czwartek, 13 września 2012

rozdział *3



Zatrzymał samochód tuż przy parku. Była dopiero ósma, a słońce już prażyło niesamowicie, sprawiając, że odechciewało się w taką pogodę czegokolwiek. Cieszył się, że dzisiejszego dnia odwołali zajęcia, nie wysiedziałby tam za nic w świecie. Niby jakaś awaria całego systemu, spowodowana błędem człowieka. Taką informację przeczytał na wielkiej korkowej tablicy, tuż obok gabinetu dyrektora, gdy tylko pojawili się na porannych zajęciach. Chwała temu kto zawalił. Zdążył jechać do domu i przebrać się w coś do ćwiczeń. Wysiadł z samochodu i stanął przy jednej z ławek. Zaczął od rozciągania ciała, lustrując wszystko dookoła. Niewielu odważnych, spragnionych sportowych doznań, wyszło w ten dzień. Minęła go właśnie dziewczyna w krótkich szortach, posyłając w jego kierunku nieśmiałe spojrzenie. Uśmiechnął się, nie spuszczając z niej wzroku. Odwróciła się jeszcze raz zanim zniknęła za zakrętem. Pokręcił głową.
Uwielbiał ten park. Drzewa tuż przy ścieżce zasłaniały niebo, a w takie dni jak ten, to było idealne rozwiązanie. Jakiś dwa kilometry dalej było sporej wielkości jezioro. Zdecydował że tam przysiądzie. Wsadził słuchawki do uszu i pobiegł przed siebie. Tuż przy błyszczącej tafli zobaczył znajomą sylwetkę w jaskrawo pomarańczowych obcisłych spodenkach i czarnym sportowym staniku. Stała w jakiejś dziwnej pozycji z dłońmi złączonymi nad głową, a tuż obok niej na trawie leżały trzy golden retrivery Evansów, wpatrujące się w nią prawie bez mrugnięcia okiem. Ścieżką przed nim przebiegł mężczyzna, który nawet biegnąc, nie potrafił oderwać od tego zjawiska oczu. W końcu przyszło mu się zmierzyć z bolesną rzeczywistością w postaci kosza na śmieci, który niespodziewanie stanął mu na drodze. Biedaczek nie zauważył tego, jakże mało istotnego elementu. No bo przecież miał ważniejsze rzeczy na głowie. Taylor parsknął śmiechem, czym zwrócił uwagę psów. Z każdym krokiem przybliżającym go do dziewczyny, coraz bardziej całej trójce chodziły ogony.

-Siad Skipper – Jessie nie odwróciła się nawet, by zobaczyć kto zawraca głowę jej podopiecznym.
Cały czas trwała w jednej pozycji.
-Wiesz że ludzie zabijają się tutaj z powodu tego widoku?
-Nie sądziłam, że widok jeziora może zabijać.
-Doskonale wiesz o czym mówię. Chodzi o twój strój.
-Przeszkadza ci to? – opuściła nogę i podparła się pod boki.
Jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie z każdym oddechem. Wpatrywał się w nią przez chwilę.
-Oczy mam wyżej – warknęła.
-Wybacz – odchrząknął, drapiąc się z zakłopotaniem po głowie.
Mogłaby przysiąc, że się zawstydził. A on? On był przekonany, że jest czerwony na całej twarzy, włącznie z uszami. Zrobiło mu się głupio.
-Skipper, Sky do wody – jak na komendę dwa psy wpadły do przejrzystego jeziora.
Na brzegu został już tylko ciemno brązowy pies, patrzący na Jessie błagalnym wzrokiem.
-Przykro mi Skip – przykucnęła przy pupilu grożąc mu palcem z uśmiechem – masz karę za gonienie wiewiórek.
Taylor chciał się zaśmiać na te słowa, ale w tym samym momencie pies położył głowę na kolanie dziewczyny, skomląc cicho.
-Obiecasz że więcej tego nie zrobisz?
Szczeknięcie.
Oniemiał. On chyba śnił, przecież nie można było aż tak wytrenować psów.
-Idź.
W sekundzie znalazła się w wodzie razem z rodzeństwem. Szalały, nie zwracając uwagi na parę stojącą przy brzegu.
-Co ty tu robisz? Nie masz zajęć?
-To ty nie wiesz? – spojrzał na nią zaskoczony – Odwołali wszystkie zajęcia, padł system czy coś tam.
-Nawet dobrze, spędzę trochę więcej czasu z nimi.
-Nie wiedziałem że wyprowadzasz psy Evansów.
-A coś w ogóle o mnie wiesz? Nie sądzę.
-Od kilku dni mnie uczysz, przynajmniej ze mną rozmawiasz.
-To tylko miesiąc..
-Myślisz że nie zmienisz o mnie zdania?
-Ja naprawdę nie mam takiej potrzeby.
-Ty po prostu nie chcesz dać mi szansy.
-Dać ci szansy? – powtórzyła mierząc go wzrokiem.
-Pokażę ci że nie jestem taki za jakiego mnie uważasz.
-Nie chcę żebyś cokolwiek mi udowadniał. Skipper, Sky, Skip na brzeg!
Spojrzał w kierunku psów. Skakały jeden przez drugiego próbując jak najszybciej dotrzeć do brzegu.
-Od kiedy z nimi wychodzisz?
-Odkąd były szczeniakami. Aha dzisiaj i jutro po zajęciach nie będę mogła się z tobą pouczyć.
-Już się wykręcasz?
-Nie, pani Evans ostatnio choruje więc muszę się nimi zająć – wskazała głową na leżące na trawie psy.
-Możemy pouczyć się w parku jak nie masz nic przeciwko.
-Higgins jeżeli dowiem się że łażenie za mną jest jakimś zakładem z kumplami, pożałujesz.
-Słucham?? – otworzył szeroko oczy ze zdziwienia – przesadzasz Jessie.
Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia i jakiegoś smutku. Może faktycznie przesadziła.
-Do cholery Jessie aż takie masz o mnie zdanie? Nie sądziłem że tak płytko oceniasz ludzi.
Chciał odejść jednak w ostatniej chwili złapała go za nadgarstek. Ich oczy spotkały się. Jego, wyrażały wściekłość. Jej, nieme przeprosiny. Nie powinna tak o nim myśleć, bo niczym nie zawinił. Tylko że ona nie pamiętała już kiedy rozmawiała z kimś tak jak z nim.
-Nie chciałam.
-Wystarczy mi jedno magiczne słowo.
-Wypchaj się Higgins – zaśmiała się cicho puszczając jego rękę.
-To lepsze niż nic. Mogę ci potowarzyszyć?
-Nie masz nic innego do roboty?
-Na chwilę obecną nie. A tak w ogóle co ty robisz?
Znowu stała na jednej nodze ze złączonymi nad głową dłońmi. Ta sama pozycja jak w momencie gdy ją zobaczył. Przymknęła oczy.
-To się nazywa Tai Chi, wyciszam umysł.
-Udaje ci się?
-Gadasz, więc jej ciężej.
-Do której dzisiaj je będziesz mieć?
-Skoro nie mam zajęć to do popołudnia. Za jakąś godzinę, jadę je zawieźć bo mam trochę na głowie.
-Jadłaś śniadanie?
Otworzyła jedno oko i spojrzała na niego marszcząc czoło.
-Nie.
-Mogę chociaż postawić ci śniadanie?
-A niby dlaczego masz to robić?
-Musi być jakiś powód?
-Możemy zjeść razem ale nie będziesz za mnie płacić. Dobra kochani jedziemy do domu.
Psy zaszczekały merdając radośnie ogonami we wszystkie strony. Wyglądało to dość komicznie.
-Możemy spotkać się za godzinę w „Little Star”?
-Nie przeszkadza ci to że mogą nas tam zobaczyć moi kumple? – spytał kwaśno.
-Przecież cię przeprosiłam.
-Usłyszałem tylko ‘nie chciałam’ i ‘wypchaj się’.
Szli w kierunku ulicy.
-Przepraszam, pasuje?
-W zupełności.
-Wiesz co ci powiem? Że faktycznie zmieniłam o tobie zdanie. Jesteś irytujący, bardziej niż przypuszczałam.
-To jeszcze nic..
-Nie chcę dowiadywać się jak bardzo jeszcze jesteś wkurzający. Wystarczy mi ta wiedza. To do zobaczenia.
-Za godzinę.
Skinęła głową i zniknęła za rogiem.


***

Weszli do lokalu. W oczy od razu rzucała się wielka grająca szafa, przy której ktoś stał, wybierając muzykę. Czerwone obicia kanap przywodziły na myśl nieśmiertelne lata pięćdziesiąte. Brakowało tylko porozwieszania winylowych płyt oraz plakatów z Jamesem Deanem albo Elvisem. No i niezapomnianych z filmów z tego okresu kelnerek na wrotkach. Gdyby to się znalazło w lokalu, musiałaby tu przychodzić w jakiejś falbaniastej sukience i skarpetkach na nogach, za to Taylor musiałby być ubrany w skórę i non stop przeczesywać włosy, wyjmowanym z kieszeni spodni grzebykiem. Parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie ten obraz i jednocześnie zwracając na siebie uwagę chłopaka. Posyłał jej zdziwione spojrzenie.
-Co?
-Nic takiego.
-Jak chcesz.
Wziął do ręki kartę dań, jednak zastanawiał się tak naprawdę po co. Przecież odkąd tu przychodził zamawiał tylko jedno. Zaraz zjawiła się przy nich uśmiechnięta blondynka. Na błękitno białej plakietce, przyczepionej tuż nad lewą piersią, widniał napis Sam.
-Dzień dobry, cześć Taylor, dla ciebie to co zwykle?
Chłopak skinął głową, na co ta odwróciła się w stronę Jessie.
-A dla ciebie?
-Naleśniki.
Odeszła, posyłając chłopakowi ukradkowe spojrzenie. Ten jednak oparł się wygodnie, wpatrując w dziewczynę siedzącą przed nim.
-No proszę, proszę, coś nas jednak łączy.
-To znaczy? – posłała mu gniewne spojrzenie.
-Naleśniki..
-W takim razie coś nas łączy.. z połową miasta.
-Ciężko jest być miłym, prawda?
-Bo nie rozumiem dlaczego tak usilnie próbujesz znaleźć rzeczy łączące nas, tak usilnie chcesz mnie poznać. Zrozum – zrobiła nacisk na to słowo – nie chcę tego, nie chcę dawać ci szansy, żeby lepiej cię poznać, nie chcę mieć przyjaciół, chcę tylko dotrwać do końca szkoły i tyle. Dlaczego tak trudno jest to zrozumieć?
Usłyszeli dźwięk stawianych talerzy i w tym samym czasie odwrócili głowy, kierując wzrok na kelnerkę. Na jej twarzy wykwitł delikatny rumieniec kiedy spoglądała na chłopaka. Podziękowali i dziewczyna oddaliła się. Jessie widziała jej wzrok. Pełen oczekiwania, nadziei, że może kiedyś on na nią tak spojrzy. Pokiwała głową z dezaprobatą. Było jej szkoda brązowookiej, ale takim jak one, zazwyczaj pozostają marzenia o chłopakach pokroju Higginsa.
Jedli w zupełnej ciszy, gdy nagle drzwi otwarły się i do pomieszczenia wpadła grupa śmiejących się chłopaków. Zaraz za nimi weszły dwie dziewczyny. Jessie spojrzała w tamtym kierunku i westchnęła. Wsadziła do ust ostatni kęs w momencie, gdy usłyszeli piskliwy głosik blondynki.
-Taylor, skarbie, szukałam cię dzisiaj, co wy tu robicie – spojrzała wymownie w stronę Jessie, która wyciągała pieniądze z torby.
-Jemy, nie widać?
-Właśnie skończyliśmy, zostawiam was samych – wstała, nawet nie patrząc na chłopaka.
-Ale Je..
-Cześć.
Widziała jeszcze Amber wieszającą się na szyi niezadowolonego Taylora i wpatrujących się w nią członków drużyny. Wreszcie znalazła się na zewnątrz i zaciągnęła się świeżym, chociaż nadal parnym powietrzem. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Skierowała się w stronę domu Evansów. Już na progu przywitała ją wesoło szczekająca zgraja. Otworzyła drzwi i weszła do środka.
-Pani Evans?
-Kochanie jestem w salonie.
Weszła do przytulnie urządzonego salonu. Przeważały tu kolory żółty i złoty, rozświetlając niewielkie pomieszczenie. Na jednej ze ścian od podłogi do samego sufitu piętrzyły się różnego gatunku książki. Pośrodku na niewielkiej kremowej sofie leżała kobieta mająca około pięćdziesiątki. Delikatnie kręcone rude włosy, wielkie, niebieskie oczy, jasna, prawie porcelanowa cera i usta koloru płatków róż. Jessie była pewna że gdy była nastolatką chłopcy uganiali się za nią, pewnie tak jest i do teraz ale ona wybrała już jednego szczęśliwca. Z tego co wiedziała cieszyli się ostatnio dwudziestą siódmą rocznicą ślubu. Nie mieli dzieci dlatego cała ich miłość przelana została na trójkę czworonogów.
-Jak się pani czuje?
-Lepiej, dziękuję jeszcze raz że bierzesz je na całe popołudnie – uniosła się lekko i sięgnęła po portfel leżący na szafeczce tuż przy sofie, wyciągnęła kilka banknotów.
-Nie, nie – pokręciła głową i podeszła do książek – za to wypożyczę sobie jakąś, mogę?
-Tyle razy ci mówiłam.
Przejechała palcami po skórzanych, matowych bądź też gładkich okładkach. Przeczesując wzrokiem każdy napotkany tytuł. Zatrzymała się dłużej na ‘A walk to remember’ Nicholasa Sparksa.
-Czytała to pani? – wskazała na wyciągniętą książkę.
-Piękna. Płaczę za każdym razem gdy ją czytam.
Uśmiechnęła się chowając książkę do torby.


5 komentarzy:

  1. Rany dziewczyno masz talent! To jedno z najlepszych opowiadan jakie czytalam w internecie, bardzo mnie wciagnelo i z niecierpliwoscia czekam na wiecej pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki.
      Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak się czuję czytając tak miłe słowa :)
      i cieszę się że Cię wciągnęło, pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Wspaniałe opowiadanie! chce juz następne...już coś iskrzy juz coś jest ;p;p niedługo pewnie poznają się bliżej, zaprzyjaźnią i POKOCHAJĄ!<3 już nie moge się doczekać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No kochana nigdy nie wiadomo co, gdzie i jak będzie :D buzioleee :* no i czekam na kolejny rozdział u Ciebie, bo jestem ciekawa co się tam teraz stanie :D

      Usuń
  3. Bardzo fajne opowiadanie, ciekawe postacie, interesujaca fabula, chętnie przeczytam dalszą część :)
    Asia

    OdpowiedzUsuń