sobota, 15 marca 2014

przepraszam

..po raz drugi..
moj komputer umarl smiercia tragiczna i walcze, zeby jak najszybciej dorobic sie kolejnego, bo pisanie na telefonie to dla mnie katorga.
Wiem, ze zawiodlam i okropnie sie z tym czuje, jednak czasami nie wszystko idzie tak jakbysmy tego chcieli.
Przepraszam jeszcze raz.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

rozdział *35






***



Nie potrafiła skupić się na opowieściach Zory o wspólnym wypadzie z Nate’m, z którego wrócili dzień wcześniej. Chciała, ale wszystkie jej myśli zaprzątały te dwa cholerne, czerwone paski. Dwa czerwone paski, wywalające jej popaprane życie do góry nogami. Wciąż zadawała sobie pytanie, jak mogła być dobrą matką, skoro nikt jej tego nie nauczył, nikt nie pokazał. Przed oczami migały jej wspomnienia, z których usilnie próbowała wyłapać te odpowiednie, jednak na nic jej się to zdało. W tym momencie obraz matki nie przypominał tego, którego do tej pory wykreowała, teraz to była zwykła, obca kobieta i nic nie mogła na to poradzić. Nic już nie czuła. A to właśnie ona miała stać się matką, bezpieczeństwem dla tego maleństwa, ale nie wiedziała jak.
-Jessie! To ja się tak produkuję, a ty po prostu mnie nie słuchasz – Zora dźgnęła palcem w ramię dziewczyny z udawanym oburzeniem.
Wzięła głęboki wdech i ze świstem wypuściła powietrze.
-Jestem w ciąży.
Oczy mulatki rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów i przez chwilę Jessie myślała, że będzie wyglądać dokładnie tak samo jak postacie z kreskówek, którym to, przy byle okazji oczy wychodziły z orbit. Niewiele brakło, by parsknęła śmiechem. I w tym samym momencie Zora rzuciła się na nią z dzikim okrzykiem, stawiając na nogi grupkę ludzi przy stolikach i cały personel znajdujący się w knajpce.
-Dus.. dusisz.. mnie.. – Jessie próbowała złapać oddech, nie mogąc nadziwić się sile, posiadanej przez przyjaciółkę.
-Przepraszam, o matko, to cudownie! – krzyknęła.
-Boże, Zora, ciszej.
-Ciszej? Przecież to cudowna wiadomość! A Taylor? Cieszył się? Pewnie, że się cieszył, po co ja w ogóle pytam. Jestem taka nierozgarnięta. Byłaś już u lekarza? Mogę następnym razem iść z tobą?
-Zo..
-Tak bardzo chciałabym już trzymać maluszka..
-Zo..
-Od kiedy w ogóle wiesz? Macie już imiona?
Tego było za wiele.
-Zora, do cholery – warknęła, rozmasowując skronie opuszkami palców. – Jesteś jedyną, która wie.
-Co?! A Taylor? Przecież..
-Dziewczyno, zrobiłam test wczoraj. Za godzinę mam wizytę, zrobią badania, będę mieć pewność..
-Nie wyglądasz na szczególnie szczęśliwą. Co się dzieje?
-A jak myślisz? – jęknęła.
-Przepraszam, ale najwidoczniej nie myślę – odpowiedziała Zora z przekąsem.
-Matka okazała się obcą osobą, ojciec.. – westchnęła – sama nie wiem, co o tym myśleć. Biologiczna matka, kim była, czy żyje, czy może umarła.. nie wiem kim jestem, nie wiem czy nadaję się na matkę..
-Przestań! Weź się w garść Jessie. Będziesz miała dziecko, zostaniesz najcudowniejszą matką, bo cię znam i wiem to. Po prostu wiem. A teraz wyciągnij telefon i bez jęczenia zadzwoń do męża. E, e.. – pokiwała palcem tuż przed nosem Jessie, widząc, że ta ma zamiar się odezwać – bez gadania.
-Powinnaś startować w wyborach na gubernatora stanu, ludzie baliby się nie głosować na ciebie.
Niepewnie wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon i powoli zaczęła wstukiwać numer. Już po kilku sekundach w słuchawce usłyszała głos Taylora.
-Kochanie, czy moglibyśmy się spotkać za godzinę?



***

Jessie siedziała w poczekalni wpatrując się z uporem na wskazówki zegara. Ręce jej drżały, gdy na chwilę skupiła na nich swój wzrok. Zacisnęła je więc w pięści, biorąc przy tym głębszy wdech. I jeszcze jeden. Zbliżała się godzina jej wizyty, a Taylora wciąż nie było. Może coś go zatrzymało u ojca, ale przecież obiecał, że będzie. Nawet był nieco zaniepokojony, przynajmniej tak jej się wydawało.
-Pani Jessica Higgins.
Miły głos wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła głowę. Tuż przy drzwiach stała kobieta w zielonkawym kitlu, z idealnie ułożonym kokiem i tym szczerym uśmiechem na twarzy, który rozlał się ciepłem po jej ciele. Takich gestów potrzebowała. Wytarła spocone dłonie w spodnie i wstała.
-Jessie..
Odwróciła się gwałtownie. Taylor wpadł do poczekalni, dysząc ciężko. Ten widok rozczulił ją do tego stopnia, że nie mogła powstrzymać się od cichego chichotu.
-Może wezwać do ciebie lekarza, bo wyglądasz jakbyś zaraz miał upaść.
-Bardzo śmieszne kochanie, czy teraz możesz mi powiedzieć po co tu jesteśmy?
-Chodź – pociągnęła go za rękę – teraz moja kolej.
Weszli do przestronnego pomieszczenia w kolorze uspokajającego błękitu. Przy jednym z okien stało niewielkie metalowe biurko, a za nim kobieta, tym razem w białym kitlu, spod którego wystawała idealnie skrojona garsonka. Zaraz obok znajdowała się kotara, a za nią łóżko i kilka aparatur.
-Proszę państwa, proszę usiąść.
Para zajęła wskazane przez kobietę krzesła, a sama podeszła do aparatury.
-Panią poproszę tutaj na łóżko.
Jessie posłusznie wykonała polecenie i już chwilę później w pokoju rozniósł się dudniący odgłos. BUM BUM. BUM BUM.
Do Taylora nie od razu doszło z czym ma do czynienia. Jednak niewiele czasu zajęło mu dodanie dwa do dwóch, a z chwilą gdy zrozumiał sens wizyty, na chwiejnych nogach podszedł do łóżka, na którym leżała Jessie. Miała łzy w oczach, tak samo jak on.
-Będę ojcem – wyszeptał, jakby do siebie.
-Serce dziecka bije mocno, zresztą to słychać – kobieta uśmiechnęła się spoglądając na obojga rodziców. – Potrzebujemy teraz kilku badań, a przede wszystkim przyszła mama musi o siebie dbać.
-Będziemy mieli dziecko..
-Tak kochanie, będziesz tatą – Jessie uśmiechnęła się przez łzy i zaraz znalazła się w ramionach mężczyzny.
Stali tak przez chwilę, śmiejąc się i tuląc do siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na postać kobiety, będącą obok nich i także uśmiechniętą. Chcąc dać im chwilę dla siebie, usiadła przy biurku i zaczęła przygotowywać dokumentację dziewczyny.



***

-Jesteś jakaś inna..
Tony uważnie przyjrzał się bratowej, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Jessie szczelniej opatuliła się swetrem, wdychając świeże powietrze przesiąknięte deszczem i sosnami. Tyle razu przyjeżdżali tu z Taylorem, tyle czasu przesiadywała na tej właśnie werandzie, a wciąż nie mogła nadziwić się intensywności zapachów czy kolorów. Nawet rozpadający się dom na wzgórzu miał swój wkład w urok jaki rozpościerał się nad okolicą. Spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
-Wciąż jestem tym wszystkim oczarowana.. – westchnęła.
-A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że wybrałaś jego zamiast mnie.
Zaśmiała się szczerze, przytulając do jego boku.
-Brakowało mi twojego gadania.
-Jesteś szczęśliwa?
Pytanie zaskoczyło ją, więc uniosła głowę i napotkała wzrok pełen zatroskania, powagi.
-Dlaczego mnie o to pytasz?
-Bo chcę wiedzieć – położył swoją dłoń na jej drobnej dłoni i westchnął – chcę wiedzieć, że jesteście szczęśliwi. Taylor dopiero przy tobie się otworzył, zmienił. Jest moim młodszym bratem, więc rozumiesz..
-Jestem szczęśliwa, mogę z całą pewnością stwierdzić, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie..
-Nie sądzę, to miano jest zarezerwowane dla mnie – odezwał się głos z tyłu i jak na komendę para obejrzała się za siebie.
W drzwiach, oparty o futrynę stał uśmiechnięty Taylor. W czarnych spodniach, białej koszuli i w cienkim krawacie prezentował się wyśmienicie. Jakby właśnie zszedł z okładki Forbes’a i od niechcenia stał w tym miejscu. Jessie uśmiechnęła się czule na ten widok, zaraz potem zmrużyła oczy.
-Długo nas podsłuchujesz?
-Szkoda, że w ogóle się odezwałem, mógłbym coś jeszcze usłyszeć, ale mama prosiła bym cię zawołał – zwrócił się do brata, podchodząc bliżej.
-Jasne, zostawiam was – puścił oczko do Jessie. – Szkoda tylko, że nie usłyszał jak mówiłaś, o Tony to ciebie kocham.
Cała trójka parsknęła śmiechem i po chwili zostali sami, wciąż kręcąc głowami ze śmiechem.
-Ciekawe czy będzie taki cwany, jak dowie się, że to ja miałem pomóc mamie nakrywać do stołu. Teraz to on będzie musiał zastąpić mnie.
-Mama kazała zrobić to tobie?
Taylor dumnie wypiął pierś, na co dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową. Wciąż zachowywali się jak dzieci, jak wtedy, gdy ich poznała. Może doszły pojedyncze siwe włosy, ale wciąż byli tymi wariatami, którzy ganiali się po całym domu, czy stroili z sobie żarty.
-Taylor!!!! Rusz to dupsko i mi pomóż!!
Głos Tony’ego rozszedł się po całym domu i Jessie zachichotała. Zaraz po tym poczuła ciepłą dłoń na swoim brzuchu, delikatnie gładzącą miejsce, w którym rosło ich dziecko. Ta pieszczota sprawiła, że z jej ust wyleciały jedyne słowa na jakie w tej chwili było ją stać.
-Kocham was..

Taylor porozumiewawczo spojrzał na Jessie, ale ta delikatnie pokiwała głową. Spod przymkniętych powiek obserwowała otoczenie. Każdy był zajęty posiłkiem jaki zaserwowała im Lora. Jakby wiedziała, jakby cała ta kolacja była właśnie z ich powodu. Wielki stół, przy którym właśnie siedzieli, był nakryty biało srebrnym obrusem, a na nim, pośrodku, znajdowały się trzy szklane wazony z pływającymi w nich malusieńkimi świeczkami. Serwery i cała zastawa była w tym samym kolorze co obrus, białe bądź srebrne dodatki dodawały całej kolacji stylu, szyku i elegancji.
Jessie wsadziła do ust kęs pieczeni i poczuła lekkie kopnięcie w nogę. Westchnęła. Miała go serdecznie dość, miała ochotę wykopać go i powiedzieć, żeby wrócił jak ona skończy jeść. Spojrzała na niego marszcząc czoło, jednak najwyraźniej on już podjął decyzję i wiedziała co za chwilę się stanie.

         Nie chciał czekać, już i tak wstrzymywał się od trzech dni przed zadzwonieniem do rodziców, a przecież wiedział jak szczęśliwi będą, gdy tylko się dowiedzą. Widział te mordercze spojrzenia, które Jessie posyłała w jego kierunku, gdy tylko zaczepiał ją, niemo pytając o pozwolenie. Koniec z czekaniem. Wstał z miejsca i znacząco odchrząknął. Wszyscy, za wyjątkiem Jessie, unieśli na niego wzrok, ona za to wpatrywała się w swoje złączone dłonie, które nerwowo zaciskała na kolanach. Położył rękę na jej ramieniu dodając jej tym samym otuchy. Kąciki ust Jessie uniosły się, więc spojrzał na resztę. Wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem, chociaż sądząc po minie matki, musiała się czegoś domyślać.
-Chciałbym.. to znaczy chcielibyśmy powiedzieć wam, że zostaniemy rodzicami..
No i niczego innego się nie spodziewał. Matka wydała z siebie dziwny pisk i szybkim krokiem zmniejszyła odległość między nią a synową, trzymając ją teraz w mocnym uścisku, płakała i gratulowała im obojgu. Nie obyło się bez jęczenia, że nareszcie. Po poklepywaniu ze strony Richarda i Tony’ego, przyszedł czas na wpatrywanie się w obrazek jaki miał przed sobą. Teraz oboje rodziców stało przy Jessie, wypytując o badania i lekarzy, wypytując kiedy, gdzie i niewiele brakło, żeby parsknął śmiechem bo czekał już na pytanie „jak”.
-Już myślałem, że będę musiał pokazać ci jak to się robi.
Usłyszał tuż obok i szturchnął brata łokciem.
-Teraz przynajmniej wiem, że z ciebie prawdziwy mężczyzna. Nareszcie doczekamy się bobasa w domu. Ojciec – Tony podniósł głos w stronę mężczyzny trzymającego się blisko bratowej – wyciągaj najlepszą szkocką, trzeba to oblać.
Richard ze śmiechem pacnął się otwartą dłonią w czoło. Wyglądało to tak, jakby sam zastanawiał się, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał. Przywołał tylko dłonią Taylora i skierowali się w stronę białych drzwi, znajdujących się tuż przy wejściu do kuchni. Już po chwili do nozdrzy chłopaka dostał się specyficzny zapach ziemi, kurzu, wilgoci, sam dokładniej nie mógł określić czym pachniała piwniczka ojca. Pamiętał jedynie, że lubił ten zapach - przypominał mu o czasach, gdy z bratem próbowali się tutaj podkradać, co niejednokrotnie im się udawało. Uśmiechnął się do własnych wspomnień.
Starszy mężczyzna przystanął i nacisnął włącznik, zaraz zrobiło się jaśniej. Pomieszczenie nie było duże. Kamienne ściany utrzymywały chłodniejszą temperaturę, a drewniane półki, pokryte niewielką warstwą kurzu, mieściły na sobie dobre kilkadziesiąt butelek wytrawnego trunku – od win po różnego rodzaju whiskey i brandy. Podszedł do jednego ze stojaków i przez chwilę przyglądał się w milczeniu, po czym sięgnął po jedną z butelek.
-Ta jest idealna – odwrócił się w stronę syna. – Nie sądziłem, że doczekamy się z matką tego dnia. Jestem przeszczęśliwy..
I nagle Taylor zobaczył coś, czego nie dane mu było zobaczyć odkąd pamiętał. Pomimo niezbyt jasnego światła, widział to wyraźnie. Oczy ojca. Oczy, które nosiły ślady łez. I chyba dopiero w tym momencie uświadomił sobie, jak odmieniło się życie, nie tylko jego, ale i całej jego rodziny, odkąd poznał Jessie.
Podszedł do ojca i przytulił go mocno do siebie, czując równie mocny uścisk.
-Grupowe przytulanie? Wyglądacie co najmniej dziwnie.
Głos Tony’ego rozszedł się po piwniczce, zwracając uwagę dwóch mężczyzn. Odwrócili się w jego stronę z uśmiechami na twarzach.
-Zostawiliście mnie z dwoma babami, z których jedna jest bombardowana pytaniami – znacząco spojrzał na brata – mama chce wiedzieć dosłownie wszystko.
-Nie dziwcie się matce, jest szczęśliwa..
-Dobra, dobra – Tony machnął ręką – daj wreszcie to uczcić. Nie codziennie zostaję wujkiem, a ty dziadkiem.
Ojciec tylko ostentacyjnie westchnął i sięgnął po trzy kryształowe szklanki, z których zdmuchnął nieistniejący pyłek. Otworzył butelkę, przybliżył ją do nosa, powąchał, po czym z wyraźnie zadowoloną miną rozlał. Po chwili dało się słyszeć dźwięk obijającego się o siebie szkła.
-Za kolejne pokolenie.










Przepraszam z tak krótki rozdział i za błędy, jeżeli takowe znajdziecie. Szukałam ich i szukałam, ale w oczach mi się już przewraca. Przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale na to kompletnie nie miałam wpływu, boję się, że już się wypaliłam, a jeszcze kilka spraw u Jessie i Taylora jest do wyjaśnienia. Postaram się jak najszybciej napisać kolejny rozdział. Buziollleee :*