czwartek, 27 grudnia 2012

rozdział *17



***

         Stała pod drzwiami Taylora z iście szatańskim uśmiechem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że go obudzi, ale jakoś mało się tym przejmowała. Zapukała jeszcze raz, ale tym razem zza drzwi usłyszała jakiś ruch. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się i do środka wpadła trójka psiaków, całych w śniegu, przewracając zdezorientowanego chłopaka.
-Cholera, złaźcie ze mnie – próbował wyswobodzić się z ich uścisków, jednak na próżno – Jessie! Oberwiesz!
Dziewczyna wpatrywała się w najcudowniejszy obrazek jaki kiedykolwiek dane jej było oglądać. Taylor leżał na podłodze w samych spodenkach, a na nim leżały Skip i Sky, merdając ogonami tak mocno, że całe ich ciała chodziły. Skipper stał nad chłopakiem liżąc go po twarzy, nie przejmując się tym, że on ciągle zasłaniał się i odganiał go od siebie.
Jessie po krótkiej chwili śmiania się, gwizdnęła i psy momentalnie znalazły się przy jej nodze. Przyjaciel podniósł się niezgrabnie, piorunując ją wzrokiem. Po jego ciele spływały resztki śniegu, który w styczności z jego gorącym ciałem stały się niczym innym jak brudną mazią.
-Do reszty ci odbiło?
-Tak moje kochane wygląda gbur o poranku – pochyliła się ku psom, po czym wyprostowała się i potrząsnęła torbą trzymaną w dłoni – to na poprawę nastroju.
Uśmiechnął się sztucznie, wycierając jakąś szmatką.
-Patrz, już jestem szczęśliwy.
-Idź się ubrać, wszystko przygotuję i uciekam.
-Gdzie? – spojrzał na nią zaskoczony.
-Na spacer, potem zakupy, muszę jeszcze jechać do ‘Billy’ego’ przymierzyć strój na sobotę. W końcu to mój ostatni występ.
-Daj mi chwilę, doprowadzę się do porządku.
         Kilka minut później usiadł obok Jessie, na stole znajdowało się świeże pieczywo, kilka rodzajów sera, czerwone plastry pomidora kontrastujące z zielenią ogórka, jakaś wędlina. Wszystko przystrojone tak, że ślinka napłynęła mu do ust.
-Hawks, mogłabyś robić mi codziennie takie śniadania.
-Zapomnij.
-Pojadę z tobą do klubu. I tak nie mam co robić.
-Jak chcesz..
Spojrzał na nią, wydawała się zamyślona, jakby czymś się martwiła.
-Będzie ci brakować tańca?
-Hmm.. w jakimś stopniu na pewno, wiesz, praca marzeń to nie była, ale występowałam tam w każdy weekend od ponad dwóch lat. Jakoś tak dziwnie..
-Przecież nie musisz rezygnować.
-Taylor, wypadałoby dorosnąć. Pracą w takim miejscu nie bardzo da się szczycić, w cv nie powinno się umieszczać takich informacji, teraz mam staż, dzięki tobie..
-.. dzięki sobie..
-..chcę skupić się na tym – upiła łyk herbaty – pracowałam tam, żeby uzbierać kasę na mieszkanie, gdy skończę studia, a nie ukrywam to były dobre pieniądze. Jednak przyzwyczaiłam się.
-Muszę przyznać że będzie brakować mi tych twoich występów.. no chyba, że będę mógł liczyć na prywatny pokaz?
Pochyliła się nieznacznie w jego stronę i zmrużyła oczy. Znów wyglądała jak kotka gotowa zaatakować, ten wyraz twarzy u niej lubił, była dzika i nieprzewidywalna.
-Jeden jedyny raz przed tobą zatańczę.. na twoim kawalerskim.
-Wiedziałem, że nie mogło być pięknie – westchnął kręcąc głową.
-Marudzisz Higgins.
-Tak już mam gdy ktoś mnie brutalnie obudzi. Byłaś już z nimi na spacerze?
Spojrzał na leżące obok sofy psy i parsknął śmiechem, dwójka z nich leżała na plecach z wywieszonymi jęzorami, które teraz znaczyły mokry ślad na ciemnej podłodze.
-Tak, ale krótko, więc teraz muszę wykorzystać ostatki śniegu i zabrać je na dłużej.
-Przyda mi się świeże powietrze.
-Pod warunkiem, że nie będziesz marudzić.
-Przecież mnie znasz, jestem oazą spokoju.
-Ta.. jasne – prychnęła pod nosem – ale ok. Możesz nam potowarzyszyć.
-O dzięki ma pani.
Zniknął za drzwiami tak szybko, że nie było sensu by cokolwiek jeszcze dopowiadać. Przeniosła wzrok na psiaki.
-Będziemy mieć towarzystwo tego gbura.
-Słyszałem!

***

         Ciemnowłosa wpatrywała się w zdjęcie ojca, stojąc przy ścianie pamięci. Tak nazywała ścianę w swoim pokoju, którą pokrywała masa zdjęć, jej wspomnień. Powiodła palcem po sylwetce mężczyzny, wyczuwając pod palcami gładkość fotografii. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Właśnie była w trakcie spełniania swojego marzenia i przepełniała ją tak wielka radość, że miała ochotę piszczeć i skakać ze szczęścia. Nie była tą samą dziewczyną co kilka miesięcy temu, potrafiła szczerze się uśmiechać, cieszyć życiem, mimo złośliwości losu.
-Tato jadę tam..

-Tatusiu! Wiem kim zostanę jak urosnę.
Dziewczynka z długim warkoczem wpadła do pokoju jak burza, prawie wykładając się na podłodze tuż przed nogami mężczyzny.
-Promyczku masz dopiero dziewięć lat, już to wiesz? – mężczyzna spojrzał na nią z uśmiechem odkładając czytaną gazetę.
W odpowiedzi usłyszał obruszony głos córki i zobaczył jej zmarszczone czoło.
-Nie dopiero.. już mam dziewięć lat, jestem duża.
-No dobrze, już dobrze. Powiedz mi kim zostaniesz.
-Księżniczką na zamku w Anglii.
Z ledwością pohamował by nie wybuchnąć śmiechem, stłumił to jednak w sobie i posadził ją sobie na kolanach.
-W Anglii? A wiesz, że to bardzo daleko? Będę za tobą tęsknić.
-No przecież pojedziesz tam ze mną i mamusia też, pani w szkole mówiła że tam mają królową.. to ja będę następną..
-Tak promyczku, pojedziesz do Anglii i zostaniesz królową..
-Nie królową, księżniczką – poprawiła go.
-Przepraszam, księżniczką.
Wtuliła się w jego sweter, pachnący nutką tytoniu i sosny.

Uśmiechnęła się na wspomnienie, tak żywe, które pojawiło się  w myślach. Wciąż czuła ten zapach.
-.. ale nici z bycia księżniczką.
Podeszła do łóżka i wsadziła do torby jeansy. Spieszyła się jak mogła, bo właśnie dzisiaj dostała kolejną porcję jej ulubionego serialu. Wzrok zatrzymał się na opakowanych czternastu płytach, z okładek których uśmiechał się najsexowniejszy mężczyzna. To ciało, te oczy, ten uśmiech.
-Wariatka.
Zaśmiała się, podsumowując swój zachwyt. W tym samym momencie usłyszała dzwonek swojego telefonu.
-Tak?
-Cześć Jessie.
-Część Taylor.
-Uwielbiam te nasze powitania.
-Po to właśnie dzwonisz? Żeby mi to powiedzieć?
-Spakuj się i przyjeżdżaj.
-Przecież wylatujemy rano – zdziwiła się wkładając do torby ostatni ciuch i zasuwając ją powoli.
-Śpisz u mnie, a rano pojedziemy prosto na lotnisko. Co powiedziałaś matce?
-Zostawię jej kartkę na lodówce, że mam wycieczkę z grupą. Poza tym wątpię, żeby była tym jakoś szczególnie zainteresowana.
-W takim razie czekam na ciebie, wypijemy po piwie i rano na spokojnie wyjedziemy ode mnie.
-Nie ma takiej potrzeby.
-Hawks co jest?
-Oj no po prostu, chciałam sobie coś w spokoju obejrzeć i..
-No to obejrzymy razem.
-Taylor ja nie chcę oglądać tych produkcji w których przez większość czasu aktorzy, tak jak ich bóg stworzył, stękają do kamery – zaśmiała się – no proszę cię.
-Wypraszam sobie, to że ty często takie oglądasz dla samego komentowania i wytykania błędów, nie oznacza że ja też będę podzielał twoje zainteresowania tą jakże pradawną sztuką filmową.
Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, na co on nie pozostał dłużny.
-Dawaj do mnie, zniosę wszystko.
-Sam się o to prosiłeś.
         Trzy kwadranse później wnosił jej torbę do mieszkania nie przestając się śmiać. Patrzyła na niego jakby zaraz go miała zabić, tak prawdę powiedziawszy gdyby wzrok mógł zabijać on już w momencie gdy się zaśmiał, byłby martwy. Ale najwidoczniej nic sobie z tego nie robił. W końcu wycierając łzy, które pociekły z jego oczu, wyciągnął chipsy i piwo i zajął miejsce na sofie. Spojrzał na stojącą nadal w progu przyjaciółkę.
-Masz zamiar oglądać stamtąd?
-Mam ochotę wracać do domu, albo przynajmniej coś ci zrobić.
-Mówiłem ci Hawks, że takie słowa z twoich ust tylko mnie nakręcają.
-Idiota – warknęła rzucając kurtkę na oparcie fotela.
-To co oglądamy?
-Ja oglądam – wyciągnęła z torby kilka płyt – nie mam zamiaru wysłuchiwać od ciebie komentarzy typu ’hiszpańskie telenowele’ .. chcę obejrzeć w spokoju.
-Hiszpańskie telenowele? Ty masz zamiar oglądać hiszpańskie telenowele?
Zignorowała jego zaskoczone a zarazem i rozbawione spojrzenie, którym w tym momencie ją obdarowywał. Wsadziła płytę do odtwarzacza i włączając telewizor usiadła na sofie.
-Co cię podkusiło do oglądania tego czegoś?
-Mario Casas.
-Kto?
-Do cholery Higgins! – warknęła – ostatni raz oglądam z tobą coś co chciałabym obejrzeć w spokoju.
-No dobra, już dobra – podniósł ręce w geście obrony i spojrzał na ekran.
        
Przez większość czasu oglądał i musiał przyznać że serial nie był zły, ale żeby zachwycać się jakimś tam aktorem? No to już chyba lekka przesada. Co jakiś czas spoglądał na Jessie. Gdyby teraz wybuchła wojna, był pewien że nie usłyszałaby nawet tego. Była całkowicie pochłonięta filmem. Próbował przypomnieć sobie czy kiedykolwiek widział ją w takim stanie, coś na wzór rozanielenia, bo inaczej nie mógł tego nazwać. W jednym z takich momentów, gdy na ekranie pojawiał się, jak go już zdążył nazwać Taylor, jej Mario, dziewczyna przyłożyła sobie dłonie do ust, uśmiechając się tak szeroko, że nie mógł tego zignorować i nie spojrzeć w ekran.
-Obiecaj mi coś..
-Co?
-Że nie będziesz z nikim innym. Nigdy.
-Co?
-Widziałaś falę.
Skinęła głową.
-Dwa razy bardziej przeraża mnie to, że obudzę się pewnego dnia i ciebie nie będzie. I jedyne rozwiązanie jakie widzę to to żebyś mi przysięgła.. przyrzeknij mi to.. że nie spojrzysz na nikogo innego, że nie podasz namiarów swojej komórki, tak, tak – uśmiechnął się widząc jej rozbawienie na twarzy – ani Twittera, ani Facebooka, ani nie będziesz grała z nikim obcym na pianinku, ani nie będziesz rozmawiała z żadnym innym chłopakiem..
Na ich twarzach z każdym wymawianym przez mężczyznę słowem pojawiały się szerokie uśmiechy.
-..jeżeli chcesz, możesz rozmawiać z dziećmi, gejami.. – zastanowił się chwilkę – wystarczy. Przysięgnij mi to.
-Tak, dobrze.
-Przysięgnij mi to.
-Dobrze, tak.
-Jak to tylko tak? Trzeba przyrzec..
-Ale co ty gadasz, przecież mówię że tak.
-Masz powiedzieć, tak chcę.
-No tak przyrzekam ci to.
-Musisz powiedzieć, tak chcę.
-Przecież ci przysięgam.
-Musisz powiedzieć, tak, chcę.
-Koleś, tak chcę, no tak chcę. TAK CHCĘ!
Taylor przysłuchiwał się tej wymianie zdań i o mały włos nie parsknął śmiechem, za to Jessie miała łzy w oczach i ten szeroki uśmiech, który starała się zakryć swoimi dłońmi. Tak prawdę powiedziawszy, to nie widział jej nawet z takim uśmiechem, nie wspominając już o tym jej wzroku, gdy tylko na ekranie pojawiał się ON, ale podobała mu się teraz. Bez maski, nie kryjąca się w żaden sposób. Po prostu naturalna.
Spojrzał na zegarek i ze zdumienia przetarł oczy.
-Rany boskie, za godzinę wyjeżdżamy na lotnisko.
-C-co?
Dziewczyna rozejrzała się nie bardzo kontaktując ze światem rzeczywistym.
-Idź weź prysznic, koniec oglądania – wstał z sofy przeciągając się – zrobię śniadanie.
-Dzięki.
Widział jak ziewa i uśmiechnął się pobłażliwie. W końcu zajął się śniadaniem.

***

         Przywitała ich mglista pogoda, jak przystało na Londyn. Ciemne chmury zbierały się nad ich głowami, raz na jakiś czas groźnie warcząc, jakby ostrzegały ludzi przed tym co miało nastąpić. Mocniej naciągnęła kaptur na głowę i złapała za swoją torbę podróżną. Przez pół drogi spała a przez drugie pół wysłuchiwała od Taylora o tym jak to możliwe że dwudziestoletnia dziewczyna może mieć torbę w motyle. Teraz też widziała jego minę i posłała mu gniewne spojrzenie.
-Przestań już. Ostatni raz gdzieś się z tobą wybieram, gdybym wiedziała, że będziesz wyśmiewał moją torbę zostałabym w domu.
-Nadal łatwo jest wyprowadzić cię z równowagi – uśmiechnął się obejmując ją ramieniem, jednak ona zaraz je strąciła – skarbie..
-Nie mów do mnie skarbie – syknęła wściekle.
Chciał jej coś odpowiedzieć, ale przeszkodziła mu w tym dziewczyna o marchewkowych włosach i jasnej cerze, uwieszając mu się na szyi.
-Taylor! – pisnęła.
-Danielle, udusisz mnie..
Próbował ją zrzucić z siebie ale przykleiła się do niego mocno. Jessie obserwowała tą scenkę z niemałym rozbawieniem i obserwowałaby jeszcze dłuższą chwilę gdyby nie dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał wysoki blondyn z zadziornym uśmiechem na twarzy.
-Jessie?
-Tak.
-Thomas, przyjaciel Taylora i brat tej wariatki – wskazał dłonią na dziewczynę nadal uczepioną czarnowłosego.
-Miło mi.
-Mnie również.
Uścisnęli sobie dłonie i chłopak chwycił jej torbę kierując się w stronę wyjścia.
-A oni?
-Ona tak zawsze, wiec Taylor jest do tego przyzwyczajony, poza tym to duży facet poradzi sobie – zaśmiał się szczerze nie zrażony charczeniem jaki wydobywał się z gardła przyjaciela – chodź.
Podeszli do czarnej taksówki i wsiedli, po czym chłopak przechylił się do przodu.
-Carl musimy poczekać, bo Danielle dorwała Taylora. To jest ta sławna Jessie, a to Carl nasz kolega.
Znowu się witała. Miała dosłownie burzę mózgów. Tyle nowych twarzy, nowych ludzi, zapachów, dźwięków. To wszystko takie niewiarygodne. Marzyła o tym miejscu, marzyła by je zobaczyć, a Taylor spełnił jej marzenie. No właśnie Taylor. Przypomniała sobie o chłopaku i w tym samym momencie zobaczyła go biegnącego a tuż za nim biegła Danielle. Otworzyła szeroko oczy, widząc jak zmachany wpada do auta i zatrzaskuje za sobą drzwi.
-Dzięki, to są właśnie prawdziwi przyjaciele – uśmiechnął się złośliwie w stronę siedzącej obok siebie pary, po czym uściskali się mocno z Thomasem i Carlem. Danielle wciąż stała na zewnątrz i wyglądało na to, że żaden z nich nie miał nawet zamiaru jej wpuścić.
-Otworzycie jej w końcu? – Jessie nie wytrzymała.
-A musimy? – Thomas spojrzał z uśmiechem na dziewczynę.
-To twoja siostra. A ty idioto – wskazała palcem na swojego przyjaciela – otwieraj.
-Już cię lubię.
Taylor spojrzał na kumpla groźnie, jednak kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. Odblokował drzwi i rudowłosa wparowała do środka szczękając zębami i drżąc z zimna. Po przestawieniu się nowej koleżance wtuliła się w siedzącego obok chłopaka.
-Danielle przestań – próbował się odsunąć jednak ta kurczowo trzymała się jego bluzy – daj mi chociaż parę minut wytchnienia.
-Rok się nie widzieliśmy..
-Wiesz jaki to był cudowny rok?
-Dupek.
-A co to za słownictwo, młoda damo?
Usłyszał parsknięcie ze strony Jessie i spojrzał na nią. Wyglądała tak jakby powstrzymywała się od zaśmiania w głos, jakby zaraz miała pęknąć. Thomas nie wyglądał lepiej, gdyby mogli pewnie tarzaliby się po całym samochodzie.
-Taylor mam siedemnaście lat.
-Ile? – Jessie nie kryła zdziwienia – dałabym ci co najmniej dwadzieścia.
-Dzięki. Widzisz? – znowu spojrzała na Taylora – tylko ty uważasz mnie za gówniarę.
-Bo znam cię od pieluchy, nawet pamiętam jak Thomas musiał przy mnie..
-Dobra nie kończ – odwróciła się do niego plecami, wyraźnie nie zadowolona z obrotu sytuacji.
-Chwila spokoju – westchnął opierając głowę o zagłówek i przymykając oczy.
-Zmęczeni? – blondyn pochylił się w stronę siedzącej obok dziewczyny.
-Trochę, zarwałam wczorajszą noc i dzisiaj wszystko wychodzi.
-Zachciało jej się jakiś romansów oglądać do rana.
-Odczep się ode mnie Higgins, dobrze że ciebie one nie interesowały.
-A co miałem innego robić?
-Taylor i romanse, no proszę.
-Thomas zamknij się – chłopak pogroził mu palcem i zaśmiali się wszyscy.
Droga dłużyła im się niemiłosiernie, a wszystko przez korki w samym centrum i warunki pogodowe. Jessie spojrzała w niebo, było już granatowe, strużki deszczu rozmazywały całkowicie obraz za szybą. Nie widziała kompletnie nic, nic prócz wielkiej, ciemnej plamy. Chciała coś dostrzec, oszukać deszcz ale na nic jej się to zdało. Zrezygnowana spojrzała na towarzyszące jej osoby. Taylor miał przymknięte oczy, udawał przed zerkającą na niego Danielle, która raz po raz posyłała mu to spojrzenie, które zauważała u wielu dziewczyn rozmawiających bądź przebywających w jego towarzystwie. Carl skupiał się na prowadzeniu auta, chociaż przy takiej ulewie graniczyło to z cudem a Thomas grzebał coś w telefonie. Czterdzieści minut później wreszcie zatrzymali się pod trzypiętrową kamienicą w centrum miasta. Taylor jak na zawołanie obudził się i po chwili cała czwórka pakowała się do środka. Miejsce to zaskoczyło Jessie do tego stopnia, że nie potrafiła wypowiedzieć słowa. Mieszkanie z wielkimi, wysokimi oknami, okazało się niczym innym jak pracownią Thomasa. Jasną, przestronną z masą obrazów, które przykuwały uwagę. Dziewczyna podeszła do jednego z nich i delikatnie jakby bojąc się go dotknąć przejechała palcem po chropowatej nawierzchni. Obraz przedstawiał kobietę? Tak, musiała to być starsza kobieta z leżącym tuż przy jej nogach biało-czarnym czworonogiem. Nie mogła się nadziwić. Ta kolorystyka, to serce tchnięte z kobietę, dosłownie jakby żyła, oddychała.
Taylor spojrzał na Jessie, miała zachwyt wypisany na twarzy i szturchnął kolegę w ramię. Teraz obydwaj uśmiechali się szeroko, nie przerywając dziewczynie słowem. Czarnowłosy w końcu przeciągnął się i rozejrzał. Nic się tu nie zmieniło. Wielki salon podzielony na dwie części pracowniczą i towarzyską, jak to zwykł mówić o swoim mieszkaniu Thomas. W głębi mieszkania niewielka kuchnia i dwie sypialnie z łazienkami.
-To twoje? – wreszcie Jessie odezwała się odwracając głowę w stronę Thomasa.
-Tak..
-Przepiękne, jestem pod ogromnym wrażenie. Wybacz ale nie sądziłam, że ten głupek ma takich przyjaciół.
-Wypraszam sobie – bąknął niezrażony Taylor nawet na nią nie patrząc.
-Rozgośćcie się, Danielle zrobi wam po herbacie i usiądziemy sobie na spokojnie, a później wyskoczymy na miasto.

***

Taylor uśmiechnął się do Thomasa unosząc w górę szklankę z bursztynowym alkoholem. Znajdowali się w jednym z londyńskich klubów, gdzie na każdym kroku mieszały się narodowości, języki, kolory skóry. Było głośno i tłoczno, co osobiście nie przeszkadzało Jessie, która tańczyła z jakimś chłopakiem i flirtowała w najlepsze.
-Fajna laska z tej twojej Jessie.
-Radzę ci nie mówić tego przy niej.
-Dziwi mnie że jeszcze jej nie poderwałeś.
-Jest dla mnie ważniejsza niż dziewczyna, to się nazywa przyjaźń.
-To się nazywa debilizm.
-Jakbym rozmawiał z Tony’m, czy wy za każdym razem będziecie się tak zachowywać? Zresztą nie odpowiadaj. Napij się lepiej i powiedz co u rodziców.
-Dobrze, w sumie przez te dwa lata nic się nie zmieniło, no może przybyło im więcej siwych włosów ale nic poza tym. Nadal prowadzą sklep muzyczny i nie narzekają.
-Kiedy odwiedzisz stare śmieci?
-A przenocujesz mnie?
-Ta.. mam wolną piwnicę, może być?
-Jasne, uwielbiam ciemne pomieszczenia – zaśmiał się po czym poklepał przyjaciela po ramieniu – cieszę się że przyjechałeś, no i że nie przyjechałeś sam. Szczerze to gdy dowiedziałem się że masz przyjaciółkę, zatkało mnie.
-Jest cudowna – skinął głową w stronę parkietu – nie szaleje na moim punkcie, mogę spokojnie i o wszystkim z nią porozmawiać i czuję się przy niej swobodnie. Wiadomo ma swoje jakieś tam minusy, ale kto ich nie ma. No a przede wszystkim mogę na nią liczyć, znam ją krótko jednak ufam jak żadnej do tej pory.
Przechylił szklankę do końca i postawił na barze dając znak barmanowi by dolał. Po chwili już miał kolejną szklankę whisky przed nosem.
-A powiedz mi co tam u Julii?
-Nic.. – zwiesił głos – nie wiem..
-Co się stało?
-Długa historia, a może i nie ale..
-.. słuchaj jak nie chcesz o tym mówić zrozumiem..
-To nie tak, zrobiłem błąd i przyszło mi za to zapłacić – wlał całą zawartość kieliszka do gardła i skrzywił się – zdradziłem ją.
Taylor zachłysnął się śliną. Był święcie przekonany, że się przesłyszał, jednak wyraz twarzy chłopaka uświadomił mu, że to prawda. Nie mógł uwierzyć, kochali się, byli szczęśliwi.
-Że co??
-Głupi błąd, którego nie cofnę, a uwierz mi że niczego bardziej nie pragnę. Zacząć ten dzień od początku, wtedy wypiłbym o jednego drinka mniej, jednego pieprzonego drinka mniej – westchnął – obudziłem się nad ranem z laską w łóżku. Nie wiem jakim cudem, ale w moim łóżku. Weszła Julia i.. chyba nie muszę reszty dopowiadać.. nigdy nie zapomnę jej twarzy, oczu gdy wybiegała z sypialni.
-Przykro mi.
-Było minęło, od roku nie wiem co się z nią dzieje, ale tak jest lepiej. Dla niej – machnął ręką uśmiechając się – koniec narzekania i wywodów. Przyszliśmy się tu bawią a nie dołować, jesteście tu tylko na tydzień więc zaszalejmy.
Stuknęli się szkłem uśmiechając szczerze, po czym odwrócili się w stronę parkietu. Jessie nie zmieniła partnera, za to obok niej pojawiła się Danielle.
-Muszę przyznać, że przez te dwa lata zmieniła się.
-Wybij to sobie z głowy..
Taylor zaśmiał się głośno posyłając z kierunku przyjaciela spojrzenie pełne politowania.
-Czy ty myślisz, że ja mógłbym? Chyba sobie jaja ze mnie robisz..
-Cholera wie co ci do łba strzeli.
-Traktuję Danielle jak dzieciaka, a nie jak kobietę. Poza tym jest twoją siostrą, to całkowicie wpływa na jej niekorzyść, co nadal nie zmienia faktu że się zmieniła.
Jakby czytając im w myślach rudowłosa odwróciła się i uśmiechnęła się szeroko do Taylora, zaraz też szła w ich stronę.
-Ja zrozumiałem, że mam się do niej nie zbliżać. Teraz wytłumacz to jej..
W odpowiedzi usłyszał tylko ciche prychnięcie.


***

Jessie bezwładnie opadła na łóżko z głuchym jęknięciem. Nie było chyba części ciała, która jej nie bolała, a przynajmniej nie dała jej o sobie znać. Jednego była pewna, mogłaby tu zamieszkać. Zwiedzając dzisiaj miasto była tak zachwycona tą różnością, że nie potrafiła wyjść z zachwytu. Tower Bridge czy Big Bena widziała tylko w telewizji albo w Internecie, a teraz widziała to wszystko z bliska, mogła dotknąć, wyczuć materiały z których były zrobione. Mogła podziwiać widoki z London Eye, no i przejechała się londyńskim autobusem o którym marzyła. Ta cała architektura, te budynki, ci ludzie. To było cudowne przeżycie, ale wykończyło ją do tego stopnia, że nie była w stanie się ruszyć.
-Wstawaj Hawks!
Głos, a w zasadzie wrzask Taylora, w ułamku sekundy dotarł do jej umysłu. To było niespodziewane więc i jej reakcja nie była czymś dziwnym, wyskoczyła jak oparzona i znalazła się na podłodze, obijając tyłek, który do tej pory najmniej bolał.
Za to przyjaciel nie mógł się powstrzymać. Śmiał się głośno trzymając za brzuch i zupełnie nie przejmując się jej wyrazem twarzy, morderczym w każdym calu.
-Kretyn!
-Prze.. – zgiął się w pół, próbując złapać oddech – wybacz.. uwielbiam to..
Wciąż się śmiał.
-Zamknij się idioto!
Rozmasowywała pośladek, nadal gniewnie na niego patrząc. Chwilę zajęło mu uspokojenie się, gdy wreszcie to zrobił zauważył że Jessie ciągle siedzi na podłodze.
Wyciągnął dłoń w jej kierunku, jednak ona odtrąciła ją jakby była czymś niepożądanym.
-No dawaj – uśmiechnął się – kocham to robić.
-Dobrze wiedzieć – warknęła.
Tym razem ujęła jego rękę, podniosła się.
-Czego ode mnie chcesz?
-Wychodzimy.
-Co? Gdzie? – jęknęła.
-Hawks nie sądziłem, że twoja kondycja jest równa zeru. Widząc twoje występy śmiało mógłbym powiedzieć, że przebijesz nawet mnie, no ale..
-Za jakie grzechy – wzniosła dłonie ku górze i wyminęła Taylora, podchodząc do niewielkiej komody – za jakie grzechy zesłano mi ciebie?
-A to dopiero początek.
-Nie mówię do ciebie, więc się nie odzywaj.
-Bo posłucham.
-No tak, nawet na to nie liczyłam.
Uśmiechnęła się pod nosem, wyciągając sweter i legginsy.
-Gdzie idziemy?
-Zabawić się, może mi się poszczęści.
-Jesteś za bardzo wybredny, wątpię czy kiedykolwiek znajdziesz sobie dziewczynę na stałe.
-Poczekam, aż wpuścisz mnie do łóżka.
-Już dawno to zrobiłam – puściła mu oczko, uśmiechając się przy tym złośliwie.
-Jesteś okropna.
Wstał z łóżka, widząc przechodzącego obok pokoju Thomasa. Najwidoczniej słyszał rozmowę, bo uśmiechał się od ucha do ucha, Taylor pomyślał nawet że wygląda jak jakiś idiota z tym chorym uśmieszkiem. Obrócił się jeszcze w drzwiach.
-Zawołaj gdybyś potrzebowała pomocy, z chęcią umyję ci ple..
Nie dokończył bo w jego stronę poleciała poduszka, zaśmiał się głośno łapiąc ją tuż gdy znajdowała się przy jego twarzy.
-Wynocha Higgins!
Śmiejąc się głośno, usiadł obok Thomasa w jadalni. Jego mina zdradzała wszystko, teraz można było czytać z niej jak z otwartej talii kart, musiał resztkami sił powstrzymywać się przed wybuchem głośnego śmiechu i Taylor zdawał sobie z tego sprawę.
-Co cię tak bawi, co?
-Ty i ona, jak stare, dobre małżeństwo.
-Normalka – bąknął pod nosem – i od razu ostrzegam, wiem do czego dążysz, więc daruj sobie.
-Co ja takiego powiedziałem?
-Znam cię, lubisz bawić się w swatkę, tak jak ostatnio gdy u was byłem. Pamiętasz Rachel?
-Jak mógłbym zapomnieć – zaśmiał się cicho – mieliście się ku sobie..
-Mieliśmy? – posłał mu spojrzenie pełne niedowierzania – To ty tak sobie ubzdurałeś, a ona to wykorzystywała, czułem się jak idiota i miałem ochotę cię zabić. Dlatego teraz cię ostrzegam, nie próbuj bo tym razem się nie powstrzymam.
-Jak tam chcesz – Thomas wyglądał na niezrażonego posępnym wyrazem twarzy przyjaciela.
-Mam nadzieję, że dotarło.
Blondyn wzruszył tylko ramionami. Siedzieli tak kwadrans rozmawiając o jakiś przyziemnych sprawach nie zagłębiając się zbytnio w żaden z tematów na dłużej, nie mieli takiej potrzeby.
-Jestem gotowa – usłyszeli za sobą, ale tylko Thomas się obrócił.
Jessie związywała włosy w wysoki kucyk, uśmiechając się do chłopaka przyjaźnie, na co ten nie pozostał dłużny. Teraz też Taylor zaszczycił ją swoim spojrzeniem.
-Co tak długo?
-Jestem kobietą i wolno mi.
-Z babami to same problemy – zaśmiał się pod nosem, za co dostał po głowie.
Więcej się nie odezwał, wolał nie mieć ran na ciele. Spoglądając teraz na uśmiechniętych Thomasa i Jessie, stojących tuż przy drzwiach i dyskutujących o czymś zawzięcie, utwierdził się w przekonaniu że ten wyjazd był najlepszym pomysłem jaki wpadł mu do głowy. Wiedział też że nie ostatnim. 



No dobra.. ten rozdział musicie mi wybaczyć.. zero weny, motywacji, śniegu i z jakieś dziesięć kilo więcej po świętach przyczyniły się właśnie do tego rozdziału.. muszę przyznać że jestem nim cholernie rozczarowana, no cóż mam nadzieję że z nowym rokiem wena powróci tak jak i dobry nastrój, bo kiepsko. Ok, to tyle. 
BAWCIE SIĘ DOBRZE I NIE PIJCIE ZA DUŻO NA SYLWESTRA, BO W KOŃCU TRZEBA PAMIĘTAĆ JAK SIĘ GO SPĘDZAŁO :D buziaaaa :*

czwartek, 20 grudnia 2012

rozdział *16



***

         Jessie siedziała przy jednym ze stolików przeżuwając leniwie kanapkę z indykiem. Taylor gdzieś zniknął, więc jadła sama. Trafiła akurat na porę lunchu, było gwarno, wesoło, jak na te osiem osób znajdujących się w środku. Słyszała mężczyznę opowiadającego jakiś dowcip i bądź co bądź nie potrafiła się nie zaśmiać, zresztą to tyczyło się całej sali. Widziała ukradkowe spojrzenia posyłane w jej kierunku, ale przecież była tą nową w zespole. Uniosła głowę i napotkała wzrok jasnych oczu dziewczyny siedzącej przy najbliższym ze stolików, uśmiechała się niepewnie po czym wstała i przysiadła się do Jessie.
-Cześć, poznałyśmy się przed godziną.
-Emily tak?
-Mów mi Em, i jak wrażenia?
-Jak na razie oszołomiona – upiła łyk herbaty – długo tu pracujesz?
-Od dwóch lat, przez co rok na stażu. Ta firma to jedna wielka rodzina, ludzie są wspaniali, zobaczysz.
-Cieszę się. Dużo osób tu pracuje?
-To co widzisz to zaledwie połowa, kilka osób jest w drugiej filii w Nowym Jorku. Tam rozkręcają interes. O właśnie a może wybierzesz się z nami na drinka po pracy, oczywiście z Taylorem – zaśmiała się – wreszcie ktoś go usidlił..
-Zaraz, zaraz.. ty myślisz, że ja i Taylor?
Spojrzenie dziewczyny utwierdziło ją w przekonaniu iż jej przypuszczenia względem pytania okazały się słuszne.
-Nic z tego, nie wiem dlaczego każdy kto nas widzi pierwszy raz myśli, że jesteśmy parą. Przecież nie trzymamy się za ręce, nie całujemy, nie mówimy kochanie – uśmiechała się przyjaźnie – jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, i żeby było jasne również ze sobą nie sypiamy.
Emily nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
-Sama nie wiem dlaczego tak pomyślałam – odwróciła się w stronę blondynki stojącej przy maszynie z napojami – Brie dycha jest moja.
Blondynka w pierwszej chwili nie zrozumiała po czym na jej twarzy zagościł czerwony rumieniec.
-Czy wy obstawialiście? – Jessie była totalnie zaskoczona.
-Wybacz nam, przez ten projekt mamy tutaj niewiele rozrywki.
-Phi – prychnęła – za zrobienie ze mnie rozrywki stawiasz mi drinka.
Zaśmiały się obydwie i w tym samym czasie do pokoju wszedł Taylor, wpadając na wychodzącą Brie. W tej jednej chwili stała się tak czerwona, że niewiele brakło by zlała się z kolorem swojej bluzki. Za to Taylor uśmiechnął się przepraszająco, co jeszcze bardziej pogłębiło kolor twarzy, i przysiadł koło Jessie.
-Znikam, do później – Emily pożegnała się z nimi, odchodząc od stolika.
-Do później?
-Tak – ugryzła kolejny kęs – idę na drinka, jeżeli masz ochotę..
-Z tobą zawsze.
-Odczep się do cholery. Gdzieś ty był?
-Miałem.. sprawę do załatwienia.
Kątem oka zauważył w drzwiach postać Chameli. Lustrowała wszystkich spojrzeniem swoich brązowych oczu, zatrzymując się dłużej na jego postaci. Musiał przyznać że była gorąca, ale nic poza tym. Czysty sex, bez żadnych zobowiązań.

***

         Jessie w towarzystwie całej ich ósemki wychodziła z budynku, gdy dotarł do nich zmachany Taylor.
-Chcieliście iść beze mnie?
-Gdyby tylko się dało – odcięła się przyjaciółka zakładając rękawiczki i mocniej naciągając czapkę.
W odpowiedzi dostała w ramię i jęknęła cicho.
Po kilku minutach weszli do ciemnego pubu z okrągłymi stolikami, przy których siedzieli już spragnieni rozluźniającego drinka, pracownicy najróżniejszych branży, mieszczących się na tej ulicy. prawnicy, biznesmeni, architekci a nawet lekarze po całodniowych dyżurach. Przecisnęli się do jednego z wolnych stolików, dosuwając kilka krzeseł. Był tłok, zresztą oni też siedzieli ściśnięci, niewiele brakło by zaczęli siadać sobie na kolanach. Najważniejsze, że humory dopisywał, reszta nie miała znaczenia. Zamówili drinki i rozsiedli się w miarę wygodnie.
Po godzinie, Jessie piła już trzeciego drinka chichocząc wraz z Brie z kawału, który opowiedział Hose. Zresztą nie był to jego pierwszy dowcip, w ciągu godziny potrafiły dosłownie ocierać łzy, kapiące im z oczu, a on nadal nie miał dość.
-Dobra, przerwa na złapanie oddechu – Hose sapnął głośno wywołując kolejną salwę śmiechu – dziewczyny spokój.
-Widzieliście dzisiaj Chameli? Jaka była szczęśliwa? – jeden z mężczyzn siedzących przy stoliku uśmiechnął się, znacząco poruszając brwiami – ciekawe kogo to zasługa?
-Stawiam dychę że nie chodzi o jej narzeczonego – blondynka spojrzała w stronę Taylora, widząc jego pytający wzrok – wiadomo, że chodzi o ciebie.
-Em, uspokój się, jak już wspomniałaś Chameli ma narzeczonego..
-Jakby nikt jej nie znał, no proszę cię.. przebywałeś tu dosyć często, żeby poznać jej naturę.
Rozmowa urwała się, wtedy też odezwał się Hose ze świeżą porcją kawałów i zapomnieli o temacie wcześniejszej rozmowy.
         Gdy wracali do domu Taylor wydawał się zamyślony, co ją trochę zastanowiło.
-Wszystko w porządku?
-A tak.. jasne, jestem trochę zmęczony, tylko tyle.
-O czym mówiła Em? Odnośnie Chameli?
-W barze?
Skinęła głową.
-Niewiele jest osób, które przepadają za Chameli, w firmie ludzie czują się jakby byli rodziną, współpracują ze sobą, ufają sobie.. Chameli czasami zachowywała się jakby była tam szefem, będąc asystentką mojego taty, jest poniekąd nad nami wszystkimi z czego mój tata nie był zadowolony.. chodzi mi o to, że nie był zadowolony gdy widział jak się zachowywała w stosunku do pracowników, jedynie Liam i John, których jeszcze nie poznałaś..
-Chodzi o delegację?
-Tak, tylko oni byli przez nią normalnie traktowani no i ja.. odkąd miała rozmowę z ojcem jest spokój, ale dziewczyny pamiętają. Brzmi to jak jakaś wenezuelska telenowela – zaśmiał się pod nosem – może zakończymy temat pracy na dzisiaj? Jedziemy do mnie?
-Po urodzinach zostałam, ale nie oznacza, że to powtórzę.
-Cała ty – prychnął pod nosem, spoglądając w lusterko i zmieniając pas.
-Co to niby ma oznaczać? To, że nie chcę u ciebie spać daje ci prawo do prychania i sapania pod nosem? Chyba jaja sobie robisz..
Odwróciła głowę od niego i wpatrzyła się w migający krajobraz za oknem, prawie zaciskając pięści pod pachami. Widać było, że jest nastawiona bojowo, ale jakoś nie przeszkadzało mu to w dalszej rozmowie.
-A co w tym takiego złego? Ludzie tak robią..
-Ludzie skaczą z mostów, biorą narkotyki, znęcają się nad zwierzętami. Też mam tak robić?
-Popadasz w skrajności Jessie.
-To nie wyskakuj mi z takim argumentem – warknęła nadal skupiając wzrok na tym co znajdowało się za przejrzystą taflą szkła – to że ludzie coś robią nie oznacza, że będę brać z nich przykład.
-Mogłabyś brać przykład z tych, którzy są mili – zaśmiał się.
-Przykro mi, pomyliłeś adresy.
Tym razem zaśmiała się ona, ale każde jej słowo dosłownie ociekało ironią. Nie starała się jej ukryć, wręcz bardziej ją eksponowała. Pokręcił tylko głową, bo nic więcej mu nie pozostało. Gdy zatrzymał się pod sklepem, nie zastanawiając się wysiadła, mamrocząc pod nosem zdawkowe „cześć” i zatrzasnęła za sobą drzwi. Szyba od strony kierowcy gładko zsunęła się w dół i do środka dostało się mroźne powietrze, zadrżał z zimna.
-Przywiozę jutro ze sobą na zajęcia kwiaty na przeproszenie.
-Spadaj! – machnęła dłonią nie zaszczycając go swoją uwagą.
Poczekał chwilę i dopiero gdy zniknęła za wysoką siatką, zamknął okno i skierował się do centrum.

***

Leżała na łóżku wpatrując się w czarne niebo, z którego spadały delikatne płatki śniegu. Były ich miliony, miliardy. Miliardy białych, skrzących się gwiazdeczek. Lawirowały w dzikim tańcu, jakby goniły się nawzajem, jakby jedna przed drugą musiała z jakiś powodów uciec. Tworzyły przy tym niesamowity spektakl, który pochłonął dziewczynę do tego stopnia że nie usłyszała cichego uderzenia w szybę. Dopiero kolejne dźwięki wyrwały ją z zamyślenia. Zmarszczyła czoło i wyszła spod ciepłej kołdry. Zrobiło jej się zimno. Usłyszała kolejny stuk i otworzyła okno, teraz dopiero zrobiło jej się naprawdę zimno. Owiało ją mroźne powietrze i zaklęła pod nosem. Na śniegu tuż pod jej oknem stał uśmiechnięty Taylor przestępując z nogi na nogę i chuchając w dłonie. Z jego ust z każdym wydechem wydobywała się delikatna mgiełka.
-Higgins pogięło cię? Co ty tu robisz? – starała się mówić najciszej jak się dało.
-Chodź ulepimy bałwana.
-Sam jesteś bałwan idioto.
-Ubieraj się.
-Jest północ, ty nie masz co robić w nocy?
-Hawks, wskakuj w rajtuzy i wyłaź albo sam do ciebie wejdę, a znasz mnie na tyle, to wiesz że jestem do tego zdolny.
-Wypchaj się.
Zauważyła, że podchodzi pod murek. Najwidoczniej nie żartował. Tego już było za wiele. Brakowało, żeby obudził jej matkę.
-Stój i się nie ruszaj, zaraz wyjdę kretynie.
-Kocham cię.
-Wypchaj się do cholery.
Zamknęła za sobą okno, mamrocząc pod nosem i otworzyła szafę. Wyciągnęła z niej spodnie i najgrubszy golf jaki udało jej się znaleźć. Odetchnęła z ulgą gdy w szafie zobaczyła futrzane kozaki i kurtkę. No to Taylor będzie miał używanie. W tej chwili nie miało to znaczenia. W końcu ubrana odpowiednio na pogodę znalazła się na zewnątrz.
-Zawsze wychodzisz oknem?
-Tylko wtedy gdy nie chcę by matka wiedziała że wychodzę. I jak przyłażą do mnie najwięksi debile świata.
Taylor spojrzał w dół nie zrażony obelgami pod jego adresem i parsknął śmiechem.
-Co ty do cholery masz na nogach? Jakie zwierze straciło życie?
-Zamknij się Higgins – warknęła i dodała słodkim głosikiem – to ostatni hit sezonu.
Przechodzili przez ulicę.
-Gdzie idziemy?
-Pojedziemy koło lodowiska, tam dzieciaki urządziły sobie konkurs w lepieniu bałwanów.
-Świetnie byś się do nich nadawał.
-Razem z tobą – zaśmiał się.
Nie odpowiedziała tylko wsiadła do auta. Faktycznie, gdy dojechali na miejsce ich oczom ukazała się polana z kilkunastoma różnymi białymi ludkami. Małe, duże, grube, chude, w garnkach, w patelniach. Dzieciaki używały wszystkiego co najprawdopodobniej miały pod ręką. Otworzyła drzwi i zaciągnęła się rześkim powietrzem w chwili gdy usłyszeli telefon chłopaka. Spojrzał przelotnie na wyświetlacz i z powrotem schował go do kieszeni.
-Fanka? – uśmiechnęła się podchodząc bliżej.
-Tony – skłamał – chodź.
Pociągnął ją w stronę polany. Śnieg coraz gęściej padał, przysłaniając wszystko koronkową zasłoną. Pomyślała że to wymarzona sceneria na romantyczne spacery.
-Jesteś głupi.
-A to niby dlaczego panno mądralińska?
-Zacznij się z kimś umawiać. Nie mnie powinieneś zabierać na takie spacerki nocne.
-Właśnie że ciebie. Nie potrzebuje ukochanej żeby korzystać z takich chwil – schylił się formując kulę.
-Jak ty wytrzymujesz bez sexu?
-O to samo mógłbym zapytać ciebie – odwrócił głowę w jej kierunku uśmiechając się szelmowsko – jakoś wytrzymujesz.
Jak na zawołanie usłyszeli dzwonek z telefonu chłopaka i ze zmarszczonym czołem wyciągnął go nie zauważając zbliżającej się dziewczyny. Spojrzał na wyświetlacz i odrzucił rozmowę. Wtedy poczuł na swoim policzku włosy Jessie. Odwrócił się gwałtownie w jej stronę. Patrzyła na niego jakby z niedowierzaniem.
-Chameli?
-Mówił ci już ktoś że strasznie wścibska jesteś?
-Chameli? Ta Chameli? – powtórzyła – o tej porze?
-Nie twój interes Hawks.
Nagle wszystko jej się poskładało. Te spojrzenia, te uśmiechy, te gesty, ale przecież ona miała narzeczonego.
-Sypiasz z nią.
Bardziej stwierdziła niż zapytała.
-No chyba ci odbiło – warknął.
-Spójrz mi w oczy i powiedz że nic cię z nią nie łączy. Znasz zasady.
-Cholera Jessie przestań.
-To proszę, skłam – skrzyżowała dłonie na piersi i spojrzała na niego wymownie.
-Jasne, wiem co grozi mi za złamanie zasad – skrzywił się – po co ci to wiedzieć?
-Jesteś idiotą, przecież ona ma narzeczonego.
-Jak widać jej to nie przeszkadza. Nie potrzebuje kazania na temat moralności.
-Teraz przynajmniej wiem jak wytrzymujesz bez sexu. Pomyślałeś o tym co będzie gdy wasz romans ujrzy światło dzienne? Pomyślałeś o twoim tacie?
-To nie romans, to sex bez zobowiązań.
-Właśnie widzę jaki – wskazała na znów dzwoniący telefon – masz swój sex bez zobowiązań.
-O co ci chodzi?
-O to jak poczuje się twój ojciec dowiadując się, że jego syn pieprzy jego sekretarkę. Nie chodzi mi o nią, dla mnie jest wyrachowaną suką, ale pomyśl czasami o innych. Nie mogłeś znaleźć sobie jakiejś w przydrożnym barze? Albo jechać do burdelu? Nie! Wielki pan Higgins musiał wyrwać coś w biurze ojca.
Słowa w pewnym sensie raniły go. Prawdą było, ze w ten sposób o tym nie myślał. Dla niego była to zwykła zabawa, ale im dłużej Jessie mówiła, tym coraz bardziej się zastanawiał co będzie gdy wszystko wyjdzie na jaw. Wystarczył jeden ich błąd, by ojciec inaczej na niego patrzył, by ojciec stracił zaufanie.
-Czy ty zawsze musisz wjechać mi na sumienie? – trzymał się za głowę. Wyglądało to tak jakby rwał sobie z niej włosy.
-Taka już jestem. Długo to trwa?
-To byłby trzeci raz, ale na dwóch razach zostanie.
Formował kolejną kulę nie patrząc w jej kierunku. Całkowicie skupił swoje zainteresowanie na czynności jaką było lepienie bałwana.
-O dwa za dużo.
-Nie cofnę czasu – warknął odwracając w jej stronę głowę, był zły – i nawet nie wiem czy bym chciał.
-Zacznij używać domów publicznych. Laski będą zachwycone.
Zobaczył na jej twarzy uśmiech i mimowolnie też się uśmiechnął. Podeszła bliżej i zaczęła mu pomagać.
-Wygrałam dzisiaj z Chameli, jestem pod wrażeniem.
-Bijesz ją na głowę, no ale z tobą przecież nie mogę sypiać. Zabroniłaś mi.
-Przestań traktować mnie jak coś do zaspakajania własnych zachcianek sexualnych – wysyczała z chęcią mordu w oczach.
-Powinnaś brać jakieś syropki na uspokojenie – westchnął z rezygnacją w głosie – wiesz, że tak cię nie traktuje, ale nie będę ukrywać, że potrafisz rozpalić faceta do..
Nie dokończył bo został powalony na ziemię. Nie wierzył, że ta dziewczyna potrafiła rzucić się na niego i na dodatek przewrócić go. Wpatrywał się w nią kompletnie zaskoczony.
-Higgins, wiesz że dostaje białej gorączki, gdy ktoś prawi mi komplementy. Gdyby nie fakt, że jesteś moim przyjacielem już dawno straciłbyś to co masz najcenniejszego.
Jakby na powagę sytuacji docisnęła kolanem jego krocze. Przełknął głośno ślinę. A ona leżała na nim uśmiechając się złośliwie.
-Zaczynasz mnie przerażać – wychrypiał.
-To widzę że się zrozumieliśmy..
-Nie do końca – zerwał się tak szybko, że nie zdążyła zareagować, tym razem to on przygniatał ją swoim ciałem – nie zamierzam rezygnować z mówienia o tobie tego co mi się podoba i radzę ci się do tego przyzwyczaić. Inaczej bardzo mi przykro, będziesz się wściekać.
Wstał podając jej rękę. Miała go po dziurki w nosie. Cyniczny, pewny siebie. Ale to Taylor, odkąd się poznali taki był. To dzięki niemu zaczęła wierzyć w ludzi, wierzyć w przyjaźń. Złapała jego dłoń i pomógł jej się podnieść.
-Jest mi zimno, wracajmy do domu – otrzepała się ze śniegu.
Skinął tylko głową i już po chwili pili gorącą herbatę podchodząc do murku przy oknie domu Jessie.
-Wejdziesz?
-Do ciebie? – spojrzał na nią zaskoczony – zapraszasz mnie do siebie? Do tego w środku nocy?
-Cofam propozycję.
-Za późno – i nie czekając na reakcję dziewczyny podsadził ją do okna.
-Poradzę sobie.
-Tak, wiem. Tobie ciężko przyjąć pomoc ode mnie.
Znalazł się w jej pokoju. Pierwszy raz odkąd się poznali. Pierwszy raz od pięciu miesięcy mógł zobaczyć jak wygląda jej dom, a przynajmniej jej pokój. Ściany w odcieniu błękitu ozdabiało kilka zdjęć najprawdopodobniej z dziecięcych lat, gdyż większość z nich przestawiała jej ojca. W rogu stała szafa z wielkim lustrem, odbijając przyćmione światło niewielkiej lampki, a zaraz obok niej tego samego koloru komoda, na której znalazło swoje miejsce kilka kosmetyków. Z jednej z szuflad wystawała długa zielono żółta skarpetka. Ten widok był dość specyficzny, wywołał nikły uśmiech na jego twarzy. Dalej były uchylone drzwi, musiała to być jej łazienka. Po drugiej stronie stało biurko i łóżko z soczyście zieloną pościelą. Całości dopełniała ogromna mapa, w którą powbijane były kolorowe pinezki.
Jessie ściągnęła kurtkę i buty i wrzuciła do szafy. Podeszła do mini wieży i włączyła radio. Z głośników poleciał jakiś spokojny utwór.
-Wreszcie zobaczyłem twoje królestwo – rozejrzał się rozbierając.
-Nie przyzwyczajaj się, będziesz tu bardzo rzadkim gościem.
-Ty to potrafisz spieprzyć taką piękną chwilę – zaśmiał się cicho rozkładając na łóżku obok przyjaciółki.
-Wiesz dlaczego.
-Dlatego też będziemy korzystać z uroków mojego mieszkania.
-Nie pozwalaj sobie, nie będę u ciebie nocować.
-Uparta jesteś, już kilka razy nocowałaś i zawsze to samo mówisz.
-Wiem, zaczynam robić się miękka. Dzięki, że mnie wyciągnąłeś na bałwany.
-Nie ma za co – odwrócił głowę posyłając w jej kierunku szczery uśmiech – mogę tu spać?
-Jasne, matka rano wychodzi, więc będziesz mógł wyjść przez okno.
-Widzę, że przy tobie adrenalina nie będzie mnie opuszczać.
-To moje popaprane życie. Chcesz spodnie i jakąś koszulkę? Ostatnio nie oddałam ci twoich dresów.
-No to pewnie. No chyba, że mogę spać nago?
-I tak na mnie nie działasz, więc droga wolna – rzuciła w niego ciuchami i zniknęła za drzwiami łazienki. Wróciła przebrana w spodenki i koszulkę.
Po chwili oboje leżeli w łóżku, zgasiła światło i szczelniej okryła się kołdrą.
-Amber gdyby dowiedziała się ,że sypiamy u siebie chyba by zawału dostała.
-To może jej powiem.
-Ani mi się waż, jest pusta, ale nic mi nie zrobiła.
-Jak to możliwe, że dla niej potrafisz być miła, a mnie wyzywasz od najgorszych.
-Bo ona ze mną nie gada, nie męczy mnie, nie wkurza, mam wymieniać dalej?
-Dobranoc Jessie – uśmiechnął się pod nosem i cmoknął ją w policzek.
-Dobranoc.
Odwrócił się do niej plecami i po chwili oboje usnęli zmęczeni nocną wyprawą.

***

-Mam dla ciebie propozycję.
Taylor stanął przed jej ławką uśmiechając się szeroko. Do rozpoczęcia zajęć mięli jeszcze trochę czasu, dlatego w auli znajdowała się dosłownie garstka uczniów, którzy w najmniejszym stopniu nie byli zainteresowani rozmową, jaka teraz toczyła się między dwójką przyjaciół. Taylor usiadł ławkę niżej, patrząc jak dziewczyna krzyżuje dłonie na piersiach z zainteresowaniem w oczach.
-Ale nie wiąże się to ze spaniem u ciebie, czy u mnie?
-To, że tydzień temu spałem u ciebie pierwszy raz – pochylił się w jej stronę także szepcząc – nie oznacza, że ostatni. Ale nie, nie o to chodzi, bardziej myślałem o biletach do Londynu, mówiłaś, że chcesz mnie zabrać. Nadal aktualne?
-Niech stracę, tak aktualne.
Wsadził ręce do kieszeni i uśmiechnął się szerzej.
-Za półtora tygodnia mamy wolne, może wybierzemy się na tydzień?
Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, przez chwilę się zastanawiając. Jak tak o tym pomyślała, to nie był to zły pomysł. Zmiana otoczenia przyda jej się no i pozostała ta najważniejsza kwestia. To LONDYN. Jej marzenie. Jej sen. Klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka czym zwróciła na siebie uwagę tych nielicznych osób.
-Hawks, zachowuj się.
-I tak mają mnie za dziwaka..
-Dzięki mnie już tak nie myślą – zrobił zwycięską minę – proszę o brawa.
-Głupek.
-Dobra – wstał z ławki poprawiając sweter – zbieram się na basen, Smith będzie próbować nas dzisiaj wykończyć.
-Nie zazdroszczę, ale wpadnę popatrzeć na wasze męskie ciałka po wykładach.
-Teraz przynajmniej wiem po co tam przychodzisz.
Uśmiechnął się delikatnie czochrając ją po włosach i znikając tak szybko, że nie zobaczył już jej wkurzonej miny jaką posłała za odchodzącym przyjacielem. Przeniosła wzrok przed siebie i przygryzła ołówek. Londyn, teraz to zajmowało jej myśli.
         Weszła do przeszklonego pomieszczenia, które tworzyło coś na kształt podkowy, skąd uczniowie mieli dobry widok na basen i tych, którzy się w nim znajdowali. „Podglądacz”, tak nazywali owo pomieszczenie, pewnie dlatego, że większość którą można było poobserwować a w zasadzie po podglądać była płci męskiej. Tak jak myślała, po prawej stronie swoje stałe miejsce zajmowała elita Amber, wśród nich była Thai Li, pochodząca z Chin, dziewczyna o ciemnych włosach tak prostych, że wydawało się iż skręcony, bądź nieznacznie odchylony włos nie miał u niej prawa bytu. Kolejną w hierarchii była Joanne, potrafiąca wkurzyć się gdy ktoś  ośmielał się skrócić jej imię do dwóch liter Jo, bo przecież Jo to bardziej męskie niż kobiece imię. W grupie znalazło się jeszcze kilka dziewczyn, większość były to szkolne cheerleaderki, dążące do bycia na szczycie jak Amber. Co jakiś czas chichotały, wskazując palcami na chłopców przygotowujących się do skoku, w tym także i Taylora.
         Jessie usiadła na ławce tuż przy szybie i przeleciała wzrokiem, wszystkich znajdujących się na dole. Słychać było tylko donośny głos trenera Smitha, z którym dziewczyna nie miała przyjemności współpracować, chociaż byłaby to zapewne wątpliwa przyjemność.
-..Johnson, czy ty masz kij zamiast nogi? Ugnij do cholery w kolanie...
-..Larry, na miłość boską co ja mówiłem??
Wciąż było go słychać, ale ci którzy mięli z nim zajęcia wiedzieli, że nieważne jakby się starali przez wszystkie te lata, gdy Smith zadecyduje że zaliczenie ma być z baletu, to musieliby skakać jak baletnice. Na szczęście dla grupy Taylora i chyba tych wszystkich, które trener Smith miał w całej swojej kadencji, nie wpadł na pomysł baletu. Szkoda, bo mogło być ciekawie. Ta myśl wywołała uśmiech na twarzy Jessie.
Grupa znalazła się w wodzie, mięśnie pracowały dając z siebie maksymalną ilość siły, napięte do granic możliwości. Odepchnięcie od ściany, kilka sekund pod wodą i znowu maksymalna praca ciał, na które miała teraz doskonały widok. W momencie, gdy Taylor z trzecim wynikiem wyskoczył z basenu, wyciągnęła książkę. Teraz zacznie się wytykanie ich błędów i inne duperele, nie miała zamiaru tego wysłuchiwać więc oddała się lekturze.
        
Poczuła coś mokrego na policzku i wzdrygnęła się, jej wzrok napotkał radosne spojrzenie czarnych oczu. Była tak pochłonięta fabułą, że nie zauważyła końca zajęć, nawet głupie komentarze, lecące zapewne w jej kierunku, nie były w stanie jej przeszkodzić. Taylor zaglądał przez jej ramię próbując dostrzec tytuł, ale dziewczyna jednym zgrabnym ruchem schowała książkę do torby leżącej tuż przy jej nogach.
-Czyżby znowu jakiś romans? – skwitował siadając obok i wycierając ręcznikiem włosy.
Układały się w nieładzie dając obraz prawdziwego piękna, tak, był absurdalnie przystojny.
-Dałbyś im żyć – uśmiechnęła się – przecież Amber tylko na to czeka, no może jeszcze jakbyś ściągnął przed nią koszulkę. Proszę, zrób to, proszę.
Potrząsnął energicznie głową, kilkadziesiąt, może kilkaset kropelek, w sumie liczba nie miała tu większego znaczenia, przylgnęło do jej ciuchów. Jęknęła z niezadowoleniem, na co on parsknął głośnym śmiechem.
-Musiałeś? Wiesz, że tego nienawidzę.
-A ty doskonale wiesz, że nienawidzę gdy łączysz w jakiś sposób mnie z Amber, a co to ja jestem manekin, który będzie pozował jak tylko jakieś puste laski będą tego chcieć?
-No, no jaka przemowa.
-Chodź.
Pociągnął ją za ramię tak niespodziewanie i szybko, że z ledwością zdążyła złapać swoją torbę. Szli teraz przez korytarz, ona ciągnięta przez niego, a on z szerokim uśmiechem na twarzy. Dopiero gdy znaleźli się na zewnątrz chłopak puścił jej ramię, narzucając na wilgotne włosy kaptur szarej bluzy.
-Nadal wykazujecie zachowania typowe dla neandertalczyka.
Poprawiła kurtkę, wyciągając kluczyki.
-Dasz się namówić na coś do żarcia?
-Byle nie pizza – sapnęła – na jakiś czas mam jej dość.
-Możemy pojechać do Austin, znam tam genialną tajską knajpkę, której jeszcze ci nie pokazywałem.
-Chce ci się jechać?
-A masz coś innego do roboty? – kierowali się w stronę parkingu na którym obok siebie stały ich zaparkowane auta – Poza tym mam chęć urwać się z jutrzejszej sztuki, swoją drogą to chore mieć w połowie dnia jeden wykład..
-Marudzisz jak zwykle.. przecież wiesz dlaczego mamy tylko ten wykład..
-No wiem.. wiem..
Taylor wyciągnął z kieszeni kluczyki, mignęły światła w jego aucie. Odwrócił się w stronę dziewczyny, nie przestając się uśmiechać.
-Dwie godziny wystarczą?
-Aż tyle? – zaśmiała się – jesteś doprawdy wielkoduszny.
Prychnął tylko pod nosem, machając w jej kierunku. Jessie z uśmiechem pokręciła głową i już chwilę później wnętrze auta wypełniło przyjemne, ciepłe powietrze.

***




Niech magia Świąt Bożego Narodzenia
wypełnia ciepłem wszystkie mroźne dni 
a blask gwiazdy przypomina, że czasem
wystarczy tylko wypowiedzieć życzenie..

Kochane moje z okazji Świąt życzę tego co najlepsze, żeby spełniły się Wasze najskrytsze marzenia i ogólnie wszystko.. nie jestem dobra w te klocki :) buziaaa :*

czwartek, 13 grudnia 2012

rozdział *15

     Bardzo przepraszam że tak późno dodaję rozdział, ale zabrakło mi żetonów na neta i dupa :D tydzień bez internetu, moje życie towarzyskie legło z gruzach hahaha nie no do rzeczy, sporo do nadrobienia, więc wszystkie Wasze blogi przelecę i nadrobię zaległości (trochę to zajmie, ale dam radę :D) .. ok, mam nadzieję że notka się Wam spodoba i że nikt nie dostanie zawału :D. Duża buzia:*
A teraz najważniejsze, jutro moja kochana Nova (Sky) obchodzi urodziny, z tej okazji chciałabym złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia, spełnienia najskrytszych marzeń oraz weny na długie, długie lata :*








***

Jessie siedziała pochylona nad rysunkiem, na którym kreśliła jakieś kreski i kółka. Dostali wytyczne projektu i mieli go wykonać, ot cała filozofia. Tylko, że dzisiejszego dnia nie potrafiła się na niczym skupić, a im bardziej się starała, tym coraz mniej jej wychodziło. Zrezygnowana oparła się na krześle, wciągając ze świstem powietrze. Gdy się rozejrzała, to zauważyła, że niewiele osób tak naprawdę przejmowało się zadaniem. Część dyskutowała o czymś, inni grali na telefonach. Zasługą tego był ich wykładowca, profesor Donnovan. Mężczyzna starszy od nich o jakieś pięć lat? Może ciut więcej. Opalony, z jasną czupryną. Zadawał im jakieś zadanie, po czym rozsiadał się wygodnie na krześle, opierając nogi o jego biurko i oddawał się swoim przyjemnościom, tym razem była to jakaś gazeta. Co jakiś czas lustrował sale spojrzeniem jasnych oczu i wracał do przerwanej czynności. Spojrzała jeszcze raz na projekt. Pustka. Miała pustkę w głowie i nawet gdyby chciała coś nakreślić, to nie potrafiła. Wzrokiem zatrzymała się na wskazówkach zegara i dotarło do niej, że zostało niewiele ponad dziesięć minut zajęć. Ostatni wykład, potem powrót do domu i koniec tego cholernego dnia. Już w myślach czuła przyjemność związaną z długą kąpielą, jaką miała zamiar sobie zaserwować po powrocie. Usłyszała dzwonek i z ulgą wsadziła wszystko do torby.
         W końcu znalazła się na zewnątrz i zauważyła tuż przy wejściu zmarzniętego Taylora. Rozmawiał z jakimś chłopakiem, przestępując z nogi na nogę i chuchając co jakiś czas w dłonie. Dopiero gdy przyjaciel ją zobaczył, pomachał jej radośnie i po chwili znalazł się przy niej. Cmoknął ją w policzek i znowu chuchnął w dłonie.
-Rany, jest chyba z minus dwadzieścia.
-Co ty tu robisz? Przecież skończyłeś zajęcia godzinę temu?
-Pomyślałem, że poczekam i zaproponuję jakieś żarcie.
-Jasne, ale najpierw muszę jechać do domu. Potrzebuję gorącej kąpieli.
-U mnie możesz się wykąpać, z chęcią ci pomogę.
-Odwal się Higgins – otworzyła drzwi do auta, uśmiechając się złośliwie.
-Warto było spróbować.
Przekręciła kluczyk i nic. Zaklęła pod nosem, próbując jeszcze raz. Kolejne próby nie powiodły się. No tego już było za wiele.
-Chodź podrzucę cię.
-Nie trzeba, przejdę się.
-Jessie, jest zimno, chodź. Wysadzę cię gdzie będziesz chcieć.
Zastanawiała się, ale faktycznie, było cholernie zimno a wizja wanny była zbyt kusząca by zrezygnować z propozycji. Z błogim uśmiechem wpakowała się do wozu Taylora i po dwóch kwadransach zaparkował pod niewielkim pubem na rogu, stąd już miała kilka kroków.
-Dzięki.
-O której będziesz?
-Daj mi dwie godziny i zamów coś.
-Jessie?
Spojrzała na niego wyczekująco.
-Pokażesz mi jak wyglądał twój ojciec?
Przez chwilę milczała po czym skinęła głową. Widział, że oczy posmutniały, ale niewiele o nim rozmawiali, nigdy też nie pokazywała mu żadnych zdjęć. Chciał po prostu mieć obraz, jakieś wyobrażenie. Pożegnała się szybko i wysiadła. Już miał odjechać, jednak nagle ta myśl, że przecież on nawet nie wiedział gdzie mieszkała, dosłownie zatrzymała go w miejscu. Widział jej sylwetkę, zgarbioną, obejmującą się swoimi ramionami. Wtedy też zobaczył jak otwiera bramkę i wchodzi do dość obskurnego domu. Dopiero gdy dziewczyna zniknęła w środku, ruszył. Teraz wiedział gdzie mieszka.

         Kąpiel była tak przyjemna, że nie miała ochoty w ogóle wychodzić z wanny i gdyby nie to, że obiecała Taylorowi to spędziłaby w niej jeszcze ze dwie godziny. Niechętnie zakładała na siebie ciuchy, czując pełznące zimno po jej rozgrzanym gorącą wodą ciele. Miała gęsią skórkę, a tego wręcz nienawidziła, więc musiała się pospieszyć, by całkowicie nie zamarznąć. Matki nie było w domu, wobec tego nie było potrzeby skradania się czy wymykania. Mogła śmiało wyjść z pokoju i nie zostać  zaczepionym. Dało jej to w pewnym sensie jakąś swobodę, ale jeszcze większą poczuła gdy wreszcie znalazła się na zewnątrz. Zamarzała z zimną, ale prawda była taka, że w domu czuła się jak w klatce. Ale na powietrzu? Na powietrzu czuła się wolna. Uśmiechnęła się i skinęła na przejeżdżającą drogą taksówkę.
         Godzinę później siedziała z lampką grzanego wina w dłoni. Upiła łyk, pozwalając by alkohol przyjemnie rozlał się po całym ciele, rozgrzewając ją od stóp po koniuszki palców. Na początku poczuła delikatny ból w zmarzniętych dłoniach, przypominający raczej ukłucia drobnych igiełek, teraz było już tylko ciepło. Taylor pochłaniał kawałek pizzy, popijając lodowatą colą, co wywołało krzywy uśmiech na twarzy dziewczyny, jednak pozostawiła to bez komentarza.
-Nie opowiadałeś mi czy upiłeś się u Nate’a?
-To znaczy?
-No interesuje mnie czy Amber się udało?
-Ale co?
-Interesująca rozmowa – zaśmiała się, stawiając kieliszek tuż przy starej fotografii ojca.
Mimochodem wzrokiem zatrzymała się na postaci ojca z nią na rękach. Uśmiechnięci, szczęśliwi. Taylor był pierwszą osobą, której pokazywała zdjęcia, która wiedziała o wszystkim i której w tak krótkim czasie zaufała.
-To powiedz otwarcie co miało udać się Amber?
-No wiesz.. powiedziałeś, że Amber poderwie cię dopiero po twoim trupie, więc zastanawiam się czy może cię upiła.. wiem, że minęły już dwa tygodnie od imprezy, ale..
-Uspokój się Hawks – zaśmiał się gorzko – jesteś niemożliwa.
-Cały mój urok.
-Nie wiedziałem, że wkurzanie mnie stanie się twoim hobby..
Parsknęła śmiechem, strącając w dziwaczny sposób kieliszek. Spojrzała z przerażeniem na rozlane wino, nie potrafiła się ruszyć czując napływające do oczu łzy. Dosłownie skamieniała, jakby nagle wszystkie członki zastrajkowały przeciwko poruszeniu się choćby o milimetr. Taylor pierwszy doskoczył do stolika, starając się wytrzeć zdjęcia, na jego twarzy pojawił się wyraz zacięcia, jakby z całej siły pragnąć zetrzeć postępującą w zawrotnym tempie czerwoną plamę.
-To była jedyna.. – wyszeptała z niedowierzaniem – jedyna wspólna.. a ja ją zniszczyłam..
-Jessie, mam kumpla, który może coś z tym zrobić. Nie martw się.
Wreszcie odzyskała władzę nad nogami, wstała nawet nie patrząc na chłopaka.
-Co ty robisz?
-Przepraszam, ale muszę już iść, przepraszam..
Złapała za klamkę słysząc jeszcze zmartwiony głos przyjaciela.
-Zaufaj mi, odzyskasz zdjęcie..
Nie odpowiedziała tylko opuściła mieszkanie. Nie chciała się rozpłakać przed Taylorem, a gdyby jeszcze chwilę tam posiedziała, to rozpłakałaby się na dobre. W tym samym momencie poczuła ciepłe strużki na policzkach, które po chwili stały się lodowate. Przejechała dłonią chcąc je zetrzeć i wyszła wprost w szalejące na zewnątrz płatki śniegu. Gdyby była w innym nastroju, pewnie ten obraz by ją zauroczył, ale ona była załamana. Jedyna fotografia, wspólna fotografia a ona ją zniszczyła. Niekontrolowane ruchy, jej przekleństwo, zawsze coś wykombinuje, albo się potknie. Kaleka nie dziewczyna. Szła przed siebie, od czasu do czasu rozglądając się czy idzie w dobrym kierunku. Nie minęła godzina jak znalazła się w domu. Była przemarznięta na kość. Dygocząc na całym ciele wcisnęła się w ciepłą kołdrę i mimo, że ufała Taylorowi, to wciąż nie mogła powstrzymać łez.

***

Siedziała na łóżku wpatrując się w to co działo się za oknem, deszcz i śnieg osiągnęły dzisiaj swoje apogeum. Szum, jaki wywołały warunki pogodowe, zagłuszał inne zewnętrzne dźwięki. Dotarcie do domu było istną szkołą przetrwania, lało tak mocno, że nie było widać świata, a w połączeniu ze śniegiem tworzyło coś na podobieństwo brudnej, mokrej i zimnej breji. Takiej mieszanki pogodowej jeszcze nie przeżyła, chociaż dzień się jeszcze nie skończył, mogła naprawdę nie dożyć tego dnia. W sumie pogoda była adekwatna do jej humoru, nadal w pamięci miała wieczór kiedy zniszczyła fotografię i do oczu napłynęły gorzkie łzy. Zamrugała kilkakrotnie. Telefon zawibrował na szafce nocnej i niechętnie po niego sięgnęła.
-Pracujesz dzisiaj?
-Nie, a co?
-Wpadnij do mnie na piwo.
-Taylor nie mam nastroju, poza tym widzisz jaka jest pogoda? – westchnęła.
-Mogę też ja przyjechać. Już wiem gdzie mieszkasz.
-A niby skąd?
-Trzy dni temu, jakbyś nie pamiętała odwoziłem cię. Widziałem gdzie wchodzisz.
-Ughmm.. nigdy nie spotkałam bardziej wkurzającej osoby.
-Potraktuję to jako komplement. Możesz być za godzinę?
-Mogę.
Rozłączyła się i opadła zrezygnowana na poduszki. Tego dnia nie chciała nikogo widzieć, wolała spędzić go w samotności, ale jak widać życie nie zawsze układa się tak jakby tego chciała. Ze skwaszoną miną w końcu wyszła z domu. Droga do Taylora zajęła jej ponad pół godziny, co przy normalnej pogodzie pokonywała w zaledwie kwadrans. Otworzył jej z szerokim uśmiechem na twarzy.
-W taki dzień wyciągasz mnie z ciepłego domu?
-U mnie też jest ciepło, wchodź.
-Przyjechałam tylko po to żeby się o tym przekonać? – wyminęła go i zajęła miejsce na sofie.
-Nie zazdroszczę facetowi który skradnie twoje serce. Nie będzie mu lekko.
-Nic ci do tego.
-Ale masz dzisiaj humor – gwizdnął.
-Przecież cię uprzedzałam – oparła głowę o oparcie i przymknęła oczy – chciałabym żeby ten dzień się wreszcie skończył.
Przez dłuższą chwilę milczał więc ze zaciekawieniem otworzyła oczy i zamarła. Taylor siedział przed nią, w ręce trzymając niewielki biały torcik przyozdobiony niezliczoną ilością małych i większych motyli, z jedną kolorową świeczką. Do oczu napłynęły jej łzy, których nie starała się powstrzymać.
-Wszystkiego najlepszego Jessie.
Nie wiedziała co powiedzieć. Od kilku lat nie obchodziła urodzin, nawet symbolicznych, bo i po co. Matka przecież o nich nie pamiętała odkąd zmarł jej tata. Taylor zrobił coś za czym tęskniła. Zrobił coś czego jej brakowało. Tym jednym małym gestem zastąpił wszystkie złe wspomnienia związane z urodzinami. Poczuła kapiące spod powiek łzy i jak przez mgłę zobaczyła chłopaka odstawiającego tort. Jego palce otarły jej policzki.
-Hej, nie płacz.
-Dziękuję – wyszeptała.
-Czy ty myślisz że to już koniec? – prychnął podsuwając jej pod nos świeczkę do dmuchnięcia – dawaj, pomyśl życzenie.
Namyśliła się szybko i już z uśmiechem dmuchnęła.
-No to teraz się zacznie. Sięgnął dłonią za kanapę po swojej stronie i wyciągnął płaskie pudełko zapakowane w błyszczący, żółty papier.
Rozsunęła delikatnie kartonik i przeczytała.
‘Od 10 lat obchodzisz urodziny bez najważniejszej osoby jaką był twój tata, jednak pamiętaj że nadal trzeba wierzyć w to iż nie jesteś sama.’
Nie wiedziała co o tym myśleć dopóki nie zdarła papieru. Jej oczom ukazała się kolorowa ramka ze zdjęciem. Zdjęciem przedstawiającym uśmiechniętego wysokiego mężczyznę z dziewczynką na rękach. Uśmiechali się najszerzej jak mogli pozując fotografowi. Patrzyła to na zdjęcie to na chłopaka.
-Ale przecież..
-Nie była na tyle zniszczona by jej nie naprawić. Mam kumpla zajmującego się fotografią, zrobił to co potrafił najlepiej.
Chciała wstać jednak powstrzymał ją ruchem dłoni.
-Poczekaj do końca.
-Do końca?
Znowu sięgnął ręką za sofę i wyciągnął kolejne pudełko tym razem soczyście różowe i sporo większe. Spojrzała na niego zaskoczona.
-Różowy?
-No tak, ty byś się nie powstrzymała – wymamrotał po czym parsknął śmiechem – spójrz na karteczkę, wtedy zrozumiesz.
’Pamiętaj że marzenia się spełniają. Z okazji 16 urodzin spełnienia wszystkich twoich najskrytszych marzeń’
W pudełku była najprawdziwsza lalka Barbie wraz z królewiczem, karocą i jednym białym koniem. Wielki napis ‘Cinderella’ wyjaśnił jej wszystko. Marzenia się spełniają. Od dłuższego czasu marzyła o jednym, o spokoju. Wtedy zobaczyła kolejny prezent przed sobą.
-Zwariowałeś?
-Znowu marudzisz.
Wyciągnęła piękne, pachnące nowością książki Nicholasa Sparksa. Było ich pięć. Potem przyszedł czas na małe pudełeczko w którym znajdowały się kolczyki, identyczne jak te które miała i którego zgubiła na ostatniej wycieczce. Łzy ciekły po jej twarzy, a ona wciąż otwierała kolejne prezenty. Dostała kopertę, w której znalazła bilet na koncert. Justina Biebera?
Patrzyła na niego jak na wariata.
-No co nastolatki na jego punkcie szaleją.
-Jak ty mnie dobrze znasz – zaśmiała się otwierając przed ostatni prezent.
Przepiękny breloczek w kształcie serca z wygrawerowanymi dużymi literami ‘BFF J T’. Serce dało się podzielić. Taylor nawet nie czekał na pozwolenie a już wziął połowę z literą J i przypiął ją sobie do kluczy. Machał teraz ostentacyjnie nimi przed jej oczami. Uśmiechnęła się przez łzy na ten widok. Został już ostatni prezent. Podłużna zielona koperta.
-Kolejny koncert?
-Zobacz.
Wyciągnęła dwa bilety. Na nazwisko jej i Taylora do Londynu. Z jej gardła wydobył się cichy jęk.
-Nie mogę tego..
-.. pewnie że możesz, wręcz musisz. Jeżeli chcesz tam jechać sama nie ma problemu – rozłożył ręce – teraz możesz się przytulić.
Nie czekała ani chwili. Przytuliła go mocno, wiedząc że zaraz rozklei się na dobre i nie myliła się. Po chwili beczała w najlepsze. Nie narzekał, nie śmiał się z niej. Po prostu delikatnie gładził ją po włosach. Trwali w tej jednej pozycji przez dłuższy moment, po czym odsunęła się od niego wycierając łzy.
-Ale ze mnie beksa – zaśmiała się – dziękuję ci. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś podobnego. Bieber?
-Rany Jessie, nastolatki szaleją na jego punkcie, a to miał być prezent na twoje 19-te urodziny.
-Nie chcę żeby to dziwnie zabrzmiało, ale jesteś najcudowniejszą rzeczą jaka mi się w życiu przytrafiła.
-Nie zabrzmiało dziwnie. O tobie też mogę śmiało tak powiedzieć. Dobra a teraz czas zjeść tort i wypić coś mocniejszego.
-Ja zostanę przy herbacie, czeka mnie jeszcze powrót do domu.
-To zostań do jutra.
-Słucham? – spojrzała na niego zaskoczona.
-Zostań na noc. Przecież wiesz, że nic ci nie zrobię.
-Wiem, ale..
-Hawks przyjaźnimy się ze sobą, a przyjaciele czasami u siebie nocują. Nie pozwalasz mi przyjeżdżać do siebie więc skorzystajmy z tego że mam wolne mieszkanie.
-Jesteś ideałem. Wkurzającym ideałem. Chyba zacznę należeć do twojego fan Clubu – zaśmiała się.
-Błagam nie rób tego. Nie zniósłbym myśli że będziesz się ślinić na mój widok.
-Postaram się, chociaż myślę że będzie to cholernie trudne. Bo to w końcu sam pan Higgins.
-Hawks daruj sobie ironię. Napijemy się w końcu.

***
         Jessie znajdowała się w szkolnej łazience, zielone ściany mające uspokajać swoim kolorem, w tym dniu nie spełniały swojego zadania. Musiała przyznać sama przed sobą, że była zestresowana i pełna obaw, czy sobie poradzi. Patrząc komuś w oczy mogłaby skłamać, ale patrząc na swoje odbicie w lustrze nie było sensu kłamać, bo czy okłamywanie samej siebie ma jakiś cel? Żadnego. W środku znasz prawdę, nawet tą która ci nie odpowiada. Pochyliła się i chłodną wodą przemyła twarz, delikatne krople w połączeniu ze skórą dały jej chwilę ukojenia, tego potrzebowała.
-Hawks do cholery, długo będziesz tam siedzieć?
Usłyszała głos przyjaciela zza drzwi i spojrzała w ich kierunku.
-Minuta – warknęła i znowu przeniosła wzrok na swoje odbicie – dasz radę.
         Droga do firmy zajęła im niewiele ponad godzinę, wzięła głęboki wdech i wysiadła. Weszli do przestronnego pomieszczenia gdzie większość biur miała szklane ściany, przez które było widać osoby wykonujące najrozmaitsze czynności. Tuż na wprost windy znajdował się kontuar zrobiony z czarnego szkła a nad nim wisiało logo firmy. Za kontuarem siedziała czarnowłosa kobieta o azjatyckiej urodzie. Ciemna karnacja idealnie kontrastowała z jej nieskazitelnie białą bluzką, wpuszczoną w czarną, ołówkową spódniczkę.
-Witam panie Higgins – uśmiechnęła się do Richarda wręczając mu kilka kopert i dokumentów, po czym przeniosła wzrok na Taylora – dawno cię tu nie było.
-Cześć Chameli, teraz będziesz widywać mnie codziennie.
-Chameli nie łącz mnie teraz z nikim, proszę poznaj Jessie, będzie z nami pracować – wskazał dłonią na stojącą obok syna dziewczynę.
-Dobrze panie Higgins, bardzo miło mi cię poznać.
Podały sobie dłonie, uśmiechając do siebie. Widziała wzrok, dosłownie pożerający, który Chameli posłała Taylorowi, ale to stało się już dla niej w pewien sposób normalnością. Przecież większość płci przeciwnej szalała na jego punkcie, więc nie robiło to na niej żadnego wrażenia. W sumie, w myślach stwierdziła że pasowaliby do siebie. W końcu znaleźli się w gabinecie Richarda, dominowały tu kolory biały i czarny, było przestronnie i stylowo, no ale czego spodziewać się po firmie architektonicznej. Jessie zajęła jedno z krzeseł a Taylor stanął tuż za nią.
-Teraz powiem ci wszystko co dotyczy firmy i przedstawię cię zespołowi – Richard spojrzał na dziewczynę uśmiechając się szeroko – część jest w delegacji, ale o tym później.
-Mogę się zmyć? Pokręcę się po biurze.
Obie głowy zwróciły się natychmiastowo w stronę czarnookiego.
-Już cię nosi?
-Tato, tą firmę znam od małego..
-Idź, jeszcze się nasłucham twojego marudzenia – zaśmiał się i sięgnął po papiery, które podsunął dziewczynie.
         Taylor z uśmiechem wpatrywał się w zmiętą kartkę papieru trzymaną w dłoni, na której w pośpiechu napisano wiadomość. Mógł przypuszczać, że tak to się skończy, ale sam do końca nie był przekonany czy o to mu chodziło. Był mężczyzną z krwi i kości, który czasami nie myślał głową, tak było i w tym przypadku. Miał jeszcze dobre pół godziny przed, można byłoby to nazwać spotkaniem towarzyskim, więc postanowił przejść się po korytarzu, co jakiś czas machając dłonią w stronę osób znajdujących się za drzwiami poszczególnych pokoi. W jednym z takich pokoi zauważył przyjaciółkę i ojca, rozmawiających z dwiema dziewczynami, postanowił do nich dołączyć. Wszedł do pomieszczenia obejmując Jessie ramieniem.
-Poznałaś już Brie i Emily – spojrzał na dwie uśmiechnięte blondynki po czym jego wzrok zatrzymał się na zegarze, już czas – przepraszam was, idę zwiedzać dalej.
Zniknął tak szybko, że nikt nawet nie zdążył mu odpowiedzieć.
-Cały ojciec..
-O wypraszam sobie Emily, jestem trochę wolniejszy.
Zaśmiali się szczerze i wrócili do przerwanej rozmowy.

Wszedł do toalety i zobaczył ją stojącą przy lustrze, poprawiającą swoją nienaganną fryzurę. Uśmiechnęła się zmysłowo po czym obkręciła na palcu wskazującym czymś czarnym czego wcześniej nie zauważył. Jej czarną koronkową bielizną.
-Wiesz czego chcę..
Wepchnął ją do jednej z kabin i zamykając drzwi uniósł jej spódniczkę jednocześnie przygniatając do ściany.