Zatrzymał
samochód tuż przy parku. Była dopiero ósma, a słońce już prażyło niesamowicie,
sprawiając, że odechciewało się w taką pogodę czegokolwiek. Cieszył się, że
dzisiejszego dnia odwołali zajęcia, nie wysiedziałby tam za nic w świecie. Niby
jakaś awaria całego systemu, spowodowana błędem człowieka. Taką informację
przeczytał na wielkiej korkowej tablicy, tuż obok gabinetu dyrektora, gdy tylko
pojawili się na porannych zajęciach. Chwała temu kto zawalił. Zdążył jechać do
domu i przebrać się w coś do ćwiczeń. Wysiadł z samochodu i stanął przy jednej
z ławek. Zaczął od rozciągania ciała, lustrując wszystko dookoła. Niewielu odważnych, spragnionych
sportowych doznań, wyszło w ten dzień. Minęła go właśnie dziewczyna w krótkich
szortach, posyłając w jego kierunku nieśmiałe spojrzenie. Uśmiechnął się, nie spuszczając z
niej wzroku. Odwróciła się jeszcze raz zanim zniknęła za zakrętem. Pokręcił
głową.
Uwielbiał
ten park. Drzewa tuż przy ścieżce zasłaniały niebo, a w takie dni jak ten, to było
idealne rozwiązanie. Jakiś dwa kilometry dalej było sporej wielkości jezioro.
Zdecydował że tam przysiądzie. Wsadził słuchawki do uszu i pobiegł przed
siebie. Tuż przy błyszczącej tafli zobaczył znajomą sylwetkę w jaskrawo
pomarańczowych obcisłych spodenkach i czarnym sportowym staniku. Stała w
jakiejś dziwnej pozycji z dłońmi złączonymi nad głową, a tuż obok niej na
trawie leżały trzy golden retrivery Evansów, wpatrujące się w nią prawie bez
mrugnięcia okiem. Ścieżką przed nim przebiegł mężczyzna, który nawet biegnąc,
nie potrafił oderwać od tego zjawiska oczu. W końcu przyszło mu się zmierzyć z
bolesną rzeczywistością w postaci kosza na śmieci, który niespodziewanie stanął
mu na drodze. Biedaczek nie zauważył tego, jakże mało istotnego elementu. No bo
przecież miał ważniejsze rzeczy na głowie. Taylor parsknął śmiechem, czym
zwrócił uwagę psów. Z każdym krokiem przybliżającym go do dziewczyny, coraz
bardziej całej trójce chodziły ogony.
-Siad Skipper – Jessie nie
odwróciła się nawet, by zobaczyć kto zawraca głowę jej podopiecznym.
Cały czas trwała w jednej pozycji.
-Wiesz że ludzie zabijają
się tutaj z powodu tego widoku?
-Nie sądziłam, że widok
jeziora może zabijać.
-Doskonale wiesz o czym
mówię. Chodzi o twój strój.
-Przeszkadza ci to? –
opuściła nogę i podparła się pod boki.
Jej klatka piersiowa
unosiła się rytmicznie z każdym oddechem. Wpatrywał się w nią przez chwilę.
-Oczy mam wyżej – warknęła.
-Wybacz – odchrząknął,
drapiąc się z zakłopotaniem po głowie.
Mogłaby przysiąc, że się
zawstydził. A on? On był przekonany, że jest czerwony na całej twarzy, włącznie
z uszami. Zrobiło mu się głupio.
-Skipper, Sky do wody – jak
na komendę dwa psy wpadły do przejrzystego jeziora.
Na brzegu został już tylko
ciemno brązowy pies, patrzący na Jessie błagalnym wzrokiem.
-Przykro mi Skip –
przykucnęła przy pupilu grożąc mu palcem z uśmiechem – masz karę za gonienie
wiewiórek.
Taylor chciał się zaśmiać
na te słowa, ale w tym samym momencie pies położył głowę na kolanie dziewczyny,
skomląc cicho.
-Obiecasz że więcej tego
nie zrobisz?
Szczeknięcie.
Oniemiał. On chyba śnił,
przecież nie można było aż tak wytrenować psów.
-Idź.
W sekundzie znalazła się w
wodzie razem z rodzeństwem. Szalały, nie zwracając uwagi na parę stojącą przy
brzegu.
-Co ty tu robisz? Nie masz
zajęć?
-To ty nie wiesz? –
spojrzał na nią zaskoczony – Odwołali wszystkie zajęcia, padł system czy coś
tam.
-Nawet dobrze, spędzę
trochę więcej czasu z nimi.
-Nie wiedziałem że
wyprowadzasz psy Evansów.
-A coś w ogóle o mnie
wiesz? Nie sądzę.
-Od kilku dni mnie uczysz,
przynajmniej ze mną rozmawiasz.
-To tylko miesiąc..
-Myślisz że nie zmienisz o
mnie zdania?
-Ja naprawdę nie mam takiej
potrzeby.
-Ty po prostu nie chcesz
dać mi szansy.
-Dać ci szansy? –
powtórzyła mierząc go wzrokiem.
-Pokażę ci że nie jestem
taki za jakiego mnie uważasz.
-Nie chcę żebyś cokolwiek
mi udowadniał. Skipper, Sky, Skip na brzeg!
Spojrzał w kierunku psów. Skakały
jeden przez drugiego próbując jak najszybciej dotrzeć do brzegu.
-Od kiedy z nimi
wychodzisz?
-Odkąd były szczeniakami.
Aha dzisiaj i jutro po zajęciach nie będę mogła się z tobą pouczyć.
-Już się wykręcasz?
-Nie, pani Evans ostatnio
choruje więc muszę się nimi zająć – wskazała głową na leżące na trawie psy.
-Możemy pouczyć się w parku
jak nie masz nic przeciwko.
-Higgins jeżeli dowiem się
że łażenie za mną jest jakimś zakładem z kumplami, pożałujesz.
-Słucham?? – otworzył
szeroko oczy ze zdziwienia – przesadzasz Jessie.
Na jego twarzy pojawił się
grymas niezadowolenia i jakiegoś smutku. Może faktycznie przesadziła.
-Do cholery Jessie aż takie
masz o mnie zdanie? Nie sądziłem że tak płytko oceniasz ludzi.
Chciał odejść jednak w
ostatniej chwili złapała go za nadgarstek. Ich oczy spotkały się. Jego,
wyrażały wściekłość. Jej, nieme przeprosiny. Nie powinna tak o nim myśleć, bo
niczym nie zawinił. Tylko że ona nie pamiętała już kiedy rozmawiała z kimś tak
jak z nim.
-Nie chciałam.
-Wystarczy mi jedno
magiczne słowo.
-Wypchaj się Higgins –
zaśmiała się cicho puszczając jego rękę.
-To lepsze niż nic. Mogę ci
potowarzyszyć?
-Nie masz nic innego do
roboty?
-Na chwilę obecną nie. A
tak w ogóle co ty robisz?
Znowu stała na jednej nodze
ze złączonymi nad głową dłońmi. Ta sama pozycja jak w momencie gdy ją zobaczył.
Przymknęła oczy.
-To się nazywa Tai Chi,
wyciszam umysł.
-Udaje ci się?
-Gadasz, więc jej ciężej.
-Do której dzisiaj je
będziesz mieć?
-Skoro nie mam zajęć to do
popołudnia. Za jakąś godzinę, jadę je zawieźć bo mam trochę na głowie.
-Jadłaś śniadanie?
Otworzyła jedno oko i
spojrzała na niego marszcząc czoło.
-Nie.
-Mogę chociaż postawić ci
śniadanie?
-A niby dlaczego masz to
robić?
-Musi być jakiś powód?
-Możemy zjeść razem ale nie
będziesz za mnie płacić. Dobra kochani jedziemy do domu.
Psy zaszczekały merdając radośnie
ogonami we wszystkie strony. Wyglądało to dość komicznie.
-Możemy spotkać się za
godzinę w „Little Star”?
-Nie przeszkadza ci to że
mogą nas tam zobaczyć moi kumple? – spytał kwaśno.
-Przecież cię przeprosiłam.
-Usłyszałem tylko ‘nie
chciałam’ i ‘wypchaj się’.
Szli w kierunku ulicy.
-Przepraszam, pasuje?
-W zupełności.
-Wiesz co ci powiem? Że
faktycznie zmieniłam o tobie zdanie. Jesteś irytujący, bardziej niż
przypuszczałam.
-To jeszcze nic..
-Nie chcę dowiadywać się
jak bardzo jeszcze jesteś wkurzający. Wystarczy mi ta wiedza. To do zobaczenia.
-Za godzinę.
Skinęła głową i zniknęła za
rogiem.
***
Weszli
do lokalu. W oczy od razu rzucała się wielka grająca szafa, przy której ktoś
stał, wybierając muzykę. Czerwone obicia kanap przywodziły na myśl
nieśmiertelne lata pięćdziesiąte. Brakowało tylko porozwieszania winylowych
płyt oraz plakatów z Jamesem Deanem albo Elvisem. No i niezapomnianych z filmów
z tego okresu kelnerek na wrotkach. Gdyby to się znalazło w lokalu, musiałaby tu
przychodzić w jakiejś falbaniastej sukience i skarpetkach na nogach, za to
Taylor musiałby być ubrany w skórę i non stop przeczesywać włosy, wyjmowanym z
kieszeni spodni grzebykiem. Parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie ten obraz i
jednocześnie zwracając na siebie uwagę chłopaka. Posyłał jej zdziwione
spojrzenie.
-Co?
-Nic takiego.
-Jak chcesz.
Wziął do ręki kartę dań,
jednak zastanawiał się tak naprawdę po co. Przecież odkąd tu przychodził zamawiał
tylko jedno. Zaraz zjawiła się przy nich uśmiechnięta blondynka. Na błękitno
białej plakietce, przyczepionej tuż nad lewą piersią, widniał napis Sam.
-Dzień dobry, cześć Taylor,
dla ciebie to co zwykle?
Chłopak skinął głową, na co
ta odwróciła się w stronę Jessie.
-A dla ciebie?
-Naleśniki.
Odeszła, posyłając
chłopakowi ukradkowe spojrzenie. Ten jednak oparł się wygodnie, wpatrując w
dziewczynę siedzącą przed nim.
-No proszę, proszę, coś nas
jednak łączy.
-To znaczy? – posłała mu
gniewne spojrzenie.
-Naleśniki..
-W takim razie coś nas
łączy.. z połową miasta.
-Ciężko jest być miłym,
prawda?
-Bo nie rozumiem dlaczego
tak usilnie próbujesz znaleźć rzeczy łączące nas, tak usilnie chcesz mnie
poznać. Zrozum – zrobiła nacisk na to słowo – nie chcę tego, nie chcę dawać ci
szansy, żeby lepiej cię poznać, nie chcę mieć przyjaciół, chcę tylko dotrwać do
końca szkoły i tyle. Dlaczego tak trudno jest to zrozumieć?
Usłyszeli dźwięk stawianych
talerzy i w tym samym czasie odwrócili głowy, kierując wzrok na kelnerkę. Na jej
twarzy wykwitł delikatny rumieniec kiedy spoglądała na chłopaka. Podziękowali i
dziewczyna oddaliła się. Jessie widziała jej wzrok. Pełen oczekiwania, nadziei,
że może kiedyś on na nią tak spojrzy. Pokiwała głową z dezaprobatą. Było jej
szkoda brązowookiej, ale takim jak one, zazwyczaj pozostają marzenia o
chłopakach pokroju Higginsa.
Jedli
w zupełnej ciszy, gdy nagle drzwi otwarły się i do pomieszczenia wpadła grupa
śmiejących się chłopaków. Zaraz za nimi weszły dwie dziewczyny. Jessie
spojrzała w tamtym kierunku i westchnęła. Wsadziła do ust ostatni kęs w
momencie, gdy usłyszeli piskliwy głosik blondynki.
-Taylor, skarbie, szukałam
cię dzisiaj, co wy tu robicie – spojrzała wymownie w stronę Jessie, która
wyciągała pieniądze z torby.
-Jemy, nie widać?
-Właśnie skończyliśmy,
zostawiam was samych – wstała, nawet nie patrząc na chłopaka.
-Ale Je..
-Cześć.
Widziała jeszcze Amber
wieszającą się na szyi niezadowolonego Taylora i wpatrujących się w nią
członków drużyny. Wreszcie znalazła się na zewnątrz i zaciągnęła się świeżym,
chociaż nadal parnym powietrzem. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Skierowała
się w stronę domu Evansów. Już na progu przywitała ją wesoło szczekająca
zgraja. Otworzyła drzwi i weszła do środka.
-Pani Evans?
-Kochanie jestem w salonie.
Weszła do przytulnie
urządzonego salonu. Przeważały tu kolory żółty i złoty, rozświetlając
niewielkie pomieszczenie. Na jednej ze ścian od podłogi do samego sufitu
piętrzyły się różnego gatunku książki. Pośrodku na niewielkiej kremowej sofie
leżała kobieta mająca około pięćdziesiątki. Delikatnie kręcone rude włosy,
wielkie, niebieskie oczy, jasna, prawie porcelanowa cera i usta koloru płatków
róż. Jessie była pewna że gdy była nastolatką chłopcy uganiali się za nią,
pewnie tak jest i do teraz ale ona wybrała już jednego szczęśliwca. Z tego co
wiedziała cieszyli się ostatnio dwudziestą siódmą rocznicą ślubu. Nie mieli
dzieci dlatego cała ich miłość przelana została na trójkę czworonogów.
-Jak się pani czuje?
-Lepiej, dziękuję jeszcze
raz że bierzesz je na całe popołudnie – uniosła się lekko i sięgnęła po portfel
leżący na szafeczce tuż przy sofie, wyciągnęła kilka banknotów.
-Nie, nie – pokręciła głową
i podeszła do książek – za to wypożyczę sobie jakąś, mogę?
-Tyle razy ci mówiłam.
Przejechała palcami po
skórzanych, matowych bądź też gładkich okładkach. Przeczesując wzrokiem każdy
napotkany tytuł. Zatrzymała się dłużej na ‘A walk to remember’ Nicholasa
Sparksa.
-Czytała to pani? –
wskazała na wyciągniętą książkę.
-Piękna. Płaczę za każdym
razem gdy ją czytam.
Uśmiechnęła się chowając
książkę do torby.
Rany dziewczyno masz talent! To jedno z najlepszych opowiadan jakie czytalam w internecie, bardzo mnie wciagnelo i z niecierpliwoscia czekam na wiecej pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńDzięki.
UsuńNawet nie zdajesz sobie sprawy jak się czuję czytając tak miłe słowa :)
i cieszę się że Cię wciągnęło, pozdrawiam :*
Wspaniałe opowiadanie! chce juz następne...już coś iskrzy juz coś jest ;p;p niedługo pewnie poznają się bliżej, zaprzyjaźnią i POKOCHAJĄ!<3 już nie moge się doczekać
OdpowiedzUsuńNo kochana nigdy nie wiadomo co, gdzie i jak będzie :D buzioleee :* no i czekam na kolejny rozdział u Ciebie, bo jestem ciekawa co się tam teraz stanie :D
UsuńBardzo fajne opowiadanie, ciekawe postacie, interesujaca fabula, chętnie przeczytam dalszą część :)
OdpowiedzUsuńAsia