czwartek, 25 lipca 2013

rozdział *33




Wróciłam, znowu :D. Dopadł mnie leń, taki wakacyjny, wybaczcie :)
Kolejny rozdział.. hmmm.. sama nie wiem kiedy się pojawi, postaram się napisać go jak najszybciej. 
Nie zanudzam i życzę miłych i słonecznych wakacji :***










***

         Jessie przebudziła się jako pierwsza. Czuła ciepły oddech na włosach, gdy odwracała powoli głowę. Taylor jeszcze spał, więc nie chciała go budzić, chociaż miała na niego tak wielką ochotę, że z ledwością powstrzymała bieg swoich myśli. Najciszej, jak tylko się dało, wstała z łóżka i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiś ciuchów nadających się do porannego paradowania po domu. Tuż koło fotela zauważyła swoją torbę i już po chwili ubrana w czarne legginsy i rozciągnięty, ulubiony sweter, podążała w stronę kuchni. Miała nadzieję, że o tej porze nie zastanie tam nikogo i nie pomyliła się. Potrzebowała chwili dla siebie. Od wczoraj, jak tylko wrócili, oświadczyli rodzicom Taylora, że się pobierają. Nigdy nie widziała tak wielkiej radości, malującej się na ludzkich twarzach. Nigdy nie sądziła, że mogą być aż tak szczęśliwi.
Chwyciła za kubek z czarną parującą cieczą. Kawa. Której nie piła od kilku dobrych lat, była teraz czymś, czego zapragnęła. Ot tak. Usiadła na schodach przed domem. Rześkie powietrze owiało jej skórę, gdy zapatrzyła się na widok przed sobą. Słońce powoli starało się przebić przez drzewa, wydłużając ich cienie. Widziała w oddali mgły unoszące się, zapewne nad jeziorem i zapragnęła tam być. Przyroda budziła się do życia, a ona już podziwiała jej poczynania.
Jej wzrok skupił się teraz na błyszczącym kamieniu na jej palcu. Nadal tam był. Nie był jej wymysłem, pięknym snem. Był prawdziwy. Odstawiła kubek i przejechała palcem po jego nierównej powierzchni.
-Mam nadzieję, że nie zastanawiasz się nad tym czy dobrze zrobiłaś?
Podskoczyła wystraszona, słysząc za sobą głos.
-Jak tak dalej pójdzie, to zejdę na zawał zanim powiem sakramentalne tak.
Taylor usiadł obok wpatrując się w nią. Promieniała. Jeszcze nigdy nie była tak piękna, jak właśnie tego poranka. Aż zaparło mu dech w piersiach. Oparła głowę na jego ramieniu, splatając ich dłonie.
-I dla twojej wiadomości, wiem że zrobiłam dobrze..
-Hawks. Swoją drogą jeszcze trochę i nie będę używać już tego nazwiska względem ciebie – zaśmiał się cicho – ale jest coś, co dla mnie zrobisz.
Uniosła głowę i spojrzała zaskoczona na niego.
-Przyrzekłaś mi to rok temu..
-Co?
-Erotyczny taniec..
-Że co??
-Przyrzekłaś kochanie zatańczyć na moim kawalerskim.
Jessie pacnęła się otwartą dłonią w czoło. Pamiętała ten dzień, ale nie sądziła że on teraz sobie o tym przypomni. Tańczenie dla Taylora jako przyjaciela, było czymś normalnym, bo w końcu widział ją niejednokrotnie w klubie, ale tańczyć dla niego jako przyszłego męża..
-Nie ma mowy.
-Tak myślałem – prychnął. – Tchórzysz.
Znał ją na tyle, że wiedział jakiej taktyki względem niej użyć. Nie mylił się. Jej oczy szeroko się otworzyły, tak jak i jej usta, za to jej twarz poczerwieniała. Na myśl przyszły mu te wszystkie kreskówki, których naoglądały się jako dzieciak. Pulsujące żyłki na czołach, kropelki wody nad postaciami, czy para ulatująca z czerwonych uszu. Właśnie w tej chwili to miał przed oczami i niewiele brakowało, żeby parsknął głośnym śmiechem.
-Śmiesz twierdzić, że stchórzę?
-Tak, właśnie tak twierdzę.
-To się jeszcze przekonasz.
-Wątpię..
Tego już było za wiele. Miała ochotę zdzielić go przez łeb, żeby tylko się opamiętał, a on coraz bardziej ją podjudzał. Nie była tchórzem, więc nie mogła stchórzyć.
-Higgins, lepiej znajdź odpowiednie miejsce, bo czeka cię niezapomniana noc.
-To na pewno kochanie, na pewno.
Uśmiechnął się triumfalnie i cmoknął ją w skroń. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie i najwidoczniej cała para uszła z niej, jak właśnie na tych bajkach, bo nie widział żadnego poirytowania na twarzy.
-Zadzwonię dzisiaj do Zory i pojedziemy do Waco?
-Pewnie, w końcu mamy im coś ważnego do zakomunikowania, a teraz chodź.. zrobię nam coś na śniadanie.
Chwycił jej dłoń w mocnym uścisku i wstał pociągając ją za sobą. Stali na wprost siebie.
Widział miłość w jej oczach.
Widziała miłość w jego oczach.
Nie odzywali się. Drobna pieszczota, której w tej chwili się dopuścił, sprawiła że Jessie przymknęła oczy. Czuł miękkość jej włosów między palcami i zapragnął tylko jednego. Usta tylko czekały by znów poczuć żar jej ust. Zaraz ten żar przeniósł się na jego szyję wraz z gorącym oddechem. Tkwili na werandzie wtuleni w siebie jeszcze przez chwilę, nieświadomi tego, że dwa domy dalej, w otwartych drzwiach ktoś usilnie zaciskał pięści mając na widoku przytulającą się parę.


***

         Taylor trzymał dłoń Jessie, przechodząc między stolikami, nie przestając się uśmiechać. Doskonale wiedzieli jaka będzie reakcja ich przyjaciół i nie mylili się. Siedzieli przy dębowym stole, Nate z otwartą buzią, najwidoczniej chciał nią trafić do ust by napić się piwa. Zora za to miała tak szeroki uśmiech i taką minę, że brakowało tylko by zaczęła klaskać i piszczeć. Gdy znaleźli się dosłownie kilka kroków od nich, Nate już szczerzył się jak głupek.
-Nareszcie razem, tyle czasu na to czekałem – westchnął cmokając Jessie w policzek.
-Ty to masz pragnienia stary.
Taylor poklepał chłopaka po plecach zajmując miejsce koło swojej dziewczyny. Nieprzerwanie trzymał jej dłoń, kreśląc na skórze przeróżne wzory, co osobiście jej nie przeszkadzało, a wręcz mocniej ścisnęła jego rękę.
-No to mówcie.. zaginęliście na dobry tydzień – mulatka spojrzała wymownie na Jessie – mam o to do was..
Zastygła w bezruchu, wpatrując się w dłoń przyjaciółki zaciśniętej na butelce coli. Jej oczy szeroko się otworzyły, zaraz potem przeniosła wzrok na Nate’a.
-Czy ty to widzisz?
-Ale co? – chłopak wyglądał na zdezorientowanego.
Zupełnie nie miał pojęcia o czym mówiła Zora, za to para po przeciwnej stronie stołu miała niezły ubaw. Oczywiście zdawali sobie sprawę z tego o czym mówiła dziewczyna. Blondyn jeszcze przez chwilę próbował rozwikłać zagadkę, a śmiech przyjaciół i milczenie swojej dziewczyny nie ułatwiało mu sprawy. W końcu Jessie uniosła dłoń ku górze machając palcami. Dopiero wtedy do niego dotarło.
-No.. o..
Nie potrafił sklecić jakiegoś sensownego zdania. To tak jakby świadomość tego, że przyjaciele przez dwa lata okłamywali samych siebie i wszystkich dookoła, w dodatku zaręczyli się, odebrała mu zdolność racjonalnego myślenia.
-Dałeś teraz przykład tego jak niewiele masz do powiedzenia.
Taylor zaśmiał się głośno.
-Dobra, dajcie mu już spokój – Zora przytuliła się do ramienia blondyna – powiedzcie lepiej co porabialiście przez ten cały czas?
-Sporo tego było.
-Mamy czas.
-No to wypadałoby zacząć od momentu, kiedy dostałem od Nate’a adres Jessie..


***

Czuła drżenie całego ciała, ale widziała tylko jej zaciśnięte na kierownicy dłonie. Ta panika była silniejsza od niej. Koperta w torbie ciążyła niemiłosiernie, jakby nagle stała się jakąś gigantycznie wielką cegłą. Z każdym kilometrem, każdym metrem bliżej domu, była coraz bardziej zdenerwowana. Słysząc w głośnikach utwór „Hurricane” wyłączyła radio, mimo że uwielbiała ten kawałek. Teraz jednak bardziej stresował niż uspakajał. Nie wiedziała w jakim humorze zastanie matkę, czy będzie trzeźwa, czy tak jak zwykle pijana. Czy w ogóle otworzy, czy przyjdzie jej stać przed drzwiami.
W końcu zaparkowała pod domem.
Ta sama pordzewiała bramka. Te same zgniłozielone okiennice. Ta sama odrapana farba. Nic się nie zmieniło. Ona też się nie zmieniła. Wciąż bała się zachowania matki, jednocześnie mając nadzieję, że jakimś cudem kobieta będzie traktować ją jak na matkę przystało.
Przełknęła głośno ślinę, wytarła spocone dłonie w spodnie i mocno uchwyciła swoją torebkę.
Wysiadła. Każdy krok okazywał się trudniejszy niż przypuszczała. Stawiała je niepewnie, jakby dopiero co uczyła się chodzić. Doszła wreszcie do drzwi, chociaż wydawało jej się, że od opuszczenia auta minęły wieki.
-Weź się w garść – wyszeptała, pukając.
Odczekała chwilę i już miała pukać drugi raz, gdy drzwi nagle otworzyły się. Matka w pierwszej chwili wydawała się być zaskoczoną, zaraz jej twarz przybrała ten sam wyraz co zawsze, wściekłość.
-Czego chcesz? Nie masz tu powrotu.
Słowa zabolały, ale postanowiła nie dać tego po sobie poznać. Nie odzywając się, sięgnęła dłonią do torebki i wyciągnęła śnieżnobiałą kopertę.
-Przywiozłam ci zaproszenie na ślub, chciałabym..
-Bierzesz ślub? – prychnęła. – Takie zero jak ty? Powiem ci jedno, miłość to jedno wielkie bagno, gówno, w które jak wdepniesz to.. – ucięła nagle – zejdź mi z oczu. Nie chcę więcej cię oglądać.
Zatrzasnęła drzwi, znikając w głębi domu. Jessie stała tam nadal, z mokrymi od łez policzkami, z kolejną raną na sercu, z kopertą w drżącej ręce.
Nie wiedziała jak znalazła się w samochodzie, nie pamiętała drogi do domu, za to poczuła dłonie Taylora mocno ją obejmujące i szepczące usta. Chwilę tak trwali, jednak ta chwila musiała się skończyć i wreszcie chłopak odsunął ją od siebie.
-Cholera, mogłem z tobą jechać to się uparłaś.
Widziała złość w oczach, tego po prostu nie dało się nie zauważyć.
-Nic takiego się nie stało – wychrypiała, odzyskując wreszcie kontrolę nad swoim ciałem.
-Właśnie widzę.
-Mówię poważnie, byłam na cmentarzu i trochę się rozkleiłam.
Musiała skłamać. Nie chciała, ale to było w tym momencie najlepsze wyjście. Nie wyglądał na takiego co uwierzyłby w jej słowa, ale wolała nie dolewać oliwy do ognia.
-No a co z matką? Byłaś u niej?
-Byłam, ale nie zastałam jej więc wrzuciłam zaproszenie razem z listami. Umieram z głodu, dasz się zaprosić na pizzę?
-Na pewno wszystko w porządku?
-Jak najbardziej – uciekła wzrokiem. – Idziemy?
Uchwycił jej dłoń, więc uniosła głowę. Jego twarz rozświetlił najwspanialszy z uśmiechów, miód na jej serce. Tylko, że w tej właśnie chwili dopadło ją poczucie winy. Okłamała go. Pocieszała się jedynie tym, że skłamała w dobrej wierze.


***


Pub był przepełniony. Nic dziwnego, w końcu był jednym z ulubionych lokali w mieście. W dodatku w ten ciepły, sobotni wieczór, ludzie najwidoczniej potrzebowali odskoczni po całym tygodniu pracy. Dlatego też okupywali teraz bar. Z zewnątrz może nie wyglądał zachęcająco, czym najprawdopodobniej odstraszał przyjezdnych. Szyld, która lata świetności miał już za sobą, świecił na przemian dwoma kieliszkami do złudzenia przypominającymi kieliszki od Martini. Z zewnątrz było jeszcze widać rząd okien tuż przy płycie chodnika, ale co działo się w środku tego już nie dało się dostrzec. Zapewne przez brud, który osadzał się latami. Do lokalu prowadziły schody w dół, oczywiście nieoświetlone przez żadną latarnię bądź lampę, żarówka z jedynej lampy jaka tam była spaliła się wieki temu i teraz nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. Ci, którzy odwiedzali lokal przyzwyczaili się do tego co z zewnątrz, bo wynagradzało im to co wewnątrz. Podłoga wyściełana była ciemną wykładziną, ściany o równie ciemnym odcieniu co podłoga przyozdabiały czarnobiałe fotografie z rodeo. Zawodnicy, konie, arena, wiwatujący ludzie. To wszystko zostało uwiecznione na zdjęciach. Już na wejściu, najbardziej w oczy, rzucał się bar. Długi, wypolerowany, z niezliczoną ilością, wielkością i różniących się od siebie wyglądem kieliszków, przykuwał spojrzenie. Tuż za barmanem, w lustrzanej tafli ściany odbijały się butelki alkoholi, małe, duże, wysokie, niskie, niebieskie, czerwone. Dla każdego coś dobrego, jak zwykł mawiać Vinnie, właściciel baru, chociaż nikt tak do końca nie wiedział czy to jego prawdziwe imię.
Taylor dokańczał pisanie sms-a nie wiedząc, że Tony wisi mu nad głową, co jakiś czas upijając piwa z na wpół opróżnionego kufla.
-Nie wiedziałem braciszku, że stałeś się taki ckliwy – zaśmiał się klepiąc chłopaka po plecach i tym samym zwracając na siebie jego uwagę.
Jednak Taylor nawet nie przerwał czynności, za to uśmiechnął się pod nosem.
-Pogadamy jak się zakochasz..
-Mnie to nie grozi – prychnął pod nosem. – Nate z chłopakami utknęli w korku, za pół godziny powinni być i przeniesiemy się dalej. Tej ostatniej nocy musisz zaszaleć.
-Rany, Tony ja nie umieram, tylko żenię się..
-To wystarczy.. chociaż przyznam, trafiłeś na wyjątkową dziewczynę.
-Widzę że zaczynasz mięknąć.
-Idź, lepiej przynieś kolejkę. Teraz twoja kolej.
-Słyszałem, że na wieczorze kawalerskim to drużbowie zajmują się panem młodym.
-Twój wieczór zacznie się jak dojedzie reszta, a teraz śmigaj – ponaglił go, a z jego twarzy nie schodził uśmiech – młodszy jesteś..
Taylor westchnął i wstał.
-Nic dziwnego że żadna cię nie chce, jesteś urodzonym marudą.
Nie czekając na odpowiedź brata skierował się w stronę okupowanego baru. Jego myśli od razu skierowały się w stronę Jessie. Zastanawiał się co robi, jak się bawi. Jedna rzecz tak naprawdę go martwiła, której nie potrafił ot tak wytępić ze swojej głowy. A mianowicie matka Jessie. Doskonale wiedział, że tego wieczoru gdy dziewczyna wróciła do domu, widziała się z nią. Płakała przez nią. Nie powiedział, że wiedział o tym. Nie powiedział, że widział zaproszenie które ona rzekomo wrzuciła do skrzynki. Milczał, żeby jej nie ranić, żeby nie zamartwiała się jeszcze nim samym.
-Taylor?
Dźwięk głosu wypowiadającego jego imię, przywrócił go do rzeczywistości. Tuż obok stała dziewczyna o ciemnych, krótkich włosach i ciemnych oczach. Znał te oczy, pamiętał je, chociaż minęło już tyle czasu, tyle lat odkąd ostatni raz ją widział.
-Annie?
-A jednak to ty – uśmiechnęła się promiennie. – Nie byłam pewna. Co tam u ciebie?
-Ale się zmieniłaś..
Pamiętał ją jako blondynkę, z długim warkoczem, z dołeczkami w policzkach gdy tylko się uśmiechnęła. Teraz też miała te same dołeczki co wtedy.
-Z dziesięć lat się nie widzieliśmy. Ojciec odszedł ze służby więc wróciliśmy w rodzinne strony..
-Annie, wtedy.. ja nie powinie..
-Mówisz o tym co się wtedy wydarzyło? Przestań, było minęło – mocniej zacisnęła pięść, której on nie widział. – Jesteś tu sam?
-Jestem z Tony’m – wskazał na jeden ze stolików.
-Masz ochotę na jednego drinka?
-Jasne.
Usiadła na jednym z krzeseł przy barze, które chwilę wcześniej zostało zwolnione i zamówili po drinku. Sam nie wiedział jak miał się do niej odezwać, bo gdy zobaczył długą bliznę na nadgarstku cała przeszłość powróciła. Pamiętał jej zapłakaną twarz, gdy wyzywał ją od najgorszych, żeby tylko dała mu spokój.
-..tutaj?
-Słucham?
-Pytałam się, czy mieszkasz w Austin.
-Tak, przeprowadziliśmy się kilka tygodni temu.
-Przeprowadziliśmy?
Uścisk na ramieniu sprawił, że oboje odwrócili głowy. Za nimi stał Tony w towarzystwie Seth’a.
-Chłopaki czekają na zewnątrz, musimy jechać. No chyba, że wieczór kawalerski chcesz spędzić tutaj..
-Nie, nie, już idę. Poczekajcie na mnie przed lokalem.
Tak też zrobili, chociaż Tony miał ochotę wytargać brata za fraki. Rozpoznał ją. Od zawsze uważał ją za wariatkę, osobę niezrównoważoną psychicznie i niewiele się pomylił. Czy jej wtedy współczuł? Nie, bo widział jak zachowywała się w stosunku do Taylora. Na jego miejscu postąpiłby tak samo, a może potraktowałby ją ostrzej. W drzwiach odwrócił się jeszcze w stronę baru. Brat wlał do ust resztki drinka. Miał nadzieję, że Annie nie będzie starać się go zatrzymać, bo coś mu w tej dziewczynie nie pasowało, a on zdecydowanie zawierzał swojej intuicji.

-Żenisz się? – uśmiechnęła się, chociaż gołym okiem widać było, że ta informacja w pewien sposób ją dotknęła.
-Tak, za kilka dni. Annie miło było cię spotkać, ale teraz muszę już iść.
-Może jeszcze kiedyś się spotkamy, no i gratuluję.
-Dzięki. Trzymaj się.
Zaczął przeciskać się przez tłoczących się ludzi nie widząc wzroku jakim odprowadziła go Annie.


         Dopijała kolejnego drinka. Sama dokładnie nie wiedziała jak się nazywał. Pamiętała jedynie, że było to coś związanego z ekstazą. Zora po raz kolejny opowiadała jakąś historię, która sprawiła, że zaśmiały się głośno. Były tylko we dwie, bo Jessie tylko z Zorą się przyjaźniła i tylko przy niej czuła się swobodnie. Znajdowały się w klubie, w którym nic poza muzyką nie było słychać. Czasami musiały wzajemnie do siebie krzyczeć, by choć na chwilę pogadać, a zaraz potem wybuchały głośną salwą śmiechu. Nie można było powiedzieć, że nie zwracały na siebie uwagi. Ubrane w czarne stroje króliczków playboya, z puszystymi ogonkami, przy ledwo co zasłoniętych pośladkach, z bladoróżową muchą przy szyi i puszystymi króliczymi uszkami, były atrakcją wieczoru. Welon, który Jessie miała przyczepiony do króliczych uszu, przeszkadzał jej, ale po trzecim drinku przestała zwracać na niego uwagę. Bawiły się wyśmienicie, ale dudnienie muzyki i brak możliwości swobodnej rozmowy zrobiły swoje. Po północy miały dość.
-Jedziemy do Continentala – Jessie wstała od stolika i przez chwilę zastanowiła się czy da radę iść.
-No wreszcie chwilę odetchnę. Nogi włażą mi.. doskonale wiesz gdzie.
Pospiesznie wstała i chwilę później czekały na jakąkolwiek taksówkę. Noc była wyjątkowo ciepła jak na koniec września i Jessie głęboko wciągnęła powietrze.
-Czy coś cię martwi? – Zora utkwiła wzrok w przyjaciółce.
-Nie, dlaczego pytasz?
-Od kilku dni wyglądasz tak, jakbyś się czymś martwiła. Martwisz się ślubem?
-Nie, skąd.
Mulatka myślała, że Jessie coś jeszcze powie ale zaległa między nimi cisza. Wiedziała, czuła że coś ją trapi jednak nic nie mogła na to poradzić.
-No ok, czyli nie mam co liczyć na to, że mi powiesz.
Dziewczyna zaśmiała się. Szczerze. Bo przy Zorze nie potrafiła inaczej.
-Uwielbiam cię, wiesz?
-Pff. Tylko uwielbiasz? Ja cię kocham dziewczyno! A ty mówisz marne uwielbiam? Jak możesz tak mnie ranić.. – jej płaczliwy głos spowodował kolejną porcję śmiechu. Prawda była jednak taka, że w dużej mierze rozweselił je alkohol.
Nawet w taksówce nie potrafiły się uspokoić. Te pół godziny, które spędziły z kierowcą, sprawiło że ze śmiechu rozbolały je brzuchy, bo mężczyzna sypał kawałami jak z rękawa. W końcu wycierając zapłakane oczy, pożegnały się z taksówkarzem i stanęły przed lokalem.
-Jeszcze pięć minut i posikałabym mu się na siedzeniu – Jessie odetchnęła z ulgą.
-Ten facet zabija śmiechem, współczuje jego żonie.
Zora zaśmiała się w głos, po czym złapała za brzuch i jęknęła głośno.
-Jutro będę mieć zakwasy.
Otworzyła przed Jessie drzwi i weszły. Od razu do ich uszu dotarła muzyka. I tego właśnie potrzebowały. Spokojnej klimatycznej muzyki, do potańczenia i napicia się a nie tej sieczki, jak to Zora nazwała, którą przez pół wieczora były maltretowane. Nie zdziwiły się posyłanymi w ich kierunku spojrzeniami mężczyzn bądź kobiet, strojem nie pasowały do miejsca w którym się właśnie znalazły, ale miały to gdzieś. Jedynym celem była dobra zabawa, a tego wieczora takiej im nie brakowało.


Zobaczył ją bawiącą się w najlepsze i przykuwającą wzrok niejednego faceta na sali. Był zdziwiony, że na tyle klubów wybrali ten, w którym bawiły się dziewczyny. Jednak zdziwienie szybko zastąpiła radość. Podszedł niezauważony i klepnął Jessie w pośladek. Odwróciła się gwałtownie i mógłby przysiąc, że była gotowa do ataku.
-Higgins, cholera, mogłam ci przywalić. Doskonale wiesz, że mam niekontrolowane ruchy.
-Hawks, ja po prostu nie mogłem sobie tego odmówić.
Przyciągnął ją do siebie i gorąco pocałował. Wyczuł smak alkoholu, który zmieszał się ze smakiem whiskey, wypitej tuż przed przyjściem tutaj. Z każdą sekundą chciał jej więcej, i więcej.
-Dajcie sobie na wstrzymanie – tuż za nimi usłyszeli głos Tony’ego.
Niechętnie oderwali się od siebie, chociaż wciąż wpatrywali się w swoje oczy. Nie zauważyli nawet kiedy całe ich towarzystwo rozeszło się, a to żeby potańczyć, a to żeby zamówić kolejne drinki. Przejechał palcami po jej policzku.
-Stęskniłem się za tobą..
-To tak jak ja.. – westchnęła z uśmiechem.
-Może się stąd urwiemy?
-Nie powinniśmy ich tak zostawiać. Przecież to..
-Czy oni wyglądają jakby nas potrzebowali? – przerwał jej, wskazując dłonią na parkiet.
Nate obściskiwał się z Zorą, Seth podbijał do jakiejś blondynki w skąpym stroju, a Tony z resztą chłopaków okupywali bar. Wyglądało jakby w ogóle nie przejmowali się parą, dla której znaleźli się w tym lokalu.
-Dzisiejszej nocy zabiorę swojego osobistego króliczka do domu – wyszeptał wprost do jej ucha – i ten króliczek dla mnie zatańczy..
Jessie gwałtownie oderwała się od niego i nie reagując na jego pytające spojrzenie, podeszła do Tony’ego. Widział uśmiech na twarzy brata, gdy coś jej odpowiedział po czym kiwnął głową. Zaraz obok niego pojawiła się dziewczyna, wyciągając w jego stronę swoją dłoń.

         Szczerze powiedziawszy nie wierzył w to, że Jessie może przed nim zatańczyć, sądził raczej iż się w jakiś sposób wykręci. Najwidoczniej drinki zrobiły swoje, bo w tym momencie siedział na sofie obserwując przyjaciółkę, przygotowującą wszystko do występu.
-Naprawdę myślałem że stchórzysz.
-Zamknij się Higgins – zaśmiała się – i daj mi chwilę.
Nie odezwał się więcej. Nie minął kwadrans, a salon tonął w świecach. Zastanawiał się nawet skąd ona wytrzasnęła tyle świec, i to o tej porze. Niespiesznie zaczęła zapalać każdą z kolei. Nie przebierała się, nie było takiej potrzeby. Oboje wiedzieli, że zaraz po tańcu jej ciuszki zostaną rzucone w kąt, o ile dotrwają do końca. Ustawiła jakiś spokojny utwór i usiadła jakiś metr od niego. Światło świec delikatnie skrzyło się na jej skórze, a wzrok pełen pożądania jaki miała, patrząc wprost na niego, sprawił, że oblizał usta. W rytm muzyki podniosła się i podeszła bliżej. Jej dotyk na jego udach, jej włosy łaskoczące jego pierś. To był dopiero początek, a on był tak podniecony, że poczuł ból w podbrzuszu. W tańcu kusiła go, nakręcała, torturowała dotykiem, by zaraz odsunąć się od niego. Poruszył się nieznacznie, gdy po raz kolejny pochyliła się sexownie w jego stronę. Nie wytrzymał. Nie był w stanie wytrzymać. Złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Z chwilą wylądowania na jego kolanach, Jessie wpiła się w usta chłopaka. Gwałtownie wstał, a chcąc ją posadzić na komodzie, strąciła ręką ramkę tam stojącą. Nawet nie zwrócili na to uwagi. Byli zbyt pochłonięci sobą. Znaleźli się w swoim własnym niebie i piekle zarazem, bo powiedzenie „Gorąco jak w piekle” wpasowało się tu idealnie.


***

Tarcza księżyca ukazała się w całej swojej potędze. Wielka, błyszcząca, przynosząca ochłodzenie po gorącym dniu. Rozjaśniała bladym światłem wszystko w jej zasięgu, ocean, plażę, drzewa. Westchnęła. Znowu to samo. Wątpliwości dopadały ją, gdy tylko zostawała sama, gdy nie było w pobliżu kogoś kto mógłby na chwilę oderwać ją od tych chorych myśli. Wiedziała, że robi dobrze, że tego chce, jednak słowa matki odnośnie miłości przyćmiewały całe jej szczęście. Nie musiała być na ślubie, by psuć wszystko
-Wszędzie cię szukam..
Odwróciła powoli głowę, spoglądając na postać siadającą na piasku obok niej. Wręczyła jej szklankę z bursztynowym trunkiem i sądząc po intensywnym zapachu, była to whiskey.
-Dzięki. Dlaczego byłam poszukiwana, stało się coś?
-Chłopaki urządzili sobie pokaz muskułów, szkoda to przegapić. – Zora zaśmiała się pociągając dość spory łyk.
-Dzisiaj sobie to daruje – uśmiechnęła się, jednak wzrok utkwiła w kilku kostkach lodu, pływających w szklance. Mulatka nie wiedziała jak pomóc przyjaciółce, bo pytając się wprost ta kategorycznie zaprzeczała by cokolwiek mogło ją gnębić, jednak ona po prostu czuła, że coś jest nie tak.
-Znasz prawdę o moim ojcu, wiesz jak i kiedy umarł..
Zora przytaknęła, chociaż Jessie nawet na nią nie patrzyła.
-..powiedziałam ci, że matka jest zapracowana. Gówno prawda – prychnęła, opróżniając szklankę i krzywiąc się nieznacznie – odkąd umarł ojciec nie miała dla mnie czasu a wręcz.. – zamilkła na chwilę – ..chodzi o to, że byłam u niej ostatnio i powiedziała mi coś na kształt tego iż miłość to jedno wielkie kłamstwo..
-Bzdura – Zora zareagowała natychmiast – przykro mi że ci to mówię, ale twoja mama nie ma pojęcia co oznacza miłość. Jessie czy twoje uczucie do Taylora to kłamstwo?
-Nie.
-A czy myślisz, że uczucie Taylora do ciebie?
-Raczej nie..
-Bez tego raczej. Kochacie się, przyjaźnicie. Dlaczego ty nigdy nie pamiętasz tego co ważne, jak na przykład tego kolorowego drinka z Continentala, a pamiętasz bzdury którymi cię karmią.
Parsknęły śmiechem, bo obie w tym samym momencie przypomniały sobie własne poczynania na panieńskim, próbując zapamiętać skład drinka podawanego przez barmana, co przy ich stanie było awykonalne.
-To moja matka..
-Kobieto, bierzesz ślub w najpiękniejszym miejscu na ziemi, kocha cię cudowny facet, którego kochasz równie mocno. Jego rodzice cię kochają. Bierz z życia to, co ono ci oferuje, zwłaszcza jeżeli są to szczęśliwe momenty.
Zacisnęła mocno pięści, postanawiając sobie jedno. Matka nie zepsuje jej ślubu. Mogła zatruwać całe jej życie, ale tego jednego dnia nie pozwoli jej spieprzyć. Zora widząc minę przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko.
-Masz rację. Wezmę co mi oferuje, idziemy na pokaz mięśni.
Wstała otrzepując sukienkę z piasku, zaraz po tym mulatka poszła w jej ślady.
-Wróciła moja Jessie. Taką cię najbardziej uwielbiam.
 

***


Wpatrywała się we własne odbicie i nie wierzyła w swoje szczęście. Biała suknia opinająca jej ciało. Atłasowa opaska utrzymująca w ryzach jej rozpuszczone włosy. Bukiet z kwiatów plumerii w spoconych już dłoniach. Miliony myśli przelatywały przez umysł, miliony wątpliwości. Czy będzie odpowiednią osobą dla Taylora? Czy da mu szczęście? Pokręciła delikatnie głową, tak by nie zburzyć misternie ułożonej fryzury nad którą męczyła się od rana Zora i wzięła głęboki wdech. Z chwilą gdy to zrobiła usłyszała ciche pukanie, zaraz potem w drzwiach pojawiła się postać Richarda, ubranego w czarne spodnie i białą koszulę. Uśmiechnął się do niej.
-Gotowa?
-Chyba tak..
-Boisz się?
Skinęła niepewnie głową. Wszedł w głąb pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i stanął tuż przed nią.
-To naturalne. Przynajmniej tak mi się wydaje. Gdy trzydzieści lat temu stałem przed ołtarzem, byłem tak zestresowany, że niewiele brakowało bym zwrócił śniadanie. Tak, tak – zaśmiał się widząc zdziwienie w oczach przyszłej synowej – stres mnie zjadał, ale wystarczyło zobaczyć Lorraine.. wszystko wtedy przestało mieć znaczenie, wątpliwości, niepewność, strach. Liczyła się tylko ona.
Wyciągnął w jej stronę ramię.
-Dziękuję..
-Ni..
-Dziękuję za to, że jesteś tu ze mną – przerwała mu.
Dalsze słowa utknęły w jej gardle, tworząc jedną wielką kluchę. Ale Richard nie potrzebował słów. Ujął jej dłoń pod rękę i uśmiechnął się pokrzepiającą.
        

Wraz z otwarciem drzwi uderzyła w nią fala ciepłego powietrza jak i feeria barw, spowodowana zachodzącym słońcem. Wszystko dosłownie tonęło w odcieniach pomarańczy, złota i czerwieni, nie spodziewała się że sceneria będzie tak piękna, że zapierało dech w piersi. W tle leciała cicha melodia grana zapewne na skrzypcach. Szła po dywanie z białych i różowych płatków, słysząc przyciszone szepty. Niewielu gości biorących udział w przyjęciu weselnych usadzono po obydwu stronach ścieżki, którą w tej właśnie chwili niespiesznie przemierzali. Dzisiejszego poranka, widząc krzątającą się obsługę przygotowującą całe przyjęcie, czuła żal w sercu, że po stronie jej jako panny młodej nie będzie nikogo. Teraz jednak widząc tych ludzi, rodzinę, przyjaciół odczuwała jedynie radość w sercu, tak wielką, że uniosła głowę. Wtedy jej wzrok napotkał spojrzenie Taylora. Richard miał rację. Wszelka niepewność, wszelkie wątpliwości rozpłynęły się wraz z delikatnym wietrzykiem jaki owiał jej twarz.
Tata..
Myśl ta wywołała uśmiech na twarzy.
Wreszcie dotarła do niewielkiego podestu, na którym stał Taylor. A za nim pastor, uśmiechając się promiennie i poprawiając raz po raz okulary w grubej oprawie. Nie zwracała już na nikogo uwagi.
Ciepło..
Nie słyszała słów, jakimi powitał ich powiernik Boga.
Bezpieczeństwo..
Nie widziała ludzi wpatrujących się w nich z zachwytem.
Spokój..
Nikogo nie było.
Miłość..
Tylko ona i on. I te odczucia, które wpełzły do jej głowy gdy tylko go zobaczyła. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie, brak matki czy też innej rodziny. Tworzyli w tym momencie coś, za czym goniła przez całe życie.
        
Nie mógł oderwać od niej wzroku, od chwili gdy wyszła pod rękę z ojcem, nie spuszczał z niej wzroku. Ba, nawet nie był w stanie zamrugać. Słowa pastora nie bardzo do niego docierały. Widział jego otwierające się usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk, za to dotarł do niego jej głos.
-Przysięgam kochać cię każdego dnia..