Zajęcia dłużyły się w
nieskończoność. Jessie siedziała znudzona podpierając głowę na ręce, oczy jej
się zamykały, gdy usilnie próbowała wyłączyć się na dźwięki zewnętrzne. W sumie
to próbowała wyłączyć się na jeden dźwięk. Głos chłopaka. Taylor opowiadał jej
o czymś, a ona kompletnie nie wiedziała o czym. W końcu usłyszała zbawienny
dzwonek. Wyszli na dziedziniec. Już przyzwyczaiła się do tego, że wszyscy się na
nią gapili, a w zasadzie wszystkie dziewczyny. Powodem była osoba idąca obok
niej i szczerząca się do wszystkich mijanych ludzi. Usiedli pod wielkim
drzewem, które dawało chociaż odrobinę chłodu. Dzień był upalny, bez krzty
wiatru. Można się było udusić od tego gorąca i żaru jaki lał się z nieba. Mieli
wolną godzinę. Godzinę w tym skwarze. Przez chwilę obserwowała grupę
mięśniaków, którzy ku uciesze dziewczyn, ściągali teraz koszulki. Nagle doszły
do niej ciche jęki i westchnięcia, wszystkie te odgłosy wydobyły się z ust
dziewczyn siedzących naprzeciwko niej. Wpatrywały się w jakiś punkt po jej
prawej stronie. Odwróciła głowę, chcąc zlokalizować źródło „ochów” i „achów”. Zamrugała
oczami ze zdziwienia.
-Higgins ty też? – pacnęła
się otwartą dłonią w czoło. – Doprowadzisz do masowej zagłady ludzkości.
Taylor zaśmiał się,
podkładając sobie ściągniętą koszulkę pod głowę i opierając się o drzewo. Przymknął
oczy. Musiała przyznać przed samą sobą, że ciało miał idealne, z idealnie
wyrzeźbionymi mięśniami, bez grama tłuszczu. W dodatku delikatnie opalone.
-Jessie jest gorąco, nie
będę się gotować w ciuchach tylko dlatego, że nie możesz oderwać oczu od mojego
jakże interesującego ciała.
-Co one w tobie widzą?
Jesteś chodzącym narcyzem.
-Dołącz do nich – wskazał
głową na grupkę, nawet nie otwierając oczu – dowiesz się co we mnie widzą, sam
jestem ciekaw. Z chęcią pozbyłbym się całego tego cyrku.
Jessie rozejrzała się,
tylko ta kilkunastoosobowa grupa wpatrujących się w nich. Reszta poza zasięgiem
wzroku. Nie namyślała się długo. Znalazła się na nim. Otworzył szeroko oczy,
jakby niedowierzając. Jej twarz była tuż przy jego twarzy. Pochyliła się nad Taylorem,
uśmiechając się cynicznie.
-Kilka masz z głowy. Wątpię
czy dalej będziesz numerem jeden w ich oczach – wyszeptała tuż przy jego uchu.
Znowu spojrzała na niego.
-Hawks, zaczyna mi się to
podobać.
-Nie przyzwyczajaj się, to
jednorazowa usługa.
Zaśmiała się i po chwili wstała
poprawiając bluzkę. Nie spuszczał z niej wzroku, trzymając dłonie pod głową.
Uśmiechał się zadziornie.
-Zastanawiam się czym mnie
jeszcze zaskoczysz.
Posłała mu całusa i zaczęła
iść w kierunku szkoły.
-Gdzie idziesz?
-Po coś do picia, chcesz
coś? – zapytała, nie wysilając się nawet, by odwrócić głowę w jego stronę.
-Coś zimnego, bo mnie
rozpaliłaś.
-Wypchaj się.
Uśmiechnął się pod nosem i
dopiero gdy zniknęła za wielkimi szklanymi drzwiami, skierował swój wzrok na
dziewczyny. Siedziały nadal w tym samym miejscu, nie bardzo zawierzając swojemu
zmysłowi wzroku. Już nie miały takich radosnych min jak wtedy, gdy zobaczyły Taylora
ściągającego koszulkę. Znowu przymknął oczy. Jessie zaskoczyła go i to jeszcze
jak. Chyba nie spodziewał się po niej czegoś takiego. W każdym razie nie po tym
jak go traktuje. Tak jak przypuszczał, znajomość z nią będzie czymś naprawdę
ciekawym. Nie minęło kilka minut, jak poczuł coś lodowatego na swoim ciele i
podskoczył jak oparzony. Usłyszał śmiech dziewczyny i posłał jej gniewne
spojrzenie.
-No co, mówiłeś, że jesteś
rozpalony – uśmiechała się niewinnie.
-Doigrasz się kiedyś.
-Nie boję się ciebie.
-Przez ciebie zrobiło mi
się strasznie zimno, może mnie ogrzejesz?
Zajął miejsce, które
jeszcze przed kilkoma sekundami służyło mu jako łóżko i spojrzał zadziornie na
Jessie.
-Zawołam Amber, co?
-Zawiodłem się, a było tak
miło.
-W następnym tygodniu test,
jesteś gotowy?
-Mamy jeszcze kilka dni..
-Pamiętaj, że weekend nam
odchodzi.
-Aha no tak, zapomniałem,
zawiozę cię jak chcesz.
-Nie dzięki, poradzę sobie.
-Gdyby jednak maszyna
zawiodła..
-Skarbie, mam nadzieję, że
się zepsuje i będę miała chwilę sam na sam z tobą – idealnie udawała
świergotliwy, piskliwy głosik Amber.
Parsknął śmiechem
otwierając puszkę z orzeźwiającą lemoniadą, skrzywił się wraz z pierwszym
łykiem.
-Kwaśne cholerstwo, a uwielbiam
to pić. A tak na serio, gdybyś czegoś potrzebowała..
-Dawałam radę przed
poznaniem ciebie, to teraz też dam radę.
-Uparty osioł.
-Coś ty powiedział?
-To co słyszałaś. Jesteś
strasznie uparta.
-Pff – prychnęła, wyciągając
z torby szkicownik.
-Co robisz?
Usiadł i pochylił się razem
z nią nad kartką, na której był nieznany jej dom.
-A na co ci to wygląda?
-Co to za dom? Twój?
-Nie, nie wiem co to za
dom. Kiedyś gdzieś go zobaczyłam i ciągle siedzi mi w głowie. Dziwne, ale wydaje
mi się, że ma dla mnie jakieś znaczenie. Może dziwacy już tak mają.
-Dlaczego ty wciąż wmawiasz
sobie że jesteś dziwna? Wcale taka nie jesteś.
-A ty skąd to wiesz? Po
miesiącu znajomości już jesteś w stanie stwierdzić, że jestem normalna?
-Zaraz, zaraz, ja nie
powiedziałem że jesteś normalna, tylko że nie jesteś dziwna – uśmiechnął się
szeroko.
-Taylor, cholernie mnie
wkurzasz.
-Nic nowego. Przyzwyczaiłem
się.
-Odsuń się, to moja
przestrzeń.
-Jasne, wmawiasz sobie że
cię nie interesuję. W rzeczywistości jednak jesteś moją cichą wielbicielką.
Skrzywiła się odwracając w
jego stronę. Dzieliły ich dosłownie milimetry. Mogła go śmiało pocałować,
jednak ona mocniej zmarszczyła brwi.
-Boli cię, że nie szaleje na
twoim punkcie..
-Tak myślisz?
-Z tobą wszystko jest
możliwe – spojrzała znowu na szkicownik – odsuń się. Nie żartuję.
Posłał jej ciepły uśmiech i
oparł się o drzewo. Uwielbiał jej charakter. Nigdy nie wiedział co jej wpadnie
do głowy i jak zareaguje na daną sytuację. Spoglądając na jej plecy miał
szczerą nadzieję że ich znajomość nie zakończy się wraz z testem z historii.
Zobaczył, że dziewczyna wstaje z trawy otrzepując się z niej.
-A ty gdzie?
-Zaraz zaczną się zajęcia,
możesz tu zostać, będę miała święty spokój.
Niechętnie wstał i założył koszulkę. Jessie
kierowała się już w stronę budynku i dopiero po kilku metrach zrównał z nią
krok.
***
Jessie
czekała przed salą gdzie jako jeden z ostatnich siedział Taylor. Czas dłużył
się jej okropnie. Doszło do tego że chodziła w tą i z powrotem. Ona była już po
z czego się cieszyła. Nie miała z testem większych trudności. Dodatkowo plusem
było to że testy były oceniane od razu. Z sali wychodzili kolejni uczniowie a
Taylora nadal nie było. Naprawdę zaczynała się martwić. Wtedy drzwi po raz
kolejny otworzyły się i stanął w nich zrezygnowany i chłopak.
-I co dostałeś?
-Ehh – westchnął z miną
męczennika – pójdziesz się ze mną czegoś napić?
-Jasne. Aż tak źle poszło?
Przecież wczoraj znałeś na wszystko odpowiedzi. Więc nie rozumiem..
-Jessie nie gadajmy już o
tym.
Chwilę później siedzieli w
niewielkiej kawiarence. Sprzedawali tu najlepsze babeczki pod słońcem.
Rozsiadła się wygodnie nie spuszczając wzroku z Taylora. Oczy mu błyszczały,
były jakby radosne. Coś jej się nie zgadzało.
-Pokaż mi test.
-Po co ci? – uśmiechnął
się.
Pierwszy raz odkąd wyszedł
z sali. Już nie sprawiał wrażenia przybitego jak przed kilkoma sekundami.
-Ty cholerny kłamco, ty..
ty.. brakuje mi słów żeby określić jak mnie wkurzasz.
-Ale wybaczysz mi?
-Pff, zapomnij! Co
dostałeś?
Wyciągnął z torby kartkę
papieru i podał ją dziewczynie. Uśmiechnęła się na widok najwyższej noty.
Oddała mu ją i spojrzała na niego podejrzliwie.
-Sprawia ci przyjemność
denerwowanie mnie?
-Po części tak, masz wtedy
taki cudowny wyraz twarzy.
-Higgins!
-To co oblewamy zaliczenie
mojego testu?
-Mam zajęte popołudnie. Tak
właściwie muszę już iść.
-Jessie gdzie?
-Wybacz, uczcimy to
obiecuję ale teraz muszę uciekać.
Wyszła zanim zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, zanim zaczął pytać i dociekać. W prosty sposób go
spławiła. Pokonała drogę do samochodu biegiem. Chciała znaleźć się jak
najszybciej u celu. Wskoczyła do samochodu. Przez chwilę zastanawiała się gdzie
po drodze znajdzie jakąś łąkę i skierowała auto w tamtym kierunku.
Usiadła
na trawie przed niewielką kamienną płytą z wyrytym na niej napisem JOHN THOMAS HAWKS
KOCHAJĄCY OJCIEC I MĄŻ. Przejechała opuszkami palców po literach. Poczuła łzy.
Zawsze tak było. Wciąż ten sam ból, przeżywany od nowa. Jakby to wszystko
działo się wczoraj. Wspomnienia wciąż żywe. Ile by dała żeby wróciły tamte
czasy, żeby było tak jak wtedy, czuć miłość w każdym słowie. Obraz przed oczami
zaczął jej się rozmazywać i przetarła dłonią oczy.
-Obiecałeś być przy mnie,
obiecałeś tato – wyszeptała.
Poczuła nagle delikatny
powiew wiatru na swojej twarzy i przymknęła powieki. Trwała tak przez kilka
chwil, po czym znowu je otworzyła. Napełniła ją jakaś niewidzialna siła.
Przypomniała sobie słowa ojca „Nawet jak
umrę, będę nad tobą czuwać promyczku”
-Jesteś..
Położyła na tablicy
niewielki bukiet kwiatów. Polnych. Takie jakie sobie dawali. Usiadła po turecku
nie spuszczając napisu z oczu.
-Strasznie tęsknię.
Poczuła czyjąś rękę na
ramieniu i odwróciła się gwałtownie. Tuż za nią stała niewysoka kobieta, około
siedemdziesiątki. Włosy miała już przerzedzone, mające za sobą lata świetności,
spięte luźno w kucyk. Podpierała się na lasce, patrząc przyjaźnie na
dziewczynę. Mimo, że wyglądała na pogrążoną w najgłębszym smutku, oczy miała
nadal pełne życia, jakby łapska przeszłości wcale ich nie tknęły. Uśmiechała
się delikatnie.
-Witam pani Sloan.
-Dzień dobry Jessie.
-Dawno pani nie widziałam..
-Nogi już nie są sprawne
tak jak kiedyś. A u ciebie co słychać?
Dziewczyna wstała z ziemi i
otrzepała się.
-Wszystko w porządku. Po
prostu strasznie za nim tęsknie – wskazała na grób – za dwa tygodnie mija dziesięć
lat, a wciąż czuje się tak samo jak w dniu jego śmierci.
-Moje drogie dziecko, ja
przychodzę tu od siedemnastu lat a ból się nie zmniejszył. Może tylko czasami
odczuwam go mniej intensywnie, ale to nadal jest ten sam ból.
Wolnym krokiem ruszyła w
stronę wielkiej metalowej bramy.
Jessie spojrzała na nią.
Była lekko przygarbiona i faktycznie, widać było że każdy kolejny krok to
męczarnia. Zrównała więc z nią krok i wystawił w jej kierunku rękę, po chwili
staruszka wsunęła pod jej ramię swoją dłoń. Przez chwilę szły w milczeniu.
-A jak twoja mama? Nie
często tu przychodzi.
-Jest zapracowana –
skłamała – jak pani tu dotarła?
-Autobusem kochanie, a
dlaczego pytasz?
-Zbiera się na deszcz, a
tak poza tym miałaby pani ochotę na przepyszne babeczki i kawę. Może być też
cola i pizza, zależy od pani.
-Gdybyś była chłopcem
pomyślałabym że próbujesz się ze mną umówić.
Zaśmiały się do siebie, nie
zwalniając i tak już dość powolnego kroku. Jessie to jednak nie przeszkadzało.
Miło było z nią porozmawiać. Tak wyobrażała sobie babcię, gdyby tylko ją miała.
-Więc da się pani namówić?
-Z przyjemnością zjem
pizze.
Pół godziny później siedziały w pizzerii zajadając się
wegetariańską pizzą. Wybrały stolik tuż przy oknie, skąd rozpościerał się widok
na wielki, kamienny pomnik bohaterów wojny secesyjnej otoczony pięknie
kwitnącymi kwiatami. Deszcz przybrał na sile rozmazując po części obraz za
szybą. Tworzył rzeki spływające kaskadami w dół, małe rzeczki łączące się w
niektórych miejscach.
-Ile zostało ci do
skończenia szkoły?
-Dwa lata, potem może kursy,
praca..
-Zostajesz z mamą?
Uciekła spojrzeniem. Nie
przepadała za rozmowami na temat jej matki, czyli jej rodziny, bo tylko ona
mogła zaliczać się do tego grona. Takie rozmowy wręcz ją denerwowały. Ale
przecież staruszka nie miała niczego złego na myśli. Nie raz rozmawiały, nie
raz wspominały osoby które mają na cmentarzu. Nie była kimś obcym.
-Nie.. już czas się
usamodzielnić. Za długo siedzę jej na głowie.
-Ona na pewno tak nie
uważa.
Nie zdążyła odpowiedzieć
gdy usłyszały pukanie w szybę i odwróciły głowę w tamtym kierunku. Na zewnątrz
stał Taylor machając do nich. Kierował się w stronę drzwi.
-Taylor to twój chłopak
Jessie? – uśmiechnęła się staruszka.
-To mój kolega pani Sloan.
-Gdybym miała te
pięćdziesiąt lat mniej.
Jessie zaśmiała się i po
chwili przy stoliku pojawił się przemoczony do suchej nitki chłopak.
-Witam drogie panie –
spojrzał na kobietę – pani Sloan, wygląda pani olśniewająco. Zresztą jak
zawsze.
-A ty jak zawsze gentelman.
-Czyli nic się nie
zmieniłem.
-A co tam u wuja?
-Ostatnim razem jak mu
powiedziałem że widziałem się z panią kazał mi panią serdecznie pozdrowić. Powinna
pani nas odwiedzić.
-Kiedyś skorzystam, a teraz
moi drodzy wybaczcie mi muszę wracać do domu.
-Zawiozę panią – Jessie
wstała z miejsca odsuwając od siebie kubek z niedopitą colą.
-Ja zawiozę, pojedziesz ze
mną?
Nie musiała odpowiadać.
Uśmiechnęła się tylko i wyszli. Gdy wracali z nad rzeki, gdzie wysadzili
starszą kobietę, Taylor raz po raz rzucał spojrzenia w stronę dziewczyny. Była
mało rozmowna. Przygaszona.
-Skąd znasz panią Sloan?
-A kto jej nie zna?
Odpowiedziała wymijająco co
od razu zauważył.
-Coś się stało?
-Nie, dlaczego pytasz?
-Jesteś strasznie milcząca.
-Jestem zmęczona i tyle.
-Na pewno?
-Jasne – uśmiechnęła się
delikatnie.
-Masz ochotę pogadać przy
jakimś piwie?
-Naprawdę jestem zmęczona. Miałam
ciężki dzień.
-Co ty w ogóle robiłaś z nią
w pizzerii?
-Spotkałam ją na.. –
zawahała się – spotkałam ją jak wracała z cmentarza. Zaproponowałam jej
pizzerię albo kawiarnie. To był jej wybór.
-Znałaś jej męża?
-Nie, miałam trzy może
cztery lata. Lubię panią Sloan bo ta kobieta ma w sobie tyle energii, tyle
humoru i uśmiechu. Gdyby tylko każdy taki był..
Oparła głowę o szybę i
spoglądała na mijane drzewa, zlewające się w jeden ciemny, brązowo – zielony
pas. Rozmazywał się z każdą strużką spływającą po szybie. Całkowicie wyłączyła
się na dźwięki z zewnątrz, i wyglądała tak jakby z obraz na zewnątrz był czymś
ważnym, czymś naprawdę interesującym.