***
-Jessie przepraszam, nie
wiedziałem że Liam tu będzie.
Taylor patrzył z odrazą na
mężczyznę, który jedną ręką obejmował ładną blondynkę w długiej bordowej kreacji.
Co jakiś czas rzucał w ich stronę ukradkowe spojrzenie.
-Nic się nie stało. Nie mam
mu za złe że tak się to skończyło.
-Nie? – spojrzał na nią
zaskoczony.
-Nie.
Uśmiechnęła się promiennie.
-Co cię tak zmieniło?
-Czas. Rok to dużo czasu i
nic nie poczułam gdy go zobaczyłam, więc nie przejmuj się tym.
Po chwili podszedł do nich
Tony.
-No, no Jessie, zazdroszczę
mojemu bratu, że ma taką partnerkę. Rodzice całą ceremonię truli mi że
tworzycie wspaniałą parę. Miałem ich już serdecznie dość.
-Przestań – zaśmiała się –
jesteśmy tylko przyjaciółmi. Koniec gadania czas na przyjęcie.
Pociągnęła za rękę Taylora
i weszli do ogromnego namiotu. Otaczały ich bladoróżowe lilie w tak wielkiej
ilości, że zadawało się iż są w jakimś bajkowym ogrodzie. Na stołach pięknie
podane potrawy cieszyły podniebienie i oko, tworząc długie pełne barw rzeki. Tace
z kieliszkami szampana dźwięczały przebijając się przez muzykę. Większość ludzi
się bawiła, a po Lindzie i Samie nie było już śladu.
-Chodź, porywam cię na
chwilę.
Tony złapał ją w pasie i
zanim zdążyła zareagować znaleźli się na parkiecie. Poruszali się tak, jakby
tańczyli ze sobą od najmłodszych lat. I te uśmiechy. Taylor usiadł przy jednym
ze stolików i oparł się wygodnie nie spuszczając z nich wzroku. Nie
interesowały go spojrzenia kobiet pełne pożądania, pełne pragnienia.
Interesowała go tylko ona. To ona sprawiła że jego serce zabiło mocniej, to ona
sprawiła że chciało mu się żyć. Teraz nie mógł oderwać od niej swojego wzroku,
jakby został poddany jakiejś hipnozie. Po trzeciej piosence, gdy zaczynał się
wolniejszy utwór nie wytrzymał i wstał. Podszedł do świetnie bawiącej się pary.
-Odbijany, znajdź sobie
inną dziewczynę – zwrócił się do brata i już miał ją w ramionach – mam nadzieję
że nie masz mi za złe że wam przerwałem.
-Żartujesz? Mieliśmy właśnie
do ciebie dołączyć.
Przysunął ją bliżej siebie.
Poczuł jej idealnie gładką skórę i po jego ciele przeszły miliony ciarek.
-Cieszę się że jesteś tu ze
mną.
-Od tego są przyjaciele.
Jessie uśmiechnęła się do
niego promiennie. Wyglądała cudownie w sukience koloru jasnej pomarańczy. Włosy
miała spięte dużą różą tego samego koloru co sukienka. Lekko, kobieco i
cholernie pociągająco. Te słowa cisnęły mu się na usta widząc ją taką
zjawiskową.
-Twoja matka wie gdzie
jesteś?
-A myślisz że ją to
obchodzi?
-Wiesz co? Żadnych tematów
odnośnie rodziny i nauki. Mamy się dobrze bawić.
-No nareszcie sensownie
mówisz.
Czas
mijał nieubłagalnie szybko. Było już grubo po północy gdy po raz kolejny
wtuleni w siebie tańczyli jakiś spokojniejszy utwór. Czuła jego dłonie mocniej
oplatające się na jej talii. Starała się nie dopuszczać do siebie żadnych myśli,
ale to było silniejsze od niej. Była jak magnes od którego nie można było
odczepić drugiego magnesu, w tym wypadku tego ogarniającego ją szybkimi krokami
uczucia. Tylko że byli przyjaciółmi, którzy spędzali ze sobą wolne chwile,
którzy mogli na siebie liczyć więc dlaczego chciała czegoś więcej. Taylor
zawsze traktował ją jak przyjaciółkę, wiedziała że nic tego nie zmieni, a
jednak chciała tej zmiany. Potrząsnęła delikatnie głową odganiając wszystkie rozważania
jakie kłębiły się jej w głowie. Musiała o nim zapomnieć, by nie zepsuć tego co
ich łączyło. Wciąż sama siebie przekonywała, że to najlepsze wyjście. Bo tylko
on jej pozostał. Tylko on trzymał ją przy tym jej nędznym życiu. A słowa „By nie zepsuć tego co ich łączy” wryły
się w jej podświadomość.
-Coś się stało?
Ocknęła się z zamyślenia i
odsunęła. Spoglądał na nią uśmiechając się delikatnie. Serce Jessie w tym
momencie waliło jak oszalałe. Nawet na chwilę nie odpoczywając.
-Nie – wyjąkała – dlaczego
pytasz?
Znów ją przytulił.
-Bo milczysz od dłuższej
chwili.
Nie odpowiedziała wdychając
jego zapach. Gdy piosenka się skończyła odsunął się od niej.
-Będę cię musiał
przeprosić. Zaraz wrócę więc nie oddalaj się.
Uśmiechnęli się do siebie i
Jessica podeszła do baru. Zamówiła drinka. Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim
pośladku i gwałtownie się odwróciła. Za nią stał już dobrze podpity Darryl.
Wzrok miał mętny, oddech przesiąknięty alkoholem. Na dodatek był niemiłosiernie
spocony, o czym świadczyły duże plamy pod pachami.
-Nie mów że ci się to nie
podoba – wybełkotał.
-Radzę ci nie dotykać mnie
tymi swoimi łapskami.
-Uwielbiam takie kocice.
-Odwal się.
-Chcesz zarobić? – zaczął
niezgrabnie wyciągać portfel – zapłacę za taniec z dodatkiem. Musisz być w tym
niezła.
Miała dość. Błagała siebie
w myślach o to by się tylko nie rozkleić. Podeszła do Darylla i złapała go za
krocze. Jęknął z bólu.
-Dotknij mnie jeszcze raz a
pożałujesz – wysyczała wściekła.
Chciała uciec jak najdalej
stąd. Jak najdalej od tego faceta. Odwróciła się na pięcie i wyszła zostawiając
mężczyznę klnącego pod nosem. Po policzku pociekły jej łzy gdy brała swoją
torbę.
Droga na dworzec zajęła jej
pół godziny. W poczekalni siedziało tylko kilka osób, które teraz z
zaciekawieniem przyglądało jej się. Musiała naprawdę tragicznie wyglądać.
Weszła do toalety i spojrzała w lustro. Makijaż miała rozmazany, sukienka
ubrudzona. No super. Wyglądała jak jakaś ofiara gwałtu. Rozpłakała się jeszcze
bardziej, wyciągając koszulkę z torby.
Taylor
po raz kolejny rozglądał się wokoło. Nigdzie jej nie widział. Sprawdzał już
chyba wszystkie możliwe miejsca, ale na próżno. Wyszedł na zewnątrz i natrafił
na ledwo trzymającego się na nogach Darylla.
-Nie widziałeś może Jessie?
-Ta suka pożałuje.
Złapał go mocno za koszulę.
-Coś ty powiedział?
-Ona nadaje się tylko do
jednego i powiedziałem jej to. Chyba już dawno nikt jej ostro nie ze…
Nie dokończył. Uderzył go
tak mocno że mężczyzna strącił ręką stojący na niewielkiej kolumnie wazon z
kwiatami. Usłyszał głuchy jęk Darylla.
-Nie waż się nigdy tak o
niej mówić – wrzasnął z chęcią mordu w oczach.
Wsiadł do samochodu i
walnął pięściami w kierownicę. Ruszył z piskiem opon. Musiał ją odnaleźć, a
jedyne miejsce jakie przychodziło mu na myśl to dworzec autobusowy. Pędził jak
szalony mając nadzieję że zastanie ją na miejscu. Kwadrans później wpadł do
poczekalni. Zobaczył ją siedzącą w najdalszym rogu z opuszczoną głową. Podszedł
szybkim krokiem i przykucnął przed nią. Spojrzała na niego. Miała podpuchnięte
oczy, świadczące o tym, że jeszcze niedawno płakała. Ten widok ścisnął go za
serce. Przytulił ją mocno do siebie.
-Jessie przepraszam cię za
niego.
-Nie musisz, on miał rację
jestem zerem – wyszeptała czując zbierające się pod powiekami łzy.
-Przestań – przerwał jej
gwałtownie odsuwając ją od siebie i potrząsając delikatnie za ramiona –
przestań tak o sobie myśleć.
Kątem oka zauważył kobietę,
nawet nie ukrywającą tego, że scena której była świadkiem ją interesuje. Posłał
jej gniewne spojrzenie, po czym przeniósł wzrok z powrotem na dziewczynę.
-Chodź pojedziemy gdzieś.
-Jadę do domu.
-Do matki? Nie ma mowy.
Będzie tylko kolejna afera że wracasz w środku nocy. Chodź.
Złapał jej torbę i
pociągnął za rękę. Puścił ją dopiero gdy otwierał przed nią drzwi. Chwilę
później ruszyli. Raz po raz spoglądał na nią. Nie widział jej twarzy. Wpatrywała
się w widok za szybą zamknięta w swoim świecie.
-Masz ochotę coś zjeść?
-Nie.
-A masz w ogóle na coś
ochotę?
-Chcę iść spać.
Nadal nie odwracała głowy. Zobaczył
po lewej stronie wielki świecący napis MOTEL i skręcił. Dopiero wtedy spojrzała
na niego zaskoczona.
-Mówiłaś że chcesz spać, po
drugiej stronie jest pub. Wypijesz ze mną piwo i dam ci spokój. Pójdziesz spać.
Nie odpowiadając wyszła z
auta. Przeszli do recepcji i pierwsze co rzucało się w oczy to ogromne poroże
wiszące na ścianie. Za niewielkim kontuarem z jasnego drewna stała siwowłosa
kobieta z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
-Dobry wieczór pani, chcielibyśmy
wynająć pokój.
-Jeden?
-Tak, jeden. Na dwie noce.
-120$ .
Zapłacił. Kobieta podała mu
klucze i wyszli.
-Na dwie?
-Jutro jest tu pokaz rodeo i
ma zaśpiewać George Strait. Nie przepuścimy takiej okazji. Poza tym spędzisz
czas w miłym towarzystwie – z łobuzerskim uśmiechem otwierał przed nią drzwi.
-Za to ja nie jestem miłym
towarzy..
-Powiedziałem ci już coś –
znowu jej przerwał – ten sukinsyn powiedział to bo doskonale wie że dziewczyna taka
jak ty to za wysokie progi jak dla niego. Jessie przyjaźnimy się od dwóch lat,
jesteś cudowną osobą…
Podszedł bliżej. Na tyle
blisko że bez problemu mogła go pocałować. Przygryzła mocniej wargę.
-… rzuciłaś taniec?
-T-tak.
-Bo robiłaś to tylko żeby
wyrwać się od matki, zresztą sama doskonale wiesz co było powodem, chociaż
przyznam że potrafiłaś rozpalić faceta do czerwoności. Wybacz przejęzyczyłem
się, potrafisz rozpalić faceta..
Uśmiechnęła się delikatnie,
czując że teraz ona jest rozpalona. Była pewna że jej twarz przypomina kolorem
dojrzałego pomidora, ale mimo to nie spuszczała z przyjaciela wzroku.
-Jessie przestań wreszcie
przejmować się tym co myślą o tobie inni, miej wszystkich głęboko w dupie.
W tej jednej chwili
przypomniały jej się słowa Darylla, że tylko do jednego się nadaje. Znów
poczuła cisnące się do oczu łzy. A jeżeli on miał rację, jeżeli do niczego
innego się nie nadaje? Matka, Liam, Daryll, oni wszyscy mieli ją za zero, za
osobę która jest nic nie warta.
-Hej, znam ten wyraz
twarzy.
Głos mężczyzny wyrwał ją z
zamyślenia, jakby dopiero co dotarło do niej że stoi tuż przed nią.
-Hę?
-Co on ci powiedział?
-Nic takiego – spuściła
wzrok i nagle poczuła jego palce lekko unoszące jej podbródek. Wpatrywały się w
nią para czarnych jak węgiel oczu. Czuła się tak jakby zaglądał do
najgłębszego, do najdalszego zakątka jej duszy, czytając z niej jak z otwartej
talii kart.
-Jessie..
-Chciał mi zapłacić.
Zobaczyła jak jego szczęka
zacisnęła się. Widziała że jest wściekły.
-Sukinsyn – wysyczał po
czym przytulił ją mocno do siebie – przepraszam, przepraszam że mam takiego
znajomego.
-To nie twoja wina –
wyszeptała przecierając dłonią łzę, która jakimś cudem wydostała się spod
powieki – ludzie mają prawo do własnego zdania.
Odsunął ją od siebie i
spojrzał prosto w oczy. Dopiero wtedy zobaczył że płacze. Otarł jej kolejną
łzę.
-Proszę cię nie płacz.
Uwierz mi jesteś najwspanialszą dziewczyną jaką znam. Przede wszystkim nie
sądziłem że będę miał dziewczynę za przyjaciółkę.
W tej chwili nie pragnął
niczego innego jak tylko pochylić się i ją pocałować. Poczuć wreszcie jak
smakują jej usta. Poczuć je na swoich ustach. Dlaczego jego serce musiało
odezwać się właśnie przy niej, dlaczego tak usilnie chciało zniszczyć to co
jest pomiędzy nimi. Odsunął się powoli, resztkami sił przywołując do porządku.
-Idziemy na piwo. Koniec
dołowania się, muszę jakoś cię rozerwać. Chcesz się przebrać? Bo ja raczej
powinienem.
Wskazał na swoje ubranie.
Nadal był w eleganckiej koszuli i spodniach.
-Ja idę tak jak jestem.
Uwielbiał ją w takim
stroju. Prosta biała koszulka na ramiączkach kontrastowała z delikatnym miodowym
odcieniem jej opalenizny, a jasne jeansy idealnie uwydatniały jej kształty.
-Będę musiał wziąć ze sobą
broń, żeby nikt się do ciebie nie doczepił.
-Idź ty się lepiej
przebrać. Sama też potrafię się bronić.
-W to nie wątpię, do tego
ten cięty języczek.
-Idź już bo pójdę sama. Ale
obiecaj mi że wypijemy jedno piwo i wracamy. W sumie to jeżeli masz ochotę
zostać dłużej..
-Obiecuję jedno piwo i może
– przymrużył oczy jakby zastanawiając się nad czymś – może dwa tańce?
-Zatańczysz dla mnie?
-Mam zrobić striptiz? –
zaczął się powoli rozbierać – mogę już teraz.
Parsknęła śmiechem i
unosząc ręce do góry zaczęła się wycofywać w stronę drzwi. Widziała jak
kamizelka opadła tuż obok niego, zabierał się teraz za guziki koszuli. Wzrok,
który jej w tym momencie posyłał sprawił że głośno przełknęła ślinę.
-Ja wychodzę.
-Czekaj, dopiero się
rozkręcam – zaśmiał się.
-O tak. Porobię zdjęcia i
posprzedaję twoim fankom na uczelni. Za te pieniądze kupię sobie ferrari.
-Dobra dobra, idę się
przebrać. Żałuj.
-Już żałuję.
Taylor z uśmiechem zniknął
za drzwiami. Oparła się drżącą dłonią o ścianę i starała się uregulować oddech.
Była spanikowana i przerażona. Nie chciała tak na niego reagować. Po prostu nie
chciała. Chciała żeby było tak jak przed rokiem, tak jak jeszcze sześć miesięcy
temu. Myśli pochłonęły ją tak bardzo że nie usłyszała jak mężczyzna przystanął
przy niej.
-Wiedziałem że będziesz żałować.
Podskoczyła jak oparzona.
Stał przed nią w jeansach i czarno-białej obcisłej koszulce. W dodatku ten jego
rozbrajający uśmiech.
-Będziesz mieć mnie kiedyś
na sumieniu, dostane przez ciebie zawału.
Chwycił ją za rękę i
pociągnął w stronę pubu. Robił tak od początku jak się poznali, ale od ponad
roku towarzyszy temu szybsze bicie jego własnego serca, dziwne uczucie w
brzuchu i totalny mętlik w głowie. Usiedli przy wolnym stoliku. Było sporo
ludzi. Część tańczyła, część siedziała rozmawiając i śmiejąc się w głos a
jeszcze inni ujeżdżali byka i grali. Zaraz przy nich pojawiła się skąpo ubrana
kelnerka.
-Co podać? – uśmiechnęła
się promiennie do Taylora.
-Dwa piwa.
Po chwili dziewczyna
oddaliła się a on spojrzał na chichoczącą przyjaciółkę.
-No co?
-Nic – zakryła dłonią usta
by się nie roześmiać.
-To co cię tak bawi?
-Uwielbiam widok tych
kobiet wpatrzonych w ciebie jak w coś świętego.
-Przesadzasz Jessie.
-Spójrz – przysunęła się
bliżej i wskazała ruchem głowy w stronę kelnerki.
Stała przy barze rozmawiając
z barmanką, która w tym momencie spoglądała na parę.
-Idę o zakład że rozmawiają
o tobie.
-To dajmy im więcej tematów
do rozmów – uśmiechnął się delikatnie dotykając jej policzka.
Wstrzymała oddech.
Wcześniej wybuchłaby śmiechem lub podjęła grę, ale teraz nie wiedziała jak się
zachować. Był tak blisko, że niemal czuła jego oddech na swojej twarzy. Czuła
serce próbujące wyrwać się jej z piersi. Czuła jego ciepłą dłoń głaszczącą jej
zapewne czerwony policzek, a zaraz potem wsuwającą się w jej włosy. Nakręcał na
palca kosmyki jej włosów uśmiechając się przy tym delikatnie Musiała coś
zrobić. Cokolwiek. Zaśmiała się nerwowo.
-Uspokój się. Ja chcę
żyć.
-Taka waleczna laska i się
boi? No, no.
-Ja? – odsunęła się od
niego wskazując na siebie palcem – ja się boję? O nie, nie. Jestem Jessica
Hawks. Ja się niczego nie boje.
Jej teatralny ton rozbawił
go. Nie mógł się powstrzymać. Zaśmiewali się do momentu aż kelnerka nie
postawiła przed nimi dwóch butelek piwa.
-Coś jeszcze państwo sobie
życzą?
-Masz jeszcze na coś ochotę
kochanie? – Taylor spojrzał na Jessie z rozbrajającym uśmiechem, która
wpatrywała się w niego z zakłopotaniem.
-Nie dziękujemy.
Jessica kierowała wzrok na
dziewczynę, jednak ta nie raczyła nawet odwzajemnić uśmiechu. Gdy odeszła od
stolika Jessica kopnęła chłopaka w kostkę.
-Auć .. a to za co?
-Za strojenie sobie żartów.
-Ostatnio strasznie spięta
jesteś.
Nie odpowiedziała
przechylając butelkę. Zaraz do jej gardła dostał się gorzki trunek. Pod jego
spojrzeniem nie była w stanie się na niczym skupić. Jej umysł pracował teraz na
najwyższych obrotach, próbując chociaż na moment przestać myśleć o jednym.
-Widziałem że rozmawiałaś z
Liam’em.
-Tak. Przepraszał za to jak
ze mną postąpił i chciał się spotkać.
-Spotkać? – powtórzył
zdezorientowany.
-Yhm. Do reszty zwariował.
-Zgodziłaś się?
Spojrzała na niego
zaskoczona.
-Nie sądziłam że tak mało
mnie znasz. I ty śmiesz nazywać się moim przyjacielem?
Zaśmiała się trącając go
palcem wskazującym w ramię.
-Myślałem że może będziesz
chciała z nim pogadać.
-O nie, dał mi jasno do
zrozumienia rok temu. Poza tym nie wiem czym się kierowałam spotykając się z
nim.
-Zdecydowanie zasługujesz
na kogoś lepszego.
-Dzięki. I przepraszam że
zepsułam ci zabawę.
-To nie ty ją zepsułaś
Jessie. Nie mówmy już o tym. Masz ochotę zatańczyć? Czy wracamy do motelu?
-Ja już bym wróciła ale
jeżeli masz chcesz zostać..
-Marudzisz Hawks.
Dopili piwo i po chwili
znaleźli się w pokoju. Otworzyli sobie po jeszcze jednym i usiedli na łóżku.
Wahał się z pytaniem, które ciągle go nurtowało. Jakby bał się tego co usłyszy.
W końcu ciekawość zwyciężyła. Spojrzał na dziewczynę. Była blisko. Wziął
głęboki oddech.
-Jessie dlaczego akurat
Liam?
-Co?
Pytanie zaskoczyło ją. Jej
wzrok napotkał oczy chłopaka i spuściła wzrok.
-Dlaczego Liam?
-To znaczy?
-No jaki był?
Usiadła po turecku i zaczęła obracać butelką w
dłoni.
-Jaki był? Dobre pytanie.
Dlaczego chcesz wiedzieć?
-Nigdy o tym nie mówiłaś,
ciekawiło mnie dlaczego taka twarda sztuka jak ty jest z kimś takim.
-Najwidoczniej nie jestem
taka twarda.. – westchnęła – gdy zaczęliśmy robić zlecenia dla twojego taty,
sama nie wiem jak to się stało że Liam mnie oczarował. Chyba podświadomie
pragnęłam mieć taką bliską osobę. Prawił mi komplementy, zaskakiwał, był taki
hmm.. inny ale to były tylko pozory by zaliczyć kolejną laskę i udało mu się –
spuściła wzrok – a gdy się zabawił to zakończył ten nasz niby związek, mówiąc
że nie mam tego czegoś. Nie cierpiałam, bo przyzwyczaiłam się do tego że jestem
sama..
-Jessie nie jesteś sama.
-Wiem – uśmiechnęła się i
położyła głowę na jego kolanach – jesteś cudowny. Nawet nie wiesz ile znaczy
dla mnie przyjaźń z tobą.
Pogładził ją po głowie.
-Dlaczego wtedy mi nie
powiedziałaś prawdy odnośnie tego jak z tobą postąpił?
-A jakbyś zareagował?
-Tak jak na mężczyznę przystało,
zabiłbym go – uśmiechnął się zadziornie.
-Strasznie dużo ludzi z
mojego otoczenia chcesz zabić.
-Bo nie pozwolę by ktoś cię
krzywdził.
-Mam osobistego rycerza w
lśniącej zbroi..
-.. który będzie cię bronić
do końca swoich dni – dokończył teatralnym tonem i oboje zaśmiali się głośno.
Godzinę później Jessie
usnęła z głową na ramieniu Taylora. Dzisiejszy dzień wymęczył ją i chłopak
doskonale zdawał sobie z tego sprawę, żałował tylko że musiała przeżyć taką
sytuację. Gdyby mógł pozbyłby się wszystkich którzy skrzywdzili, bądź też źle
myśleli o Jessie, by tylko ją chronić. Chora myśl, ale za dużo nacierpiała się
już w swoim życiu. Delikatnie osunął się wraz z dziewczyną na poduszki i po
chwili przymknął oczy. Zanim zasnął jeszcze raz na nią spojrzał, ten ostatni
raz.
***
Spojrzała
w stronę łazienki. Stał w drzwiach w wytartych jeansach i jasnej koszulce.
Uniósł wzrok i dopiero wtedy ją zobaczył. Kowbojki, długie nogi, obcisłe
jeansowe spodenki, biała koszulka na ramiączkach z napisem ‘Rodeo Austin’,
potem już tylko widział jej cudownie zarumienioną buzię. Loki opadały jej na
ramiona i piersi. Wpatrywał się w nią nie wiedząc co powiedzieć.
-Higgins przestań się
gapić.
-Myślałem że już się do
tego przyzwyczaiłaś – podszedł do szafy i wyciągnął z niej biały kowbojski kapelusz
z brązowymi emblematami – tego brakuje do całości.
Nałożył na jej głowę
kapelusz i uśmiechnął się pod nosem.
Przejechała palcami po
delikatnym zamszu. Poczuła zapach nowości i drzewa sandałowego? Sama dokładnie
nie wiedziała ale ta kombinacja jej się spodobała. Przejrzała się w lustrze
przykręconym niezgrabnie do drzwi szafy.
-Dzięki.
-Idziemy?
Skinęła głową i chwyciła
jego wyciągniętą dłoń. Uwielbiała ten dotyk. Zastanawiała się czy gdyby nie
wypadek to czy czułaby teraz to co czuje. Najwidoczniej potrzebowała takiego
bodźca, który uświadomił jej kim był dla niej Taylor. Nie żałowała. Nie
żałowała myśli poświęconych jemu, nawet wtedy gdy było ich zdecydowanie za
dużo.
Poruszali
się za ludźmi w kolejce. Już po kilku minutach byli w środku. Znajdowali się w
ogromnej hali, zewsząd słychać było śmiechy i gwar przybyłych, spragnionych
dodatkowej adrenaliny. Wokół areny znajdowało się kilka rzędów ławek
wznoszących się w górę tak, by każdy mógł obejrzeć pokaz umiejętności. Rozejrzała
się. Pierwszy raz znalazła się na rodeo i każdy szczegół przyciągał jej uwagę.
W powietrzu unosił się zapach koni, siana, ziemi. Miejsce to od razu jej się
spodobało. Taylor ciągnął ją w stronę ławek ale nie zwracała na niego uwagi,
oczarowana tym wszystkim co się naokoło działo. Czuła tylko jak mocniej ścisnął
jej dłoń. W końcu zajęli miejsce w rzędach znajdujących się gdzieś pośrodku.
Spojrzała na wielki telebim zawieszony nad areną, gdzie widać było publiczność.
Machali uśmiechając się radośnie. Szczęśliwi, że kamera wreszcie ich uchwyciła.
Zaśmiała się cicho zwracając tym samym uwagę Taylora.
Przyglądał jej się i nie
mógł wyjść z podziwu. Wyglądała jak dziecko, które pierwszy raz znalazło się w
cyrku, albo w zoo. Przyjemnie było patrzeć na jej rozpromienioną twarz. Nadal
trzymał jej dłoń. Wcale nie miał zamiaru jej puszczać.
-‘Proszę państwa jako pierwszy z numerem 72 pojawi się Tom McFarland – usłyszeli
z głośników i spojrzeli na telebim.
Tym razem na ekranie
pojawił się mężczyzna z włosami do ramion. Czarny kapelusz przysłaniał jego
oczy, jednak reszta twarzy wyrażała skupienie. Poprawiał się na koniu, który
niespokojnie wiercił się w boksie. Usłyszeli dźwięk otwieranej bramki i zegar
ruszył. Tumany kurzu wznosiły się z każdym podskokiem konia, próbującego
zrzucić jeźdźca. Było to niezłe wyzwanie zarówno dla mężczyzny jak i dla konia.
Ani jedno ani drugie nie miało zamiaru odpuścić. Koń wierzgał, a on wciąż
siedział w siodle. Zegar odmierzył osiem sekund i po chwili Tom był już na
ziemi machając do wiwatującego i bijącego brawo tłumu. Wtedy dopiero przeniosła
wzrok na przyjaciela.
-Masz ochotę się czegoś
napić?
-Ja pójdę.
-Nie, nie, tym razem to ja
stawiam. Piwo?
-Jedno mogę się napić.
-W takim razie za chwilę
wracam.
Odprowadził ją wzrokiem i
po chwili już oglądał kolejne zmagania na koniu.
Jessie
podeszła do kolejki przy jednym ze stoisk. Skwierczały tu kiełbaski i bekon, a
piwo dosłownie lało się strumieniami. Wszystko było takie nowe, nieznane, jakby
nie z jej świata. A jednak nie wszystko..
-Witaj piękna.
Usłyszała szept przy uchu i
poczuła zapach alkoholu. Odwróciła gwałtownie głowę. Doskonale wiedziała do
kogo należał głos. Przystojny, opalony z pięknym uśmiechem. Tylko, że na nią to
wszystko już nie działo. Był czas kiedy myślała że Liam jest inny niż ci
wszyscy, że był kimś z kim mogłaby stworzyć jakieś jutro.
-Nie nazywaj mnie tak.
-Kiedyś ci się to podobało.
-Chyba wczoraj wyraziłam
się jasno – syknęła strzepując jego dłoń z jej ramienia.
-Umów się ze mną.
-Ja chyba śnię. Czy ty
jesteś aż tak głupi że nie rozumiesz co oznacza słowo ‘nie’?
-Jesteś z Taylorem?
-Nie twój interes.
Wyminęła go i z dwoma
piwami skierowała się w stronę widowni. Po chwili już była przy Taylorze.
Uśmiechnął się na jej widok.
-Co tak długo?
-Liam.
-Jest tutaj? – wyglądał na
zaskoczonego.
Skinęła głową parząc przed
siebie.
-Zrobił ci coś?
-No coś ty – odwróciła się
gwałtownie w jego stronę – znasz mnie, nie byłby w stanie nic mi zrobić.
-Poza tym masz tu mnie.
Uśmiechnęła się delikatnie
i oparła głowę o jego ramię.
-Wiem..
Godzinę później wychodzili
w najlepszych humorach. Jasne niebo jakim cieszyli się do niedawna zostało
przysłonięte przez ciemniejsze chmury. To dzięki tym chmurom bawiący się
dostali garstkę chłodnego powietrza. Upragnionego chłodu. W tle dało się słyszeć
piosenkę ‘That’s My Man’. Kierowali
się w stronę sceny na której stała wysoka blondynka o pięknym uśmiechu. Ubrana
w brązowe kowbojki i sukienkę w kwiaty odsłaniającą jej ramiona, prezentowała
się wprost nieziemsko. Jej głos rozchodził się po placu na, którym została
urządzona cała ta impreza, z taką siłą że niektórzy wstrzymywali oddechy.
Jessie poruszała delikatnie
wystukując dłonią rytm, jej usta poruszały się wraz ze śpiewanym tekstem.
Wpatrywała się to w ludzi to w dziewczynę na scenie. Musiała przyznać że
potrafiła skraść serca wszystkim znajdującym się w zasięgu jej głosu. Zaraz na
scenie pojawił się George Strait, który swoimi utworami podniósł nawet
najbardziej leniwą jak i wymagającą część publiczności. Skakali, śmiali się,
śpiewali razem z nim. Gdy skończył swój występ, jego miejsce zajęła ta sama
blondynka co przed godziną. Tym razem jednak, przez to że był już wieczór,
śpiewała ballady i wtedy to, przy jednej z takich ballad Jessie poczuła ramiona
Taylora obejmujące jej ramiona. Wzrok zatrzymał się na jego dłoniach. Dłoniach
silnych a zarazem delikatnych. Dłoniach, których dotyku była spragniona. Ckliwa
piosenka podsycała ckliwe obrazy i scenariusze. Odwróciła głowę w jego stronę.
Uśmiechnął się delikatnie i po chwili policzkiem oparł się o jej głowę.
Kołysali się powoli, tkwiąc w tym przyjemnym dla nich obojga, uścisku.
Mógłby przysiąc że wyczuwał
jej serce bijące w zawrotnym tempie. Mógłby też przysiąc że oddychała ciężko.
Równie dobrze mogło mu się tylko wydawać, bo w końcu on sam tak się zachowywał.
Przyłapał się na tym, że pragnął tych samych oznak u niej, co u siebie.
Utwór się kończył, a on
nadal nie wypuszczał jej ze swoich ramion.
-Higgins czy ty się do mnie
przystawiasz? – wyszeptała nagle.
-Bo to pierwszy raz.
Jej ramiona poruszyły się
szybko. Dotarł do niego jej cichy śmiech. Dwa lata temu niewiele się
uśmiechała, niewiele było momentów kiedy była radosna. Śmiał nawet powiedzieć
że nie żyła, była jak zombie, z tą różnicą że odczuwała tylko ból, związany ze
wspomnieniami o ojcu, ból związany z matką, katującą ją przy nadarzających się
okazjach. Potrafiła walczyć o swoje, ale nie żyła. Teraz to co innego. Prawie
zawsze była uśmiechnięta, pogodna, radosna. Czerpała z życia tą radość, której
wcześniej nie znała.
Obserwowała tulące się do
siebie pary. Niektóre całowały się nie zważając na otaczający ich świat.
Najwidoczniej dla nich istnieli tylko oni sami. Tuż przy stoisku z piwem
zobaczyła Liama. On też ją dostrzegł. Rysy jego twarzy stężały, a Jessie
doskonale wiedziała co było przyczyną. Kto był przyczyną. W takim razie Taylor
musiał go już wcześniej zobaczyć.
Odchyliła się delikatnie do
tyłu przechylając głowę w lewo i napotkała czarne tęczówki.
-Doprowadziłeś go tym do
szaleństwa.
-Kogo? I czym?
-No Liama, przecież go
widziałeś.
-Nie widziałem.. – zawahał
się na chwilę, po czym wyraz jego twarzy zmienił się – zaraz, ty myślisz że
przytuliłem cię przez niego?
Zdziwiła się. Niemal była
tego pewna, a teraz nie wiedziała co się dzieje. Dodatkowo ten jego ton. Stała
tuż przed nim. Widziała jak zacisnął dłonie w pięści.
-Hawks widocznie nie znasz
mnie tak dobrze jak mi się wydawało..
-.. ale..
-Liam już zniknął – burknął
odwracając się do niej plecami – powinniśmy już wracać, jest po dziesiątej.
I odszedł nawet na nią nie
czekając. Stała tam jeszcze przez chwilę wpatrując w jego plecy, oddalające się
z każdym krokiem. Nie dochodziło do niej nic z tego, czego była świadkiem tuż
przed minutą. To było dla niej tak niezrozumiałe, że nie myślała nawet o tym by
zagłębić się w tym problemie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę motelu.
Gdy weszła do pokoju Taylor już wynosił torby pakując je po kolei do bagażnika.
Przez całą powrotną drogę
nie odzywali się do siebie. Dopiero gdy dojeżdżali do domu Jessie nie
wytrzymała.
-Taylor daj spokój przecież
nie pierwszy raz udawałeś że coś nas łączy, żeby odstraszyć facetów. A tu nagle
się obrażasz?
-Nie obraziłem się –
westchnął siląc się na uśmiech.
-To o co chodzi?
Nawet nie zauważyła kiedy
zaparkował pod jej domem. Rozejrzała się.
-Cholera zapomniałem,
przepraszam.
-Nie ma sprawy matka pewnie
śpi – spojrzała w okna, ale w żadnym z nich nie paliło się światło, z powrotem
przeniosła wzrok na przyjaciela – o co chodzi?
-Nie zawsze jakiś facet czy
jakaś dziewczyna jest przyczyną tego że cię przytulam. Lubię to robić.
Bezinteresownie.
-Wiem. Wybacz mi –
uśmiechnęła się szeroko poruszając śmiesznie brwiami.
Nie wytrzymał długo z
powagą na twarzy. Kąciki jego ust drgnęły, a po chwili uniosły się ku górze.
Odpięła pasy i przytuliła się do niego. Nie oponował. Przyjmował od niej każdy
przejaw czułości, każdy czuły gest. W końcu odsunęła się. Oboje wysiedli.
Wyciągnął jej torbę i postawił tuż obok jej nóg.
-Może pomóc ci z nią?
-Już i tak dużo dla mnie
robisz. Dziękuję za ten czas.
-Przestań gadać głupoty,
miałem szansę poprzytulać się.
-To teraz też ci ją dam.
Zanim zdążyła rozłożyć
ramiona, już tkwiła w jego silnym uścisku. Znowu ten zapach. Uwielbiała go. Dla
niej nikt nie pachniał równie męsko jak Taylor. Zaciągnęła się nim, mając
nadzieję że utrwali jej się w pamięci. Że zawsze już będzie go pamiętać.
Odsunął się, jednak nie
poluźnił uścisku. Pochylił się i pocałował ją w policzek. Dopiero po chwili
uświadomili sobie że próbują przedłużyć tą chwilę. Cały czas jego policzek
stykał się z jej policzkiem. Czuła jego oddech na skórze, ciepły, wręcz gorący.
Musiała coś zrobić.
-Jest już późno –
odchrząknęła unikając jego wzroku.
-A tak.. to dobranoc.
Cmoknął ją i pośpiesznie
wsiadł do auta. Zaraz po tym zniknął za zakrętem. Teraz czekał ją powrót do
rzeczywistości.
Weszła
do domu i od razu w progu rzuciła jej się w oczy butelka wódki. Zaklęła pod
nosem. Miała nadzieję że matka już śpi. Ale znając swoje szczęście to afera
wisiała w powietrzu. I nie myliła się. Matka stała w oknie. Ta naprawdę nogi
ledwo podtrzymywały jej ciężar ciała, były jak z waty. Spojrzała mętnym
wzrokiem w jej kierunku. Zapewne widziała jak Taylor ją przywiózł i jak żegnali
się pod domem.
-A więc to jest ten któremu
dajesz?
Usłyszała te słowa i
poczuła się tak jakby matka dała jej w twarz. Dlaczego to ją zdziwiło? Przecież
odkąd pamięta to tak była traktowana.
-To mój kolega.
-Widzę że nie jesteś taka
głupia na jaką wyglądasz skoro umiesz się ustawić. Dobry samochód, pewnie ma
pieniądze, płaci ci chociaż..?
-Przestań – warknęła.
-Coś ty powiedziała?
Kobieta szła w jej kierunku
jednak Jessie stała nieruchomo.
-Powiedziałam przestań.
Wtedy poczuła pierwszy
cios, spodziewała się go, ale i tak zabolało. Przyłożyła do pieczącego miejsca
dłoń, jednak w tym samym momencie spadł na nią drugi cios który przeciął jej
wargę. Upadła na kolana. Na podłogę spadła kropla krwi. Potem druga.
-Twój ojciec w grobie się
przewraca widząc jaką dziwkę spłodził – krzyknęła.
Tym razem Jessie wstała.
Wściekłość i ból miała wypisaną na twarzy, co nie zraziło jej rodzicielki. Nie
chciała tego słuchać. Uciekła do swojego pokoju, jak tchórz. Łoskot zamykanych
z trzaskiem drzwi kołatał jej się w głowie wraz ze słowami które wykrzyczała
matka. Słyszała walenie do drzwi. Nie była głupia by je otworzyć, wątpiła czy
wtedy by przeżyła. Po twarzy kapały łzy, bólu, wstydu i goryczy która ją
ogarnęła. I te raniące wciąż słowa.
-Otwieraj dziwko! –
wrzeszczała – jesteś zerem! Jesteś nikim!
Słyszała obijające się o
szybę pierwsze krople deszczu, ale nie zawahała się. Otworzyła okno.
-Twój ojciec sam by się
zabił gdyby widział co z ciebie wyrosło.
To były ostatnie słowa,
które do niej dotarły. Potem usłyszała szum ulewy i poczuła mokrą trawę
sięgającą jej kolan. Musiała dotrzeć do jedynego bezpiecznego miejsca które
znała.
Spojrzał
na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. Przecież ledwo co się położył. Pukanie
powtórzyło się więc wstał z łóżka i założył spodnie. Nie zaprzątał sobie nawet
głowy by poszukać koszulki. Otworzył drzwi. Przed nim stała Jessica, zapłakana,
z pękniętą wargą na której już zdążyła zaschnąć krew, z czerwonym opuchniętym
policzkiem w dodatku przemoczona do suchej nitki. W ręku kurczowo ściskała
niewielką torbę.
-O Boże Jessie wchodź, co
się stało?
Był przerażony jej
widokiem. Wprowadził ją do mieszkania i zamknął za nią drzwi.
-Bo.. ja.. ja nie
wiedziałam.. gdzie mam iść.. – rozpłakała się na dobre.
Przyciągnął ją do siebie i
mocno przytulił.
-No już cii… Co się stało.
Matka?
Skinęła głową nie
przestając płakać.
-Pewnego dnia ją zabiję –
wysyczał – mówiłem ci żebyś się już dawno od niej wyprowadziła. Jessie mam tu
pokój, przecież wiesz. Może być twój choćby od zaraz. I tak za miesiąc
wynajmiemy coś razem i oderwiesz się wreszcie od niej.
-Wiem.. ale.. – szlochała –
to moja.. matka..
-… która traktuje cię jak
śmiecia – przerwał jej – koniec z tym, jutro pojedziemy po twoje rzeczy.
-ale..
-Nie ma żadnego ale. Zostajesz
tutaj.
-Dziękuję.
Dopiero teraz uświadomiła
sobie że przytula się do nagiego torsu chłopaka. Czuła szaleńcze bicie jego
serca, czuła bijące od niego ciepło. W dodatku ten jego zapach, męski,
podniecający. Odsunęła się zawstydzona, starając za wszelką cenę unikać jego
wzroku.
-Chodź zaparzę ci herbaty.
Skierowali się do kuchni i
wstawił wodę.
-Jesteś cała mokra. Masz
coś na przebranie?
Pokręciła głową czując
zbierające się pod powiekami łzy. Wyszedł do swojego pokoju i po chwili wrócił
z koszulką w dłoni. Kilka minut zajęło jej doprowadzenie się w miarę do
porządku. Nie usłyszał kiedy weszła, więc gdy ją zobaczył zamarł. Dosłownie.
Koszulka, którą jej dał kończyła się tuż poniżej linii bioder. Jej smukłe, gołe
nogi przykuwały uwagę. Wprost nie mógł oderwać od niej oczu. Przecież widział
ją w stroju kąpielowym, przecież widział ją tańczącą w klubie, ale ten widok
był o wiele bardziej urzekający. Dosłownie dało się wyczuć emanujący z niej
erotyzm. Odchrząknął.
-Jesteś głodna, mam coś
przygotować?
-Nie, dzięki.
Stali na wprost siebie.
Jedno przy jednym blacie, drugie przy drugim. Żadne się nie poruszyło. Jessie
nie potrafiła na niego spojrzeć. Patrzenie na jego ciało oznaczało dla niej
pewnego rodzaju wewnętrzny ból, ból że to nie jej dane będzie go zasmakować. To
tak jakby ktoś wbijał w jej serce miliony małych, cienkich igiełek. Ciągle o
nim myślała, był w każdej jej myśli. A przecież z całej siły starała się wybić
go sobie z głowy. I dlaczego myślała o bólu związanym z inną kobietą u boku
Taylora, jak miała na głowie inne problemy? Upiła łyk herbaty. Gorący napój
rozlał się przyjemnym ciepłem po jej wnętrzu, ukajając nerwy.
-O co poszło?
-Standardowo.
Podszedł bliżej i dotknął
jej wargi potem policzka.
-Boli?
-Nie – wyszeptała –
człowiek potrafi się przyzwyczaić nawet do najgorszych rzeczy.
-Ale ty nie zasługujesz na
takie traktowanie. Poszło o mnie, prawda? Że cię w nocy przywiozłem?
-To było na początku, a
potem.. – przygryzła wargę i syknęła z bólu - .. potem powiedziała, że tata..
Na policzkach pojawiły się
łzy.
-.. że cieszy się że tata
zmarł, bo sam by się zabił gdyby zobaczył jaką dziwkę spłodził..
Już się nie powstrzymywała.
Ukryła twarz w dłoniach i zalała się łzami.
-Jessie..
Usłyszała jego głos przy
uchu.
-.. twój tata jest z ciebie
dumny.. jest dumny że tak dzielnie znosisz te wszelkie obelgi, te szykany.
Kochał cię i nadal nad tobą czuwa. Nie pozwól by ktokolwiek cię złamał. By
ktokolwiek cię zmienił..
Powoli
odsunął jej ręce od twarzy i przytulił ją. Wciąż była roztrzęsiona. Po chwili uniósł
jej podbródek by spojrzeć w zapłakane oczy, wpatrywała się w niego raz po raz
pociągając nosem. Wielkie krople spływały po jej policzkach kończąc swój żywot na
koszulce. Delikatnie otarł jej łzy i pochylił się nad nią. Pocałował ją.
Najpierw nieśmiało, sprawdzając jaka będzie jej reakcja ale Jessie, nawet gdy
powoli językiem rozchylił jej wargi, nie cofnęła się, a wręcz przeciwnie, całkowicie
poddała się uczuciu do niego. Jej usta, tak jak przypuszczał były niesamowicie
kuszące i miękkie. Jego dłonie mocniej zacisnęły się na jej twarzy. Z każdym
pocałunkiem wpijał się w nią bardziej, rozpalając płomień jaki tlił się w nich
od dłuższego czasu. Uniósł ją lekko i posadził na blacie. Jej nogi oplotły go w
pasie, jakby nie chciała go już nigdy wypuścić, jakby do końca świata chciała
go przy sobie zatrzymać, tylko dla siebie. Dłonie Taylora po chwili znalazły
się pod jej koszulką, dotykał jej aksamitnie gładkiej skóry, pieścił zachłannie
jej ciało, a już kilka sekund później koszulka leżała na ziemi. Odchyliła głowę
i jęknęła cicho gdy językiem zaczął zostawiać wilgotne ślady na jej szyi. To mu
wystarczyło. Podniósł ją i nie przerywając pocałunków zaniósł do sypialni. Ułożył
ją na łóżku i spojrzał na jej nogi, brzuch, piersi, ich oczy spotkały się.
Wzrok miał przepełniony dziką żądzą, której nie potrafił pohamować, jakby nagle
nie myślał o niczym innym jak tylko o jej ciele, o najbliższych minutach. Oddychali
ciężko. Miał jeszcze szansę się wycofać, mógł jeszcze przerwać, przeprosić za
zachowanie ale nie chciał, chyba nawet za cenę przyjaźni. Pragnął z nią być.
Wierzył w to że będą razem. Pochylił się i pocałował ją. Z pożądaniem. Z namiętnością.
Niespiesznie ściągali z siebie resztki garderoby, jakby czekali na to, aż
któreś zrezygnuje, aż któreś znajdzie jeszcze w sobie resztki zdrowego
rozsądku. Nic takiego nie nastąpiło. Czuł jak drżała, mimo że jej ciało było
gorące, zresztą tak jak i jego. Jej jęki, jej zaciśnięte niejednokrotnie na
pościeli dłonie, jej palce wbijające się w jego plecy, do tego drobne kropelki
potu na jej skórze migoczące w delikatnym blasku niewielkiej lampki, to
wszystko podniecało go do granic wytrzymałości. W tym momencie jego receptory
wariowały ze szczęścia, z żaru jaki go ogarnął. Nie byli już w stanie się
kontrolować. Ta noc była dla nich obojga długa, przesiąknięta najrozmaitszymi
uczuciami. Ta noc była idealna. Gdy przed świtem usypiali wtuleni w siebie oboje
myśleli nad tym co przyniesie nowy dzień. On wierzył że gdy wyzna jej miłość
nic nie będzie w stanie ich rozdzielić, ona była panicznie przekonana że
zniszczyła wszystko. Jej iskierka zgasła.