odpoczywając.
-Nie – wyjąkała – dlaczego pytasz?
Znów ją przytulił.
-Bo milczysz od dłuższej chwili.
Nie odpowiedziała wdychając jego zapach. Gdy piosenka się skończyła odsunął się od niej.
-Będę cię musiał przeprosić. Zaraz wrócę więc nie oddalaj się.
Uśmiechnęli się do siebie i Jessica podeszła do baru. Zamówiła drinka. Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim pośladku i gwałtownie się odwróciła. Za nią stał już dobrze podpity Darryl. Wzrok miał mętny, oddech przesiąknięty alkoholem. Na dodatek był niemiłosiernie spocony, o czym świadczyły duże plamy pod pachami.
-Nie mów że ci się to nie podoba – wybełkotał.
-Radzę ci nie dotykać mnie tymi swoimi łapskami.
-Uwielbiam takie kocice.
-Odwal się.
-Chcesz zarobić? – zaczął niezgrabnie wyciągać portfel – zapłacę za taniec z dodatkiem. Musisz być w tym niezła.
Miała dość. Błagała siebie w myślach o to by się tylko nie rozkleić. Podeszła do Darylla i złapała go za krocze. Jęknął z bólu.
-Dotknij mnie jeszcze raz a pożałujesz – wysyczała wściekła.
Chciała uciec jak najdalej stąd. Jak najdalej od tego faceta. Odwróciła się na pięcie i wyszła zostawiając mężczyznę klnącego pod nosem. Po policzku pociekły jej łzy gdy brała swoją torbę.  
Droga na dworzec zajęła jej pół godziny. W poczekalni siedziało tylko kilka osób, które teraz z zaciekawieniem przyglądało jej się. Musiała naprawdę tragicznie wyglądać. Weszła do toalety i spojrzała w lustro. Makijaż miała rozmazany, sukienka ubrudzona. No super. Wyglądała jak jakaś ofiara gwałtu. Rozpłakała się jeszcze bardziej, wyciągając koszulkę z torby.
        
Taylor po raz kolejny rozglądał się wokoło. Nigdzie jej nie widział. Sprawdzał już chyba wszystkie możliwe miejsca, ale na próżno. Wyszedł na zewnątrz i natrafił na ledwo trzymającego się na nogach Darylla.
-Nie widziałeś może Jessie?
-Ta suka pożałuje.
Złapał go mocno za koszulę.
-Coś ty powiedział?
-Ona nadaje się tylko do jednego i powiedziałem jej to. Chyba już dawno nikt jej ostro nie ze…
Nie dokończył. Uderzył go tak mocno że mężczyzna strącił ręką stojący na niewielkiej kolumnie wazon z kwiatami. Usłyszał głuchy jęk Darylla.
-Nie waż się nigdy tak o niej mówić – wrzasnął z chęcią mordu w oczach.
Wsiadł do samochodu i walnął pięściami w kierownicę. Ruszył z piskiem opon. Musiał ją odnaleźć, a jedyne miejsce jakie przychodziło mu na myśl to dworzec autobusowy. Pędził jak szalony mając nadzieję że zastanie ją na miejscu. Kwadrans później wpadł do poczekalni. Zobaczył ją siedzącą w najdalszym rogu z opuszczoną głową. Podszedł szybkim krokiem i przykucnął przed nią. Spojrzała na niego. Miała podpuchnięte oczy, świadczące o tym, że jeszcze niedawno płakała. Ten widok ścisnął go za serce. Przytulił ją mocno do siebie.
-Jessie przepraszam cię za niego.
-Nie musisz, on miał rację jestem zerem – wyszeptała czując zbierające się pod powiekami łzy.
-Przestań – przerwał jej gwałtownie odsuwając ją od siebie i potrząsając delikatnie za ramiona – przestań tak o sobie myśleć.
Kątem oka zauważył kobietę, nawet nie ukrywającą tego, że scena której była świadkiem ją interesuje. Posłał jej gniewne spojrzenie, po czym przeniósł wzrok z powrotem na dziewczynę.
-Chodź pojedziemy gdzieś.
-Jadę do domu.
-Do matki? Nie ma mowy. Będzie tylko kolejna afera że wracasz w środku nocy. Chodź.
Złapał jej torbę i pociągnął za rękę. Puścił ją dopiero gdy otwierał przed nią drzwi. Chwilę później ruszyli. Raz po raz spoglądał na nią. Nie widział jej twarzy. Wpatrywała się w widok za szybą zamknięta w swoim świecie.
-Masz ochotę coś zjeść?
-Nie.
-A masz w ogóle na coś ochotę?
-Chcę iść spać.
Nadal nie odwracała głowy. Zobaczył po lewej stronie wielki świecący napis MOTEL i skręcił. Dopiero wtedy spojrzała na niego zaskoczona.
-Mówiłaś że chcesz spać, po drugiej stronie jest pub. Wypijesz ze mną piwo i dam ci spokój. Pójdziesz spać.
Nie odpowiadając wyszła z auta. Przeszli do recepcji i pierwsze co rzucało się w oczy to ogromne poroże wiszące na ścianie. Za niewielkim kontuarem z jasnego drewna stała siwowłosa kobieta z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
-Dobry wieczór pani, chcielibyśmy wynająć pokój.
-Jeden?
-Tak, jeden. Na dwie noce.
-120$ .
Zapłacił. Kobieta podała mu klucze i wyszli.
-Na dwie?
-Jutro jest tu pokaz rodeo i ma zaśpiewać George Strait. Nie przepuścimy takiej okazji. Poza tym spędzisz czas w miłym towarzystwie – z łobuzerskim uśmiechem otwierał przed nią drzwi.
-Za to ja nie jestem miłym towarzy..
-Powiedziałem ci już coś – znowu jej przerwał – ten sukinsyn powiedział to bo doskonale wie że dziewczyna taka jak ty to za wysokie progi jak dla niego. Jessie przyjaźnimy się od dwóch lat, jesteś cudowną osobą…
Podszedł bliżej. Na tyle blisko że bez problemu mogła go pocałować. Przygryzła mocniej wargę.
-… rzuciłaś taniec?
-T-tak.
-Bo robiłaś to tylko żeby wyrwać się od matki, zresztą sama doskonale wiesz co było powodem, chociaż przyznam że potrafiłaś rozpalić faceta do czerwoności. Wybacz przejęzyczyłem się, potrafisz rozpalić faceta..
Uśmiechnęła się delikatnie, czując że teraz ona jest rozpalona. Była pewna że jej twarz przypomina kolorem dojrzałego pomidora, ale mimo to nie spuszczała z przyjaciela wzroku.
-Jessie przestań wreszcie przejmować się tym co myślą o tobie inni, miej wszystkich głęboko w dupie.
W tej jednej chwili przypomniały jej się słowa Darylla, że tylko do jednego się nadaje. Znów poczuła cisnące się do oczu łzy. A jeżeli on miał rację, jeżeli do niczego innego się nie nadaje? Matka, Liam, Daryll, oni wszyscy mieli ją za zero, za osobę która jest nic nie warta.
-Hej, znam ten wyraz twarzy.
Głos mężczyzny wyrwał ją z zamyślenia, jakby dopiero co dotarło do niej że stoi tuż przed nią.
-Hę?
-Co on ci powiedział?
-Nic takiego – spuściła wzrok i nagle poczuła jego palce lekko unoszące jej podbródek. Wpatrywały się w nią para czarnych jak węgiel oczu. Czuła się tak jakby zaglądał do najgłębszego, do najdalszego zakątka jej duszy, czytając z niej jak z otwartej talii kart.
-Jessie..
-Chciał mi zapłacić.
Zobaczyła jak jego szczęka zacisnęła się. Widziała że jest wściekły.
-Sukinsyn – wysyczał po czym przytulił ją mocno do siebie – przepraszam, przepraszam że mam takiego znajomego.
-To nie twoja wina – wyszeptała przecierając dłonią łzę, która jakimś cudem wydostała się spod powieki – ludzie mają prawo do własnego zdania.
Odsunął ją od siebie i spojrzał prosto w oczy. Dopiero wtedy zobaczył że płacze. Otarł jej kolejną łzę.
-Proszę cię nie płacz. Uwierz mi jesteś najwspanialszą dziewczyną jaką znam. Przede wszystkim nie sądziłem że będę miał dziewczynę za przyjaciółkę.
W tej chwili nie pragnął niczego innego jak tylko pochylić się i ją pocałować. Poczuć wreszcie jak smakują jej usta. Poczuć je na swoich ustach. Dlaczego jego serce musiało odezwać się właśnie przy niej, dlaczego tak usilnie chciało zniszczyć to co jest pomiędzy nimi. Odsunął się powoli, resztkami sił przywołując do porządku.
-Idziemy na piwo. Koniec dołowania się, muszę jakoś cię rozerwać. Chcesz się przebrać? Bo ja raczej powinienem.
Wskazał na swoje ubranie. Nadal był w eleganckiej koszuli i spodniach.
-Ja idę tak jak jestem.
Uwielbiał ją w takim stroju. Prosta biała koszulka na ramiączkach kontrastowała z delikatnym miodowym odcieniem jej opalenizny, a jasne jeansy idealnie uwydatniały jej kształty.
-Będę musiał wziąć ze sobą broń, żeby nikt się do ciebie nie doczepił.
-Idź ty się lepiej przebrać. Sama też potrafię się bronić.
-W to nie wątpię, do tego ten cięty języczek.
-Idź już bo pójdę sama. Ale obiecaj mi że wypijemy jedno piwo i wracamy. W sumie to jeżeli masz ochotę zostać dłużej..
-Obiecuję jedno piwo i może – przymrużył oczy jakby zastanawiając się nad czymś – może dwa tańce?
-Zatańczysz dla mnie?
-Mam zrobić striptiz? – zaczął się powoli rozbierać – mogę już teraz.
Parsknęła śmiechem i unosząc ręce do góry zaczęła się wycofywać w stronę drzwi. Widziała jak kamizelka opadła tuż obok niego, zabierał się teraz za guziki koszuli. Wzrok, który jej w tym momencie posyłał sprawił że głośno przełknęła ślinę.
-Ja wychodzę.
-Czekaj, dopiero się rozkręcam – zaśmiał się.
-O tak. Porobię zdjęcia i posprzedaję twoim fankom na uczelni. Za te pieniądze kupię sobie ferrari.
-Dobra dobra, idę się przebrać. Żałuj.
-Już żałuję.
Taylor z uśmiechem zniknął za drzwiami. Oparła się drżącą dłonią o ścianę i starała się uregulować oddech. Była spanikowana i przerażona. Nie chciała tak na niego reagować. Po prostu nie chciała. Chciała żeby było tak jak przed rokiem, tak jak jeszcze sześć miesięcy temu. Myśli pochłonęły ją tak bardzo że nie usłyszała jak mężczyzna przystanął przy niej.
-Wiedziałem że będziesz żałować.
Podskoczyła jak oparzona. Stał przed nią w jeansach i czarno-białej obcisłej koszulce. W dodatku ten jego rozbrajający uśmiech.
-Będziesz mieć mnie kiedyś na sumieniu, dostane przez ciebie zawału.
Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę pubu. Robił tak od początku jak się poznali, ale od ponad roku towarzyszy temu szybsze bicie jego własnego serca, dziwne uczucie w brzuchu i totalny mętlik w głowie. Usiedli przy wolnym stoliku. Było sporo ludzi. Część tańczyła, część siedziała rozmawiając i śmiejąc się w głos a jeszcze inni ujeżdżali byka i grali. Zaraz przy nich pojawiła się skąpo ubrana kelnerka.
-Co podać? – uśmiechnęła się promiennie do Taylora.
-Dwa piwa.
Po chwili dziewczyna oddaliła się a on spojrzał na chichoczącą przyjaciółkę.
-No co?
-Nic – zakryła dłonią usta by się nie roześmiać.
-To co cię tak bawi?
-Uwielbiam widok tych kobiet wpatrzonych w ciebie jak w coś świętego.
-Przesadzasz Jessie.
-Spójrz – przysunęła się bliżej i wskazała ruchem głowy w stronę kelnerki.
Stała przy barze rozmawiając z barmanką, która w tym momencie spoglądała na parę.
-Idę o zakład że rozmawiają o tobie.
-To dajmy im więcej tematów do rozmów – uśmiechnął się delikatnie dotykając jej policzka.
Wstrzymała oddech. Wcześniej wybuchłaby śmiechem lub podjęła grę, ale teraz nie wiedziała jak się zachować. Był tak blisko, że niemal czuła jego oddech na swojej twarzy. Czuła serce próbujące wyrwać się jej z piersi. Czuła jego ciepłą dłoń głaszczącą jej zapewne czerwony policzek, a zaraz potem wsuwającą się w jej włosy. Nakręcał na palca kosmyki jej włosów uśmiechając się przy tym delikatnie Musiała coś zrobić. Cokolwiek. Zaśmiała się nerwowo.
-Uspokój się. Ja chcę żyć. 
-Taka waleczna laska i się boi? No, no.
-Ja? – odsunęła się od niego wskazując na siebie palcem – ja się boję? O nie, nie. Jestem Jessica Hawks. Ja się niczego nie boje.
Jej teatralny ton rozbawił go. Nie mógł się powstrzymać. Zaśmiewali się do momentu aż kelnerka nie postawiła przed nimi dwóch butelek piwa.
-Coś jeszcze państwo sobie życzą?
-Masz jeszcze na coś ochotę kochanie? – Taylor spojrzał na Jessie z rozbrajającym uśmiechem, która wpatrywała się w niego z zakłopotaniem.
-Nie dziękujemy.
Jessica kierowała wzrok na dziewczynę, jednak ta nie raczyła nawet odwzajemnić uśmiechu. Gdy odeszła od stolika Jessica kopnęła chłopaka w kostkę.
-Auć .. a to za co?
-Za strojenie sobie żartów.
-Ostatnio strasznie spięta jesteś.
Nie odpowiedziała przechylając butelkę. Zaraz do jej gardła dostał się gorzki trunek. Pod jego spojrzeniem nie była w stanie się na niczym skupić. Jej umysł pracował teraz na najwyższych obrotach, próbując chociaż na moment przestać myśleć o jednym.
-Widziałem że rozmawiałaś z Liam’em.
-Tak. Przepraszał za to jak ze mną postąpił i chciał się spotkać.
-Spotkać? – powtórzył zdezorientowany.
-Yhm. Do reszty zwariował.
-Zgodziłaś się?
Spojrzała na niego zaskoczona.
-Nie sądziłam że tak mało mnie znasz. I ty śmiesz nazywać się moim przyjacielem?
Zaśmiała się trącając go palcem wskazującym w ramię.
-Myślałem że może będziesz chciała z nim pogadać.
-O nie, dał mi jasno do zrozumienia rok temu. Poza tym nie wiem czym się kierowałam spotykając się z nim.
-Zdecydowanie zasługujesz na kogoś lepszego.
-Dzięki. I przepraszam że zepsułam ci zabawę.
-To nie ty ją zepsułaś Jessie. Nie mówmy już o tym. Masz ochotę zatańczyć? Czy wracamy do motelu?
-Ja już bym wróciła ale jeżeli masz chcesz zostać..
-Marudzisz Hawks.
Dopili piwo i po chwili znaleźli się w pokoju. Otworzyli sobie po jeszcze jednym i usiedli na łóżku. Wahał się z pytaniem, które ciągle go nurtowało. Jakby bał się tego co usłyszy. W końcu ciekawość zwyciężyła. Spojrzał na dziewczynę. Była blisko. Wziął głęboki oddech.
-Jessie dlaczego akurat Liam?
-Co?
Pytanie zaskoczyło ją. Jej wzrok napotkał oczy chłopaka i spuściła wzrok.
-Dlaczego Liam?
-To znaczy?
-No jaki był?
 Usiadła po turecku i zaczęła obracać butelką w dłoni.
-Jaki był? Dobre pytanie. Dlaczego chcesz wiedzieć?
-Nigdy o tym nie mówiłaś, ciekawiło mnie dlaczego taka twarda sztuka jak ty jest z kimś takim.
-Najwidoczniej nie jestem taka twarda.. – westchnęła – gdy zaczęliśmy robić zlecenia dla twojego taty, sama nie wiem jak to się stało że Liam mnie oczarował. Chyba podświadomie pragnęłam mieć taką bliską osobę. Prawił mi komplementy, zaskakiwał, był taki hmm.. inny ale to były tylko pozory by zaliczyć kolejną laskę i udało mu się – spuściła wzrok – a gdy się zabawił to zakończył ten nasz niby związek, mówiąc że nie mam tego czegoś. Nie cierpiałam, bo przyzwyczaiłam się do tego że jestem sama..
-Jessie nie jesteś sama.
-Wiem – uśmiechnęła się i położyła głowę na jego kolanach – jesteś cudowny. Nawet nie wiesz ile znaczy dla mnie przyjaźń z tobą. 
Pogładził ją po głowie.
-Dlaczego wtedy mi nie powiedziałaś prawdy odnośnie tego jak z tobą postąpił?
-A jakbyś zareagował?
-Tak jak na mężczyznę przystało, zabiłbym go – uśmiechnął się zadziornie.
-Strasznie dużo ludzi z mojego otoczenia chcesz zabić.
-Bo nie pozwolę by ktoś cię krzywdził.
-Mam osobistego rycerza w lśniącej zbroi..
-.. który będzie cię bronić do końca swoich dni – dokończył teatralnym tonem i oboje zaśmiali się głośno.
Godzinę później Jessie usnęła z głową na ramieniu Taylora. Dzisiejszy dzień wymęczył ją i chłopak doskonale zdawał sobie z tego sprawę, żałował tylko że musiała przeżyć taką sytuację. Gdyby mógł pozbyłby się wszystkich którzy skrzywdzili, bądź też źle myśleli o Jessie, by tylko ją chronić. Chora myśl, ale za dużo nacierpiała się już w swoim życiu. Delikatnie osunął się wraz z dziewczyną na poduszki i po chwili przymknął oczy. Zanim zasnął jeszcze raz na nią spojrzał, ten ostatni raz.




***

Spojrzała w stronę łazienki. Stał w drzwiach w wytartych jeansach i jasnej koszulce. Uniósł wzrok i dopiero wtedy ją zobaczył. Kowbojki, długie nogi, obcisłe jeansowe spodenki, biała koszulka na ramiączkach z napisem ‘Rodeo Austin’, potem już tylko widział jej cudownie zarumienioną buzię. Loki opadały jej na ramiona i piersi. Wpatrywał się w nią nie wiedząc co powiedzieć.
-Higgins przestań się gapić.
-Myślałem że już się do tego przyzwyczaiłaś – podszedł do szafy i wyciągnął z niej biały kowbojski kapelusz z brązowymi emblematami – tego brakuje do całości.
Nałożył na jej głowę kapelusz i uśmiechnął się pod nosem.
Przejechała palcami po delikatnym zamszu. Poczuła zapach nowości i drzewa sandałowego? Sama dokładnie nie wiedziała ale ta kombinacja jej się spodobała. Przejrzała się w lustrze przykręconym niezgrabnie do drzwi szafy.
-Dzięki.
-Idziemy?
Skinęła głową i chwyciła jego wyciągniętą dłoń. Uwielbiała ten dotyk. Zastanawiała się czy gdyby nie wypadek to czy czułaby teraz to co czuje. Najwidoczniej potrzebowała takiego bodźca, który uświadomił jej kim był dla niej Taylor. Nie żałowała. Nie żałowała myśli poświęconych jemu, nawet wtedy gdy było ich zdecydowanie za dużo.  


Poruszali się za ludźmi w kolejce. Już po kilku minutach byli w środku. Znajdowali się w ogromnej hali, zewsząd słychać było śmiechy i gwar przybyłych, spragnionych dodatkowej adrenaliny. Wokół areny znajdowało się kilka rzędów ławek wznoszących się w górę tak, by każdy mógł obejrzeć pokaz umiejętności. Rozejrzała się. Pierwszy raz znalazła się na rodeo i każdy szczegół przyciągał jej uwagę. W powietrzu unosił się zapach koni, siana, ziemi. Miejsce to od razu jej się spodobało. Taylor ciągnął ją w stronę ławek ale nie zwracała na niego uwagi, oczarowana tym wszystkim co się naokoło działo. Czuła tylko jak mocniej ścisnął jej dłoń. W końcu zajęli miejsce w rzędach znajdujących się gdzieś pośrodku. Spojrzała na wielki telebim zawieszony nad areną, gdzie widać było publiczność. Machali uśmiechając się radośnie. Szczęśliwi, że kamera wreszcie ich uchwyciła. Zaśmiała się cicho zwracając tym samym uwagę Taylora.
Przyglądał jej się i nie mógł wyjść z podziwu. Wyglądała jak dziecko, które pierwszy raz znalazło się w cyrku, albo w zoo. Przyjemnie było patrzeć na jej rozpromienioną twarz. Nadal trzymał jej dłoń. Wcale nie miał zamiaru jej puszczać.
-‘Proszę państwa jako pierwszy z numerem 72 pojawi się Tom McFarland – usłyszeli z głośników i spojrzeli na telebim.
Tym razem na ekranie pojawił się mężczyzna z włosami do ramion. Czarny kapelusz przysłaniał jego oczy, jednak reszta twarzy wyrażała skupienie. Poprawiał się na koniu, który niespokojnie wiercił się w boksie. Usłyszeli dźwięk otwieranej bramki i zegar ruszył. Tumany kurzu wznosiły się z każdym podskokiem konia, próbującego zrzucić jeźdźca. Było to niezłe wyzwanie zarówno dla mężczyzny jak i dla konia. Ani jedno ani drugie nie miało zamiaru odpuścić. Koń wierzgał, a on wciąż siedział w siodle. Zegar odmierzył osiem sekund i po chwili Tom był już na ziemi machając do wiwatującego i bijącego brawo tłumu. Wtedy dopiero przeniosła wzrok na przyjaciela.
-Masz ochotę się czegoś napić?
-Ja pójdę.
-Nie, nie, tym razem to ja stawiam. Piwo?
-Jedno mogę się napić.
-W takim razie za chwilę wracam.
Odprowadził ją wzrokiem i po chwili już oglądał kolejne zmagania na koniu.


Jessie podeszła do kolejki przy jednym ze stoisk. Skwierczały tu kiełbaski i bekon, a piwo dosłownie lało się strumieniami. Wszystko było takie nowe, nieznane, jakby nie z jej świata. A jednak nie wszystko..
 -Witaj piękna.
Usłyszała szept przy uchu i poczuła zapach alkoholu. Odwróciła gwałtownie głowę. Doskonale wiedziała do kogo należał głos. Przystojny, opalony z pięknym uśmiechem. Tylko, że na nią to wszystko już nie działo. Był czas kiedy myślała że Liam jest inny niż ci wszyscy, że był kimś z kim mogłaby stworzyć jakieś jutro.
-Nie nazywaj mnie tak.
-Kiedyś ci się to podobało.
-Chyba wczoraj wyraziłam się jasno – syknęła strzepując jego dłoń z jej ramienia.
-Umów się ze mną.
-Ja chyba śnię. Czy ty jesteś aż tak głupi że nie rozumiesz co oznacza słowo ‘nie’?
-Jesteś z Taylorem?
-Nie twój interes.
Wyminęła go i z dwoma piwami skierowała się w stronę widowni. Po chwili już była przy Taylorze. Uśmiechnął się na jej widok.
-Co tak długo?
-Liam.
-Jest tutaj? – wyglądał na zaskoczonego.
Skinęła głową parząc przed siebie.
-Zrobił ci coś?
-No coś ty – odwróciła się gwałtownie w jego stronę – znasz mnie, nie byłby w stanie nic mi zrobić.
-Poza tym masz tu mnie.
Uśmiechnęła się delikatnie i oparła głowę o jego ramię.
-Wiem..
Godzinę później wychodzili w najlepszych humorach. Jasne niebo jakim cieszyli się do niedawna zostało przysłonięte przez ciemniejsze chmury. To dzięki tym chmurom bawiący się dostali garstkę chłodnego powietrza. Upragnionego chłodu. W tle dało się słyszeć piosenkę ‘That’s My Man’. Kierowali się w stronę sceny na której stała wysoka blondynka o pięknym uśmiechu. Ubrana w brązowe kowbojki i sukienkę w kwiaty odsłaniającą jej ramiona, prezentowała się wprost nieziemsko. Jej głos rozchodził się po placu na, którym została urządzona cała ta impreza, z taką siłą że niektórzy wstrzymywali oddechy.
Jessie poruszała delikatnie wystukując dłonią rytm, jej usta poruszały się wraz ze śpiewanym tekstem. Wpatrywała się to w ludzi to w dziewczynę na scenie. Musiała przyznać że potrafiła skraść serca wszystkim znajdującym się w zasięgu jej głosu. Zaraz na scenie pojawił się George Strait, który swoimi utworami podniósł nawet najbardziej leniwą jak i wymagającą część publiczności. Skakali, śmiali się, śpiewali razem z nim. Gdy skończył swój występ, jego miejsce zajęła ta sama blondynka co przed godziną. Tym razem jednak, przez to że był już wieczór, śpiewała ballady i wtedy to, przy jednej z takich ballad Jessie poczuła ramiona Taylora obejmujące jej ramiona. Wzrok zatrzymał się na jego dłoniach. Dłoniach silnych a zarazem delikatnych. Dłoniach, których dotyku była spragniona. Ckliwa piosenka podsycała ckliwe obrazy i scenariusze. Odwróciła głowę w jego stronę. Uśmiechnął się delikatnie i po chwili policzkiem oparł się o jej głowę. Kołysali się powoli, tkwiąc w tym przyjemnym dla nich obojga, uścisku.
Mógłby przysiąc że wyczuwał jej serce bijące w zawrotnym tempie. Mógłby też przysiąc że oddychała ciężko. Równie dobrze mogło mu się tylko wydawać, bo w końcu on sam tak się zachowywał. Przyłapał się na tym, że pragnął tych samych oznak u niej, co u siebie.
Utwór się kończył, a on nadal nie wypuszczał jej ze swoich ramion.
-Higgins czy ty się do mnie przystawiasz? – wyszeptała nagle.
-Bo to pierwszy raz.
Jej ramiona poruszyły się szybko. Dotarł do niego jej cichy śmiech. Dwa lata temu niewiele się uśmiechała, niewiele było momentów kiedy była radosna. Śmiał nawet powiedzieć że nie żyła, była jak zombie, z tą różnicą że odczuwała tylko ból, związany ze wspomnieniami o ojcu, ból związany z matką, katującą ją przy nadarzających się okazjach. Potrafiła walczyć o swoje, ale nie żyła. Teraz to co innego. Prawie zawsze była uśmiechnięta, pogodna, radosna. Czerpała z życia tą radość, której wcześniej nie znała.
Obserwowała tulące się do siebie pary. Niektóre całowały się nie zważając na otaczający ich świat. Najwidoczniej dla nich istnieli tylko oni sami. Tuż przy stoisku z piwem zobaczyła Liama. On też ją dostrzegł. Rysy jego twarzy stężały, a Jessie doskonale wiedziała co było przyczyną. Kto był przyczyną. W takim razie Taylor musiał go już wcześniej zobaczyć.
Odchyliła się delikatnie do tyłu przechylając głowę w lewo i napotkała czarne tęczówki.
-Doprowadziłeś go tym do szaleństwa.
-Kogo? I czym?
-No Liama, przecież go widziałeś.
-Nie widziałem.. – zawahał się na chwilę, po czym wyraz jego twarzy zmienił się – zaraz, ty myślisz że przytuliłem cię przez niego?
Zdziwiła się. Niemal była tego pewna, a teraz nie wiedziała co się dzieje. Dodatkowo ten jego ton. Stała tuż przed nim. Widziała jak zacisnął dłonie w pięści.
-Hawks widocznie nie znasz mnie tak dobrze jak mi się wydawało..
-.. ale..
-Liam już zniknął – burknął odwracając się do niej plecami – powinniśmy już wracać, jest po dziesiątej.
I odszedł nawet na nią nie czekając. Stała tam jeszcze przez chwilę wpatrując w jego plecy, oddalające się z każdym krokiem. Nie dochodziło do niej nic z tego, czego była świadkiem tuż przed minutą. To było dla niej tak niezrozumiałe, że nie myślała nawet o tym by zagłębić się w tym problemie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę motelu. Gdy weszła do pokoju Taylor już wynosił torby pakując je po kolei do bagażnika.
Przez całą powrotną drogę nie odzywali się do siebie. Dopiero gdy dojeżdżali do domu Jessie nie wytrzymała.
-Taylor daj spokój przecież nie pierwszy raz udawałeś że coś nas łączy, żeby odstraszyć facetów. A tu nagle się obrażasz?
-Nie obraziłem się – westchnął siląc się na uśmiech.
-To o co chodzi?
Nawet nie zauważyła kiedy zaparkował pod jej domem. Rozejrzała się.
-Cholera zapomniałem, przepraszam.
-Nie ma sprawy matka pewnie śpi – spojrzała w okna, ale w żadnym z nich nie paliło się światło, z powrotem przeniosła wzrok na przyjaciela – o co chodzi?
-Nie zawsze jakiś facet czy jakaś dziewczyna jest przyczyną tego że cię przytulam. Lubię to robić. Bezinteresownie.
-Wiem. Wybacz mi – uśmiechnęła się szeroko poruszając śmiesznie brwiami.
Nie wytrzymał długo z powagą na twarzy. Kąciki jego ust drgnęły, a po chwili uniosły się ku górze. Odpięła pasy i przytuliła się do niego. Nie oponował. Przyjmował od niej każdy przejaw czułości, każdy czuły gest. W końcu odsunęła się. Oboje wysiedli. Wyciągnął jej torbę i postawił tuż obok jej nóg.
-Może pomóc ci z nią?
-Już i tak dużo dla mnie robisz. Dziękuję za ten czas.
-Przestań gadać głupoty, miałem szansę poprzytulać się.
-To teraz też ci ją dam.
Zanim zdążyła rozłożyć ramiona, już tkwiła w jego silnym uścisku. Znowu ten zapach. Uwielbiała go. Dla niej nikt nie pachniał równie męsko jak Taylor. Zaciągnęła się nim, mając nadzieję że utrwali jej się w pamięci. Że zawsze już będzie go pamiętać.
Odsunął się, jednak nie poluźnił uścisku. Pochylił się i pocałował ją w policzek. Dopiero po chwili uświadomili sobie że próbują przedłużyć tą chwilę. Cały czas jego policzek stykał się z jej policzkiem. Czuła jego oddech na skórze, ciepły, wręcz gorący. Musiała coś zrobić.
-Jest już późno – odchrząknęła unikając jego wzroku.
-A tak.. to dobranoc.
Cmoknął ją i pośpiesznie wsiadł do auta. Zaraz po tym zniknął za zakrętem. Teraz czekał ją powrót do rzeczywistości.

Weszła do domu i od razu w progu rzuciła jej się w oczy butelka wódki. Zaklęła pod nosem. Miała nadzieję że matka już śpi. Ale znając swoje szczęście to afera wisiała w powietrzu. I nie myliła się. Matka stała w oknie. Ta naprawdę nogi ledwo podtrzymywały jej ciężar ciała, były jak z waty. Spojrzała mętnym wzrokiem w jej kierunku. Zapewne widziała jak Taylor ją przywiózł i jak żegnali się pod domem.
-A więc to jest ten któremu dajesz?
Usłyszała te słowa i poczuła się tak jakby matka dała jej w twarz. Dlaczego to ją zdziwiło? Przecież odkąd pamięta to tak była traktowana.
-To mój kolega.
-Widzę że nie jesteś taka głupia na jaką wyglądasz skoro umiesz się ustawić. Dobry samochód, pewnie ma pieniądze, płaci ci chociaż..?
-Przestań – warknęła.
-Coś ty powiedziała?
Kobieta szła w jej kierunku jednak Jessie stała nieruchomo.
-Powiedziałam przestań.
Wtedy poczuła pierwszy cios, spodziewała się go, ale i tak zabolało. Przyłożyła do pieczącego miejsca dłoń, jednak w tym samym momencie spadł na nią drugi cios który przeciął jej wargę. Upadła na kolana. Na podłogę spadła kropla krwi. Potem druga.
-Twój ojciec w grobie się przewraca widząc jaką dziwkę spłodził – krzyknęła.
Tym razem Jessie wstała. Wściekłość i ból miała wypisaną na twarzy, co nie zraziło jej rodzicielki. Nie chciała tego słuchać. Uciekła do swojego pokoju, jak tchórz. Łoskot zamykanych z trzaskiem drzwi kołatał jej się w głowie wraz ze słowami które wykrzyczała matka. Słyszała walenie do drzwi. Nie była głupia by je otworzyć, wątpiła czy wtedy by przeżyła. Po twarzy kapały łzy, bólu, wstydu i goryczy która ją ogarnęła. I te raniące wciąż słowa.
-Otwieraj dziwko! – wrzeszczała – jesteś zerem! Jesteś nikim!
Słyszała obijające się o szybę pierwsze krople deszczu, ale nie zawahała się. Otworzyła okno.
-Twój ojciec sam by się zabił gdyby widział co z ciebie wyrosło.
To były ostatnie słowa, które do niej dotarły. Potem usłyszała szum ulewy i poczuła mokrą trawę sięgającą jej kolan. Musiała dotrzeć do jedynego bezpiecznego miejsca które znała.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. Przecież ledwo co się położył. Pukanie powtórzyło się więc wstał z łóżka i założył spodnie. Nie zaprzątał sobie nawet głowy by poszukać koszulki. Otworzył drzwi. Przed nim stała Jessica, zapłakana, z pękniętą wargą na której już zdążyła zaschnąć krew, z czerwonym opuchniętym policzkiem w dodatku przemoczona do suchej nitki. W ręku kurczowo ściskała niewielką torbę.
-O Boże Jessie wchodź, co się stało?
Był przerażony jej widokiem. Wprowadził ją do mieszkania i zamknął za nią drzwi.
-Bo.. ja.. ja nie wiedziałam.. gdzie mam iść.. – rozpłakała się na dobre.
Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
-No już cii… Co się stało. Matka?
Skinęła głową nie przestając płakać.
-Pewnego dnia ją zabiję – wysyczał – mówiłem ci żebyś się już dawno od niej wyprowadziła. Jessie mam tu pokój, przecież wiesz. Może być twój choćby od zaraz. I tak za miesiąc wynajmiemy coś razem i oderwiesz się wreszcie od niej.
-Wiem.. ale.. – szlochała – to moja.. matka..
-… która traktuje cię jak śmiecia – przerwał jej – koniec z tym, jutro pojedziemy po twoje rzeczy.
-ale..
-Nie ma żadnego ale. Zostajesz tutaj.
-Dziękuję.
Dopiero teraz uświadomiła sobie że przytula się do nagiego torsu chłopaka. Czuła szaleńcze bicie jego serca, czuła bijące od niego ciepło. W dodatku ten jego zapach, męski, podniecający. Odsunęła się zawstydzona, starając za wszelką cenę unikać jego wzroku.
-Chodź zaparzę ci herbaty.
Skierowali się do kuchni i wstawił wodę.
-Jesteś cała mokra. Masz coś na przebranie?
Pokręciła głową czując zbierające się pod powiekami łzy. Wyszedł do swojego pokoju i po chwili wrócił z koszulką w dłoni. Kilka minut zajęło jej doprowadzenie się w miarę do porządku. Nie usłyszał kiedy weszła, więc gdy ją zobaczył zamarł. Dosłownie. Koszulka, którą jej dał kończyła się tuż poniżej linii bioder. Jej smukłe, gołe nogi przykuwały uwagę. Wprost nie mógł oderwać od niej oczu. Przecież widział ją w stroju kąpielowym, przecież widział ją tańczącą w klubie, ale ten widok był o wiele bardziej urzekający. Dosłownie dało się wyczuć emanujący z niej erotyzm. Odchrząknął.
-Jesteś głodna, mam coś przygotować?
-Nie, dzięki.
Stali na wprost siebie. Jedno przy jednym blacie, drugie przy drugim. Żadne się nie poruszyło. Jessie nie potrafiła na niego spojrzeć. Patrzenie na jego ciało oznaczało dla niej pewnego rodzaju wewnętrzny ból, ból że to nie jej dane będzie go zasmakować. To tak jakby ktoś wbijał w jej serce miliony małych, cienkich igiełek. Ciągle o nim myślała, był w każdej jej myśli. A przecież z całej siły starała się wybić go sobie z głowy. I dlaczego myślała o bólu związanym z inną kobietą u boku Taylora, jak miała na głowie inne problemy? Upiła łyk herbaty. Gorący napój rozlał się przyjemnym ciepłem po jej wnętrzu, ukajając nerwy.
-O co poszło?
-Standardowo.
Podszedł bliżej i dotknął jej wargi potem policzka.
-Boli?
-Nie – wyszeptała – człowiek potrafi się przyzwyczaić nawet do najgorszych rzeczy.
-Ale ty nie zasługujesz na takie traktowanie. Poszło o mnie, prawda? Że cię w nocy przywiozłem?
-To było na początku, a potem.. – przygryzła wargę i syknęła z bólu - .. potem powiedziała, że tata..
Na policzkach pojawiły się łzy.
-.. że cieszy się że tata zmarł, bo sam by się zabił gdyby zobaczył jaką dziwkę spłodził..
Już się nie powstrzymywała. Ukryła twarz w dłoniach i zalała się łzami.
-Jessie..
Usłyszała jego głos przy uchu.
-.. twój tata jest z ciebie dumny.. jest dumny że tak dzielnie znosisz te wszelkie obelgi, te szykany. Kochał cię i nadal nad tobą czuwa. Nie pozwól by ktokolwiek cię złamał. By ktokolwiek cię zmienił..
Powoli odsunął jej ręce od twarzy i przytulił ją. Wciąż była roztrzęsiona. Po chwili uniósł jej podbródek by spojrzeć w zapłakane oczy, wpatrywała się w niego raz po raz pociągając nosem. Wielkie krople spływały po jej policzkach kończąc swój żywot na koszulce. Delikatnie otarł jej łzy i pochylił się nad nią. Pocałował ją. Najpierw nieśmiało, sprawdzając jaka będzie jej reakcja ale Jessie, nawet gdy powoli językiem rozchylił jej wargi, nie cofnęła się, a wręcz przeciwnie, całkowicie poddała się uczuciu do niego. Jej usta, tak jak przypuszczał były niesamowicie kuszące i miękkie. Jego dłonie mocniej zacisnęły się na jej twarzy. Z każdym pocałunkiem wpijał się w nią bardziej, rozpalając płomień jaki tlił się w nich od dłuższego czasu. Uniósł ją lekko i posadził na blacie. Jej nogi oplotły go w pasie, jakby nie chciała go już nigdy wypuścić, jakby do końca świata chciała go przy sobie zatrzymać, tylko dla siebie. Dłonie Taylora po chwili znalazły się pod jej koszulką, dotykał jej aksamitnie gładkiej skóry, pieścił zachłannie jej ciało, a już kilka sekund później koszulka leżała na ziemi. Odchyliła głowę i jęknęła cicho gdy językiem zaczął zostawiać wilgotne ślady na jej szyi. To mu wystarczyło. Podniósł ją i nie przerywając pocałunków zaniósł do sypialni. Ułożył ją na łóżku i spojrzał na jej nogi, brzuch, piersi, ich oczy spotkały się. Wzrok miał przepełniony dziką żądzą, której nie potrafił pohamować, jakby nagle nie myślał o niczym innym jak tylko o jej ciele, o najbliższych minutach. Oddychali ciężko. Miał jeszcze szansę się wycofać, mógł jeszcze przerwać, przeprosić za zachowanie ale nie chciał, chyba nawet za cenę przyjaźni. Pragnął z nią być. Wierzył w to że będą razem. Pochylił się i pocałował ją. Z pożądaniem. Z namiętnością. Niespiesznie ściągali z siebie resztki garderoby, jakby czekali na to, aż któreś zrezygnuje, aż któreś znajdzie jeszcze w sobie resztki zdrowego rozsądku. Nic takiego nie nastąpiło. Czuł jak drżała, mimo że jej ciało było gorące, zresztą tak jak i jego. Jej jęki, jej zaciśnięte niejednokrotnie na pościeli dłonie, jej palce wbijające się w jego plecy, do tego drobne kropelki potu na jej skórze migoczące w delikatnym blasku niewielkiej lampki, to wszystko podniecało go do granic wytrzymałości. W tym momencie jego receptory wariowały ze szczęścia, z żaru jaki go ogarnął. Nie byli już w stanie się kontrolować. Ta noc była dla nich obojga długa, przesiąknięta najrozmaitszymi uczuciami. Ta noc była idealna. Gdy przed świtem usypiali wtuleni w siebie oboje myśleli nad tym co przyniesie nowy dzień. On wierzył że gdy wyzna jej miłość nic nie będzie w stanie ich rozdzielić, ona była panicznie przekonana że zniszczyła wszystko. Jej iskierka zgasła.





czwartek, 25 kwietnia 2013

rozdział *29



 
 


***


Taylor wyskoczył z łóżka jak oparzony nie wiedząc w pierwszym momencie co się stało. Do jego uszu doszedł dźwięk telefonu i po omacku starał się go zlokalizować. W końcu udało mu się odebrać.
-Nate czy ty wiesz która godzina?
W tle usłyszał głośne śmiechy.
-Wiem stary ale nie mogę sobie z nimi poradzić. Jessie chce wracać do domu taksówką. Musisz przyjechać i zająć się nią. Nie to żebym mógł narzekać, mając dwie kobiety..
-Lepiej nie kończ.
-Tak myślałem gołąbeczku – parsknął śmiechem.
-Zamknij się kretynie. Zaraz tam będę.
Pół godziny później wszedł do mieszkania Zory i zastał niesamowity widok. Dziewczyny leżały na podłodze śmiejąc się w głos a nad nimi stał zrezygnowany Nate. Gdy tylko go zobaczył wzruszył ramionami, jednak z jego ust nie schodził uśmiech.
-Próbowała założyć buty ale przewróciła się pociągając za sobą Zorę – wytłumaczył blondyn widząc jego pytający wzrok.
-No to właśnie cała Jessie. Gdy jest trzeźwa też tak robi. Dobra zabieram ją.
Bez trudu postawił dziewczynę na nogi. O ile można było to tak nazwać. Jessie ledwo co stała na nogach, ale to samo tyczyło się jej koleżanki.
-Co ty robisz? – starała się mówić wyraźnie, ale ku uciesze wszystkich sprawiało jej to niemałą trudność.
-Koniec imprezy.
-Ale ja nie chcę.
-Dzięki Nate, pozdrów Zorę jak wytrzeźwieje. Cześć. – pożegnał się ignorując protesty obu dziewczyn.
         Niecałe czterdzieści minut później wznosił ją do mieszkania. Pod jego adresem kierowała stek przekleństw, wyzwisk na jakie ją tylko było stać ale zdawał się być tym niezrażony. Zastanawiał się nawet czy cokolwiek będzie rano pamiętać.
-Puść mnie.
-Nigdy nie widziałem cię tak pijanej – uśmiechnął się usadawiając dziewczynę na sofie.
-Jak cię zobaczyłam trzy dni temu w takim stanie też tak pomyślałam. A poza tym przecież jaka matka taka córka. Tak się to mówi?
Jego twarz nagle stężała. Mimo że bełkotała on był w stanie wyłapać każde jej słowo.
-Przestań. Nigdy nie będziesz jak twoja matka.
-Skąd wiesz? Skąd to do cholery możesz wiedzieć? Jesteś jakimś jasnowidzem?
Wstała starając się utrzymać równowagę. Stojąc naprzeciw niego wpatrywała się w czarne jak noc oczy. Próbowała odczytać z nich cokolwiek. Ale w jej stanie to graniczyło z cudem. To tak jakby dać do przeczytania coś niewidomemu. Podszedł bliżej i delikatnie założył jej kosmyk za ucho.
-Wiesz skąd wiem? Bo jesteś najcudowniejszą osobą jaką znam, mimo że czasami dostaje po łbie to wiem że jesteś dobra i nikogo nie jesteś w stanie zranić. Więc nigdy nie będziesz taka jak ona. A przynajmniej ja na to nie pozwolę..
-Czy ty chcesz mnie poderwać?
-Rano nic nie będziesz pamiętać..
-.. skorzystasz?
-Uwierz moja droga że wolę skorzystać na trzeźwo – uśmiechnął się cynicznie.
-To dlaczego przywiozłeś mnie tutaj?
-Miałem zawieźć cię do domu? U mnie przynajmniej wytrzeźwiejesz nie martwiąc się o awanturę. Chodź położysz się.
Uniósł ją ostrożnie i wszedł do sypialni. Cały czas kurczowo trzymała się jego koszuli. Milczała. Czuł jej oddech na swojej szyi i po jego ciele rozeszła się masa ciarek. Nawet jej delikatny dotyk doprowadzał jego zmysły do szaleństwa, a co dopiero jej usta na jego skórze. Przecież czuł ich ciepło tak wyraźnie. Położył ją na łóżku. Chciał odejść jednak złapała go za materiał spodni.
-Zostań..
Usłyszał jej szept i spojrzał prosto w oczy. Mimo że była pijana wyglądała oszałamiająco. Jej szmaragdowe tęczówki nawet na chwilę nie spuszczały z niego wzroku, jej włosy delikatnie okalały jej twarz. Przesunęła się. A on już się nie zastanawiał, chociaż paraliżował go strach. Bał się tego co mogło się wydarzyć, bał się konsekwencji. Wtuliła się w niego. Czuł to ciepło, ten zapach. I wtedy uniosła głowę. Jego serce zwariowało, próbując wyrwać się z piersi jakby było uwięzione w jakiejś metalowej klatce. Byli zdecydowanie za blisko. Oddychał jej oddechem, zaciągał się słodkim zapachem wina i zapewne jej ust. Nigdy nie pragnął czegoś równie mocno jak w tym momencie, ale nie mógł. Do cholery nie mógł przecież jej tego zrobić. Dosłownie czuł jej usta na swoich ustach. Dzieliły ich raptem milimetry.
-Jessie powinnaś iść już spać – wychrypiał starając się panować nad własnymi uczuciami.
-Kręci mi się w głowie – wyszeptała po czym przymknęła oczy.
-Źle się czujesz?
Zamruczała przeciągle i ucichła. Nie minęło kilka sekund jak usłyszał ciche chrapnięcie. Wreszcie odetchnął z ulgą. Najgorsze było to że nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma, jak długo przyjdzie mu ukrywać przed nią swoje uczucia. Ostrożnie dotknął jej policzka by zaraz skierować palec na jej usta. Chwilę po nich błądził. Nie powinien. Cofnął gwałtownie dłoń zaciskając mocniej oczy.
Przestań! Warknął na siebie w myślach.
Nie mógł usnąć wciąż mając głowie jej spojrzenie, jej oddech tak blisko niego. Wątpił czy w ogóle uda mu się po czymś takim zasnąć. Nadal była w niego wtulona. Jej włosy łaskotały go po twarzy a on bez przerwy wpatrywał się w jej spokojną, najpiękniejszą twarz jaką kiedykolwiek widział. Chciał się zachłysnąć tym widokiem, zapamiętując każdy najdrobniejszy szczegół. Delikatnie pocałował ją w czoło i przytulając policzek do niego, przymknął oczy.

Obudziła się czując niewyobrażalny ból w czaszce. Jakby stado koni ją wczoraj stratowało nie dając szansy na ucieczkę. Gardło miała wysuszone na popiół. Próbowała przełknąć ślinę, ale tylko pogorszyła swoją sytuację. W gardło wbijały jej się teraz miliony malusieńkich igiełek. Chciała otworzyć oczy, ale było to za trudne w tym momencie. Zrezygnowała więc na razie z tego pomysłu i skupiła się na wydarzeniach z wczoraj. Piły z Zorą, tego była pewna, piły dużo. Pamiętała jeszcze jak przez mgłę, Nate’a? No ale pewności nie miała. I coś jeszcze.. głos Taylora. Tylko jak, kiedy? Czarna plama. Udało jej się wreszcie otworzyć oczy i od razu je zamknęła.
-Auć – jęknęła z bólu wywołanego ostrym światłem.
-Ładnie zaszalałaś wczoraj – usłyszała głos jakby nagle ktoś przyłożył jej megafon do ucha i wrzasnął z całej siły.
-Cii – zasłoniła dłonią uszy podnosząc się do pozycji siedzącej – i błagam zgaś światło.
Doszedł ją cichy śmiech i nagle zrobiło się jej lepiej. Bo usłyszała jego. Poczuła że kładzie się obok niej.
-Wody?
-Jesteś kochany.. dzięki. Narozrabiałam wczoraj?
-Nic nie pamiętasz?
-Nic.. nie dobierałeś się do mnie, prawda? – otworzyła szeroko oczy.
-Ja nie, ale ty mmm..
Założył dłonie za głowę i przymknął oczy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech który doprowadzał ją do wariacji serca. Waliło jak oszalałe, a jej twarz z każdą sekundą robiła się coraz bardziej czerwona.
-.. jestem idiotą że nie skorzystałem, ledwo powstrzymywałem cię od rozebrania mnie.. a te twoje pocałunki..
-J-ja.. ale.. ja..
Uniósł głowę zaskoczony zażenowaniem i zawstydzeniem jakie malowało się na jej bordowej już twarzy.
-Czy ty się właśnie zawstydziłaś?
-Nie.. ja.. tylko..
-Jessie, żartuję przecież..
-Ty głupku! – jęknęła.
-To byłoby aż tak straszne dla ciebie? Dobieranie się do mnie? – zaśmiał się nerwowo.
Nadal trzymała się za głowę. Drugą ręką sięgnęła po butelkę.
-Przyjaciele ze sobą nie sypiają, bo wtedy przestają być przyjaciółmi. Możemy nie rozmawiać na takie tematy? Głowa mi pęka.
Wstał nie odpowiadając, co wydało jej się dziwne. I do tego te pytanie. Jasne że nie byłoby straszne, wręcz tego pragnęła. Pragnęła go jak nikogo na świecie. Pragnęła dotknąć tego ciała, poczuć to ciało na swoim.. Boże, musiała zapomnieć. Zapomnieć o tym że pragnie czegoś więcej niż przyjaźń, że pragnie czegoś czego Taylor nie może jej dać. Myśli które nagle zaczęły wypełzać z jej umysłu, przyczyniły się do niewyobrażalnego bólu.
-Zjesz coś?
I nagle cisza. W głowie miała ciszę. Słyszała tylko jego miękki głos. Otworzyła powoli oczy. Stał w drzwiach patrząc na nią z lekkim uśmiechem.
-Nie.. muszę jechać do domu..
-Słucham?
-Muszę jechać do domu – powtórzyła – źle się czuję.
-I myślisz że cię puszczę?
-Wiesz że nie masz prawa..
-Tu nie chodzi o prawo – warknął – co cię czeka w domu co? Kolejna awantura, kolejne oskarżenia pod twoim adresem. Dlaczego do cholery jesteś tak uparta?
-Ale..
Zaczęła ale umilkła. Niewiele było momentów kiedy podnosił na nią głos. Wiedziała że miał rację, ostatnimi czasy aż za często. Chciała wstać ale w głowie miała helikopter. I te nudności. Nasilające się. Wstała nawet na niego nie patrząc.
-Nigdzie nie pójdziesz.
-Mam dość, nie będziesz traktować mnie jak jakąś rzecz. Pójdę, nie pójdę. Tylko ja mam prawo o sobie decydować..
-Ty po prostu nie dopuszczasz do siebie myśli że ktoś może się o ciebie martwić, że ktoś chce się zatroszczyć. Nie, ty po prostu masz wszystko w dupie.
-Przeginasz..
-Ja przeginam? Ja? To ty zarzuciłaś mi że traktuję cię jak rzecz. Nigdy nikogo tak nie traktowałem a tym bardziej ciebie.
-Nie chcę tego słuchać – wyminęła go.
-Bo nie jesteś w stanie zaprzeczyć temu co mówię.
-Masz rację – wrzasnęła – nie jestem w stanie..
Usłyszał odgłos zamykanych drzwi tak głośno, że aż podskoczył. Westchnął. Nie tak miał potoczyć się dzisiejszy poranek. Nie tak to sobie wyobrażał. Usiadł na łóżku i ukrył zmartwioną twarz w dłoniach. Ostatnio coraz częściej się spierali. Zbyt często.

         Jessie szła chodnikiem, nie zastanawiając się tak naprawdę gdzie idzie. Byleby tylko iść. Przed siebie. Kilkoro ludzi mijających ją spoglądało na nią jakby z politowaniem? Nie myślała o tym jak wygląda, miała o wiele ważniejsze rzeczy na głowie niż rozmazany makijaż. Taylor miał rację. Nie dopuszczała do siebie myśli, że ktoś może się o nią martwić. Miał cholerną rację. Tylko, że ona go kochała, a w momentach gdy on się o nią troszczył chciała mieć go na własności. Tak nie mogło być więc musiała zasłaniać się swoim wrednym charakterem, przez co i Taylor nie pozostawał dłużny. Głowa bolała ją coraz bardziej. Musiała gdzieś się zatrzymać, byle nie w domu, nie dałaby rady gdyby matka zobaczyła ją w takim stanie. Awantura murowana. Wyciągnęła telefon i wykonała połączenie. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Już miała się rozłączyć kiedy w słuchawce usłyszała słaby głos.
-Cześć. Obudziłam cię?
-Cześć Jessie. Nie, tylko jestem jakby martwa? Tak, to najlepsze określenie na mój obecny stan.
-A jesteś sama?
-No, Nate już wyszedł.
-Mogę się u ciebie przespać?
-Wiesz gdzie mieszkam. Czekam.
Pół godziny później Zora otwierała drzwi i sądząc po wyglądzie czuła się dokładnie tak samo jak ona sama. Może nawet gorzej. Chociaż po przypomnieniu sobie kłótni stwierdziła że zawody o najgorszy nastrój wygrała ona sama. Weszła do mieszkania.
-Z tego co mi Nate mówił to Taylor zabrał cię do domu.
-Właśnie od niego wracam, przepraszam że ci się zwalam na głowę..
-.. nie gadaj głupot – weszła jej w słowo – chodź, ja muszę spać.
Położyły się i po chwili obie usnęły.
Gdy ponownie otworzyła oczy w pokoju panowała całkowita ciemność. Nawet nie wiedziała czy jest sama czy nie. Głowa mniej ją bolała i to w pewien sposób dało jej jakieś ukojenie. Pozostawiała jeszcze jedna kwestia. Taylor. Musiała go przeprosić zanim wyjedzie. Wyciągnęła z kieszeni telefon i spojrzała na wyświetlacz. Miała wiadomość i doskonale zdawała sobie sprawę od kogo.

„Przepraszam że się uniosłem. Nie chciałem żebyś poczuła się jak rzecz, tylko że jesteśmy przyjaciółmi i lubię być ci potrzebny. xx”

To ona powinna go przepraszać a nie on ją. Dochodziła północ i zastanawiała się czy śpi. W końcu napisała kilka słów i z powrotem opadła na poduszki. Nagle drzwi się otwarły i do środka po cichu weszła Zora.
-Nie śpię już.
-Oo.. miałam nadzieję że cię nie obudzę. Jak się czujesz?
-Podle i to nie przez alkohol.
Zora sięgnęła do włącznika i po chwili pomieszczenie wypełniło blade, dodające otuchy światło. Wpatrywała się w nią zaciekawiona czekając na jakieś wyjaśnienia.
-Co się stało?
-Powiedziałam kilka słów Taylorowi, których nie powinnam była mówić.
-Już druga taka akcja w tym tygodniu. Zobaczysz pogodzicie się..
-To nie chodzi o pogodzenie – pokręciła głową – ja uparcie chcę być samodzielna, decydować sama o sobie a nie słuchać gdy ktoś mi rozkazuje. Nawet w sytuacji gdy chodzi o moje dobro.
-Taylor się o ciebie martwi..
-Wiem – wstała – muszę jechać do domu.
Usłyszała dźwięk swojego telefonu i odebrała. W słuchawce odezwał się jego cichy głos w momencie gdy za Zorą zamknęły się drzwi.
-Cześć.
-Taylor.. ja.. przepraszam.
-Nie Jessie to ja cię przepraszam, nie powinienem decydować..
-Masz czas?
-Wiesz mam cztery laski w łóżku, ale myślę że mogą poczekać.
Zaśmiała się. Wrócił jej stary Taylor.
-Pokusa przeszkodzenia ci jest naprawdę ogromna.
-Gdzie jesteś?
-Przyjechałabym za niedługo.
-Gdzie jesteś? – powtórzył.
-U Zory. Naprawdę sobie poradzę.
-Wiem, ale muszę jakoś wyrwać się od tych wszystkich dziewczyn. Za chwilę będę.
-Dzięki.
Rozłączyła się i ze świstem wypuściła powietrze. Czekała ją niezła przeprawa. Chwyciła torbę i wyszła.

         Siedzieli w parku wpatrując się w oświetloną latarniami ulicę. Noc była wyjątkowo chłodna. Co jakiś czas przejechał samochód lub ktoś spieszył się do ciepłego domu. Ona sama zaczynała marznąć, ale starała się tego nie okazywać, co nie bardzo jej wychodziło. Złączyła dłonie i chuchnęła w nie. Poczuła nagle coś na ramionach i odwróciła głowę. Taylor siedział w samej koszulce spoglądając na nią zatroskanym wzrokiem.
-Przecież zmarzniesz.
-Jestem twardzielem.
-Dzięki – uśmiechnęła się i wcisnęła głębiej w ciepły materiał jego bluzy.
-Jessie..
-.. przepraszam – przerwała mu wpatrując się w czubki swoich butów – przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam..
-Ja po prostu martwię się o ciebie.
-Wiem – uśmiechnęła się patrząc mu w oczy – i jesteś mi potrzebny, zawsze będziesz..
-Masz ochotę na gorącą czekoladę?
-Przecież wszystko zamknięte.
-Jest jeszcze moje mieszkanie.
-No nie wiem – zaśmiała się – może być tłok. Będzie nas sześcioro.
-Wygonię resztę, zostaniemy sami.. odtworzymy wczorajszy wieczór.. auć..
Szturchnęła go w bok, co wywołało szeroki uśmiech na jego twarzy.
-Jesteś zboczony! Znajdź sobie wreszcie kogoś, bo zwariuję prze ciebie.
-Marudzisz Hawks.
Godzinę później siedzieli w ciepłym mieszkaniu z kubkiem gorącej czekolady w dłoni. Wszędzie unosił się jej słodki zapach.
-Pojedziesz ze mną?
-Już na ten temat rozmawialiśmy Taylor. Nie mogę.
Westchnął, a ona starała się unikać jego spojrzenia by tylko nie wyczytał z jej oczu prawdy. Poza tym była jeszcze kwestia jego samego. Musiała ochłonąć. Od prawie dwóch lat spędzali ze sobą każdą chwilę i coraz częściej o nim myślała, coraz częściej pragnęła zrobić to na co miała ochotę już jakiś czas. Głupie serce bijące w zawrotnym tempie gdy tylko pojawiał się on. Upiła łyk czekolady i oparła głowę o oparcie.
-Niczym cię nie przekonam?
Posłała wzrok w jego kierunku i pokręciła głową.
-Ehh.. uparta bestia z ciebie.  
-Nic nowego. O której wstajesz?
-A zostaniesz? Jest już późno.. poza tym nie będziemy się widzieć całe dziesięć dni – zrobił minę męczennika.
-Rany – westchnęła – kiedyś nie byłam taka miękka, no zostanę.
-To gdzie śpimy?
Spojrzała na niego zdziwiona.
-Higgins zboczeńcu wybij to sobie z głowy.
-Co? – na jego twarzy zagościł ten cyniczny uśmiech, którego tak uwielbiała. Dodawał mu tajemniczości i w pewnym sensie demonizmu – gdybym chciał cię mieć skorzystałbym już wczoraj. I uwierz mi, nie miałbym z tym najmniejszych trudności.
-Jesteś świnią – uśmiechnęła się odkładając kubek – jakież ja miałam szczęście że trafiłam na ciebie, moja cnota była bezpieczna.
-Następnym razem się nie powstrzymam.
-Doprowadzasz mnie do szału!
-Kiedyś będziesz mogła opowiadać historię moim dzieciom o tym jak to ich tatuś cię wkurzał – zaśmiał się.
-W takim tempie to nie doczekam tej chwili, jesteś okropnie wybredny. Poszukaj sobie wreszcie kogoś.
-Ja doskonale wiem czego chcę – wziął głęboki oddech – a szukanie to nie robota dla mnie.
Wstał. Najwidoczniej dla niego temat był zamknięty.
Pół godziny później wychodziła spod prysznica. Zatrzymała się w progu drzwi do jego pokoju i oparła głowę o framugę. Taylor nadal robił pompki. Jak zresztą co wieczór. Widziała każdy jego naprężony mięsień. Miała ochotę pomarzyć o tym jakby to było gdyby znalazła się teraz pod nim, gdyby mogła jeździć dłońmi wzdłuż jego idealnie wyrzeźbionych pleców.
-Chcesz dołączyć?
-C-co? – ocknęła się i napotkała jego rozbawiony wzrok.
Zastanawiała się czy czasem nie fantazjowała na głos. Czuła że płonie. Wtedy chłopak podniósł się i powoli podszedł do niej. Gdy ją wymijał pochylił się nad nią.
-Pasują ci te rumieńce Hawks.
Zanim zdążyła zareagować Taylor już zamykał za sobą drzwi łazienki a po chwili usłyszała szum lejącej się wody. Wpatrywała się w drzwi z szeroko otwartymi ustami. Potrząsnęła głową i skierowała się do drugiego pokoju. Po jakimś czasie pojawił się tam również Taylor. Ubrany w spodenki i koszulkę z jakimś napisem. Uśmiechnął się zadziornie.
-Znajdzie się tu miejsce dla mnie?
-Jasne – przesunęła się odkrywając pościel – tylko szybko bo zimno.
-Zaraz cię rozgrzeję.
-Ani mi się waż i dla twojej wiadomości nie rumienię się.
-To skąd wzięła się czerwień na twoich policzkach? – położył się obok przyglądając się jej.
-Brałam gorącą kąpiel, stąd się wzięły.
-Skoro tak twierdzisz.
-Śpij już, zostało nam niewiele snu.
Zgasiła światło. Otoczyły ich całkowite ciemności. Nie chciała by przyglądał się jej, bo nie dałaby już rady ukryć przed nim rumieńców. 
-Ponad tydzień bez ciebie. Jak ja to zniosę – prychnął pod nosem.
-Nie będziesz miał czasu żeby pomyśleć, zwłaszcza że trochę roboty ci się tam szykuje.
-Wiesz że zawsze o tobie myślę.
Położył się na boku i mimo że było ciemno on idealnie widział zarys jej sylwetki. Była odwrócona w jego kierunku. Miał ochotę zasnąć z nią tak jak wczoraj. Miał ochotę porwać ją w ramiona i nigdy już nie wypuszczać. Miał ochotę robić z nią takie rzeczy o jakich mu się nawet nie śniło.
Dość! O czym on do licha myślał! Za wszelką cenę musiał przestać. Po prostu musiał. Znowu to samo. Wiecznie towarzyszyło mu to słowo. Musiał to, musiał tamto a przede wszystkim musiał przestać myśleć o Jessie jak o kobiecie u jego boku.
-Pusto tu będzie – wyszeptała.
-To może jednak pojedziesz?
-Może następnym razem..
-Jest ci zimno?
-Nie – zdziwiła się – a czemu pytasz?
-Bo chciałbym się przytulić.
Wstrzymała na chwilę oddech. Sposób w jaki wypowiedział to zdanie rozczulił ją. Uśmiechnęła się do siebie. Przysunęła się do niego i po chwili jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Przytulił ją do siebie ostrożnie. Czuł jej zapach, jej oddech.
-Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo – zaśmiała się cicho.
-Jessie jesteśmy przyjaciółmi, nie martw się nic więcej między nami nie będzie – skrzywił się na dźwięk własnych słów.
-Nie martwię się.
Mimo że wiedziała iż to tylko przyjacielski gest, cieszyła się. Była blisko niego. Serce waliło jej jak oszalałe. Przy nim nigdy nie odpoczywało. Przymknęła oczy.
Po kilku minutach usłyszał jej miarowy oddech. Zasnęła. A on czuł się w tym momencie najszczęśliwszą osobą na świecie. Bo miał ją.


***


Siedział na tarasie patrząc tępo przed siebie. Minęło pięć dni odkąd ostatni raz widział Jessie i brakowało mu jej strasznie. Pięć długich dni. Zastanawiał się przez chwilę czy nie powinien skonsultować się z psychiatrą, bo jego umysł był przepełniony obrazami dziewczyny. To było wręcz chore. Przemknęło mu przez myśl nawet, jak zachowa się gdy Jessie pozna kogoś w kim się zakocha z wzajemnością i uświadomił sobie, że dopiero wtedy tak naprawdę przyda mu się psychiatra. Prychnął pod nosem.
-Nawet nie chcę wiedzieć o czym myślisz..
Usłyszał obok i gwałtownie odwrócił głowę. Najwidoczniej był tak tym wszystkim pochłonięty, że nie zauważył przysiadającego przy nim brata, a może już jakiś czas tam siedział? Tego nie wiedział.
-I dobrze.
-Dlaczego nie walczysz? Odkąd pamiętam byłeś wszędzie pierwszy, niczego się nie bałeś..
-Człowiek się zmienia..
-Pieprzysz, mama się martwi widząc cię w takim stanie, jakbyś co najmniej ją stracił.
-Przestań – przyjrzał mu się uważnie – ..błagam powiedz mi że ona o niczym nie wie.
-Nie powiedziałem, ale nasza mama nie jest głupia. Od dłuższego czasu widzi co się dzieje.
-Gdybym powiedział jej wprost co czuje, nie dałaby mi spokoju i na siłę próbowała nas zeswatać. Nie chcę tego, po prostu nie chcę. Mam cholerny mętlik w głowie.
Wplótł palce w swoje włosy zaciskając mocniej powieki. Gdyby tylko wszystko było takie proste.
-Może wyskoczymy do baru?
Przez dłuższą chwilę rozważał propozycję brata, po czym powoli wstał i skierował się w stronę drzwi.
-Tony jadę namówić Jessie na ślub.
-Może jednak najpierw pochodzicie?
Śmiech Tony’ego rozniósł się po okolicy tak głośno, że Taylor mimo swoich wątpliwości zaśmiał się. Poczucie humoru brata było dla niego czasami ciężkim do zrozumienia, ale najważniejszym było że potrafił rozładować najbardziej napiętą sytuację jaka tylko istniała.
-Przynajmniej rodzice nie będą truć żebyś ją przywiózł.
-Właśnie tym argumentem mam zamiar ją przekonać.
-Stary to życzę powodzenia, ja idę się napić.
Machnął na odchodne i Taylor wszedł do domu. po kuchni krzątała się Lorraine, nucąc pod nosem jakąś melodię. Oparł się o framugę i zapatrzył się na własną matkę. Ciepłą, kochającą. Dlaczego wszystkie matki nie mogły wzorować się właśnie na niej. Do ideałów nie należała, ale przecież ideałów nie było, jednak miała wielkie serce. Potrafiła wysłuchać, doradzić i skarcić wtedy kiedy było to konieczne. Pokochała Jessie od pierwszego spotkania, od pierwszego dnia roztoczyła nad nią tą niewidzialną otoczkę uczucia.
-Długo będziesz tak stał?
Głos matki wyrwał go z zamyślenia, powodując że w pierwszej sekundzie nie wiedział o czym mówiła. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów kobiety.
-Nic nie poradzę na to, że uwielbiam patrzeć jak pracujesz.
-Tak, tak, a walczyłyśmy o równouprawnienie. – wymamrotała pod nosem, po czym uśmiechnęła się szeroko – Coś się stało?
-Nie, tylko chciałem ci powiedzieć, że jadę na chwilę do Waco.
Jej uśmiech poszerzył się i doskonale wiedział, a przynajmniej domyślał się co siedziało teraz w głowie matki. Nie dane było mu się dłużej nad tym zastanawiać, bo kobieta praktycznie wypchała go z domu, życząc miłej podróży. Odwrócił się jeszcze raz, ale zobaczył tylko zamknięte drzwi, a zaraz po tym usłyszał głos Lory wołającej męża. No to teraz się zacznie. Z niemałym uśmiechem wsiadł do samochodu.


***

  
-Jesteś zerem!!!
Głos dotarł do niej gdy z impetem zatrzaskiwała za sobą drzwi. Wiedziała, że gdy wróci oberwie jej się za nie szanowanie tego co, jak twierdziła matka, nie należało do niej. Dom jej ojca nie należał do niej. Jakby była kimś obcym. Rozpłakała się.
Jesteś zerem..
Jesteś zerem..
Jesteś zerem..
To zdanie powtarzała sobie w głowie jak mantrę. Jakby chciała sama siebie przekonać, że to co słyszała było prawdą. Nie wiedziała nawet jak dotarła do parku. Łzy ściekały z jej twarzy rozmazując wszystko dookoła, nie chciała już płakać, ale samotność która ją dopadła wygrała. Siedziała na ławce usilnie próbując dostrzec drżące dłonie, leżące na jej kolanach. Obraz jaki sobą reprezentowała musiał być tragiczny. Promienie zachodzącego słońca okalały krajobraz czerwonymi płomieniami, chciała docenić urok otoczenia ale widziała tylko szarość jej rzeczywistości. Przetarła dłonią mokry policzek i pociągnęła nosem. Spojrzała na leżącą u jej stóp torbę. Wydarzenia sprzed kilkunastu minut znowu ją dogoniły, ściskając mocno jej serce. Na tyle mocno, że spazmatycznie zaczęła łapać powietrze. Umysł zalała fala pytań. Co ma zrobić? Gdzie iść? Do kogo iść? Nie mogła pokazać się u Zory w takim stanie, przecież nic nie wiedziała o tym co wyprawia z nią matka, a ona nie chciała jej o tym opowiadać. Taylora nie było.
Klucze.
Dłonie same skierowały się do kieszeni jej torby, zaraz potem poczuła pod opuszkami palców zimny metal.
Klucze Taylora.


***


Weszła do pustego mieszkania. Do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach, zapach drewna. I mimo tego, że w mieszkaniu nie było aż tylu drewnianych mebli to jakimś cudem zawsze tu tak pachniało. Świeżo ściętym drzewem. Rzuciła torbę na podłogę i rozejrzała się. Musiała zatrzymać się tu do jutra, nie mogła wrócić teraz do domu. Chciała przeczekać do rana, aż matka wytrzeźwieje. Wtedy wróci. Tylko jak długo będzie jeszcze to znosić? Dlaczego nie potrafiła się postawić? Podnieść wysoko głowę i przestać wreszcie chować ją w piasek. Westchnęła głośno. Do rana. Potem przetrwa kolejny dzień, i będą następne. Zostało niewiele ponad miesiąc i wszystko to co się działo przestanie mieć znaczenie. Miesiąc. Po chwili ostrożnie otworzyła drzwi do pokoju chłopaka, tak jakby bała się że ktoś tam jest. Jakby nagle okazało się że nigdzie nie pojechał. Ale nikogo nie było. Łóżko zaścielone, jego bluza na krześle i nic poza tym. Pusty pokój. Podeszła do krzesła i uniosła bluzę, przesiąkniętą jego perfumami. I znowu towarzyszyło temu dziwne uczucie. Nie zastanawiając się nawet co robi założyła ją. Usiadła na łóżku i przejechała dłonią po pościeli. Tu wszystko było nim, a ona cholernie za nim tęskniła. Uzależnił ją od siebie, tak jak uzależnia najlepszej jakości heroina. Myśli same kierowały się w stronę Taylora. Przytuliła się do poduszki i nie wiedząc kiedy, usnęła.

         Odszukał dłonią włącznik światła i po chwili w salonie zrobiło się jaśniej, rzucił kluczyki na szafkę, wtedy też zauważył torbę na podłodze. Od razu rozpoznał kogo była. Jego serce oszalało. Otworzył drzwi od pokoju w którym zawsze spała ale nikogo tam nie zastał, przeszedł w głąb korytarza. Starał się narobić jak najmniej hałasu. Drzwi od jego pokoju były lekko uchylone, pchnął je. Snop delikatnego światła sączącego się z przedpokoju oświetlił śpiącą w jego bluzie dziewczynę. Oparł się o futrynę i wpatrywał w nią. Nie mógł w żaden sposób przerwać. Takiego widoku spragniony był codziennie. Czy było coś więcej czego w tym momencie pragnął? Mógł śmiało przyznać że nie. To widoku Jessie pragnął gdy zasypiał, gdy się budził czy wracał do domu. Serce waliło mu tak głośno i mocno, że bał się iż ten dźwięk ją obudzi. Po chwili zgasił światło i położył się obok niej. Przez moment wahał się jednak pragnienie zwyciężyło. Objął ją ramieniem.
Gwałtownie zerwała się z łóżka i spadła na podłogę. Zaświecił światło.
Wpatrywała się w niego wielkimi z przerażenia oczami.
-Boże kochany, co ty tu robisz – pocierała obolały pośladek.
-Hmm.. mieszkam?
-Miałeś wrócić za kilka dni.
-Stęskniłem się, ale widzę że i ty za mną tęskniłaś.
-No pewnie, bo nikt mi nie dogryzał. Witaj w domu – zaśmiała się i usiadła na łóżku.
-Co za przywitanie. Jesteś cała?
-Dobierałeś się do mnie?
-Hawks pochlebiasz sobie. Powiedz mi co tu robisz?
-Powinnam.. wracać już.. do domu.
Chciała wstać jednak przytrzymał ją za nadgarstek.
-Wiesz że nie o to mi chodzi, chcę wiedzieć co się stało.
-A jak myślisz? Potrzebowałam oddechu.
Zrezygnowana z powrotem usiadła.
-Zostań tu do czasu wyprowadzki.
Nie odpowiadała a on znowu nie naciskał. Tą decyzję musiała podjąć sama, chociaż miał ochotę zmusić ją siłą by tu została. Zamknąć ją i nie wypuszczać. Chciał ją mieć tylko dla siebie. Egoistyczne myśli dopadały go ostatnimi czasy nazbyt często.
-Napijesz się piwa?
-A mogę zostać do rana?
-Zadajesz bardzo głupie pytania. Przecież muszę się dzisiaj do kogoś poprzytulać, cały tydzień był Tony, teraz twoja kolej.
-Chyba sobie żartujesz że będziesz się dostawiać.
-Nie sądziłem że będziesz się mnie bać, no trudno – uśmiechnął się zadziornie.
-Bać? Ja? – prychnęła – Idź po piwo, śpię z tobą.
Odpowiedziała tak hardo że zaśmiał się głośno i wyszedł z pokoju, po chwili wrócił z dwoma butelkami piwa wciąż się śmiejąc.
-Przestań już głupku. A teraz powiedz mi co tu robisz, przecież za dwa dni jest wesele Lindy.
-Przyjechałem po ciebie.
-Słucham?
-Proszę bądź tam ze mną. Brakuje mi twoich kąśliwych uwag na mój temat. I mam już dość Tony’ego i rodziców którzy zadręczają mnie tym, że cię nie przywiozłem.
Przez chwilę myślała. Chciała być z dala od domu, od matki, a Taylor dał jej doskonałą okazję.
-Pojadę pod warunkiem że gdy wstaniemy wybierzesz się ze mną na zakupy. Muszę kupić jakąś sukienkę.
-Rany nie sądziłem że pójdzie mi tak łatwo, zaskakujesz mnie coraz bardziej.
-Mam zmienić zdanie?
-Wstaniemy i pojedziemy coś wybrać – zignorował jej pytanie – idziemy spać?
Skinęła głową i odłożyła pustą butelkę. Poszedł w jej ślady. Leżeli w całkowitej ciemności nie za bardzo wiedząc jak się zachować. Odwrócił głowę w jej stronę.
-Dlaczego masz na sobie moją bluzę?
Poczuła wypieki na policzkach i cieszyła się że jej nie widzi.
-Wiesz że gdy mam kiepski dzień lubię się poprzytulać.
-Jestem do twojej dyspozycji.
-Mam już bluzę.
-O nie, nie, nie. Chodź.
Przyciągnął ją do siebie. Nie oponowała. Potrzebowała tego bardziej niż przypuszczała. Poczuła ciepło jego ciała, a może tak paliło ją własne ciało, tego nie wiedziała, ale też i nie miała zamiaru dłużej się nad tym zastanawiać. Gdy jego policzek znalazł się tuż przy czubku jej głowy na chwilę wstrzymała oddech. Miała dziwne odczucie że każdy kolejny dzień przybliżał ją do tego nieuniknionego. Do tego co nie może się wydarzyć. Bała się cokolwiek powiedzieć, odetchnąć.
To samo tyczyło się Taylora. Uwielbiał, wręcz kochał mieć ją w swoich ramionach, ale do czego to wszystko zmierzało? Może w końcu powinien się odważyć? Nie, nie! To niemożliwe. Pokręcił głową i przymknął oczy.
-Cieszę się że cię tu zastałem – wyszeptał.
Tylko to pamiętał zanim usnął. Te słowa wypowiedziane gdy ona już spała.