czwartek, 27 września 2012

rozdział *5



     Zajęcia dłużyły się w nieskończoność. Jessie siedziała znudzona podpierając głowę na ręce, oczy jej się zamykały, gdy usilnie próbowała wyłączyć się na dźwięki zewnętrzne. W sumie to próbowała wyłączyć się na jeden dźwięk. Głos chłopaka. Taylor opowiadał jej o czymś, a ona kompletnie nie wiedziała o czym. W końcu usłyszała zbawienny dzwonek. Wyszli na dziedziniec. Już przyzwyczaiła się do tego, że wszyscy się na nią gapili, a w zasadzie wszystkie dziewczyny. Powodem była osoba idąca obok niej i szczerząca się do wszystkich mijanych ludzi. Usiedli pod wielkim drzewem, które dawało chociaż odrobinę chłodu. Dzień był upalny, bez krzty wiatru. Można się było udusić od tego gorąca i żaru jaki lał się z nieba. Mieli wolną godzinę. Godzinę w tym skwarze. Przez chwilę obserwowała grupę mięśniaków, którzy ku uciesze dziewczyn, ściągali teraz koszulki. Nagle doszły do niej ciche jęki i westchnięcia, wszystkie te odgłosy wydobyły się z ust dziewczyn siedzących naprzeciwko niej. Wpatrywały się w jakiś punkt po jej prawej stronie. Odwróciła głowę, chcąc zlokalizować źródło „ochów” i „achów”. Zamrugała oczami ze zdziwienia.
-Higgins ty też? – pacnęła się otwartą dłonią w czoło. – Doprowadzisz do masowej zagłady ludzkości.
Taylor zaśmiał się, podkładając sobie ściągniętą koszulkę pod głowę i opierając się o drzewo. Przymknął oczy. Musiała przyznać przed samą sobą, że ciało miał idealne, z idealnie wyrzeźbionymi mięśniami, bez grama tłuszczu. W dodatku delikatnie opalone.
-Jessie jest gorąco, nie będę się gotować w ciuchach tylko dlatego, że nie możesz oderwać oczu od mojego jakże interesującego ciała.
-Co one w tobie widzą? Jesteś chodzącym narcyzem.
-Dołącz do nich – wskazał głową na grupkę, nawet nie otwierając oczu – dowiesz się co we mnie widzą, sam jestem ciekaw. Z chęcią pozbyłbym się całego tego cyrku.
Jessie rozejrzała się, tylko ta kilkunastoosobowa grupa wpatrujących się w nich. Reszta poza zasięgiem wzroku. Nie namyślała się długo. Znalazła się na nim. Otworzył szeroko oczy, jakby niedowierzając. Jej twarz była tuż przy jego twarzy. Pochyliła się nad Taylorem, uśmiechając się cynicznie.
-Kilka masz z głowy. Wątpię czy dalej będziesz numerem jeden w ich oczach – wyszeptała tuż przy jego uchu.
Znowu spojrzała na niego.
-Hawks, zaczyna mi się to podobać.
-Nie przyzwyczajaj się, to jednorazowa usługa.
Zaśmiała się i po chwili wstała poprawiając bluzkę. Nie spuszczał z niej wzroku, trzymając dłonie pod głową. Uśmiechał się zadziornie.
-Zastanawiam się czym mnie jeszcze zaskoczysz.
Posłała mu całusa i zaczęła iść w kierunku szkoły.
-Gdzie idziesz?
-Po coś do picia, chcesz coś? – zapytała, nie wysilając się nawet, by odwrócić głowę w jego stronę.
-Coś zimnego, bo mnie rozpaliłaś.
-Wypchaj się.
Uśmiechnął się pod nosem i dopiero gdy zniknęła za wielkimi szklanymi drzwiami, skierował swój wzrok na dziewczyny. Siedziały nadal w tym samym miejscu, nie bardzo zawierzając swojemu zmysłowi wzroku. Już nie miały takich radosnych min jak wtedy, gdy zobaczyły Taylora ściągającego koszulkę. Znowu przymknął oczy. Jessie zaskoczyła go i to jeszcze jak. Chyba nie spodziewał się po niej czegoś takiego. W każdym razie nie po tym jak go traktuje. Tak jak przypuszczał, znajomość z nią będzie czymś naprawdę ciekawym. Nie minęło kilka minut, jak poczuł coś lodowatego na swoim ciele i podskoczył jak oparzony. Usłyszał śmiech dziewczyny i posłał jej gniewne spojrzenie.
-No co, mówiłeś, że jesteś rozpalony – uśmiechała się niewinnie.
-Doigrasz się kiedyś.
-Nie boję się ciebie.
-Przez ciebie zrobiło mi się strasznie zimno, może mnie ogrzejesz?
Zajął miejsce, które jeszcze przed kilkoma sekundami służyło mu jako łóżko i spojrzał zadziornie na Jessie.
-Zawołam Amber, co?
-Zawiodłem się, a było tak miło.
-W następnym tygodniu test, jesteś gotowy?
-Mamy jeszcze kilka dni..
-Pamiętaj, że weekend nam odchodzi.
-Aha no tak, zapomniałem, zawiozę cię jak chcesz.
-Nie dzięki, poradzę sobie.
-Gdyby jednak maszyna zawiodła..
-Skarbie, mam nadzieję, że się zepsuje i będę miała chwilę sam na sam z tobą – idealnie udawała świergotliwy, piskliwy głosik Amber.
Parsknął śmiechem otwierając puszkę z orzeźwiającą lemoniadą, skrzywił się wraz z pierwszym łykiem.
-Kwaśne cholerstwo, a uwielbiam to pić. A tak na serio, gdybyś czegoś potrzebowała..
-Dawałam radę przed poznaniem ciebie, to teraz też dam radę.
-Uparty osioł.
-Coś ty powiedział?
-To co słyszałaś. Jesteś strasznie uparta.
-Pff – prychnęła, wyciągając z torby szkicownik.
-Co robisz?
Usiadł i pochylił się razem z nią nad kartką, na której był nieznany jej dom.
-A na co ci to wygląda?
-Co to za dom? Twój?
-Nie, nie wiem co to za dom. Kiedyś gdzieś go zobaczyłam i ciągle siedzi mi w głowie. Dziwne, ale wydaje mi się, że ma dla mnie jakieś znaczenie. Może dziwacy już tak mają.
-Dlaczego ty wciąż wmawiasz sobie że jesteś dziwna? Wcale taka nie jesteś.
-A ty skąd to wiesz? Po miesiącu znajomości już jesteś w stanie stwierdzić, że jestem normalna?
-Zaraz, zaraz, ja nie powiedziałem że jesteś normalna, tylko że nie jesteś dziwna – uśmiechnął się szeroko.
-Taylor, cholernie mnie wkurzasz.
-Nic nowego. Przyzwyczaiłem się.
-Odsuń się, to moja przestrzeń.
-Jasne, wmawiasz sobie że cię nie interesuję. W rzeczywistości jednak jesteś moją cichą wielbicielką.
Skrzywiła się odwracając w jego stronę. Dzieliły ich dosłownie milimetry. Mogła go śmiało pocałować, jednak ona mocniej zmarszczyła brwi.
-Boli cię, że nie szaleje na twoim punkcie..
-Tak myślisz?
-Z tobą wszystko jest możliwe – spojrzała znowu na szkicownik – odsuń się. Nie żartuję.
Posłał jej ciepły uśmiech i oparł się o drzewo. Uwielbiał jej charakter. Nigdy nie wiedział co jej wpadnie do głowy i jak zareaguje na daną sytuację. Spoglądając na jej plecy miał szczerą nadzieję że ich znajomość nie zakończy się wraz z testem z historii. Zobaczył, że dziewczyna wstaje z trawy otrzepując się z niej.
-A ty gdzie?
-Zaraz zaczną się zajęcia, możesz tu zostać, będę miała święty spokój.
 Niechętnie wstał i założył koszulkę. Jessie kierowała się już w stronę budynku i dopiero po kilku metrach zrównał z nią krok.


***

Jessie czekała przed salą gdzie jako jeden z ostatnich siedział Taylor. Czas dłużył się jej okropnie. Doszło do tego że chodziła w tą i z powrotem. Ona była już po z czego się cieszyła. Nie miała z testem większych trudności. Dodatkowo plusem było to że testy były oceniane od razu. Z sali wychodzili kolejni uczniowie a Taylora nadal nie było. Naprawdę zaczynała się martwić. Wtedy drzwi po raz kolejny otworzyły się i stanął w nich zrezygnowany i chłopak.
-I co dostałeś?
-Ehh – westchnął z miną męczennika – pójdziesz się ze mną czegoś napić?
-Jasne. Aż tak źle poszło? Przecież wczoraj znałeś na wszystko odpowiedzi. Więc nie rozumiem..
-Jessie nie gadajmy już o tym.
Chwilę później siedzieli w niewielkiej kawiarence. Sprzedawali tu najlepsze babeczki pod słońcem. Rozsiadła się wygodnie nie spuszczając wzroku z Taylora. Oczy mu błyszczały, były jakby radosne. Coś jej się nie zgadzało.
-Pokaż mi test.
-Po co ci? – uśmiechnął się.
Pierwszy raz odkąd wyszedł z sali. Już nie sprawiał wrażenia przybitego jak przed kilkoma sekundami.
-Ty cholerny kłamco, ty.. ty.. brakuje mi słów żeby określić jak mnie wkurzasz.
-Ale wybaczysz mi?
-Pff, zapomnij! Co dostałeś?
Wyciągnął z torby kartkę papieru i podał ją dziewczynie. Uśmiechnęła się na widok najwyższej noty. Oddała mu ją i spojrzała na niego podejrzliwie.
-Sprawia ci przyjemność denerwowanie mnie?
-Po części tak, masz wtedy taki cudowny wyraz twarzy.
-Higgins!
-To co oblewamy zaliczenie mojego testu?
-Mam zajęte popołudnie. Tak właściwie muszę już iść.
-Jessie gdzie?
-Wybacz, uczcimy to obiecuję ale teraz muszę uciekać.
Wyszła zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zanim zaczął pytać i dociekać. W prosty sposób go spławiła. Pokonała drogę do samochodu biegiem. Chciała znaleźć się jak najszybciej u celu. Wskoczyła do samochodu. Przez chwilę zastanawiała się gdzie po drodze znajdzie jakąś łąkę i skierowała auto w tamtym kierunku.



Usiadła na trawie przed niewielką kamienną płytą z wyrytym na niej napisem JOHN THOMAS HAWKS KOCHAJĄCY OJCIEC I MĄŻ. Przejechała opuszkami palców po literach. Poczuła łzy. Zawsze tak było. Wciąż ten sam ból, przeżywany od nowa. Jakby to wszystko działo się wczoraj. Wspomnienia wciąż żywe. Ile by dała żeby wróciły tamte czasy, żeby było tak jak wtedy, czuć miłość w każdym słowie. Obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać i przetarła dłonią oczy.

-Obiecałeś być przy mnie, obiecałeś tato – wyszeptała.

Poczuła nagle delikatny powiew wiatru na swojej twarzy i przymknęła powieki. Trwała tak przez kilka chwil, po czym znowu je otworzyła. Napełniła ją jakaś niewidzialna siła. Przypomniała sobie słowa ojca „Nawet jak umrę, będę nad tobą czuwać promyczku”
-Jesteś..
Położyła na tablicy niewielki bukiet kwiatów. Polnych. Takie jakie sobie dawali. Usiadła po turecku nie spuszczając napisu z oczu.
-Strasznie tęsknię.
Poczuła czyjąś rękę na ramieniu i odwróciła się gwałtownie. Tuż za nią stała niewysoka kobieta, około siedemdziesiątki. Włosy miała już przerzedzone, mające za sobą lata świetności, spięte luźno w kucyk. Podpierała się na lasce, patrząc przyjaźnie na dziewczynę. Mimo, że wyglądała na pogrążoną w najgłębszym smutku, oczy miała nadal pełne życia, jakby łapska przeszłości wcale ich nie tknęły. Uśmiechała się delikatnie.
-Witam pani Sloan.
-Dzień dobry Jessie.
-Dawno pani nie widziałam..
-Nogi już nie są sprawne tak jak kiedyś. A u ciebie co słychać?
Dziewczyna wstała z ziemi i otrzepała się.
-Wszystko w porządku. Po prostu strasznie za nim tęsknie – wskazała na grób – za dwa tygodnie mija dziesięć lat, a wciąż czuje się tak samo jak w dniu jego śmierci.
-Moje drogie dziecko, ja przychodzę tu od siedemnastu lat a ból się nie zmniejszył. Może tylko czasami odczuwam go mniej intensywnie, ale to nadal jest ten sam ból.
Wolnym krokiem ruszyła w stronę wielkiej metalowej bramy.
Jessie spojrzała na nią. Była lekko przygarbiona i faktycznie, widać było że każdy kolejny krok to męczarnia. Zrównała więc z nią krok i wystawił w jej kierunku rękę, po chwili staruszka wsunęła pod jej ramię swoją dłoń. Przez chwilę szły w milczeniu.
-A jak twoja mama? Nie często tu przychodzi.
-Jest zapracowana – skłamała – jak pani tu dotarła?
-Autobusem kochanie, a dlaczego pytasz?
-Zbiera się na deszcz, a tak poza tym miałaby pani ochotę na przepyszne babeczki i kawę. Może być też cola i pizza, zależy od pani.
-Gdybyś była chłopcem pomyślałabym że próbujesz się ze mną umówić.
Zaśmiały się do siebie, nie zwalniając i tak już dość powolnego kroku. Jessie to jednak nie przeszkadzało. Miło było z nią porozmawiać. Tak wyobrażała sobie babcię, gdyby tylko ją miała.
-Więc da się pani namówić?
-Z przyjemnością zjem pizze.
         Pół godziny później siedziały w pizzerii zajadając się wegetariańską pizzą. Wybrały stolik tuż przy oknie, skąd rozpościerał się widok na wielki, kamienny pomnik bohaterów wojny secesyjnej otoczony pięknie kwitnącymi kwiatami. Deszcz przybrał na sile rozmazując po części obraz za szybą. Tworzył rzeki spływające kaskadami w dół, małe rzeczki łączące się w niektórych miejscach.
-Ile zostało ci do skończenia szkoły?
-Dwa lata, potem może kursy, praca..
-Zostajesz z mamą?
Uciekła spojrzeniem. Nie przepadała za rozmowami na temat jej matki, czyli jej rodziny, bo tylko ona mogła zaliczać się do tego grona. Takie rozmowy wręcz ją denerwowały. Ale przecież staruszka nie miała niczego złego na myśli. Nie raz rozmawiały, nie raz wspominały osoby które mają na cmentarzu. Nie była kimś obcym.
-Nie.. już czas się usamodzielnić. Za długo siedzę jej na głowie.
-Ona na pewno tak nie uważa.
Nie zdążyła odpowiedzieć gdy usłyszały pukanie w szybę i odwróciły głowę w tamtym kierunku. Na zewnątrz stał Taylor machając do nich. Kierował się w stronę drzwi.
-Taylor to twój chłopak Jessie? – uśmiechnęła się staruszka.
-To mój kolega pani Sloan.
-Gdybym miała te pięćdziesiąt lat mniej.
Jessie zaśmiała się i po chwili przy stoliku pojawił się przemoczony do suchej nitki chłopak.
-Witam drogie panie – spojrzał na kobietę – pani Sloan, wygląda pani olśniewająco. Zresztą jak zawsze.
-A ty jak zawsze gentelman.
-Czyli nic się nie zmieniłem.
-A co tam u wuja?
-Ostatnim razem jak mu powiedziałem że widziałem się z panią kazał mi panią serdecznie pozdrowić. Powinna pani nas odwiedzić.
-Kiedyś skorzystam, a teraz moi drodzy wybaczcie mi muszę wracać do domu.
-Zawiozę panią – Jessie wstała z miejsca odsuwając od siebie kubek z niedopitą colą.
-Ja zawiozę, pojedziesz ze mną?
Nie musiała odpowiadać. Uśmiechnęła się tylko i wyszli. Gdy wracali z nad rzeki, gdzie wysadzili starszą kobietę, Taylor raz po raz rzucał spojrzenia w stronę dziewczyny. Była mało rozmowna. Przygaszona.
-Skąd znasz panią Sloan?
-A kto jej nie zna?
Odpowiedziała wymijająco co od razu zauważył.
-Coś się stało?
-Nie, dlaczego pytasz?
-Jesteś strasznie milcząca.
-Jestem zmęczona i tyle.
-Na pewno?
-Jasne – uśmiechnęła się delikatnie.
-Masz ochotę pogadać przy jakimś piwie?
-Naprawdę jestem zmęczona. Miałam ciężki dzień.
-Co ty w ogóle robiłaś z nią w pizzerii?
-Spotkałam ją na.. – zawahała się – spotkałam ją jak wracała z cmentarza. Zaproponowałam jej pizzerię albo kawiarnie. To był jej wybór.
-Znałaś jej męża?
-Nie, miałam trzy może cztery lata. Lubię panią Sloan bo ta kobieta ma w sobie tyle energii, tyle humoru i uśmiechu. Gdyby tylko każdy taki był..
Oparła głowę o szybę i spoglądała na mijane drzewa, zlewające się w jeden ciemny, brązowo – zielony pas. Rozmazywał się z każdą strużką spływającą po szybie. Całkowicie wyłączyła się na dźwięki z zewnątrz, i wyglądała tak jakby z obraz na zewnątrz był czymś ważnym, czymś naprawdę interesującym.
 

czwartek, 20 września 2012

rozdział *4



Siedziała na trawie pochylona nad książką. Łzy spływały jej po policzkach utrudniając oddychanie. Niewiele brakowało żeby zaczęła się dusić, dławić nimi. Raz po raz wycierała nos nawet nie przerywając czytania, wręcz nie potrafiła się oderwać od niej. Świat naokoło przestał istnieć i to spowodowało że czując dotyk na ramieniu podskoczyła jak oparzona. Spojrzała za siebie.
-Jessie, boże co się dzieje – znalazł się tuż przy niej.
-Nic.
Otarła łzy usadawiając się wygodniej na kocu. Widziała jego zamglony obraz i kilkakrotnie zamrugała. Na niewiele jej się to zdało.
-Jak to nic, przecież widzę.
-To jest przyczyną moich łez – wskazała na trzymaną w ręku książkę – wczułam się.
-Wow, kolejna która płacze czytając Sparksa.
-Czytałeś? – pociągnęła nosem wpatrując się w niego ze zdziwieniem.
-Czytałem.
-Ty? Facet czytający taki melodramat?
-Szczerze to przeczytałem to tylko dlatego że nie miałem nic innego pod ręką.
-Ty czytasz? – powtórzyła jeszcze raz.
-Rany, Jessie mówisz tak jakby było coś dziwnego w tym że faceci lubią czytać.
-Ale to ty..
-Jak wiesz umiem czytać, poza tym lubię, czego nie ukrywam, może nie ten gatunek – wskazał głową na jej dłonie – ale lubię czytać.
-Zaskoczyłeś mnie, nawet mogę stwierdzić że mi zaimponowałeś.
-W takim razie nie trudno ci zaimponować. Gdzie masz psiaki?
-Godzinę temu je odwiozłam, pan Evans wcześniej wrócił do domu, więc nie było potrzeby dłużej trzymać ich w parku. Bierzemy się za historię – sięgnęła po notatki.
-A może po prostu posiedzimy, pogadamy, coś zjemy.
Dopiero teraz zauważyła papierową torbę z jakimś chińskim znaczkiem tuż koło nóg chłopaka.
-Lubisz chińszczyznę?
-Taylor mówiłam że tylko cię uczę.
-Jadłaś coś od śniadania? – zignorował jej zmarszczone czoło.
-Nie, ale to nie zmienia faktu..
-Lubisz chińszczyznę? – powtórzył.
-Ignorujesz mnie!
-Bo mnie do tego zmuszasz. Ustaliliśmy że z nikim się nie założyłem.
-Nie, nie ustaliliśmy. Ty zaprzeczyłeś..
-.. a ty mi nie wierzysz – wciął się jej w słowo – kiedyś się przekonasz że nie jestem taki za jakiego mnie uważasz.
-Ja chyba przykleję sobie karteczkę z napisem że nie chcę się przekonywać, bo inaczej się nie odczepisz.
-Uparty osioł!
Parsknęła śmiechem zastanawiając się czy się nie przesłyszała. On nazwał ją upartym osłem?
-Powinnaś częściej się tak śmiać, wyglądasz wtedy cudownie.
Dostał po głowie. Wpatrywał się w nią niedowierzając temu co przed chwilą zrobiła.
-Nie praw mi komplementów.
-Chyba robisz sobie ze mnie jaja.
-Higgins!
-Będę mówił że wyglądasz cudownie gdy tylko będę mieć ochotę. I nikt mi nie zabroni. Wyglądasz cudownie, wyglądasz cudownie, wyglądasz cudownie..
-Uspokój się – na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech – co masz dobrego?
-Makaron z kaczką i jakiś ryż z wołowiną, nie wiedziałem co lubisz.
-I to, i to.
-To zjedz połowę i się wymienimy.
-Pogięło cię?
-Do normalnych nie należę.
-Doprawdy? – słowa dosłownie ociekały ironią – nie domyśliłabym się nigdy.
Podał jej papierowe pudełko z makaronem a sam zajął się ryżem.
-Dlaczego tak szybko wyszłaś?
-Jak już zauważyłeś nie przepadam za ludźmi a już tym bardziej za ludźmi pokroju Amber. Ciężko mi się przy niej oddycha.
-Coś o tym wiem. Mam dość tego zapachu, tego głosiku. Ona jest dosłownie wszędzie – rozejrzał się dookoła.
-Amber z tego co wiem nie lubi tu przychodzić więc póki co jesteś bezpieczny – zaśmiała się cicho – pewnie do czasu aż nie dowie się że ty tu przychodzisz.
-Mam nadzieję że to miejsce zostawi w spokoju.
-Opowiedz mi o Anglii.
Zmieniła tak szybko temat, że przez chwilę patrzył na nią w osłupieniu.
-Co?? Ty chcesz żebym coś o sobie opowiedział?
-Strasznie ciekawi mnie ten kraj, ale skoro..
-.. jak już wiesz mieszkałem w Londynie – przerwał jej – ale tak naprawdę to przez rok czasu żyłem tylko imprezami, klubami, barami więc niewiele zwiedzałem. W pewnym sensie ma swój urok. Taki trochę majestatyczny. Niezliczona ilość kultur, narodowości. Masa obcych języków na ulicach. Tyle udało mi się dostrzec.
-To ile ty masz w ogóle lat?
-Dwadzieścia dwa.
-Zrobiłeś sobie dwa lata przerwy?
Skinął głową.
-Dlaczego?
-Potrzebowałem.. – spojrzał przed siebie.
Nie naciskała. W sumie ta wiedza nie była jej do niczego potrzebna. Po chwili zauważyła wyciągnięte w jej stronę pudełko wypełnione do połowy ryżem. Ich oczy spotkały się. Chyba nigdy w całym swoim życiu takich nie widziała. Czarne, bezdennie czarne. Pokręciła głową.
-No nie przesadzaj, wiem że masz ochotę na wołowinę – pomachał kartonikiem z którego wydobył się smakowity zapach – nie odmawia się starszym.
-Jesteś starszy tylko dwa lata.
-Ale starszy.
Zapach kusił ją, tak strasznie kusił. Wręcz wołał ‘zjedz mnie, zjedz mnie’. W końcu sięgnęła po ryż podając chłopakowi swoje pudełko.
-Dlaczego nie wybierzesz się do Anglii?
-Kiedyś to zrobię. Mam inne priorytety.
-Jakie?
-Nie twój biznes Higgins – uśmiechnęła się.
-Twarda sztuka z ciebie.
-Nauczyłam się tego tańcząc w „Billy’m”. Dlaczego nie mieszkasz w akademiku?
-Jeszcze tego by brakowało. Właziłyby drzwiami i oknami. Mam przynajmniej spokój u siebie w mieszkaniu. Odpoczywam po całym dniu z tymi dziewczynami.
-Narzekać na powodzenie – zaśmiała się – a to ciekawe.
-Jak się czujesz gdy faceci w barze pożerają cię wzrokiem, gdyby mogli rzuciliby się na ciebie jak wygłodniałe psy. Powiedz jak się wtedy czujesz?
-Pewnie tak samo jak ty – westchnęła.
-No właśnie, nie jest to przyjemne uczucie. Teraz już wiesz..

***

Taylor rozmasował dłonią kark i ziewnął. Naokoło nich porozkładane były książki i wszelkiego rodzaju notatki. Usłyszał śmiech dziewczyny i spojrzał w jej kierunku. Jego wzrok wyrażał jedno – znudzenie.
-Czy ja cię nudzę Higgins?
-Ty osobiście nie ale historia jak najbardziej.
-Zastanawiam się jak udawało ci się nie zasnąć na zajęciach.
-Jessie wałkujemy ten temat od trzech tygodni.
-Sam tego chciałeś. Ja biologię zaliczyłam, teraz kolej na ciebie.
-Nie możesz mi odpuścić? Ten jeden jedyny raz. Proszę.
Westchnęła.
-No dobrze, dzisiaj sobie odpuścimy – wstała wkładając książkę do torby.
-Zaraz, a ty gdzie się wybierasz?
-Wracam do domu.
-Ale dlaczego, siadaj zamówimy chińszczyznę.
-Nie, dzięki.
-Nie daj się prosić. Potem pomogę odpalić ci twoją brykę, chociaż z tym mogę mieć niemały problem.
-Przeginasz – zaśmiała się – wiesz ile ona przeszła?
-Domyślam się, zostań. Przecież nie jestem taki zły za jakiego miałaś mnie jeszcze trzy tygodnie temu.
-To fakt – zamyśliła się – jednak dzięki tobie nie jestem już dziwakiem tylko wrogiem numer jeden.
-Nie przesadzaj.
-Nie przesadzam, jeszcze miesiąc temu mijaliśmy się na korytarzu, a teraz? Siedzisz ze mną na wykładach, męczysz mnie na meczach i na dziedzińcu i do tego spędzamy czas na nauce. Płeć przeciwna szaleje.
-Przeszkadza ci to?
-Wiesz co o tym myślę i raczej nie muszę się powtarzać. Zamów tą chińszczyznę.
Rozsiadła się z powrotem na sofie. Po chwili usiadł obok niej.
-Taylor dlaczego ja?
-To znaczy?
-Dlaczego uparłeś się na mnie?
-Już mówiłem, jesteś najlepsza..
-Są lepsi ode mnie.
-Tylko że najlepszą wśród dziewczyn, dodam jeszcze że nie szalejących na moim punkcie jesteś ty.
-To dlaczego nie poprosiłeś jakiegoś kumpla?
-Wolałem popatrzeć sobie na piękną dziewczynę – uśmiechnął się.
Zmarszczyła brwi krzywiąc się. No chyba się przesłyszała.
-Uczę cię bo ty chciałeś sobie zaspokoić jakieś tam swoje żądze? – warknęła.
-Rany Jessie czy ty każdy komplement odbierasz jak jakąś propozycję? Nie interesujesz mnie jako kobieta.. to znaczy nie w tym sensie.. jesteś piękna ale..
-Jesteś gejem?
-Co?? – otworzył szeroko oczy ze zdziwienia – Nie! Skąd przyszło ci to do głowy?
-Jeszcze nie widziałam żebyś umawiał się z jakąś dziewczyną.
-To że nie widziałaś nie oznacza że tego nie robię, poza tym mam swoje powody..
-Wolisz facetów..
-Nie!! Boże, jakbym rozmawiał z tym przygłupem Harrym – uśmiechnął się i spojrzał na nią. W jego oczach dostrzegła coś czego nie potrafiła rozszyfrować – mogę tu i teraz pokazać ci że w stu procentach wolę kobiety.
-Spróbuj tylko a pożałujesz – wysyczała.
-Żartuje Jessie. Jesteś strasznie nerwowa.
-Więc możesz darować sobie roztaczanie nade mną swojego uroku. Na mnie on nie działa.
-I właśnie o to mi chodzi. Nigdy nie miałem koleżanek, jesteś pierwszą.
-Nie jestem twoją koleżanką, uczę cię tylko.
-Wiesz doskonale że to nieprawda..
-Zakończmy tą rozmowę. Jesteś cholernie pewny siebie.
-A ty uparta.
Usłyszeli dzwonek do drzwi i Taylor wstał. Po chwili podał dziewczynie papierowe pudełko z ryżem. Jedli w zupełnym milczeniu nie przejmując się panującą ciszą. Godzinę później wstała chwytając swoją torbę.
-Gdzie ci się tak spieszy?
-Jakbyś nie wiedział, mam gdzie nocować. Jest późno.
Zeszli na dół i jakimś cudem samochód dziewczyny zapalił już za pierwszym razem. Uśmiechnęli się oboje na ten dźwięk.
-Mówiłam że mnie nie zawodzi.
-Jedziemy jutro na śniadanie?
-Nie, rano mam kilka spraw do załatwienia. Zobaczymy się pewnie na zajęciach. Narazie.

czwartek, 13 września 2012

rozdział *3



Zatrzymał samochód tuż przy parku. Była dopiero ósma, a słońce już prażyło niesamowicie, sprawiając, że odechciewało się w taką pogodę czegokolwiek. Cieszył się, że dzisiejszego dnia odwołali zajęcia, nie wysiedziałby tam za nic w świecie. Niby jakaś awaria całego systemu, spowodowana błędem człowieka. Taką informację przeczytał na wielkiej korkowej tablicy, tuż obok gabinetu dyrektora, gdy tylko pojawili się na porannych zajęciach. Chwała temu kto zawalił. Zdążył jechać do domu i przebrać się w coś do ćwiczeń. Wysiadł z samochodu i stanął przy jednej z ławek. Zaczął od rozciągania ciała, lustrując wszystko dookoła. Niewielu odważnych, spragnionych sportowych doznań, wyszło w ten dzień. Minęła go właśnie dziewczyna w krótkich szortach, posyłając w jego kierunku nieśmiałe spojrzenie. Uśmiechnął się, nie spuszczając z niej wzroku. Odwróciła się jeszcze raz zanim zniknęła za zakrętem. Pokręcił głową.
Uwielbiał ten park. Drzewa tuż przy ścieżce zasłaniały niebo, a w takie dni jak ten, to było idealne rozwiązanie. Jakiś dwa kilometry dalej było sporej wielkości jezioro. Zdecydował że tam przysiądzie. Wsadził słuchawki do uszu i pobiegł przed siebie. Tuż przy błyszczącej tafli zobaczył znajomą sylwetkę w jaskrawo pomarańczowych obcisłych spodenkach i czarnym sportowym staniku. Stała w jakiejś dziwnej pozycji z dłońmi złączonymi nad głową, a tuż obok niej na trawie leżały trzy golden retrivery Evansów, wpatrujące się w nią prawie bez mrugnięcia okiem. Ścieżką przed nim przebiegł mężczyzna, który nawet biegnąc, nie potrafił oderwać od tego zjawiska oczu. W końcu przyszło mu się zmierzyć z bolesną rzeczywistością w postaci kosza na śmieci, który niespodziewanie stanął mu na drodze. Biedaczek nie zauważył tego, jakże mało istotnego elementu. No bo przecież miał ważniejsze rzeczy na głowie. Taylor parsknął śmiechem, czym zwrócił uwagę psów. Z każdym krokiem przybliżającym go do dziewczyny, coraz bardziej całej trójce chodziły ogony.

-Siad Skipper – Jessie nie odwróciła się nawet, by zobaczyć kto zawraca głowę jej podopiecznym.
Cały czas trwała w jednej pozycji.
-Wiesz że ludzie zabijają się tutaj z powodu tego widoku?
-Nie sądziłam, że widok jeziora może zabijać.
-Doskonale wiesz o czym mówię. Chodzi o twój strój.
-Przeszkadza ci to? – opuściła nogę i podparła się pod boki.
Jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie z każdym oddechem. Wpatrywał się w nią przez chwilę.
-Oczy mam wyżej – warknęła.
-Wybacz – odchrząknął, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie.
Mogłaby przysiąc, że się zawstydził. A on? On był przekonany, że jest czerwony na całej twarzy, włącznie z uszami. Zrobiło mu się głupio.
-Skipper, Sky do wody – jak na komendę dwa psy wpadły do przejrzystego jeziora.
Na brzegu został już tylko ciemno brązowy pies, patrzący na Jessie błagalnym wzrokiem.
-Przykro mi Skip – przykucnęła przy pupilu grożąc mu palcem z uśmiechem – masz karę za gonienie wiewiórek.
Taylor chciał się zaśmiać na te słowa, ale w tym samym momencie pies położył głowę na kolanie dziewczyny, skomląc cicho.
-Obiecasz że więcej tego nie zrobisz?
Szczeknięcie.
Oniemiał. On chyba śnił, przecież nie można było aż tak wytrenować psów.
-Idź.
W sekundzie znalazła się w wodzie razem z rodzeństwem. Szalały, nie zwracając uwagi na parę stojącą przy brzegu.
-Co ty tu robisz? Nie masz zajęć?
-To ty nie wiesz? – spojrzał na nią zaskoczony – Odwołali wszystkie zajęcia, padł system czy coś tam.
-Nawet dobrze, spędzę trochę więcej czasu z nimi.
-Nie wiedziałem że wyprowadzasz psy Evansów.
-A coś w ogóle o mnie wiesz? Nie sądzę.
-Od kilku dni mnie uczysz, przynajmniej ze mną rozmawiasz.
-To tylko miesiąc..
-Myślisz że nie zmienisz o mnie zdania?
-Ja naprawdę nie mam takiej potrzeby.
-Ty po prostu nie chcesz dać mi szansy.
-Dać ci szansy? – powtórzyła mierząc go wzrokiem.
-Pokażę ci że nie jestem taki za jakiego mnie uważasz.
-Nie chcę żebyś cokolwiek mi udowadniał. Skipper, Sky, Skip na brzeg!
Spojrzał w kierunku psów. Skakały jeden przez drugiego próbując jak najszybciej dotrzeć do brzegu.
-Od kiedy z nimi wychodzisz?
-Odkąd były szczeniakami. Aha dzisiaj i jutro po zajęciach nie będę mogła się z tobą pouczyć.
-Już się wykręcasz?
-Nie, pani Evans ostatnio choruje więc muszę się nimi zająć – wskazała głową na leżące na trawie psy.
-Możemy pouczyć się w parku jak nie masz nic przeciwko.
-Higgins jeżeli dowiem się że łażenie za mną jest jakimś zakładem z kumplami, pożałujesz.
-Słucham?? – otworzył szeroko oczy ze zdziwienia – przesadzasz Jessie.
Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia i jakiegoś smutku. Może faktycznie przesadziła.
-Do cholery Jessie aż takie masz o mnie zdanie? Nie sądziłem że tak płytko oceniasz ludzi.
Chciał odejść jednak w ostatniej chwili złapała go za nadgarstek. Ich oczy spotkały się. Jego, wyrażały wściekłość. Jej, nieme przeprosiny. Nie powinna tak o nim myśleć, bo niczym nie zawinił. Tylko że ona nie pamiętała już kiedy rozmawiała z kimś tak jak z nim.
-Nie chciałam.
-Wystarczy mi jedno magiczne słowo.
-Wypchaj się Higgins – zaśmiała się cicho puszczając jego rękę.
-To lepsze niż nic. Mogę ci potowarzyszyć?
-Nie masz nic innego do roboty?
-Na chwilę obecną nie. A tak w ogóle co ty robisz?
Znowu stała na jednej nodze ze złączonymi nad głową dłońmi. Ta sama pozycja jak w momencie gdy ją zobaczył. Przymknęła oczy.
-To się nazywa Tai Chi, wyciszam umysł.
-Udaje ci się?
-Gadasz, więc jej ciężej.
-Do której dzisiaj je będziesz mieć?
-Skoro nie mam zajęć to do popołudnia. Za jakąś godzinę, jadę je zawieźć bo mam trochę na głowie.
-Jadłaś śniadanie?
Otworzyła jedno oko i spojrzała na niego marszcząc czoło.
-Nie.
-Mogę chociaż postawić ci śniadanie?
-A niby dlaczego masz to robić?
-Musi być jakiś powód?
-Możemy zjeść razem ale nie będziesz za mnie płacić. Dobra kochani jedziemy do domu.
Psy zaszczekały merdając radośnie ogonami we wszystkie strony. Wyglądało to dość komicznie.
-Możemy spotkać się za godzinę w „Little Star”?
-Nie przeszkadza ci to że mogą nas tam zobaczyć moi kumple? – spytał kwaśno.
-Przecież cię przeprosiłam.
-Usłyszałem tylko ‘nie chciałam’ i ‘wypchaj się’.
Szli w kierunku ulicy.
-Przepraszam, pasuje?
-W zupełności.
-Wiesz co ci powiem? Że faktycznie zmieniłam o tobie zdanie. Jesteś irytujący, bardziej niż przypuszczałam.
-To jeszcze nic..
-Nie chcę dowiadywać się jak bardzo jeszcze jesteś wkurzający. Wystarczy mi ta wiedza. To do zobaczenia.
-Za godzinę.
Skinęła głową i zniknęła za rogiem.


***

Weszli do lokalu. W oczy od razu rzucała się wielka grająca szafa, przy której ktoś stał, wybierając muzykę. Czerwone obicia kanap przywodziły na myśl nieśmiertelne lata pięćdziesiąte. Brakowało tylko porozwieszania winylowych płyt oraz plakatów z Jamesem Deanem albo Elvisem. No i niezapomnianych z filmów z tego okresu kelnerek na wrotkach. Gdyby to się znalazło w lokalu, musiałaby tu przychodzić w jakiejś falbaniastej sukience i skarpetkach na nogach, za to Taylor musiałby być ubrany w skórę i non stop przeczesywać włosy, wyjmowanym z kieszeni spodni grzebykiem. Parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie ten obraz i jednocześnie zwracając na siebie uwagę chłopaka. Posyłał jej zdziwione spojrzenie.
-Co?
-Nic takiego.
-Jak chcesz.
Wziął do ręki kartę dań, jednak zastanawiał się tak naprawdę po co. Przecież odkąd tu przychodził zamawiał tylko jedno. Zaraz zjawiła się przy nich uśmiechnięta blondynka. Na błękitno białej plakietce, przyczepionej tuż nad lewą piersią, widniał napis Sam.
-Dzień dobry, cześć Taylor, dla ciebie to co zwykle?
Chłopak skinął głową, na co ta odwróciła się w stronę Jessie.
-A dla ciebie?
-Naleśniki.
Odeszła, posyłając chłopakowi ukradkowe spojrzenie. Ten jednak oparł się wygodnie, wpatrując w dziewczynę siedzącą przed nim.
-No proszę, proszę, coś nas jednak łączy.
-To znaczy? – posłała mu gniewne spojrzenie.
-Naleśniki..
-W takim razie coś nas łączy.. z połową miasta.
-Ciężko jest być miłym, prawda?
-Bo nie rozumiem dlaczego tak usilnie próbujesz znaleźć rzeczy łączące nas, tak usilnie chcesz mnie poznać. Zrozum – zrobiła nacisk na to słowo – nie chcę tego, nie chcę dawać ci szansy, żeby lepiej cię poznać, nie chcę mieć przyjaciół, chcę tylko dotrwać do końca szkoły i tyle. Dlaczego tak trudno jest to zrozumieć?
Usłyszeli dźwięk stawianych talerzy i w tym samym czasie odwrócili głowy, kierując wzrok na kelnerkę. Na jej twarzy wykwitł delikatny rumieniec kiedy spoglądała na chłopaka. Podziękowali i dziewczyna oddaliła się. Jessie widziała jej wzrok. Pełen oczekiwania, nadziei, że może kiedyś on na nią tak spojrzy. Pokiwała głową z dezaprobatą. Było jej szkoda brązowookiej, ale takim jak one, zazwyczaj pozostają marzenia o chłopakach pokroju Higginsa.
Jedli w zupełnej ciszy, gdy nagle drzwi otwarły się i do pomieszczenia wpadła grupa śmiejących się chłopaków. Zaraz za nimi weszły dwie dziewczyny. Jessie spojrzała w tamtym kierunku i westchnęła. Wsadziła do ust ostatni kęs w momencie, gdy usłyszeli piskliwy głosik blondynki.
-Taylor, skarbie, szukałam cię dzisiaj, co wy tu robicie – spojrzała wymownie w stronę Jessie, która wyciągała pieniądze z torby.
-Jemy, nie widać?
-Właśnie skończyliśmy, zostawiam was samych – wstała, nawet nie patrząc na chłopaka.
-Ale Je..
-Cześć.
Widziała jeszcze Amber wieszającą się na szyi niezadowolonego Taylora i wpatrujących się w nią członków drużyny. Wreszcie znalazła się na zewnątrz i zaciągnęła się świeżym, chociaż nadal parnym powietrzem. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Skierowała się w stronę domu Evansów. Już na progu przywitała ją wesoło szczekająca zgraja. Otworzyła drzwi i weszła do środka.
-Pani Evans?
-Kochanie jestem w salonie.
Weszła do przytulnie urządzonego salonu. Przeważały tu kolory żółty i złoty, rozświetlając niewielkie pomieszczenie. Na jednej ze ścian od podłogi do samego sufitu piętrzyły się różnego gatunku książki. Pośrodku na niewielkiej kremowej sofie leżała kobieta mająca około pięćdziesiątki. Delikatnie kręcone rude włosy, wielkie, niebieskie oczy, jasna, prawie porcelanowa cera i usta koloru płatków róż. Jessie była pewna że gdy była nastolatką chłopcy uganiali się za nią, pewnie tak jest i do teraz ale ona wybrała już jednego szczęśliwca. Z tego co wiedziała cieszyli się ostatnio dwudziestą siódmą rocznicą ślubu. Nie mieli dzieci dlatego cała ich miłość przelana została na trójkę czworonogów.
-Jak się pani czuje?
-Lepiej, dziękuję jeszcze raz że bierzesz je na całe popołudnie – uniosła się lekko i sięgnęła po portfel leżący na szafeczce tuż przy sofie, wyciągnęła kilka banknotów.
-Nie, nie – pokręciła głową i podeszła do książek – za to wypożyczę sobie jakąś, mogę?
-Tyle razy ci mówiłam.
Przejechała palcami po skórzanych, matowych bądź też gładkich okładkach. Przeczesując wzrokiem każdy napotkany tytuł. Zatrzymała się dłużej na ‘A walk to remember’ Nicholasa Sparksa.
-Czytała to pani? – wskazała na wyciągniętą książkę.
-Piękna. Płaczę za każdym razem gdy ją czytam.
Uśmiechnęła się chowając książkę do torby.


czwartek, 6 września 2012

rozdział *2


      Jessica ostrożnie otworzyła drzwi i dosłownie wślizgnęła się do środka. Odetchnęła z ulgą gdy nie zauważyła nigdzie matki. Musiała być tu do niedawna, bo w salonie unosił się jeszcze szary dymek świadczący o tym, że ktoś palił. Przynajmniej jak na razie ten jeden problem miała z głowy. Pozostawał jeszcze jeden. Taylor Higgins. Cały tydzień za wszelką cenę starała się go unikać. Ona. Dziewczyna, która stawiała czoła przeciwnościom losu, która nigdy się nie poddawała, twarda i zacięta. Ona najzupełniej w świecie go unikała. Nie chciała mieć z nim do czynienia. Doprowadzał ją do czystego szaleństwa. Doszło do tego, że jako ostatnia wchodziła na zajęcia a wychodziła pierwsza, tak by nie mógł się do niej zbliżać. Dosłownie paranoja. Popadała w pieprzoną paranoję przez jednego faceta. Położyła się na łóżku i westchnęła. Chciała tylko przetrwać te dwa lata w spokoju. Spojrzała na zegarek. Miała z jakieś trzy godziny zanim wyjedzie. Wzięła prysznic, zapakowała rzeczy i prawie wybiegła z domu mając nadzieję, że nigdzie nie spotka matki. Po drodze nazbierała polnych kwiatów i pojechała tam, gdzie mogła być sama ze swoimi wspomnieniami. Pojechała tam gdzie do tej pory czuła się bezpieczna. Gdzie problemy znikały a ona cofała się dziesięć lat wstecz.

Taylor zobaczył ogromny, białym dom otoczony soczystą zielenią. Cztery kolumny dumnie stały ukazując gościom okazałe, masywne drzwi. Prawie jak wrota. Miał wrażenie, że wszystko było tu przesadzone, zbyt duże. Już na wjeździe dało się słyszeć głośną muzykę i śmiechy. Znalazł miejsce gdzieś między zaparkowanymi tam autami. W końcu wysiadł. Sam przed sobą zastanawiał się co tu robił. Nie stronił od imprez, ale od Amber i jej podobnych.
-Taylor łap – usłyszał i odwrócił się.
W ostatniej chwili złapał piłkę do rugby. Za nim, z szerokim uśmiechem, stał blond włosy chłopak w żółtych spodenkach i zielonej koszulce. Barwy drużyny.
-Chciałeś mnie zabić Nate?
Odrzucił piłkę i powoli podszedł do niego. Uścisnęli sobie dłonie.
-Co ty robisz u Amber? Przecież jej nie znosisz.
-Obiecała dać mi spokój.
-I ty w to wierzysz?
-Jak widać jestem naiwny.
Zaśmiali się i weszli do środka. Tu muzyka była dużo głośniejsza. Każdy chodził z butelką piwa lub czegoś mocniejszego. Sam chwycił butelkę wody i wszedł głębiej do salonu. Większość dostosowała się do wytycznych Amber odnośnie stroju, ale było też sporo osób, w tym Taylor, które takie wytyczne mieli gdzieś. Jak do tej pory było dobrze, bo nigdzie nie spotkał Amber. Widział spojrzenia dziewczyn posyłane w jego kierunku, ale nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Po drodze witał się z kolejnymi kumplami, gratulując wygranego meczu, aż dotarł do niego piskliwy głosik, którego szczerze powiedziawszy miał nadzieję nie usłyszeć. Zastanawiał się przez chwilę jak chciał to zrobić, skoro zjawił się na imprezie u niej. Prawdziwy kretyn z niego.
-Skarbie, przyszedłeś – rzuciła mu się na szyję, jednak w miarę delikatnie odsunął ją od siebie. – Chodź nad basen.
-Może później.
Spojrzał błagalnie na Seth’a. Wiedział doskonale, że Amber wpadła mu w oko i postanowił wykorzystać tą sytuację.
-Księżniczko chodź, popływamy – pociągnął ją za rękę nie zważając na jej kwaśną minę i sprzeciwy.
-Seth zostaw mnie, puszczaj.. Seth!
Ten jednak nie słuchał, co jak najbardziej odpowiadało Taylorowi. Miał Amber na jakiś czas z głowy. Wiedział jednak, że to dopiero początek i już wyglądał na zrezygnowanego.
-Wyglądasz tak, jak ja pod koniec imprezy.
-Po kilku minutach z tą dziewczyną tak właśnie się czuję.
-Amber nie jest taka zła.
-No proszę, proszę – spojrzał na Nate’a z uśmiechem. – Jeszcze miesiąc temu chciałeś ją zabić. 
-Teraz staram się ją omijać.
-Gdybym tylko mógł tak zrobić. Ok stary, ja się zmywam.
-Już?
-Zanim ona wróci.
-Wpadasz jutro na mecz do Sama?
-Będzie Amber i jej podobne?
-Męskie spotkanie.
-To do jutra. Baw się dobrze.
Zanim wyszedł słyszał jeszcze wrzeszczącą na Seth’a Amber. Wsiadł do auta i ruszył. Nie ujechał nawet pół godziny, gdy na poboczu zobaczył znajomy samochód. Uśmiechnął się i zatrzymał tuż za nim.

Jessica spojrzała w lusterko i westchnęła. Gorzej być nie mogło. Widziała jak chłopak wysiada i idzie w jej kierunku. Otworzyła drzwi.
-Znowu cię zawiódł?
-Ma już swoje lata.
-Podrzucić cię gdzieś?
-Nie, dzięki.
-Jedziesz do pracy?
Skrzywiła się.
-A co ci do tego?
-Rany Jessie, wsiadaj. Zawiozę cię.
-O co ci chodzi? – spojrzała na niego poirytowana.
-Czy muszę się tłumaczyć z tego, że chcę cię podwieźć? Przecież nie ma w tym nic złego?
Nie przychodziło jej nic do głowy czym mogłaby mu się odgryźć, więc nie odpowiedziała.
-No chodź, bo się spóźnisz.
-Przecież to dwie godziny drogi..
-Więc się pospiesz – uśmiechnął się przyjaźnie.
Prawie przez całą drogę milczała. Od czasu do czasu odpowiadała tylko zdawkowo na jakieś pytania. Gdy zajechali pod bar wysiadła.
-Dzięki za podwiezienie, jestem twoim dłużnikiem.
-Nic nie jesteś mi dłużna.
-Cześć – zatrzasnęła drzwi, zanim zdążył się pożegnać i zniknęła w barze.
Uśmiechnął się pod nosem. Chwilę później był już w środku, czekając na jej występ.  
Nie minęła godzina a ona już wyszła z garderoby. Zmarszczyła brwi, gdy tylko go zobaczyła.
-Miałem cię zostawić tutaj bez auta? – wyglądało to tak, jakby starał się wytłumaczyć jej swoją obecność tutaj.
-Poradziłabym sobie.
-W to nie wątpię, ale może dasz się zaprosić na kawę?
-Nie piję kawy – odburknęła.
-Ty zawsze jesteś taka miła?
Spojrzała na niego zakłopotana. W sumie nie zrobił niczego, przez co mogłaby go tak traktować, a jednak nie potrafiła normalnie z nim rozmawiać.
-Przepraszam – skapitulowała.
-Cola?
-Dasz mi spokój jak wypiję z tobą cokolwiek?
-Hmm.. tego nie mogę obiecać. Jedyne co mogę obiecać to że nie będę cię dotykać, nie będę starał się pocałować cię, ani nie będę cię podrywać – zaczął wyliczać na palcach.
Zaśmiała się cicho.
-No popatrz, popatrz. Umiesz się uśmiechać.
-Zamknij się, bo nigdzie z tobą nie pójdę.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wsiedli do auta. Po kilku minutach siedzieli przy średniej wielkości pizzy, posypanej obficie parmezanem.
-Dlaczego taka dziewczyna jak ty pracuje w takim miejscu?
-Taka jak ja? – prychnęła – Nic o mnie nie wiesz, więc nie wyjeżdżaj mi z takim tekstem.
-Mówił ci ktoś że strasznie zadziorna jesteś?
-Zadziorna nie ale wredna tak – przerwała jedzenie i spojrzała na niego krzywo – czego ty tak naprawdę chcesz? Nie mógłbyś się tak na przykład odczepić?
-Raczej nie. Po prostu miło spędzam czas.
-Ludzie tacy jak ty..
-.. wybacz że ci przerwę, ale też mnie nie znasz.
-I nie zależy mi na tym.
-Szczera do bólu?
-Nie jestem i nie będę członkiem twojego fan clubu.
Skrzywił się.
-Mam przepraszać za to że jakieś laski nie miały nic lepszego do roboty? Uwierz nie prosiłem się o to.
Przyjrzała mu się uważnie. Siedział z pochyloną głową. Czarna grzywka na moment zasłoniła jeszcze czarniejsze oczy. Było w nim coś tajemniczego, coś innego, coś czego wcześniej nie dostrzegła. Tak naprawdę nigdy nie miała przyjaciół, no może tylko wtedy gdy była mała. Stroniła od ludzi jak tylko się dało i nie narzekała. Nauczyła się walczyć o swoje i nie poddawać się, nauczyła sobie radzić sama, z czego była cholernie dumna. Więc nie potrzebowała nikogo, zwłaszcza jego.
-Co chcesz robić w przyszłości? – z zamyślenia wyrwało ją pytanie chłopaka.
-Jezu Taylor, teraz będziesz wypytywać się o moje plany życiowe?
Westchnął zrezygnowany. To był niesamowicie ciężki orzech do zgryzienia.
-Czy tak ciężko być miłym chociaż przez chwilę? Czy rozmowa ze mną jest aż tak denerwująca i nie do zniesienia?
Spojrzała na niego zaskoczona po czym uśmiechnęła się ironicznie klaszcząc w dłonie.
-Wow jaka przemowa, prawie mnie przekonałeś – wypuściła powoli powietrze – tylko że ja jestem dziwakiem, nie potrzebuje kumpli.
-Każdy ich potrzebuje. Na przykład do pomocy z biologii.
-Że co??
-Potrzebujesz pomocy z biologii do stypendium, prawda?
-No i?
-Mogę pomóc, a ty pomożesz mi przygotować się do testu z historii sztuki. Tylko miesiąc douczania i jeżeli nadal będziesz na mnie cięta dam ci spokój.
Tym razem na jej twarzy pojawił się szczery, delikatny uśmiech.
-Jest cała szkoła dziewczyn, które zabiłyby się za naukę z tobą.
-Domyślam się, ale po pierwsze, ty z historii masz najlepsze oceny a po drugie myślisz że byłyby w stanie mnie nauczyć? Bo ja nie sądzę. Więc jak? Umowa stoi?
-Tylko do testu?
-A potem przestanę cię męczyć, no chyba że zaczniesz mnie błagać o towarzystwo – zaśmiał się cicho.
-Wyluzuj Higgins.
-Ok, ok, tylko do testu.
-To kiedy zaczynamy? – upiła łyk coli i wbiła w niego swój wzrok.
Chyba nigdy nie widział takiego koloru oczu, szmaragdowe. Musiał przyznać że była piękna, taka egzotyczna a przede wszystkim cholernie niedostępna i wkurzająca. Ale to go właśnie w niej zafascynowało.
-Taylor!
-C-co?
-Umowa obejmuje także gapienie się, jeżeli nie przestaniesz tego robić to rezygnuje – warknęła.
-Ej, to co mam w ogóle na ciebie nie patrzeć?
-Domyślam się że aż tak dobrze mieć nie będę, więc przystopuj. Mogę zadać ci pytanie?
-Jasne.
-Dlaczego nie rozpowiedziałeś wszystkim co robię?
-Bo to jest tylko i wyłącznie twoja sprawa. Moim zdaniem nie ma w tym nic złego, tańczysz rewelacyjnie, ale to nadal twoja sprawa.
-Dzięki.
-Nie ma za co. Więc od kiedy zaczynamy?
-Od kiedy ci pasuje. Ja w weekendy pracuje, ale to już wiesz.
-Możemy uczyć się po wykładach..
-Od poniedziałku?
Skinął głową pochłaniając kolejny kawałek pizzy.

poniedziałek, 3 września 2012

rozdział *1


Słońce chyliło się ku zachodowi, dając ostatnim promykom szansę na zabawę tuż przed końcem dnia. Otulały miasto czerwono złotymi ramionami, nie przejmując się tym, że ludzie od kilku dobrych dni stronili od nich, uciekając w miejsca, gdzie pojawiał się chłodny cień. Tego dnia, w tych ostatnich minutach, bawiły się we włosach czarnookiego chłopaka, siedzącego w oknie swojego mieszkania. Wplatały się w każdy jego kosmyk, oświetlały jego spokojną, przystojną twarz, igrały w jego oczach, które w tym momencie rozglądały się za czymś leniwie. Zobaczył starszą kobietę próbującą uporać się z siatkami, które przyszło jej nosić, zaraz jego spojrzenie przeniosło się na mężczyznę opartego o ścianę budynku po drugiej stronie ulicy. Palił kolejnego papierosa, przy okazji taksując wzrokiem wszystkie kobiety przechodzące obok niego, co wywołało nikły uśmiech na ustach czarnowłosego. Po chwili do jego uszu dotarł dźwięk telefonu. Przeciągnął się i zeskoczył z parapetu. Powoli przeszedł przez cały pokój. Najwidoczniej wiedział kto dzwonił. Spojrzał na wyświetlacz i westchnął.
-Miałem nadzieję że nie zadzwonisz.
-Chyba kpisz, nie przepuściłbym takiej okazji. Spakowany?
-Tony, nie ma mowy, nigdzie nie jadę.
-Stary, czy ja mam po ciebie przyjechać?
Czarnowłosy chłopak westchnął. Wiedział, że dalsza rozmowa nie miała sensu.
-Jesteś idiotą.
Po drugiej stronie telefonu usłyszał głośny śmiech.
-Nie większym niż ty.
-Powiedz mi tak szczerze. Po co ci to?
-Każdy lubi popatrzeć na kobiety tańczące w skąpej bieliźnie.
-Ty w szczególności. Znajdź sobie wreszcie dziewczynę, bo zwariuję przez ciebie.
-Marudzisz jak baba. Taylor, za dwie godziny widzę cię u siebie i bez gadania. Przegrałeś zakład, mówi się trudno.
I nie czekając na jakikolwiek odzew, rozłączył się.
Taylor rzucił telefon na łóżko, klnąc pod nosem. Przez jeden cholerny zakład przyjdzie mu teraz oglądać jakieś laski tańczące na rurze. Dosłownie szczyt marzeń. Skrzywił się, jednocześnie wkładając do torby ciuchy na zmianę. Problem polegał na tym, że nie potrafił mu odmówić. Tony był jego jedynym bratem, a od jakiś siedmiu lat i najlepszym przyjacielem. Westchnął i po chwili zamykał za sobą drzwi.
        
Ciemnowłosa dziewczyna wysunęła spod łóżka niewielkie pudełko i położyła je na zielonej pościeli. W pokoju panował bałagan. Nie miała dzisiaj czasu, żeby posprzątać. I tak nie spodziewała się żadnych odwiedzin. Ściągnęła wieczko i wyciągnęła srebrny, pokryty skrzącym się materiałem kostium. Buty już znalazły swoje miejsce na dnie niewielkiej torby, leżącej tuż przy drzwiach. Po chwili przysiadła przy swoim biurku i sięgnęła ręką do plakatu wiszącego na ścianie i przedstawiającego jakiegoś sportowca w samych bokserkach. Wyglądał uroczo. Uśmiechnęła się na dźwięk swoich myśli. Ściągnęła ostrożnie plakat i zwinnym ruchem pozbyła się prostokątnego kawałka płyty. Dziwne miejsce na schowek, ale dwa lata temu nie przyszło jej do głowy nic lepszego. Wewnątrz znajdowały się słoiki z pieniędzmi. Musiało być tam już kilkanaście tysięcy, może i kilkadziesiąt. Nie mogła trzymać ich na koncie, bo matka zaraz położyłaby na nich swoje ręce, więc jedyną opcją i najbezpieczniejszą, było trzymanie ich w tym miejscu. Jeszcze dwa lata i skończy szkołę, wyprowadzi się, wreszcie odetchnie. Wyciągnęła z szuflady biurka plik banknotów, wsadziła je do słoika i starannie zakleiła z powrotem plakat. Jej wzrok napotkał spojrzenie uśmiechniętego mężczyzny, wpatrującego się w nią z niewielkiego zdjęcia w czarno białej ramce. Spojrzenie pełne miłości, uczucia i radości. Oczy zaczynały ją piec. Pokręciła głową. Nie mogła się rozpłakać. Spojrzała jeszcze raz na zdjęcie i uśmiechnęła się.
-Kocham cię tatusiu.
Wyszła z pokoju, starając się narobić jak najmniej hałasu. Minęła salon, nawet nie patrząc co się działo w środku. Usłyszała zachrypnięty głos matki i zakładała buty jeszcze szybciej.
-A ty gdzie znowu się wybierasz?
-Do koleżanki.
-Do koleżanki? – powtórzyła z sarkazmem. – Przecież ty nie masz żadnych koleżanek.
Znowu poczuła dziwny skręt w żołądku. Zaczynało ją mdlić. Od tych słów, które niejednokrotnie padały i raniły ją głęboko, od odoru alkoholu, który dało się wyczuć w powietrzu, od widoku pustych butelek po winie, wódce i innych alkoholach, którymi raczyła się jej matka.
-Myśl sobie jak chcesz, wrócę pojutrze – już trzymała rękę na klamce, wiedząc, że teraz się zacznie.
-Nie mów do mnie gówniaro takim tonem..
Reszty już nie słyszała, nie miała ochoty. Wiecznie kłótnie, dogryzania, obwiniania. Wsiadła do samochodu, którego koloru nie dało się określić i odpaliła silnik. Zawył przeraźliwie, po chwili zgasł.
-Błagam, wytrzymaj jeszcze – powiedziała do siebie i spróbowała jeszcze raz.
Tym razem się udało. Uśmiechnęła się.
-Dobra niunia, obiecuję, że w końcu przejdziesz na emeryturę.


***
Światło zwrócone zostało w jej kierunku, na chwilę ją oślepiając. Usłyszała głośne brawa wraz z pierwszymi taktami muzyki. Wstała z krzesła i kręcąc biodrami energicznie przeszła przez całą długość podestu. Zatrzymała się tuż przy rurze, łączącej podest z sufitem. Odwróciła się tyłem do niej i do tych wszystkich śliniących się facetów. Najgorsi byli ci już dobrze wstawieni, nienawidziła ich z całego serca, ale też nauczyła się radzić sobie z nimi, ignorując zaczepki. Były dwie rzeczy, które trzymały ją przy tym miejscu - dobra kasa i to, że na występach zjawiały się kobiety. Wprawdzie nie w takiej liczbie jak mężczyźni, ale to i tak lepsze niż nic. No i plusem było to, że nie musiała się rozbierać, na to by się nie odważyła. Już po raz kolejny robiła obrót, skąpy kostium błyszczał się srebrzyście kontrastując z jej opaloną skórą, a ona starała się myśleć tylko i wyłącznie o tańcu. Pomagało jej to przetrwać.
          
     Taylor patrzył na dziewczynę z niemałym zdziwieniem. Mało co potrafiło go zaskoczyć, a jednak to zdarzenie mógł w stu procentach zaliczyć do totalnego zaskoczenia. Nie zwracał nawet uwagi na brata, który raz po raz mu się przyglądał.
-Co braciszku? Podoba ci się ta laleczka? – Tony poklepał go po ramieniu.
Nawet na niego nie spojrzał. Nie spuszczał z niej oczu. Poruszała się i tańczyła tak ponętnie, tak sexownie, a jednocześnie z taką delikatnością i lekkością. Utwór kończył się, wygięła się po raz ostatni. Kosmyki jej włosów przykleiły się do delikatnie spoconego czoła i wtedy ich spojrzenia spotkały się. Kąciki jego ust uniosły się tworząc nikły uśmiech, za to jej twarz wyrażała jedno przerażenie. Strach, że ktoś poznał jej sekret. Ktoś, kto nie powinien. Zniknęła ze sceny szybko, zastanawiając się co będzie dalej.
          
     Znalazła się w swojej garderobie i spojrzała w lustro. Była blada i roztrzęsiona. Usta delikatnie drżały. Chciało jej się wyć. Wszystko szlag trafił. Teraz pewnie cała szkoła będzie o tym huczeć, plotkom nie będzie końca. Chwyciła za swoje jeansy i po chwili była ubrana.
-Cholera – zaklęła pod nosem. – Byleby tylko go nie spotkać.
Wzięła głęboki wdech i wyszła. Na scenie swój popisowy numer pokazywała Nicole, która skupiła na sobie wzrok wszystkich, znajdujących się w klubie. Spojrzała w stronę gdzie widziała mężczyznę, jednak teraz to miejsce było puste. Miała szczęście.
Szczęście? Prychnęła w duchu. Była pewna, że w poniedziałek dopiero się zacznie, gdy wszyscy dowiedzą się jak zarabia na życie. Zjedzą ją żywcem. Gorzej być już nie mogło. Pchnęła wielkie metalowe drzwi i uderzyła osobę stojącą za nimi.
-Przepraszam – spojrzała w górę i ujrzała czarne oczy wpatrujące się w nią.
-Wyjście to ty masz niezłe. Cześć Jessie.
-Cześć, przepraszam – burknęła, chcąc go wyminąć.
-Daj się zaprosić na drinka i będzie po sprawie.
Odwróciła się w jego stronę. Stał kilka kroków od niej z rozbrajającym uśmiechem, za to ona, jakby mogła, to zabiłaby wzrokiem.
-Chyba się przesłyszałam. Za kogo ty mnie uważasz, co?  
I nie czekając na odpowiedź, wsiadła do auta. Przekręciła kluczyk i nic. Zupełnie nic. Spróbowała jeszcze raz. I kolejny. Nic. Trudno, musiała iść na piechotę. Wysiadła z samochodu. Taylor nadal stał w tym samym miejscu co wcześniej, obserwując ją z wyraźnym rozbawieniem na twarzy.
-Może jednak dasz się zaprosić na drinka – zaśmiał się – a potem cię odwiozę?
-Wypchaj się.
Zatrzasnęła drzwi i skierowała się w stronę centrum. Zdawał się być nie zrażonym jej wrednymi odzywkami.
-Chcesz iść na piechotę?
-Nie twój biznes. Miłej zabawy.
Machnęła ręką, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
-Do zobaczenia Jessie.
Zaśmiał się i wszedł do pubu, jeszcze raz obracając się za dziewczyną. Po chwili przysiadł się do stolika. Kumple nawet nie odwrócili na niego wzroku, za to cała ich uwaga skupiona była na dziewczynach tańczących praktycznie tuż przed ich oczami. Taylor oparł się wygodnie i obracając w dłoniach szklankę z napojem przypomniał sobie Jessie, jeszcze pół godziny temu tańczącą na scenie. Był ciekaw co takiego się stało, że zaczęła pracę w takim lokalu. Nawet przez dłuższy czas zastanawiał się dlaczego chciał to wiedzieć. Dlaczego tak go to zaintrygowało. Przecież Jessie była jedną z niewielu dziewczyn na uczelni, która nie szalała na jego punkcie, która nie próbowała za wszelką cenę się z nim umówić, czy zdobyć. To była jakaś nowość, jakaś odmiana. Nie interesowała go jako dziewczyna, tego był pewien, miał po dziurki w nosie lasek. Ale coś podpowiadało mu, że poznając ją może być ciekawie.   

         Jessica po trzech kwadransach doszła do motelu z wielkim neonowym szyldem „Blue Lagoon” w którym spaliła się żarówka na literze L. Nie pierwszy raz się tu zatrzymywała. Z zewnątrz swoim wyglądem nie kusił i niewiele miał wspólnego z błękitną laguną, toteż zawsze były pokoje do wynajęcia. Przynajmniej będzie mogła się odświeżyć. Skierowała się do recepcji. Za kontuarem siedział jak zwykle spocony, gruby mężczyzna, oglądający jakiś mecz.
-Cześć Luke.
-Cześć Jessie, maszyna znowu cię zawiodła?
Podał jej klucze uśmiechając się przyjaźnie.
-Czasami jej się zdarza.
-Już dawno powinnaś ją zmienić.
-Jeszcze trochę pojeździ. Dzięki.
Pożegnała się i wyszła. Chwilę później weszła do swojego pokoju. Było jak zwykle jasno. Powinna się już przyzwyczaić do tego jaskrawo niebieskiego neonu, a jednak wciąż ją irytował. Zasłoniła rolety. Przynajmniej zrobiło się ciut ciemniej. Wzięła szybki prysznic i po kwadransie leżała w łóżku, rozmyślając o tym co się dzisiaj wydarzyło. Cholernie bała się poniedziałku. Dlaczego ze wszystkich osób musiała trafić na niego i co do cholery robił w tym miejscu. Na tyle klubów musiał trafić właśnie do „Billy’ego”. Zacisnęła zęby starając się uspokoić nerwy. Za wszelką cenę chciała zasnąć i przestać się martwić. Wreszcie spokojna noc poza domem. No może z małym wyjątkiem. Z tą myślą usnęła.
 
***

Taylor spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Musiał się pospieszyć żeby zdążyć na zajęcia. Wsadził notatki do torby i wskoczył do auta. Kilka minut później parkował pod uczelnią. Już na parkingu stał „komitet powitalny” w postaci kilku dziewczyn z roku. Westchnął. Miał już tego powyżej uszu, jednak musiał się uczyć. Zanim wysiadł z samochodu, stały tuż przy nim. Ubrane w obcisłe ciuchy, mające na sobie tyle kosmetyków że niejeden sklep by się powstydził. W dodatku te wpatrzone w niego oczy.
-Cześć Taylor – zaświergotała jedna z dziewczyn.
-Cześć Amber.
Chciał ją wyminąć jednak zastąpiła mu drogę.
-W sobotę mam wolną chatę. Zapraszam na imprezę w basenie.
Podała mu różowy gładki papier na którym czarną czcionką były zawarte informacje dotyczące imprezy. Data, godzina, wymagany strój. Spojrzał na trzymaną w swojej dłoni kartkę. Mógłby przysiąc, że do jego nozdrzy dochodził mdlący zapach perfum. Tylko ciekawe czy od Amber czy to ten papier. Przeniósł wzrok na stojącą przed nim dziewczynę.
-Nie mam czasu.
-Skarbie, proszę, proszę, proszę..
-Nie mów do mnie skarbie – odszedł parę kroków i zatrzymał się, tak jakby coś nagle wpadło mu do głowy. – Amber czy jak postaram się przyjść dasz mi spokój?
Uśmiechnęła się promiennie, kiwając głową i odszedł.
-Pokaże ci na co mnie stać, to jeszcze nie koniec – powiedziała cicho i zachichotała. A wraz z nią jej elita.
        
Siedziała w auli czekając na wykładowcę. Jak do tej pory nikt nie wytykał jej palcem, nikt nie wyzwał. Możliwe że jeszcze o niczym nie wiedzieli. Tak prawdę powiedziawszy miała głęboko co myśleli o niej inni. Jedyne czego się obawiała to reakcji dyrektora Moore’a. Szanowała go i lubiła. Poza tym nie chciała mieć z tego tytułu problemów. Reszta jej nie obchodziła. W szkole uchodziła za dziwaka, było kilku próbujących się z nią umówić zwłaszcza z uniwersyteckiej drużyny rugbistów, jednak spławiała ich jednego po drugim. Z czasem zapracowała na to miano. Była tak pochłonięta swoimi wywodami nad jej życiem w szkole, że dopiero po chwili usłyszała przed sobą szmer i zerknęła na rzędy z przodu. Część dziewczyn poprawiła włosy, makijaż i to co jeszcze było możliwe do poprawienia. A część wpatrywała się w punkt za nią z uwielbieniem wypisanym na twarzy. Nie musiała nawet sprawdzać co było powodem takiego zachowania, a w zasadzie nie co tylko kto. Była pewna że to Taylor, najprzystojniejszy facet jaki kiedykolwiek chyba chodził do tej szkoły o ile nie najprzystojniejszy chodzący po ziemi. Taylor Higgins. Czarne włosy, czarne oczy i cudowny uśmiech. Zawsze modnie ubrany, jeżdżący dobrej marki samochodem albo motorem. Obiekt westchnień wszystkich dziewczyn. Błąd, prawie wszystkich. Jessica należała do jednego procenta dziewczyn, które na jego widok nie mdlały. Szmery nasiliły się gdy usłyszała krzesło odsuwające się tuż obok niej i przekręciła głowę. Jej oczy napotkały czarne radosne oczy chłopaka. Nie wierzyła w to co widziała, pewnie jak połowa na sali. Zmarszczyła brwi.
-Dzień dobry Jessie.
-Wcale nie dobry – odburknęła spoglądając przed siebie.
Teraz to dopiero zaskarbiła sobie wzrok wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. Świetnie. Czuła że zaraz eksploduje. Co on sobie wyobrażał? Znów odwróciła głowę. Wpatrywał się w nią z lekko uniesionymi kącikami ust. Musiała przyznać że był przystojny, ale to nie zmieniało nic.
-Możesz przestać się na mnie gapić?
-Ameryka jest wolnym krajem, póki cię nie dotykam mogę wpatrywać się w ciebie nawet śliniąc na twój widok i nic nie..
-Nie radzę ci mnie dotykać – syknęła.
Miała chęć mordu wypisaną na twarzy, co nie uszło jego uwadze.
-Będziesz musiała mnie znosić..
-Nic nie muszę – wstała chwytając za swoją torbę.
W tej samej chwili do sali wszedł wykładowca.
-Witam drogich studentów, panno Hawks proszę już usiąść i powiedzieć kim był Walter Gropius?
Usiadła niechętnie. Wciąż czuła jego wzrok na sobie i z całej siły próbowała ignorować złość, która kumulowała się w niej.
-Niemiecki architekt. Obok Ludwika Mies van der Rohe i Le Corbusiera twórca stylu międzynarodowego w architekturze. Założyciel Bauhausu – odpowiedziała tak lekko, jakby zamawiała frytki i cole.
-Dziękuję. Dzisiaj omówimy sobie właśnie ten styl. Panie Riley proszę zgasić światło – zwrócił się do jednego z uczniów siedzącego na samej górze tuż przy włączniku światła, po czym sam podszedł do projektora.
Po chwili na wielkiej tablicy pojawiły się obrazy.
Taylor wciąż wpatrywał się w Jessie, co sądząc po minie, nie bardzo jej odpowiadało. Spojrzała na niego wściekła.
-Odczep się – szepnęła.
-Przecież nic nie robię.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc że tym doprowadza ją do białej gorączki.
Zajęcia ciągnęły się w nieskończoność. Jakby nie trwały godzinę tylko z co najmniej dziesięć. Już po kwadransie uodporniła się na uporczywe spojrzenia chłopaka. Zajęła się szkicowaniem czegoś, co zobaczyła gdy była mała. O ile dobrze pamiętała, była to stara pożółkła fotografia jakiegoś domu. Sama nie wiedziała dlaczego tak utkwiła jej w pamięci. Dom, który naszkicowała, nie miał dla niej żadnego znaczenia, nawet nie wiedziała gdzie jest. Po prostu ot tak znalazł się na kartce. Dłoń sama się kierowała.
-Koniec zajęć śpiąca królewno – usłyszała tuż nad sobą i podskoczyła.
Taylor stał obok, zbierając swoje notatki. Zastanawiała się jak mogła nie usłyszeć dzwonka. Wtedy dotarły do niej słowa, które wypowiedział chłopak.
-Królewno?
Pokiwał głową niewzruszony.
-Odwal się Higgins.
-Strasznie łatwo jest cię zdenerwować.
-Wkurzają mnie nadęte dupki, mające kupę mięśni i zero mózgu.
-Jakoś nie uważam się za umięśnionego, ale skoro tak twierdzisz..
Wyminęła go mocniej ściskając torbę.
-Hej poczekaj.
Wyszła z sali, prawie wpadając na Amber. Rany, ale mam dzisiaj szczęście. Zironizowała w myślach i wpadła na genialny pomysł.
-Amber, Taylor cię szuka.
Usłyszała cichy pisk i dziewczyna zniknęła za drzwiami. Zdążyła zauważyć jeszcze nietęgą minę chłopaka. No to miała go z głowy. Co się z tymi ludźmi działo? Przemknęło jej nawet przez myśl czy nie ma czegoś naklejonego na plecach, czegoś w stylu „ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ ZE MNĄ”. Znalazła się na dziedzińcu, musiała przez niego przejść żeby dostać się na boisko. Lubiła to miejsce. Tego dnia odbywał się trening „Wild Dog’s”, uniwersyteckiej a zarazem i miejscowej drużyny rugbistów. Biegali, przepychali się, wrzeszczeli i mimo że uważała ich za bandę idiotów to przychodziła na każdy mecz. To była dla niej jakaś odskocznia od dnia codziennego. Usiadła na samej górze i rozejrzała się. Grupa ubranych w kuse zielono żółte stroje cheerleaderek zagrzewała chłopaków do większego eksponowania ich mięśni. Jessie pokręciła głową. To było żenujące. Ale tak zachowywali się najpopularniejsi w szkole. Musiała wytrzymać jeszcze dwa lata. Tylko dwa lata. Skończy szkołę, wyprowadzi się, zacznie kursy. Uwolni się od toksycznych macek jej życia. Wyciągnęła szkicownik i otworzyła na kartce gdzie przed kilkunastoma minutami pojawił się ten sam dom. Miała cztery godziny do kolejnych wykładów, więc założyła słuchawki włączając swoją ulubioną muzykę i znów zaczęła szkicować zamykając się w swoim świecie.





No to pierwsza notka za mną. Nareszcie. Dedykuję ją dwóm dziołszkom, które kopały mnie w dupę i molestowały, żebym wreszcie wzięła się w garść. Sky i Kuroineko (moje muzy). Dziękuję Wam.

Mam nadzieję że znajdą się osoby, którym spasuje moje opowiadanie. Aha no i wybaczcie błędy i inne duperele.