czwartek, 10 stycznia 2013

rozdział *19

Najdłuższy rozdział jaki do tej pory udało mi się napisać.
Dedykuje go mojej Kuroineko (wielkiej zboczenicy :D), która niecierpliwie czekała na ten moment i której bloga w 1ooooo% mogę polecić :) To dzięki niej słowo "fujarka" ma jedno imię - Saske :D:D:D:D:D:D

No i bardzo dziękuję tym co czytają i komentują, wasze słowa sprawiają że latam i nie potrzebuje już magicznego pyłku wróżek :P:D:D .. nie będę przedłużać, życzę miłego czytania. Wracam za trzy tygodnie :*:*:*







***


         Noga jej drgała ze zdenerwowania, a może raczej z niecierpliwości. Raz po raz spoglądała na wielki zegar zawieszony tuż obok tablicy, jakby tym miała przyspieszyć czas. Tyk, tyk, tyk. Wskazówki poruszały się tak wolno, że w pewnym momencie pomyślała iż niewiele brakuje im do cofnięcia się. Nie potrafiła skupić się na tym co działo się dookoła niej, myślami będąc już w Austin. Zastanawiała się jak ma się zachować, jak zachowa się Liam, czy ukryje przed wszystkimi to co się wydarzyło wczoraj, czy wręcz przeciwnie. Tyk, tyk. W umyśle kłębiła się masa obrazów, tych cudownych i tych, których by nie chciała.
-Jessie.. – szarpnięcie przyjaciela sprowadziło ją na ziemie i napotkała pytający wzrok wykładowcy.
Wstała nie bardzo wiedząc o co chodzi i znów poczuła delikatne szarpnięcie, jej wzrok zatrzymał się na notatkach Taylora z zaznaczonym na czerwono pytaniem. Uśmiechnęła się.
-Kierunek w malarstwie francuskim dążący do zreformowania impresjonizmu poprzez zastąpienie lirycznej improwizacji ścisłą metodą budowania obrazu z wykorzystaniem naukowych zdobyczy optyki, analizy światła i koloru, fizjologii i psychologii widzenia.
-Dokładnie tak, proszę usiąść.
Jessie posłusznie wykonała polecenie i odwróciła się w stronę Taylora.
-Dzięki.
-Ładnie cię wzięło, nie poznaję cię.
-Przestań, to nie to o czym myślisz – poczuła rumieńce i odwróciła głowę.
-Wciąż zerkasz na zegarek, nie wiesz co się dzieje w tym momencie w dodatku jesteś czerwona – przysunął się bliżej – za kwadrans kończymy i pojedziemy najszybciej jak się da.
Poczuła wibracje telefonu i sięgnęła do kieszeni swoich spodni. Zerkając na wykładowcę przeczytała wiadomość.

„Strasznie mi się dłuży ten czas, nie mogę się na niczym skupić, a tu jeszcze została jakaś godzina bez Twojego uśmiechu. Tęsknię piękna xxx”

Spojrzała na uśmiechającego się przyjaciela, najwidoczniej już widział treść. Nawet jej to nie przeszkadzało.
-Widzę, że oboje potraficie się skupić.
-Na szczęście mam ciebie, tego który w każdej chwili podsunie mi gotowe odpowiedzi.
-Ta.. – odwrócił się mamrocząc coś pod nosem – tylko do tego zostałem.
Sięgnęła pod ławkę i uścisnęła jego dłoń. W jej oczach zobaczył nieme dziękuję i odwzajemnił gest.


***

Ciemnowłosa niepewnie weszła do sali konferencyjnej w której rozmawiając przez telefon, siedział Liam. Gdy tylko ją zobaczył, zakończył rozmowę i z uśmiechem obszedł stół, po czym przytulił ją do siebie delikatnie całując.
-Nareszcie – wyszeptał w jej usta, jednak zaraz przerwał odsuwając się na kilka centymetrów od niej – przepraszam, nie potrafiłem się powstrzymać.
-To dobrze.
-Jesteś pewna? – uniósł jedną brew i znów przyciągnął ją do siebie.
Była ogarnięta pragnieniem jego ust, jego dotyku, głosu. Jeden dzień wystarczył by tęskniła za nim. To nie była miłość, bo przecież człowiek nie zakochiwał się z dnia na dzień, a przynajmniej ona w to nie wierzyła. Tęsknota, tak mogła to określić. Tęsknota za bliskością.
-Przestańmy – uśmiechnęła się – bo nas wyrzucą.
-Za taki pocałunek mogą mnie wyrzucić.
Pocałował ją jeszcze raz i odsunął się, nadal jednak trzymał jej rękę, delikatnie ją głaszcząc. Przypatrywał jej się przez chwilę, nie mówiąc dosłownie nic, tylko uśmiechając się. Było to dla niej w pewien sposób krępujące, więc spuściła wzrok. Od kiedy stała się takim tchórzem? Od kiedy pierwsza odpuszczała?
-Jesteś piękna – wyszeptał.
-Przestań – zaśmiała się nerwowo – czuję się jak jakaś nastolatka na pierwszej randce.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował, przyjemne ciepło rozlało się po ciele, dając uczucia, których ona sama nie rozumiała.
-Spotkaj się dzisiaj ze mną..
Trzymał jej policzek, nie przestając wwiercać się spojrzeniem w jej oczy, jakby tam chciał zobaczyć odpowiedź.
Usłyszeli pukanie w szybę i oboje odwrócili głowy w tamtym kierunku. Taylor stał w uśmiechem na twarzy, wskazując zegarek na swojej dłoni, powiedli spojrzeniem na zegar stojący na dębowej szafie.
-Cholera, zebranie.
-Prze..
Nie dokończyła czując usta Liama na swoich, i bynajmniej nie był to delikatny pocałunek. Oderwał się od niej niechętnie i zniknął na korytarzu. Musiała usiąść, inaczej przewróciłaby się. Nie. Nie przewróciłaby się, ona runęłaby jak długa, nie wyciągając nawet rąk, by zamortyzować upadek, jak worek ziemniaków.
-Hawks, wzięło cię..
Głos przyjaciela dotarł do niej jakby zza szyby, jakby znajdowała się w szczelnie zamkniętym pomieszczeniu, rozróżniała jakieś poszczególne słowa, ale nic nie chciało złożyć się w logiczną całość.
-.. o matko, zaraz zwymiotuję..
O dziwo to zdanie usłyszała nader dokładnie i zmarszczyła czoło.
-..no proszę, wróciła do świata żywych – zaśmiał się.
-Odczep się Higgins.
-Mamy prawie godzinną przerwę, może..
-Teraz? – wcięła mu się w słowo – przecież dopiero przyjechaliśmy.
-Omawiają kilka projektów, ojciec wspominał coś o drobnych zmianach. Nie wiem o co chodzi, ale nie będę narzekać. Skocze po jakieś żarcie, co ty na to?
Skinęła głową nadal się nie poruszając, co wywołało tylko nikły uśmiech na twarzy chłopaka.

         Taylor stał w kolejce, która jak na złość nic się nie poruszała. Jakby nagle stanęła w miejscu, przez nikogo nie obsługiwana. Przed nim majaczyło kilka postaci, dreptających z niecierpliwością w miejscu. Po pomieszczeniu rozniósł się echem  stukot obcasów, ale był tak sfrustrowany sytuacją w jakiej się znalazł, że nawet tego nie usłyszał. Za to usłyszał głos.
-Jednak cię zostawiła..
Odwrócił się. W pierwszej chwili nie wiedział o co jej chodzi, ale już po chwili dotarł do niego sens wypowiedzianych przez Chameli słów.
-Bywa.
Nie chcąc dalej kontynuować wątku, wrócił do poprzedniej pozycji. Czuł na swoich plecach jej wzrok i nie podobało mu się to, ale matka zawsze powtarzała, że do kobiet trzeba zwracać się z szacunkiem. Zdecydowanie postanowił, że przy najbliższej okazji zapyta się jej „jak”.
-Wiedziałam, że tak cię potraktuje.
-Co w tym złego, nie wyszło i tyle. Po co to analizujesz?
Nie usłyszał odpowiedzi, co odebrał za dobry znak. Oboje stali w ciszy, jeszcze przez jakieś dziesięć minut, nie czuł się w żaden sposób skrępowany, czy zażenowany sytuacją w jakiej się znalazł. Bardziej wkurzało go to, że kobiety nie potrafiły podchodzić do pewnych spraw jak mężczyźni, najwidoczniej sex bez zobowiązań miał kilka znaczeń, chociaż był święcie przekonany że miał jedno przesłanie. Zrozumiałe. Gdy wreszcie dotarł do mężczyzny za kontuarem, niewiele brakowało by go uścisnął, ze szczęścia. Zamówił kanapki z indykiem i gdy tylko je odebrał, ruszył do firmy.
Po chwili wszedł do pomieszczenia, gdzie siedziała Jessie, w takiej samej pozycji w jakiej zostawił ją niecałe pół godziny wcześniej.
-Twój związek z Liam’em rozszedł się lotem błyskawicy – uśmiechnął się podając jej kanapkę.
-C-co?
-Chameli już wyrobiła sobie o tobie zdanie, najpierw ja teraz Liam.
-Wiesz, że mam w dupie to co ona sobie myśli, ale kto rozpuszcza takie plotki?
-O tobie i twoim chłopaku?  
-Liam nie jest moim chłopakiem.
-Wiesz, trochę inaczej to wyglądało – zaśmiał się głośno, widząc jak z każdą sekundą jej twarz przybiera ciemniejszy kolor – a z tego co wiem, to nie całujesz tak każdego, bo chyba bym się załapał.
-Odczep się!
-No przestań się już tak dąsać.
-Jak przestaniesz mi dogryzać.
-Staram się jak mogę – ugryzł kęsa i oparł się wygodnie, uśmiechając pod nosem.


***

         Taylor siedział przed telewizorem, bezsensownie przeskakując z programu na program i jakoś nic go nie zainteresowało. Sobota. Wieczór. A on siedział jak jakaś łajza w domu. Skrzywił się na te myśli i westchnął zrezygnowany. Poderwał się z miejsca i chwilę później zamykał za sobą drzwi mieszkania.
Niewiele czasu zajęło mu dotarcie do Angel’s Night. Domyślał się, że spotka tam Nate’a i chłopaków i nie pomylił się. Siedzieli w piątkę przy jednym ze stolików głośno się śmiejąc, widząc podchodzącego do nich Taylora wydali z siebie dziki okrzyk, jakim zagrzewali się do walki. Na ich twarzach widniały tak wielkie uśmiechy, że nie potrafił się nie uśmiechnąć.
-Gdybym wiedział, że tak mnie przywitacie wpadłbym wcześniej – usiadł na krześle obok Seth’a i skinął na barmankę.
-Stary, gdzieś ty się podziewał.
-Zaginął chłopak na dobre.
-I gdzie zgubiłeś dziewczynę.
Poszczególne głosy docierały do niego w takim tempie, że nie zdążał odpowiadać, a już zadawano mu kolejne pytania. W końcu pojawiła się barmanka niosąc na tacy kufel piwa. Miała na sobie krótkie szorty co Rob z Davidem przyjęli z aprobatą, gwiżdżąc pod nosem. Uśmiechnęła się tylko w ich kierunku i odeszła, nie minęła chwila jak chłopcy znaleźli się przy barze, próbując do niej zagadać.
-Jak praca u ojca?
-Nie jest źle..
-Może wreszcie przyprowadziłbyś tą swoją Jessie na jakąś imprezę, co?
-Co za idiota – pokręcił głową ze śmiechem – Nate czy ty masz problemy ze słuchem?
-Z tego co mi wiadomo to nie.
-Najwidoczniej jednak masz. Ile razy mówiłem ci że ona nie jest moja.
-Kilka razy ale wygląda inaczej. Więc dobrze, kiedy przyprowadzisz Jessie na jakąś imprezę? Z chęcią poznałbym ją bliżej skoro jest wolna.
-Stary nie interesowała się tobą do tej pory i myślisz że coś się zmieniło? Poza tym spóźniłeś się.
-Ma kogoś?
Taylor skinął głową przechylając kufel z piwem. Ta myśl, ta wiedza była dziwnie przyjemna. Cieszył się, że Jessie była z kimś, że była szczęśliwa, ale nie był pewien czy akurat Liam był odpowiednią osobą u jej boku. Pomyślał nawet, że zachowuje się jak jej ojciec, oceniając dla córki kandydata, ale usprawiedliwił się że przecież ktoś musiał to robić, i tym kimś okazał się właśnie on. Z drugiej strony, gdyby Jessie dowiedziała się, że przyjął rolę obrońcy przed wszystkimi złymi facetami tego świata, wkurzyłaby się. Śmiał nawet stwierdził, że dostałby po głowie. W końcu przestał rozmyślać o przyjaciółce a skupił się na rozmowie z kumplami.


***

Jessie przyjęła od Liama kieliszek czerwonego wina i uśmiechnęła się czując jego usta przy uchu. Podobało jej się to, to podniecenie towarzyszące każdemu spotkaniu z chłopakiem, ta jego nieprzewidywalność. Opuszkami palców przejechał po odsłoniętej, gładkiej szyi, którą odchyliła tak by miał jak najlepszy dostęp. Czuła na sobie jego palący wzrok, ale nie otwierała oczu delektując się cudownością chwili.
-Pojedziemy za tydzień w góry?
-W góry? – powtórzyła spoglądając na niego.
-Mamy fantastyczną pogodę i przyda nam się oderwanie od miasta. No chyba, że nie masz ochoty..
-Nie, nie.. pomysł mi się podoba. Naprawdę. Muszę tylko wiedzieć co jest mi potrzebne.
-Niczym się skarbie nie przejmuj, o wszystko zadbam.
-W to nie wątpię, zrobimy coś do jedzenia?
Wstała podając mu dłoń, przyjął ją ochoczo i już chwilę później stała przy blacie siekając warzywa. Poczuła delikatny dotyk odgarniający włosy z jej karku i wilgotność ust na skórze, zadrżała. Niewiele brakowało a straciłaby palce, jednak nie przerwała mu w pieszczotach. Przymknęła oczy, oddech przyspieszył, ręce drżały na tyle że nie mogła utrzymać noża, a w brzuchu miała płomienie pożerające ją od środka. Była tylko kobietą i pragnęła go, pragnęła tej bliskości. Mimo że miała na niego ochotę po porostu nie była gotowa, to dopiero trzy tygodnie, a może aż trzy tygodnie od kiedy się spotykali. Chyba jak każda dziewczyna chciała trafić na tego jedynego księcia na białym koniu, wiernego, oddanego, chciała czuć się piękną i kochaną każdego dnia. Wiedziała jednak, że ideałów nie ma, każdy miał jakieś wady, jedni mniej inni więcej. Liam jak na razie był bez wad, a przecież ideały nie istnieją.
Poczuła dłonie chłopaka na biodrach i ocknęła się z rozmyślań. Odsunęła się delikatnie. Oboje dyszeli jakby przebiegli maraton.
-Miałabyś ochotę zostać na noc?
Spojrzała na niego zaskoczona, wiedziała czym ta noc by się skończyła i mimo że na jego twarzy gościł uśmiech a usta raz po raz muskały jej usta, nie potrafiła się zgodzić.
-Obiecałam mamie, że wrócę na noc – skłamała, bez mrugnięcia okiem.
Myślała, że tym go rozczaruje, ale Liam przyciągnął ją tylko do siebie po czym pocałował namiętnie.
-To w takim razie zjemy.. i odwiozę cię do domu..
Nie odpowiedziała już, w tym momencie ważniejsze były jego usta.


***


Dziewczyna wygodnie rozsiadła się na sofie przyjmując szklankę z zimną colą w której pływało kilka kostek lodu, wydając przy tym przyjemny dla ucha dźwięk. Lubiła ten dźwięk, taki magiczny i za każdym razem inaczej brzmiał, a może tak jej się wydawało.
-Już trzeci tydzień mnie olewasz.
-To nie tak..
-Jessie żartuję – szturchnął ją ramieniem uśmiechając się szeroko – cieszę się że jesteś szczęśliwa, chociaż Liam jakoś mi do ciebie nie pasuje.
Spojrzała na niego zaskoczona.
-Co przez to mam rozumieć?
-Nic szczególnego, uważam że zasługujesz na kogoś lepszego.. może dlatego, że znam Liama tylko z firmy, a ty jesteś moją przyjaciółką, która zasługuje na gwiazdkę z nieba.
-Higgins bo się zawstydzę i pomyślę że się podkochujesz we mnie – zaśmiała się rozluźniając mięśnie, które przed chwilą miała napięte do granic wytrzymałości, tak jakby nagle miała dowiedzieć się czegoś strasznego związanego z Liam’em.
-Zapomnij Hawks, nie pociągasz mnie.
-Bo jeszcze nie zaczęłam cię uwodzić.
-A masz zamiar to robić? Może się skuszę.
-Nic z tego.
-A odbiegając od tematu uwodzenia to masz jakieś plany na weekend? Może poświęcisz mi chociaż jeden weekend, dawno nigdzie nie wyskakiwaliśmy.
-W ten weekend jedziemy w góry, ale obiecuję ci że następny będzie cały dla ciebie. Taylor znajdź sobie kogoś, bo zaczyna być mi przykro że cię tak zostawiam.
-Cwaniara, bo ma chłopaka. Nie mam zamiaru nikogo sobie znajdywać, przyjdzie czas to sama się znajdzie, nic na siłę – spojrzał na nią uważnie – Liam wie o matce?
Pokręciła głową.
-Jeżeli myślisz o nim poważnie, to powinnaś mu powiedzieć.
-Wiem, ale to nie takie łatwe. Nie, nie, jeszcze nie teraz. Nie ufam mu na tyle by opowiadać o swoim życiu.
-To tylko i wyłącznie twoja decyzja.
-Wiem.. zmieńmy temat.. co w ogóle porabiałeś beze mnie?
Uśmiechnął się szeroko, opowiadając to wszystko co ją ominęło.


***

Wreszcie dotarli na szczyt wzgórza, skąd mieli widok na miasto, które teraz wyglądało jakby poustawiano tam pudełka po zapałkach w różnych kolorach, widać było samochody gnające jak małe robaczki, a dalej tylko góry i doliny.
-Nie sądziłam że będzie aż tak gorąco – przetarła dłonią spocone czoło i rozejrzała się – widok jest niesamowity.
-Prawda?
Przytuliła się do niego podziwiając krajobraz. Wszędzie jak okiem sięgnąć rozpościerała się soczyście zielona dolina przecięta w połowie wijącą się rzeką. Wyglądała jak błyszcząca, niebieska wstążka, którą opakowuje się najpiękniejszy z prezentów na urodziny czy święta.
-Wracamy?
Liam przyciągnął ją do siebie i pocałował. Jego usta napierały na jej usta z zachłannością. Dominował w tym pocałunku, ale w żadnym wypadku jej to nie przeszkadzało, wręcz mogła powiedzieć że ta jego dominacja była podniecająca.

Znaleźli się w pokoju i od razu poczuła jego dłonie na swoich biodrach. Delikatnie palcem przejechał wzdłuż jej odsłoniętych ramion, doprowadzając do tego że zadrżała. Była niemal pewna tego co się wydarzy, ale chciała by się wydarzyło. Poczuła usta Liama tuż przy swoich uchu.
-Uwielbiam twój zapach.
Znów dreszcz. Mogłaby udawać, że takie teksty ją nie ruszają, tylko że jej ciało ją zdradzało. Zdradzało jej pragnienia z każdym dotykiem jego dłoni, z każdym szeptem wypowiadanych słów. Jego usta wędrowały po rozpalonym ciele Jessie nie mogąc dostatecznie się zaspokoić. Chciał więcej i to w tej chwili. Czuł jej dłonie gładzące jego tors tuż pod koszulką i jedną ręką uwolnił się od zbytecznego materiału. Przycisnął ją do ściany, nie pozostawiając żadnej wolnej szczeliny między nimi. Ich ciała idealnie do siebie przylegały. Rozbierali się w pośpiechu, jakby gonił ich czas, jakby zaraz miał nastąpić jakiś Armagedon uniemożliwiający im zbliżenie do siebie. Jednak żaden Armagedon nie nastąpił a oni w końcu odpłynęli w ekstazie jaka ogarnęła ich ciało.

Wracali do rzeczywistości. Czy była to zła rzeczywistość? Dla niej już chyba nie, bo przepełniała ją radość. Miała Taylora, najlepszego przyjaciela pod słońcem a teraz też miała Liama z którym miała nadzieję że może zbuduje jakąś przyszłość. Był cudowny. Wspomnienie wczorajszego dnia powróciło wywołując delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny. Spojrzała na mężczyznę prowadzącego auto, miał skupiony wyraz twarzy, co ją trochę zdziwiło, jednak te myśli odsunęła w głąb umysłu nie chcąc zakłócać sobie wspaniałych chwil. Przeniosła wzrok na ciągnące się w nieskończoność pasmo soczystej zieleni i to na niej się skoncentrowała. Odezwał się dopiero gdy zaparkowali pod wieżowcem w którym mieszkał Liam.
-Jesteś pewna że nie chcesz żebym zawiózł cię do domu?
-Nie – przybliżyła się do niego z zadziornym uśmiechem na twarzy – ale może mogłabym u ciebie zostać.
-Jessie jest już późno..
-O co chodzi? – odsunęła się przyglądając mu uważnie.
-O nic, po prostu jest późno.
-Kłamiesz. Chyba zasługuję na odrobinę szczerości?
-Jessie – wreszcie uraczył ją spojrzeniem, zimnym spojrzeniem – nic z tego nie będzie, pomyliłem się..
-Pomyliłeś się?
-Zabrakło mi tego czegoś..
-Słucham?
Poczuła ucisk w żołądku tak silny, że miała ochotę zwymiotować. Czuła się tak jakby to wszystko czego była świadkiem, było kiepskim odcinkiem jakiejś brazylijskiej telenoweli, jakby nie dotyczyło jej samej.
-Ty zasługujesz na kogoś lepszego.
Nagle to wszystko o czym myślała, o czym marzyła zawaliło się jak domek z kart. Miała ochotę uderzyć go w twarz jednak tylko mocniej zacisnęła pięści.
-To w końcu nie mam tego czegoś czy jestem tak wspaniała że potrzebuje kogoś lepszego? – warknęła – Masz świetne wyczucie czasu, dlaczego wy faceci takie rzeczy musicie załatwiać już po? – i w momencie wszystko stało się dla niej jasne, otworzyła szeroko oczy – ja jestem tylko kolejną naiwną, to wszystko było po to by zaciągnąć mnie do łóżka..
-Jessie..
-Pieprz się Liam.
Zatrzasnęła za sobą tak mocno drzwi, że niewiele brakło by rozbiła szybę. Nie odwracała się. Była tak wściekła, że miała ochotę go zabić, więc wolała już go nie oglądać. Zrobił z niej idiotkę. Nie, nie on zrobił. Ona sama była największą idiotką jaką znała. Szła ulicą resztkami sił powstrzymując się od rozpłakania. Jak mogła dać się tak podejść, jak mogła wierzyć, że to coś poważniejszego. Przeklinała na siebie w duchu i w tej samej chwili usłyszała dźwięk swojego telefonu. Odebrała nawet nie sprawdzając kto dzwonił.
-Co? – warknęła.
-Chyba przeszkadzam.
-Nie – przystanęła i rozejrzała się próbując zorientować gdzie jest – przepraszam nie mam nastroju.
-Gdzie jesteś? Wróciliście już?
-Jestem gdzieś w Austin, nie bardzo wiem gdzie, ale zaraz się odnajdę.
-To gdzie jest Liam – był zaskoczony.
-U siebie, nie chce mi się o nim gadać. Taylor muszę kończyć bo..
-Jessie jestem u rodziców. Podaj mi ulicę i przyjadę po ciebie.
-Nie musisz, poradzę sobie.
-Wiem, bo duża z ciebie dziewczynka, ale chcę po ciebie przyjechać. Powiedzmy, że dawno cię nie widziałem.
-Jestem gdzieś w Downtown – przeczytała ulice na tabliczce – Rio Grande Street, będę w Gatti’s Pizza.
-Wiem gdzie to, za kilka minut będę.
Rozłączyła się. Skoro miało zająć mu to kilka minut nie było sensu wchodzić do środka. Przysiadła na murku tuż przy budynku i spuściła głowę. Znowu w myślach pojawiały się obrazy sprzed pół godziny i słowa, że nie miała tego czegoś. Pieprzenie. Chciał jednego i dostał, a ona naiwna wierzyła w jego słowa, gdy mówił jaka jest cudowna i piękna. Pieprzenie. Wszystko składało się do tego jednego jedynego słowa. Zaczęło robić się chłodniej, więc objęła się ciaśniej ramionami, nie mając nawet zamiaru wyciągnąć jakiejś ciepłej bluzy z torby. Zobaczyła światła samochodu wjeżdżającego na parking i uniosła wzrok. To był on. Przyjaciel, który od samego początku jej nie zawiódł, który był z nią szczery. Wstała, widząc jak wysiada.
-Co się stało?
-Możemy o tym nie rozmawiać?
Przytulił ją, przejmując jednocześnie od niej torbę, po czym odsunął się i przyjrzał jej uważnie. Ewidentnie coś było nie tak, była jakby smutna.
-Czy on cię skrzywdził?
-Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Bo przecież sama tego chciała, więc nie było mowy o zranieniu jej. Sama też była na tyle głupia by zaufać i wskoczyć mu do łóżka, nie przeczuwając że wszystko jest ułudą, grą w której była marnym pionkiem, grą którą stworzył Liam.
-Chodź – otworzył przed nią drzwi i zaraz siedział już obok – masz ochotę gdzieś pojechać?
-Możemy do ciebie?
-Jasne – uśmiechnął się – już się robi.
        
Gdy znaleźli się w mieszkaniu chłopaka, ten wyciągnął z lodówki dwie butelki piwa i rozsiadł się wygodnie na sofie tuż obok wciąż milczącej przyjaciółki. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę jednak ona wyglądała tak jakby była zupełnie w innym świecie. W końcu nie wytrzymał.
-Mów.
-C-co? – otrząsnęła się z letargu w jakim przed chwilą się znajdowała.
-Powiesz mi wreszcie co się stało? Dlaczego Liam cię nie odwiózł?
Na dźwięk tego imienia mocniej zacisnęła palce na szyjce butelki, mimowolnie marszcząc brwi co nie uszło uwadze Taylora.
-Nic takiego, rozeszliśmy się.. to znaczy nie spotykamy się, bo nawet nie byliśmy razem więc..
-O czym ty do cholery mówisz? Jak to nie byliście razem, przecież..
-Taylor, nie chce mi się teraz o tym rozmawiać – uśmiechnęła się delikatnie – masz coś w lodówce? Oprócz piwa? Jestem strasznie głodna.
-Szczerze powiedziawszy cały weekend byłem u rodziców i mam tylko makaron i ser, nie zdążyłem zrobić żadnych zakupów – zaczął się tłumaczyć, drapiąc przy tym z zakłopotaniem po głowie.
-Makaron z serem, bomba… Taylor? – spojrzała na niego wzrokiem zbitego psa.
-Pewnie, że możesz tu spać.
-Dzięki.
-Jessie na pewno wszystko jest dobrze? Gdybyś chciała pogadać..
-Taylor, jesteś cudowny, ale wszystko jest tak jak powinno być. Nie chcę więcej wchodzić na temat Liama, dla mnie temat jest zakończony – westchnęła podchodząc do lodówki i wyciągając z niej ser – będę musiała porozmawiać z twoim ojcem..
-To znaczy?
Sięgnął dłonią do szafki po makaron nie spuszczając z przyjaciółki wzroku.
-Muszę zrezygnować z projektów, jakoś nie mam ochoty oglądać..
-Nie będziesz musiała – przerwał jej – będąc tam przez weekend doszliśmy do wniosku, że bezsensowne jest jeżdżenie ciągle do biura, za dużo czasu na to tracimy. Tak więc, dostaniemy mniejsze zlecenia a co za tym idzie, będziesz spędzać ze mną więcej czasu. Z czarującym, przystojnym i wspaniałym mężczyzną.
Zaśmiała się głośno.
-Urzeka mnie twoja wrodzona skromność.
-Więc jak? Pasuje ci takie wyjście?
-Dziękuję.. nie wiem co bym teraz robiła gdyby nie ty.. gdybyś wtedy nie łaził za mną – uśmiechnęła się na samo wspomnienie tych pierwszych dni kiedy się poznali.
-Mówiłem ci, że zostaniemy przyjaciółmi i nie myliłem się.
Skrzyżował dłonie na piersi i uśmiechnął się tym uśmiechem, który niejedną przyprawiał o szybsze bicie serca. Jednak na Jessie ten uśmiech nigdy nie działał. Jak na przyjaciółkę to i owszem, ale nie jak na kobietę. Nigdy nie patrzyła na Taylora w takich kategoriach, on zawsze będzie tylko i wyłącznie przyjacielem.
-Nie myliłeś się.

***

Jessie tępo wpatrywała się w krajobraz za oknem. Drzewa ozdobione soczystą zielenią tworzyły niesamowite tło, krzaki zazielenione czekały na rozkwitnięcie kolorowych pąków, by chociaż w taki sposób mogły wyglądać na piękniejsze niż w rzeczywistości były. Był piękny majowy dzień, ludzie korzystali jak mogli z ciepłych promieni, wychodząc na ulicę, do parków całymi rodzinami. Nie dziwiła im się. To naturalne że człowiek łaknie ciepła, bliskich, wszystkiego co miłe i przyjemne. Te myśli sprawiły, że zacisnęła mocniej dłonie na kancie stołu, chciała być twarda, taka jak kiedyś. Jej usta zacisnęły się w wąską linię gdy rozejrzała się po kuchni, jakby coś mogło się zmienić od wczorajszego dnia. Ten sam stół, te same meble, kuchenka, wszystko takie same, więc dlaczego czuła się obco? Pytania na które nie była w stanie odpowiedzieć doprowadzały ją do szaleństwa. Miała ochotę krzyczeć, wyć, rozbić coś by tylko poczuć się lepiej, ale po pierwsze nie wiedziała czy to przyniesie jakąś ulgę a po drugie nie wiedziała gdzie jest matka. Fakt znikała ostatnio coraz częściej i na coraz dłużej, ale nigdy nie wiedziała kiedy wróci. Wolała by nie zastała jej ryczącej rzucającej talerzami, bo nie potrzebowała więcej zmartwień. Powolnym krokiem skierowała się do swojego pokoju a po chwili zanurzona po samą szyję leżała w wannie.
Nadzieją było myślenie, że może woda zmyje nastrój.
Zanurzyła się głębiej, woda dotykała jej ust, a ona zastanawiała się jakby to było gdyby mogła zobaczyć się z ojcem.
Coraz głębiej.
Zero zmartwień, zero bólu, zero czucia.
Głębiej.
Woda obmywała jej twarz. Minuta, dwie.
Wynurzyła się gwałtownie, łapiąc oddech i patrząc z przerażeniem przed siebie.
Co ty wyprawiasz! Głos w głowie gdyby tylko mógł rzuciłby się na nią z pazurami jak wygłodniałe zwierzę, rozszarpując ją na strzępy. Dygotała na całym ciele tak mocno, że objęła się ramionami. Była głupia, była idiotką, myśląc o najłatwiejszym wyjściu. Ukryła głowę między kolanami i poczuła łzy, pierwsze łzy od tygodnia.

         Taylor przetarł oczy i westchnął zrezygnowany spoglądając na zegarek. Dochodziła dziewiąta, więc z powrotem opadł na poduszki. Pogoda, sądząc po promieniach, które wdzierały się do pokoju, nie zrażone miną chłopaka, była piękna. Powinien wstać z uśmiechem na twarzy, a miał ochotę komuś przyłożyć. Doskonale wiedział komu. Sięgnął dłonią po telefon leżący na podłodze i wystukał numer. Przez cały tydzień spędzali możliwie jak najwięcej czasu ze sobą, chciał ją jakoś oderwać od myślenia, a przez to że musieli wykonać dość trudny projekt miał ku temu pretekst. Jednak teraz słyszał już szósty sygnał a ona wciąż nie odbierała, podniósł się do pozycji siedzącej i jeszcze raz wykonał połączenie. Znowu to samo. Sam nie wiedział dlaczego, ale zaczynał się denerwować. Siedzieli wczoraj do późna oglądając filmy i myślał że zostanie na noc, nie chciała. Uparcie chciała wrócić do domu. Jeszcze raz odwrócił się by zobaczyć która godzina i znowu zadzwonił. Szczerze to miał w dupie czy ją obudzi, musiał po prostu wiedzieć że nic jej nie jest. Głupia myśl a przejęła kontrolę nad jego rozumem. Ubierając się pospiesznie wstukiwał literki.

Jadę do Ciebie x.

Gdy był już przy drzwiach usłyszał dźwięk swojego telefonu i z prędkością godną mistrza wyciągnął go z kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się jej zdjęcie. Odebrał.

         Wciąż leżała w wannie licząc w myślach wykonywane telefony, którymi w tym momencie zadręczał ją przyjaciel. Tak, zadręczał. Czuła się w pewien sposób osaczona, jakby co najmniej mogła sobie coś zrobić. Westchnęła. Za piątym razem usłyszała sygnał przychodzącej wiadomości, przeczytała i nie czekając ani chwili oddzwoniła.
-Kąpię się. Chociaż to chciałabym zrobić w spokoju – warknęła – żyję, nic sobie nie zrobiłam, nie podcięłam żył, nie wzięłam tabletek..
-Przestań, nie o tym myślałem. Chciałem tylko zaprosić cię na śniadanie..
Poczuła się głupio, potraktowała go jak jakiegoś natręta a w rzeczywistości był, gdy tylko go potrzebowała.
-Przepraszam Taylor, ja..
-Nic nie szkodzi.. jeżeli nie masz ochoty..
-Będę gotowa za pół godziny – nagle wpadł jej do głowy pomysł i aż się podniosła, czując jak chłodna już woda spływa strużkami po jej ciele – spotkajmy się za czterdzieści minut w Speegleville, tylko na wysepce, dotrzesz?
-Pff, kochana jestem Taylor, zapamiętałem drogę. Ale bardziej ciekawi mnie dlaczego tam?
-Zobaczysz.
Pożegnała się szybko i wyskoczyła z wanny, mając już tylko jedno w głowie. Przebierała się w pośpiechu, chcąc zdążyć przed przyjacielem, chciała mu się w jakiś sposób zrewanżować, w pewien sposób odwdzięczyć, podziękować, a pomysł, który tak niespodziewanie zrodził się w jej głowie idealnie pasował do panującej wokoło świeżości. Otworzyła okno i przymykając oczy, zaczerpnęła głęboko powietrza. Uśmiechnęła się. Zadzwoniła jeszcze tylko w jedno miejsce i stanęła przed lustrem. Ubrana z czarne rurki i fioletową bluzkę odsłaniającą jedno ramię prezentowała się świetnie, tylko ta cera, blada, z sińcami pod oczami dosłownie ją odpychała, brzydziła się odbiciem. Przymknęła oczy, oddychając głęboko. Dzisiaj nie było dobrym momentem na rozklejanie się. złapała kluczyki i przygotowaną torbę i wybiegła z domu.

         Siedziała na brzegu, jej wzrok wodził po lśniących piórach białego ptaka brodzącego w pobliżu, czapli najprawdopodobniej, ale pewna nie była. Nie znała się na ptakach więc nawet nie próbowała wymyślać co to. Usłyszała nagle dźwięk kół na żwirowej drodze, ptak się spłoszył i poszybował dalej, w bardziej spokojne miejsce. Odwróciła głowę w stronę zbliżającego się dźwięku i uśmiechnęła się, widząc wjeżdżające na polanę auto Taylora.
         Taylor spojrzał przed siebie i dosłownie oniemiał. Może nie miał bóg wie jak dobrego widoku, ale dostrzegał ogromny koc, na którym siedziała uśmiechnięta przyjaciółka, obok niej stał otwarty kosz piknikowy a na kocu śniadanie. Z każdym krokiem dostrzegał więcej, pancakes’y, miseczki ze świeżymi owocami, truskawki, borówki, maliny, jeżyny, dwie białe buteleczki, papierowe kubki, termos. A wszystko wyglądające tak, że nie wiedział co ma powiedzieć. Dodatkowo uśmiech na twarzy Jessie, to było jak spełnienie marzeń.
-Wyciągnęłam najlepszą zastawę, a ty stoisz i nic?
-Zatkało mnie.. – zaśmiał się z zakłopotaniem drapiąc się po głowie – nigdy nikt czegoś takiego dla mnie nie zrobił..
-To tylko zwykły piknik.
-No właśnie tego było mi trzeba. Wyjdź za mnie, błagam.
-Dzisiaj jestem trochę zajęta.
-No to jak tak się sprawy mają to może zaczniemy jeść?
-Jasne.. wolisz syrop klonowy? Czy sos truskawkowy?
-Rozpieszczasz mnie.
Zaśmiali się oboje i zajęli jedzeniem. Rozmawiali o błahych sprawach ciesząc się dniem i pogodą. Jessie była uśmiechnięta, tylko to się dla niego liczyło.     


***

Jessie leżała na puszystym dywanie kreśląc coś na kartce, raz po raz marszczyła czoło jakby coś nie szło po jej myśli. Co jakiś czas słyszała dziwne jęki z miejsca gdzie na podłodze, oparty o sofę siedział Taylor. Spojrzała na niego. Na uszach słuchawki, w ręku trzymał pada, skręcając nim to w prawo to w lewo, zaciekawiona przeniosła wzrok na telewizor. No tak czego mogła się spodziewać, wyścigi samochodowe. Pokręciła głową z dezaprobatą co przykuło uwagę chłopaka. Zsunął słuchawki i zatrzymał grę.
-Hawks opanuj się i przestań z tą nauką.
-No co? Nie każdy jest tak uzdolniony jak ty.
-Miałabyś ochotę pojechać z nami nad morze? – zignorował jej wypowiedź – Jedziemy do Matagordy, dzika plaża, namioty..
-Mówiąc z nami masz na myśli.. ?
-Będzie na pewno Katie, Linda z Samem, Tony i kilku jego znajomych. Tak dokładnie to sam nie wiem kto jeszcze ale będzie fajnie.
-Raczej sobie odpuszczę. Mam jeszcze projekt do dokończenia.
-Nie używaj go jako wymówki.
-To, że projekt jest tylko i wyłącznie na dodatkowe zajęcia nie oznacza, że go oleję ot tak.
-Zaczęły się wakacje.
-Wiem ale to nie zmienia..
-Pomogę ci z nim, no nie daj się prosić – zmierzwił jej włosy śmiejąc się przy tym głośno.
-Hej. Wiesz ile ja układałam tą fryzurę?
-No doprawdy brzmisz jak Amber, i ta tonacja.
-Właśnie to chciałam osiągnąć. A dlaczego jej nie zaprosisz?
-Że co?? – prawie zakrztusił się napojem.
-Wiesz jaka byłaby szczęśliwa?
-Nawet sobie nie żartuj, już wystarczająco dużo mam jej osoby na co dzień. Ja chcę jechać tam w celach rekreacyjnych.. więc co? Pojedziesz?
-Nie..
W jej głosie wychwycił nutkę wahania i to była jego szansa. Lubił spędzać z nią czas, lubił przebywać w jej towarzystwie i tak naprawdę mimo że znali się od roku to dni w których nie mógł się z nią spotkać, nie mógł jej usłyszeć były dniami gdzie czegoś mu brakowało. Były nudne, bez wyrazu.
-Jessie..
-Taylor. Jak widać znamy swoje imiona.
-Obiecuje pomóc w projekcie, a wiesz że jestem dobry w te klocki.
-No wiem, wiem – westchnęła – ale na pewno pomożesz mi przy projekcie?
-Jasne. To jedziesz?
-Mogę pojechać.
-Nie można było tak od razu? – przytulił ją ramieniem.
-Higgins odczep się, naruszasz moją prywatność.
-I myślisz że się tym przejmuję?
-Domyślam się że ani trochę. Zawsze byłeś irytującym facetem.
-I to cię do mnie przyciągnęło.
-Za dużo sobie skarbie wyobrażasz.
-Możliwe, ale to nie zmienia faktu, że szalejesz na moim punkcie.
-Tak, tak. Masz stuprocentową rację.
-No widzisz? A ty się tak wzbraniałaś. No ale wróćmy do tematu, wyjeżdżamy w środę, wracamy w poniedziałek albo we wtorek. Nie bierz namiotu, mam jeden a i na miejscu będzie wystarczająca ich ilość. Nie ma sensu jechać dwoma autami, chociaż twoje i tak jest u mechanika..
-Odbieram je za tydzień dopiero..
-.. no właśnie..
-Widzę że szykuje się nam spora impreza.
Uśmiechnął się do siebie, była tak skupiona na odpowiadaniu i słuchaniu, że nie zauważyła nawet jak się zgodziła, zastanawiając się co ma kupić i co jeszcze ze sobą wziąć. Gdyby mógł wyszczerzyłby teraz zęby w uśmiechu i przybił sobie piątkę, ale równie dobrze mógł wtedy przegrać sprawę. Była uparta, niesamowicie uparta, więc wolał nie ryzykować.
-Już nie mogę się doczekać..

***


Spoglądał na nią jak ściągała szorty i koszulkę i uśmiechnął się. Słońce delikatnie skrzyło się na jej ciele tworząc niesamowity obraz. Tyle razy widział ją jak tańczy w skąpych strojach, a jednak ten widok nigdy mu się nie nudził, i wątpił w to czy kiedykolwiek by mu się znudził. W tym samym momencie ich oczy spotkały się.
-No i co się tak gapisz? – zaśmiała się cicho siadając obok.
-Ameryka jest..
-.. wolnym krajem i póki mnie nie dotykasz.. tak, tak wiem – idealnie naśladowała ton z jakim mówił jej przyjaciel – gdzieś to już słyszałam.
-A ja wtedy usłyszałem że pożałuje jak cię dotknę.
-To teraz masz okazję – uśmiechnęła się kładąc na brzuchu – możesz mnie nasmarować.
-No ja nie wiem..
-Okazja może się już nie powtórzyć – pomachała mu olejkiem do opalania przed nosem.
Przyjął od niej buteleczkę i wylał sobie niewielką ilość na dłonie. Po chwili poczuł jej delikatną skórę pod opuszkami palców.
-Wiedziałam że nie przepuścisz szansy.
-Jakżebym śmiał.
Chwilę później leżał obok przyglądając się jej ciału. Najchętniej jeszcze raz przejechałby palcem po jej skórze, ocknął się nagle, zastanawiając o czym on myślał. Fakt, miała najcudowniejsze ciało jakie widział ale to była Jessie, jego przyjaciółka. Z mieszanymi uczuciami odwrócił głowę w drugą stronę i zaczął delektować się przyjemnym ciepłem, które go otaczało. Wieczorem czekało ich ognisko, więc w taki sposób chciał spożytkować czas, oddając się błogiemu lenistwu.

Od dłuższego czasu wpatrywał się w uśmiechniętą Jessie rozmawiającą z kolesiem, którego imienia nawet nie pamiętał. Opierał się jedną dłonią o skałę, praktycznie przyciskając do niej dziewczynę, co najwidoczniej jej nie przeszkadzało. Dłonie Taylora same zaciskały się na szklanej butelce wypełnionej do połowy piwem. Dlaczego tak się wściekał, dlaczego widok przyjaciółki z innym był aż tak irytującym widokiem. Chciał odwrócić wzrok, ale nie mógł. To tak jakby jakaś magiczna siła nie pozwalała mu ani na chwilę odwrócić głowy, ani na chwilę nie spuścić z niej oczu. Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie i w tym samym momencie poczuł ukłucie w sercu. Wzdrygnął się. Co do … ? Na jego twarzy wymalował się szok. Serce waliło mu jak młot, dłonie zrobiły się wilgotne. Oddychał szybko. Nawet nie zauważył gdy koło niego przysiadł Tony.
-Przestań się tak na nich gapić, bo wyglądasz żałośnie.
-Co? Nie, nie ja nie..
-Jesteś idiotą. Masz ją koło siebie a nic nie robisz.
-Sam jesteś idiotą, Jessie jest moją przyjaciółką.
-Ta jasne..
-Naprawdę.
-No skoro tak uważasz to ja spróbuję się z nią umówić.
-Droga wolna – odpowiedział starając się by jego głos brzmiał normalnie.
Taylor zobaczył jak dziewczyna wolnym krokiem podchodzi do nich.
-No panowie, rozsunąć się.
-Jessie – Tony spojrzał na nią jednocześnie się przesuwając robiąc jej miejsce obok Taylora – kiedy w końcu umówisz się ze mną na kawę?
-Dobrze wiesz że nie piję kawy – uśmiechnęła się szeroko.
-Czepiasz się szczegółów.
-Jakbyś mnie nie znał.
-No to umów się ze mną na drinka.
-Wybacz mu. Ten kretyn nie wie co to znaczy spływaj – wtrącił się Taylor z głośnym śmiechem.
-Kiedyś się z tobą umówię a teraz spadaj, Katie cię szukała.
Jak na zawołanie tuż przed nimi wyrosła drobna czerwono włosa dziewczyna i po chwili już ich nie było.
Jessie obróciła się w stronę Taylora pocierając swoje ramiona.
-Czy wy kiedyś przestaniecie?
-Chłodno ci? – zignorował jej pytanie.
-Trochę.
Zobaczyła jak przyjaciel wstaje i ściąga bluzę. Podał ją dziewczynie.
-Dzięki, nie trzeba było.
-Nie ma problemu.
Usiadł z powrotem i spojrzał w ognisko. Jessie przyglądała mu się przez chwilę zakładając bluzę. Była przesiąknięta jego zapachem. Uwielbiała go. Tak niesamowicie męski. Jeszcze raz ukradkiem na niego spojrzała. Lekki wietrzyk delikatnie poruszał jego czarnymi włosami, które teraz pokrywała pomarańczowa poświata. W oczach miał te radosne iskierki, towarzyszące mu odkąd tylko go poznała. Dlaczego wcześniej ich nie zauważała? Odpowiedź była prosta. Wcześniej uważała go za nadętego playboya myślącego tylko o sobie, był po prostu z innego świata a teraz? Teraz byli przyjaciółmi. Był przyjacielem, który odgrywał najważniejsze rolę w jej życiu. Siedzieli w sporej odległości od wszystkich, z dala od wścibskich spojrzeń. Poczuł nagle jak głowa Jessie opada na jego ramię i wstrzymał oddech. Serce waliło mu jak oszalałe nigdy wcześniej nie doznając takiego uczucia jak w tym momencie. Co się do cholery z nim działo? Dlaczego tak się zachowywał? Starał się zignorować to uczucie, ale w momencie go dotarł do niego zapach jej włosów poddał się. Przysunął głowę bliżej, tak by móc bez problemu zaciągać się owocową rozkoszą. Przymknął oczy.
-Jesteś zmęczona?
-Trochę – wyszeptała – gdybym zasnęła obudzisz mnie?
-W którym namiocie śpisz?
-Miałam spać z Katie ale teraz pewnie w tym samym co ty, wątpię żeby Tony nie skorzystał – wskazała głową na parę leżącą koło skał i całującą się zawzięcie.
-A z takim oddaniem próbował się z tobą umówić.
Uśmiechnęła się.
-Dlatego będę go spławiać, mimo że to twój brat. Więc obudzisz mnie jak zasnę?
-Jasne.. masz ochotę jeszcze na piwo?
Odsunęła się i wstała otrzepując z piasku. Spojrzał na nią zaskoczony.
-No co – uśmiechnęła się – użyczasz mi ramienia więc to ja przyniosę nam piwo.
Zanim odeszła widziała jak kręci głową z rezygnacją. Po chwili wróciła z dwoma butelkami. Podała jedną przyjacielowi.
-Taylor mogę cię o coś zapytać?
-Tak?
-Dlaczego nie dasz szansy Sam?
-Sam? – powtórzył zaskoczony.
-Samantha sprawia wrażenie osoby miłej..
-.. tylko że ja taki nie jestem.
-Miły? Nie jesteś miły?
-Nie jestem miły dla lasek, które dostają na moim punkcie szału. Odkąd dotarło do mnie co mój wygląd robi z dziewczynami to działa na ich niekorzyść. Poza tym Sam nie ma tego czegoś – westchnął – Jessie możemy porozmawiać o czymś innym?
-Jak chcesz..
Poczuła się dziwnie, słysząc z ust Taylora słowa, którymi uraczył ją Liam gdy kończył z nią.
-Wow, to coś nowego. Przecież ty nigdy nie odpuszczasz.
Oparła się o niego.
-Jestem wykończona, więc dam ci dzisiaj trochę luzu.
-Chcesz wracać do namiotu?
-Jeszcze nie.
Wzrok Taylora zatrzymał się na chłopaku, bezustannie wpatrującego się w przyjaciółkę.
-No no Jessie – uśmiechnął się nerwowo – twój kolega nie spuszcza z ciebie wzroku.
-Chciał się umówić ale powiedziałam że kręcę z tobą i to nie jest mój kolega.
-Ze mną?
Skinęła głową śmiejąc się cicho.
-Dopóki nie znajdziesz sobie dziewczyny, będę cię wykorzystywać do moich niecnych planów.
-Po co mi dziewczyna jak mam ciebie – uśmiechnął się obejmując ją i przytulając do siebie.
-To się nigdy ode mnie nie uwolnisz.
Pochylił się nad nią i poczuła jego oddech tuż przy uchu.
-A kto powiedział że chcę się uwolnić.
-Wiesz że na mnie twój urok nie działa?
-Nie możesz mi się opierać w końcu masz na mnie ochotę.
Zaśmiali się cicho i dziewczyna mocniej wtuliła się w jego ramiona.
-Cieszę się że cię mam.
-Zawsze będę przy tobie.
        
Do jej świadomości dochodziły jakieś dźwięki, ale nie mogła ich rozróżnić, ani nigdzie przypasować. Widocznie ta część mózgu jeszcze spała. Było jej ciepło, miękko a przede wszystkich czuła jakiś zapach. Znajomy zapach. Spróbowała otworzyć oczy, ale nie udało się. Powieki miała ciężkie, jakby były z ołowiu. Dopiero za drugim podejściem się powiodło i zobaczyła śpiącego przyjaciela. Na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Nagle dotarło do niej że jest w koszulce i w majtkach, a przecież pamiętała że miała na sobie jego bluzę. Wzięła głęboki oddech i powoli odsłoniła śpiwór. Odetchnęła gdy zobaczyła że jest ubrany w spodenki.
-Gdybym wiedział że będziesz taka ciekawska spałbym nago.
Odsunęła się od niego gwałtownie. Oczy nadal miał zamknięte ale usta wykrzywił perfidny uśmiech. W tej samej chwili na jego głowie wylądowała poduszka.
-Sprawdzałam czy się do mnie nie dobierałeś.
-Pochlebiasz sobie. Zadowolona z tego co zobaczyłaś?
-Nic tam nie widziałam.
Zobaczył na jej twarzy złośliwy uśmieszek i zaśmiał się. Ni stąd ni zowąd  pochylił się nad nią. Był zaledwie o kilka milimetrów od jej ust. Wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Mogę ci tu i teraz pokazać że jednak czymś dysponuje.
-A czy mogę pozostać nieuświadomiona?
Uśmiechnął się do niej po czym cmoknął ją w policzek.
-Twoja strata.
-Przeżyję jakoś.
Położył się w końcu na poduszce podkładając sobie ręce pod głowę.
-Zasnęłam?
-Tak – zaśmiał się – jesteś taka spokojna i cudowna jak śpisz. Nie wrzeszczysz, nie bijesz.. anioł nie kobieta. A teraz znowu się zaczęło.
-Życie jest brutalne. Ciekawe jak zareagował Dylan gdy wczoraj targałeś mnie do namiotu.
-To ten koleś co cię wyrywał? – dziwnie się poczuł wypowiadając te słowa.
Spojrzał na nią ukradkiem. Leżała w tej samej pozycji co on, z oczami przymkniętymi, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Te usta. Domyślał się że musiały być cudowne.
Uspokój się! Usłyszał głos w głowie. Jak mógł myśleć o Jessie jak o kimś więcej niż przyjaciółka. Nie mógł do cholery. Po prostu nie mógł!
-Słuchasz mnie? – wyrwało go z zamyślenia i otworzył szerzej oczy.
-Nie.
-Dzięki stary, przynajmniej jesteś szczery.
-Wybaczysz mi?
-Hmm.. za śniadanie do łóżka..
-O tak, jak najbardziej możesz mi je przynieść. Tylko zaserwuj je w stroju pokojówki.
Znów na jego twarzy wylądowała poduszka i zaśmiali się.
-Męska szowinistyczna świnia.
-Przestań gadać tyle i chodź na śniadanie.
Po chwili, już ubrani szli w stronę baru. Po drodze minęli dwójkę znajomych, wyglądających jakby co najmniej przejechał po nich walec. I to dwa razy. Doszli w końcu do baru i weszli. Przy jednym ze stolików siedział zmarnowany Tony a zaraz obok niego z głową położoną na stoliku Dylan. Taylor spojrzał na niego i skrzywił się, objął Jessie ramieniem uśmiechając się delikatnie. Podeszli do stolika podprowadzeni zaskoczonym wzrokiem przez Tony’ego. Jednak ten nigdy o nic nie wypytywał, więc na szczęście nie musieli się martwić o wyjaśnienia.
-Cześć wam – Jessie odsunęła krzesło tym samym budząc Dylana.
-Cześć – wymamrotał pod nosem i wstał – idę się jeszcze położyć. Chyba nie dospałem.
Gdy zostali sami Tony spojrzał na parę z udawanym wyrzutem.
-Złamaliście mu serce – uśmiechnął się – nie ładnie tak kłamać.
-Czy ty wyobrażasz go sobie z Jessie?
-Wiesz kogo sobie z nią wyobrażam.
-Znowu zaczynasz?
-Będę zaczynał kiedy tylko będzie nachodzić mnie ochota.
-Jesteś idiotą.
-A ty kretynem.
-Nie większym niż ty.
Dziewczyna z rozbawieniem przyglądała się mężczyznom. Byli wspaniali. Potrafili ją niejednokrotnie rozbawić do łez. Tak naprawdę byli jej jedyną rodziną i była im za to wdzięczna.
-Przepraszam, ja tu jestem – odezwała się w końcu – zjedzmy coś, bo burczy mi w brzuchu.
Jak na zawołanie z jej żołądka wydobył się przeraźliwy bulgot.
-Rany, nie sądziłem że można wydawać aż takie dźwięki.
-Tony – jej błagalny ton wydobył tylko śmiech z ust obydwu mężczyzn.
Nie czekając dłużej zamówili tosty, jajka, sery i najprawdopodobniej bekon, a przynajmniej tak to wyglądało, bo w smaku było obrzydliwe. Zaspokoiła w końcu głód i jej żołądek nie wydawał już takich dźwięków jakimi byli świadkami jeszcze przed kwadransem.
Dotarła do nich także Katie która po krótkiej chwili, wyszła z baru ciągnąc za sobą zadowolonego Tony’ego. Znowu zostali sami, co im osobiście nie przeszkadzało.
-Teraz za każdym razem gdy zobaczymy Dylana będziesz udawać że coś nas łączy?
-Przecież nas łączy.. lecisz na mnie.
Parsknęła śmiechem.
-Znowu zaczynasz. Chciałbyś żebym na ciebie leciała?
-Dlaczego nie..
-Z tego co pamiętam mówiłeś że masz dość lasek uganiających się za tobą. Zmieniło się coś?
-Dla ciebie zrobiłbym wyjątek.
-I co potem, przespalibyśmy się, zaczęli kłócić, koniec z przyjaźnią. Tak wyglądałby nasz scenariusz – uśmiechnęła się promiennie – poza tym kochanie nie kręcisz mnie.
-Bo nie rzuciłem jeszcze na ciebie mojego uroku..
-.. błagam i nie rób tego bo mogę stać się następną której na twój widok ślina cieknie.
-Zakończmy temat ślin, sexu, kręcenia bo mnie na ciebie ochota nachodzi – zaśmiał się głośno.
-Wypchaj się Higgins.
-Dzisiaj też ze mną śpisz? – poruszał śmiesznie brwiami, doprowadzając do tego że parsknęła śmiechem.
Zobaczył jak wstaje od stołu.
-Gdzie idziesz?
-Przejść się. Idź gdzieś, poszukaj jakiejś laski, może odechce ci się nękania mnie.
-Spadaj Hawks – skrzyżował dłonie na piersi, obserwując jak postać dziewczyny z każdą sekundą oddala się.
Dopiero gdy zniknęła z zasięgu jego wzroku, wziął głęboki oddech i upił kawy. Zastanawiał się dlaczego tak dziwnie się przy niej czuł. Dlaczego dopiero teraz dostrzegał pewne detale. I dlaczego gdy Dylan flirtował z nią miał ochotę zetrzeć mu ten jego uśmiech z twarzy. To wszystko było cholernie dziwne, takie nieznane. Nie miał pojęcia co to znaczyło, ale też nie chciał się zastanawiać. Dopił kawę i zapłaciwszy rachunek wyszedł z baru.

Siedziała na plaży obserwując pluskające się przy brzegu dzieci. Czuła pod stopami drobinki gorącego piasku. Było jej przyjemnie. Gdyby tylko mogła, zatrzymałaby wskazówki zegara właśnie w tym miejscu. Całą swoją uwagę skupiła na dwójce maluchów babrających się teraz w błocie. Jej wzrok wyłapywał najdrobniejsze szczegóły. Uśmiechy na ich twarzach poprzedzane głośnym śmiechem, takim radosnym, szczerym, po prostu dziecięcym. Przeniosła wzrok na kobietę, która raz po raz posyłała w ich kierunku spojrzenia przeplatane jakimiś upomnieniami.
Spojrzała w lewo. W jej stronę zmierzał Darryl. Jakoś od pierwszego ich spotkania nie przypadł jej do gustu, wręcz mogła stwierdzić że go nie lubiła. Zarozumiały, uważający się za pępek świata, dodatkowo najpiękniejszy pępek świata. Już za pierwszym razem patrzył na nią tak jak faceci z „Billy’ego”, jak na towar. W sumie był jednym z nich. Był z Taylorem i Tony’m tego wieczoru gdy Taylor dowiedział się gdzie pracuje. Potem widywała go kilkakrotnie i zawsze miała to samo odczucie.
-Cześć mała.
-Mówiłam ci żebyś mnie tak nie nazywał – warknęła spoglądając na niego.
Przyglądał jej się, świdrując ją tymi małymi oczkami. Jego usta wykrzywił perfidny uśmiech.
-Laski to lubią.
-Pewnie miałeś ich tyle, że możesz to śmiało stwierdzić.
-Mała, mała, mała – usiadł obok niej – dobrze wiem czego laski takie jak ty potrzebują.
Gwałtownie się podniosła.
-Pieprz się.
Odeszła a on jeszcze przez chwilę spoglądał na nią zaskoczony.
Szła w stronę namiotów zaciskając mocno pięści. Żałowała, że mu nie przywaliła. Miałaby przynajmniej satysfakcję, a tak pozostała jej tylko wściekłość. Teraz była pewna. Pałała do niego jedynie nienawiścią i obrzydzeniem, żadnych pozytywnych uczuć. Chciała znaleźć jak najdalej od tego faceta, byleby tylko nie oglądać już więcej jego gęby. Zacisnęła tak mocno pięści że poczuła paznokcie wbijające się w jej skórę. Była tak zafrasowana sobą że o mały włos nie wpadła na postać idącą w jej stronę.
-Jessie stało się coś?
Dziewczyna spojrzała na osobę strojącą teraz twarzą w twarz i uśmiechnęła się sztucznie.
-Przepraszam cię Linda, zamyśliłam się.
-Widzę właśnie, gdzie tak pędzisz?
-Przepraszam cię ale muszę iść.. – odpowiedziała wymijając ją.
-Wszystko w porządku?
-Tak, tak.
Wiedziała że Linda odprowadza ją wzrokiem, ale chciała jak najszybciej znaleźć się daleko od tego idioty. Wparowała do namiotu nawet się nie zastanawiając i natknęła się na śpiącego Taylora.
Czując jakiś ruch w namiocie otworzył oczy i zdziwił się widząc Jessie pakującą swoje ciuchy. Podniósł się do pozycji siedzącej.
-Nie chciałam cię obudzić – burknęła nie przerywając czynności.
-Co ty robisz?
-Pakuję się. Muszę wracać do domu?
-Co? Ale dlaczego?
-Matka – skłamała – kazała mi wracać, coś z papierami jest nie tak.. a wiesz, że wolę jej nie denerwować.
Przyglądał jej się przez chwilę. Ewidentnie kłamała, ale postanowił nie naciskać. Wyciągnął z kieszeni kluczyki i podał je dziewczynie. Patrzyła na niego zaskoczona.
-No co? Jak miałaś zamiar dostać się do domu? Autostopem? Zaparkuj u mnie i tyle, za dwa dni wracamy to się z kimś zabiorę.
-Dzięki. Kochany jesteś.
Poczuł przyspieszone bicie własnego serca i to dziwne uczucie w brzuchu, które towarzyszyło mu od wczoraj, nie dające spokoju, gdy tylko Jessie znajdowała się w zasięgu jego wzroku. Przełknął ślinę. Opadł z powrotem na poduszki obserwując ją spod przymkniętych powiek. Jej zacięty wyraz twarzy utwierdził go tylko w przekonaniu, że coś się wydarzyło, ale znał ją na tyle że wiedział iż nie miało najmniejszego sensu wypytywanie się o przyczynę zmiany humoru bo i tak będzie kłamać a na końcu wyzwie go od najgorszych. Były sytuacje kiedy ich zasady w sprawie szczerości nie sprawdzały się, prędzej czy później Jessie powie mu o co chodzi, tego był pewien. Pozostało więc cierpliwie poczekać.
-Chcesz żebym pojechał z tobą? – odezwał się w końcu.
-Nie ma potrzeby żebyś rezygnował z zabawy – uśmiechnęła się delikatnie – no chyba że boisz się o swoją perełkę.
Pomachała kluczykami do samochodu przed jego nosem i zaśmiała się cicho.
-Wariatka.
-Czyli zaufanie jest – skwitowała zasuwając torbę – jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia. Baw się dobrze. Aha no i korzystaj póki jesteś przystojny.
-Spadaj Hawks.
Zaśmiali się oboje i dziewczyna cmoknąwszy go w policzek wyszła z namiotu. Został sam z milionem myśli kłębiących się w jego głowie. W żaden sposób nie mógł nad nimi zapanować, zahamować biegu. Kompletnie nic. Wielki chaos, a w śród nich postać Jessie.

Z każdym kilometrem, z każdą minutą gdy oddalała się od plaży, czuła się coraz spokojniej, aż w końcu uśmiechała się do siebie, czerpiąc przyjemność z jazdy. Uwielbiała zapach tego samochodu, czuło się w nim skórę, nowość i Taylora. Taylor. No tak. Okłamała go, ale nie mogła powiedzieć mu prawdy, bo mogłoby się to źle skończyć. Oczywiście dla Darylla, o przyjaciela się nie martwiła, był silny i sprytny. Tego drugiego miał aż w nadmiarze. Zaśmiała się w duchu  własnych przemyśleń. Czasami był niemożliwy z ochroną jej, jednak on był dla niej jak brat. Gdyby miała takiego rodzonego, tak właśnie by go sobie wyobrażała. Włączyła radio. Wnętrze wypełniło się dźwiękami jakiegoś wolnego utworu. Jej myśli jakoś tak same powędrowały w stronę Liama. Zacisnęła usta w wąską linię, by się nie rozpłakać. Minął prawie miesiąc odkąd ostatni raz go widziała i mimo, że zranił ją ona nadal odczuwała ten dziwny brak. Powinna być wściekła, ale tylko chciało jej się ryczeć. Zamrugała oczami. Ostatnie tygodnie Taylor był ciągle przy niej, jakby bojąc się czy nic sobie nie zrobi. Nie wytrzymała i zjechała na pobocze. Na kierownicę spadła jedna kropla, rozpryskując się delikatnie. Potem pojawiła się kolejna. Przy Taylorze musiała udawać, że wszystko jest ok, że spłynęło po niej jak po przysłowiowej gęsi. Kap. Ale prawda była taka, że bolało. Nie wspominając swojej głupoty, bo ta bolała najbardziej, dodatkowo fakt, że nie jest dla kogoś wystarczająco dobra. Kap. Kap. Teraz mogła się rozkleić, dać upust swoim emocjom. Kap, kap, kap. Łzy spływały po jej policzkach, dostawały się do ust bądź też zaznaczały się mokrym śladem na całej długości szyi. Nie hamowała się już, raz po raz czując spazmatyczny dreszcz wstrząsający całym jej ciałem.
Potrzebowała kwadransa na uspokojenie się, by mogła ruszyć w dalszą drogę. Tym razem spokojną, bez rozmyślań, bez płaczu czy żalu. W końcu zaparkowała pod ciemnym budynkiem w którym mieszkał Taylor i wysiadła. Wzdłuż ulicy rozświetliły się pomarańczowym światłem lampy, rozjaśniając okolicę. Przesiadła się do swojego auta i nie spiesząc się skierowała w stronę swojego domu.


***

Nie mógł zasnąć. Ogarnięty jakimiś niedorzecznymi obrazami i rozmyślaniami umysł męczył go niemiłosiernie. Chciał spokoju, wypoczynku a zaserwował sobie bałagan w głowie. Obrócił się na drugi bok i westchnął. Jego wzrok padł na aparat wystający z torby, podciągnął się i sięgnął po niego. Po chwili na wyświetlaczu pojawiła się uśmiechnięta twarz Jessie i Tony’ego. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie co się z nim działo, dlaczego dopadały go dziwne myśli i dlaczego wciąż o niej myślał. Odłożył aparat i ubrał się. Nie było sensu by siedzieć w namiocie i tak by nie zasnął, więc musiał wyjść, odświeżyć. Wziął do ręki bluzę i wyszedł. Księżyc w towarzystwie gwiazd stał już wysoko na niebie oświetlając jasno całą, pustą plażę. Nigdzie żywego ducha, jedynie ciche pochrapywanie w kilku namiotów i jakieś jęki i stęki z któregoś z nich utwierdzały w przekonaniu, że plaża nie jest całkowicie pusta. Nawet nie chciał sobie wyobrażać co się tam w namiocie działo i kto był uczestnikiem. Nie zastanawiając się dłużej, skierował w miejsce za wielkimi skałami, tam gdzie mógł spokojnie przysiąść. Chwilę później, oparty o wysuniętą półkę skalną podziwiał rozbijające się przy brzegu fale. Przymknął oczy. Znowu to samo, dziwne uczucie. Powiał chłodniejszy wiatr i założył bluzę. Wtedy dotarł do niego znajomy zapach i zamarł. Dosłownie. Bluza przesiąknięta była zapachem Jessie, jej delikatnymi perfumami, jej szamponem, jej żelem, którym pachniało całe jej ciało. Te wszystkie zapachy zmieszały się dając mu obraz dziewczyny, tak wyraźny jakby miał ją teraz w swoich ramionach. Westchnął zrezygnowany.
-Zwariuję za chwilę – powiedział do siebie wyciągając telefon.
Wstukał kilka liter, składający się na jeden wyraz.

Śpisz? xx

Nie minęło kilka minut jak dostał odpowiedź. Zdziwił się. Był święcie przekonany, że dziewczyna śpi, w końcu na zegarku było kilka minut po drugiej.

Jeżeli to coś ważnego to dzwoń, a jeżeli to Twój kaprys to wypchaj się Higgins i daj mi spać:) x.

Zaśmiał się pod nosem i po chwili już słyszał jej głos.
-Co się stało?
-Nie mogę spać..
-Ty sobie chyba ze mnie kpisz. Dzwonisz o tej porze żeby mi to powiedzieć? Nie wiem, mam może zaśpiewać ci kołysankę?
-Mogłabyś?
Tym razem zaśmiali się oboje. Tego mu było trzeba, jej głosu, jej śmiechu. Potrząsnął mocno i gwałtownie głową, jakby próbując wyrzucić z umysłu te niedorzeczne myśli.
-Nie, nie mogłabym, ale mogę już w ostateczności z tobą pogadać.
-Jakaś ty wielkoduszna.
-Uspokój się, bo zakończę naszą rozmowę. Czemu nie możesz spać?
-Nie wiem – skłamał – cholernie tu cicho. Dotarłaś bez problemu?
-Boisz się o swoje cacko?
-Wiesz, że nie o to mi chodzi – uśmiechnął delikatnie przeczesując dłonią włosy.
-Tak, dotarłam cała i zdrowa. Autko odstawione, wszystko jest dobrze.
-Nie chodziło o matkę, prawda?
-Słucham? – zamarła.
-Jessie, telefon zostawiłaś w namiocie. Nie miałaś go wtedy przy sobie..
-To nie tak..
-Nie ma problemu – wciął się jej w słowo – wiesz, że są sytuacje kiedy nie naciskam. Będziesz miała ochotę mi powiedzieć, to po prostu powiesz i tyle.
-Dzięki..
Zaciągnął się zapachem bluzy i przymknął oczy.
-Chciałbym być już w domu, szczerze powiedziawszy nie chce mi się dłużej tu siedzieć. Ciągle natykam się na twojego Dylana.
-To nie jest mój Dylan głupku. Mam po ciebie przyjechać?
Adrenalina w jego ciele podniosła go na równe nogi, w ułamku sekundy jednak opanował pragnienie powrotu do Waco, po czym usiadł.
-Nie Jessie, dzięki. Wrócę razem z chłopakami.
-Jak chcesz, ale jakby co to dzwoń.
-Jasne, w takim razie idź spać.
-Dobranoc Higgins – zaśmiała się i rozłączyła.
Spojrzał przed siebie. Chciał wrócić i to jak najszybciej, ale najgorsze było to, że uświadomił sobie iż chce wrócić by zobaczyć Jessie. Musiał dowiedzieć się co tak naprawdę się z nim działo, a przede wszystkim jak temu zaradzić.


czwartek, 3 stycznia 2013

rozdział *18

Przemogłam się. Cały czas myślałam czy dodać rozdział, bo ostatnimi czasy nie jestem zadowolona :/ no ale rozdział jest.. przedostatni.. potem macie trzy tygodnie spokoju ode mnie :) ok nie zanudzam.. buziaaaa :*






***

         Dwójka przyjaciół wychodziła właśnie z kina gdy na ziemię lunął deszcz, zmywał brud ze wszystkiego na co się natknął, odświeżając kolory, opustoszając ulice. Słońce już dawno skryło się za horyzontem, pozwalając by księżyc oświetlał wszystko co znajdowało się pod nim i mimo pory roku było nadzwyczaj ciepło. Chłopak uśmiechnął się do przyjaciółki, wyciągając do niej dłoń.
-Chodź, zrobimy sobie spacer w deszczu.
-Zmokniemy przecież – nakryła się swoją torebką jakby miało to w jakiś sposób ustrzec ją przed spadającymi kroplami.
-No nie zmówisz mi przecież że deszcz potrafi cię zatrzymać. Pokażę ci coś.
Sięgnął po telefon, włączył jakiś kawałek i podał dziewczynie.
-Schowaj do torebki.
Taylor tupnął nogą w kałuże pełną wody. Widziała rozpryskujące się krople, po czym skoczył na niewielki murek obok nich, wykonując jakieś figury, których ona nawet nie starałaby się powtórzyć. Znowu skoczył w kałuże. Krople padające na opuszczoną o tej porze rozgrzaną ulicę, oświetloną wzdłuż latarniami, spowodowały unoszącą się parę. A wśród tego tańczący chłopak. Z jego ciała także wydobywała się delikatna mgiełka, dodatkowo woda którą rozpryskiwał na wszelkie strony, wyglądała tak jakby była pod jego kontrolą. Niezwykłe widowisko. Był już cały mokry, ale on nie zdawał sobie robić z tego nic, wręcz przeciwnie. Były momenty kiedy kolanami, wyglądającymi jakby były z gumy dotykał ulicy. Stała na chodniku delikatnie poruszając biodrami, mieli podobny gust jeżeli chodziło o muzykę, więc wszystkie kawałki które posiadał w telefonie, były też jej ulubionymi. Gdy skończył się utwór, Taylor z uśmiechem zjawił się tuż przy niej. Żałowała, że nie nagrała tego. Był niesamowity.
-To było.. Higgins naucz mnie tego.
Chłopak zaśmiał się a z jego ust wydobyła się delikatna mgiełka po czym rozpłynęła się niezauważenie w powietrzu. Położył dłonie na jej biodra, na co ta zareagowała, gwałtownie je strącając.
-Co to do cholery miało być zboczeńcu.
-Chcesz żebym czegoś cię nauczył, a nie pozwalasz się dotknąć? Taki z ciebie twardziel?
Drwił z niej i od razu to zauważyła, prychnęła pod nosem obkręcając się wokół niego. Na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech gdy czuł palce dziewczyny przejeżdżające najpierw po jego piersi, potem po plecach. Deszcz doprowadził do tego, że wszystko się na nich kleiło, ciuchy, włosy. Jednak nie przestawali tańczyć, całkowicie się w nim zatracając.
        
Wycierała włosy ręcznikiem ubrana w koszulkę i spodenki Taylora. To był pierwszy raz jak tańczyła w takim miejscu, na ulicy, ale to było uczucie którego nie potrafiła opisać słowami. Ten moment, była wolna. Wolna od zmartwień, domu, problemów. Była tylko ona i ruch, no i przyjaciel. Spojrzała w jego kierunku. Stawiał właśnie dwa kubki z parującym napojami na stole.
-Tworzymy zgrany duet – uśmiechnął się.
-Nie zdziwię się jak skończymy z zapaleniem płuc.
-Warto było, zostajesz?
-Mogę?
-Zadziwiasz mnie coraz bardziej, tyle razy ci powtarzałem.. – pacnął się nagle otwartą dłonią w czoło – zapomniałem przekazać ci ucałowania od Thomasa i Danielle.
-Rozmawiałeś z nimi?
-Przed kinem, Danielle buzia się nie zamykała .
-Mogłabym tam zamieszkać – rozmarzyła się kładąc głowę na oparciu sofy – wróciliśmy z Londynu zaledwie dwa tygodnie temu, a ja już cholernie tęsknie za tym miastem.
-Możemy znowu się tam wybrać, przecież nic nie stoi na przeszkodzie.
-Łatwo ci mówić, gdy się poznaliśmy mówiłam, że mam inne, ważniejsze priorytety..
Nie chciała dalej ciągnąć tego tematu, więc uśmiechnęła się szeroko.
Nagle po salonie rozszedł się natarczywy dźwięk telefonu, sięgnęła dłonią do szafki i podała przyjacielowi. Nawet gdyby nie chciała nie dało się nie zauważyć kto dzwoni. Nie skomentowała, za to zobaczyła jak przyjaciel wzdycha i wyłącza telefon.
-Mówiłem jej że nic z tego nie będzie..
-Chyba jakoś mogę ci pomóc – uśmiechnęła się złowieszczo.
-Zaczynam się ciebie bać.
-Zobaczysz, że nie trzeba. Oglądamy jakiś horror?
-Dwa razy nie trzeba mi powtarzać, wybierz coś idę zrobić popcorn.
Kwadrans później opatuleni kocami, zajadali się białymi chrupiącymi kulkami, komentując w najlepsze sceny z filmu.

***

         Minął miesiąc odkąd wpadła na swój szatański pomysł, który jak najbardziej spodobał się Taylorowi. Czekali na nadarzającą się okazję i mimo, że prawie codziennie byli w firmie, nigdy nie mogli zostać sami. Niejednokrotnie dwójka przyjaciół śmiała się z planu, jakby co najmniej wymyślili plan obrony kraju, bądź też całej galaktyki. Mogli też porównać do planu kradzieży najcenniejszej rzeczy. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, tak by byli wiarygodni. Oboje stwierdzili że muzyka Two Steps From Hell idealnie współgra z misją. Musieli teraz uzbroić się w cierpliwość, więc czekali.
         Okazja nadarzyła się jednego z ostatnich marcowych wieczorów, które spędzali w pracy. Richard miał spotkanie z Robertem Hasani, inwestorem mogącym wykonać projekt nad którym od kilku tygodni ślęczeli Taylor z Jessie. W pokoju znajdował się więc Richard, Robert, Taylor z Jessie i Chameli. Gdy skończyli rozmowy Richard z mężczyzną wyszli z pomieszczenia, zostawiając trójkę samą. Na to czekali przyjaciele, na taki właśnie moment.
Jessie wstała uśmiechając się promiennie i objęła Taylora za szyję, pochylając się tak, że prawie stykali się policzkami. Widziała ukradkowe spojrzenia, które Chameli posyłała w stronę Taylora.  
-Zaraz wracam kochanie i może uda nam się wcześniej wyrwać? – powiedziała to szeptem, ale na tyle głośno by czarnowłosa nie miała problemów z usłyszeniem.
Widać było, że jest zaskoczona. Poruszyła się niespokojnie na krześle, usilnie starając skupić swoją uwagę na kartkach przed sobą.
Taylor uśmiechnął się dotykając dłoni przyjaciółki, które nadal go obejmowały.
-Wracaj i jedziemy.
Cmoknął ją w czubek nosa i Jessie wyszła.
Nie czekał długo, aż Chameli odezwie się do niego, szczerze to miał nadzieję, że pozostawi to bez komentarza.
-Czyli ty i ona..
-Jessie – wszedł jej w słowo.
Machnęła dłonią jakby od niechcenia i zakładając nogę na nogę utkwiła w nim spojrzenie ciemnych oczu.
-Teraz z nią jesteś?
-Tak wyszło – rozsiadł się wygodnie, nie spuszczając z niej wzroku – dużo czasu spędzamy..
-Przestań pieprzyć, jakoś ci to nie przeszkadzało, żeby skorzystać.
-Słuchaj Chameli, masz faceta, ja mam teraz Jessie i nie zamierzam jej skrzywdzić.
-Czyli to ja jestem ta zła? – prychnęła.
-Nie, to co robisz jest tylko i wyłącznie twoją sprawą – chciał to załatwić w sposób dyplomatyczny, jak najmniej szkód – zrozum, zależy mi na niej..
-Daruj sobie.
Wstała i nie zaszczycając go spojrzeniem wyszła z sali. Oparł się zakładając ręce za głowę i zamyślił się, dopiero ręce Jessie obejmujące go za szyję sprawiły, że się ocknął.
-Jak wypadłam?
-Świetnie, to co jedziemy do mnie na upojną noc, nabrałem ochoty na ciebie – odchylił się i ujrzał wściekłość w oczach przyjaciółki.
-Kretyn, napalony idiota.
-W twoich ustach to jak najsłodsza pieszczota – zaśmiał się cicho.
Chciała się odsunąć ale przytrzymał ją mocniej za nadgarstki nadal wpatrując się w jej twarz.
-Wiesz, że żartuję. Dziękuję za pomoc.
Tym razem uśmiechnęła się szeroko.
-Dlaczego ty nie możesz tak od razu, tylko podnosisz mi ciśnienie? Kiedyś uodpornię się na te twoje zboczenia, a wtedy będziesz mógł cmoknąć mnie w..
-Marzę o tym.
Pacnęła go otwartą dłonią w czoło, śmiejąc się przyjaźnie, po czym Taylor wstał i zakładając kurtkę skierowali się do wyjścia. W drzwiach windy natknęli się na Richarda, uśmiechał się promiennie, w dłoni trzymając czerwoną teczkę.
-Udało się – pomachał nią przed ich nosami – mamy inwestora.
-Wiedziałem, że ci się uda..
-Nam, nam się udało – poprawił go – jedziecie już do domu?
-Tak, Taylor obiecał, że odwiezie mnie, a już jest późno.
-Synu masz pilnować by dotarła cała i zdrowa, pamiętaj – dodał znacząco, na co para zareagowała westchnięciem.
-Bawisz się w mamę?
Chłopak popchnął Jessie w stronę windy, sam machając ojcu na odchodne. Byli już w windzie gdy ojciec śmiejąc się głośno, odwrócił głowę w ich stronę.
-Przyjedźcie w weekend na obiad. Razem.
-Zapomnij! – czarnowłosy odpowiedział w momencie gdy skrzydła się zamknęły i powoli zaczęli zjeżdżać w dół.
Spojrzał na Jessie, która nadal uśmiechała się pod nosem, najwidoczniej cała ta sytuacja niezmiernie ją bawiła, jego już przestało to bawić. Rodzice, nie tylko ojciec z którym spotykał się codziennie, ale także i matka zamęczająca go telefonami, stali się nader irytujący.
-Znajdź sobie chłopaka, dadzą nam spokój.
-Odwal się, chcesz proszę bardzo, sam sobie znajdź.
-Jak na razie oni chcą tylko ciebie.
-Trzeba było mnie brać mnie na święta, poza tym nie jestem dobrym materiałem na dziewczynę – skrzywiła się.
-Co za nienormalna baba.
-I kto to mówi? Zresztą sam widzisz.
-Nie będę się wysilać, żeby jakoś przemówić ci do rozumu. Powtarzałem ci miliard razy, że jesteś niesamowita, ale ty i tak przecież wiesz swoje prawda? Dobra zakończmy ten temat, bo do niczego to nie prowadzi.. wiesz że za tydzień wracają z Nowego Jorku?
-Coś Em przebąkiwała, ale w sumie nie zagłębiałyśmy się jakoś specjalnie w temat. Jacy oni są?
-Zobaczysz sama..

***

Jessie pochylała się nad jednym z projektów. Razem było ich dwadzieścia osiem. Tyle domów musiało być zbudowane, a oni musieli przygotować tyle właśnie projektów. Sprawdzała jeszcze raz czy wszystkie okna, drzwi, schody są uwzględnione, jeden po drugim. Usłyszała, że ktoś wchodzi do pomieszczenia, ale nie odwróciła głowy zbyt pochłonięta swoim zajęciem.
-No nareszcie mam okazję panią poznać.
Podskoczyła jak oparzona słysząc tuż nad nią głos, nie należący do jej nikogo znajomego i poczuła ból. Uderzyła głową o coś twardego. Dopiero gdy otworzyła oczy ujrzała mężczyznę trzymającego się za czoło. Przynajmniej wiedziała w co trafiła. Uśmiechał się do niej delikatnie. Kasztanowe włosy ułożone w nieładzie, niebieskie oczy, piękny uśmiech. Jedyne co chciała teraz powiedzieć to WOW. Ubrany w eleganckie spodnie, jasną koszulę i kamizelkę, prezentował się fantastycznie.
-Przepraszam my się jeszcze nie znamy, Liam Lashword.
-Jessica Hawks, Jessie.
Uścisnęli sobie dłonie i dziewczyna znowu pochyliła się nad kartkami.
-Długo tu już siedzisz? Nad tymi projektami?
Spojrzała na zegarek po czym przeniosła wzrok na niego.
-Od dwóch godzin?
-Mogę ci przynieść kawę?
-Nie piję ale dziękuję.
-To może coś innego. Pozwól mi się na coś przydać – uśmiechnął się.
-Został mi jeszcze jeden do sprawdzenia i koniec, więc na nic mi się dzisiaj nie przydasz. Ale to dziwnie zabrzmiało.
-Kończysz już? To daj się zaprosić na cokolwiek.
-Na cokolwiek? – powtórzyła ze śmiechem.
-Na co będziesz miała ochotę. Pomogę ci z tym ostatnim.
Usiadł po drugiej stronie stołu nie czekając nawet na jej odpowiedź. Uwinął się z tym szybko i po kilku minutach oboje odłożyli dokumenty.
Przeciągnęła się, przymykając oczy. Wiedziała doskonale, że Liam nie spuszcza z niej wzroku, ale schlebiało jej to. Pierwszy raz podobało jej się zainteresowanie ze strony jakiegoś mężczyzny. W końcu spojrzała na niego, siedział oparty na fotelu z rękoma skrzyżowanymi na piersiach uśmiechając się przy tym delikatnie.
-Wiesz że nie kulturalnie jest tak się w kogoś wpatrywać?
-Jeszcze większym brakiem kultury wykazałbym się gdybym zignorował takie piękno – wstał – idziemy?
Skinęła głową i chwyciła za torbę. Gdy wyszli z budynku do jej nozdrzy dotarł w mgnieniu oka zapach kwitnącego bzu. Cudowny, słodki, taki orzeźwiający. Zaciągnęła się nim tak mocno, że jej płuca wypełniły się w całości tym zapachem. Spojrzała na mężczyznę idącego obok niej.
-Gdzie idziemy?
-Kilka minut drogi stąd jest niewielka restauracja, zrobimy sobie krótki spacer. Mam nadzieję że nie masz mi tego za złe.
-Skąd, przyda mi się odrobina ruchu.
Uśmiechnęli się do siebie i przeszli na drugą stronę ulicy.
-Od miesiąca słyszałem, że pracujesz dla Richarda, ale nigdy nie miałem szczęścia by się na ciebie natknąć. Muszę przyznać, że twoje projekty, twoje wyczucie otoczenia jest imponujące.
-Dziękuję, miło mi to słyszeć.
-Studiujesz architekturę prawdą?
-Tak, trzeci rok.
-I co potem? O ile mogę zapytać.
-Pewnie. Po studiach jakieś kursy dalej na architekturze, poszukam pracy. Sama dokładnie nie wiem.
-U Richarda na pewno miałabyś miejsce. Słyszałem, że coś cię łączy z Taylorem.
Spojrzała na niego zaskoczona po czym roześmiała się cicho.
-Z Taylorem? Jesteśmy przyjaciółmi, tylko i wyłącznie.
-Cieszę się..
-A to niby dlaczego? – posłała mu zadziorny uśmiech pozwalając by otworzył przed nią drzwi do restauracji.
-Bo mam ochotę jeszcze się z tobą spotkać.
Nie odpowiedziała, czując się dziwnie. Jemu jako jedynemu nie miała ochoty przywalić za komplementy i sposób w jaki na nią patrzył, ale nie dane jej było się dłużej nad tym zastanawiać bo oto znaleźli się w środku. Ciemne wnętrze rozjaśniało ogromne akwarium ciągnące się na całej długości ściany. To najbardziej przykuło jej uwagę, no bo wszędzie widziała stoliki z krzesłami, bar i klientów, ale takiego kolorowego akwarium, nigdzie. Zaraz, tuż przed nimi zjawił się młody chłopak w czarnym, idealnie wyprasowanym wdzianku i uśmiechając się przyjaźnie podprowadził ich do stolika tuż przy tym cudnym zjawisku, od którego nie mogła oderwać oczu. Czysta, przejrzysta woda. Prawie biały piasek, koralowce których barwa przyciągała wzrok, tak samo jak i kolor ryb. Niebiesko białe, różowo żółte, tęczowe, czarne w kropki, paski. Małe ośmiorniczki, kolorowe krewetki, jakieś stworzonka o istnieniu których nawet nie miała pojęcia. Do wyboru do koloru, istna paleta barw. To tak jakby ktoś zamknął w szklanym pudełku tęczę. Spojrzała z uśmiechem na Liama.
-To jest cudowne.
-Cieszę się że ci się podoba.
Wreszcie zamówili. Siedzieli teraz wpatrując się w siebie nawzajem. Musiała przyznać sama przed sobą że ciągnęło ją do tego mężczyzny, sama dokładnie nie wiedziała jak to nazwać, ale pragnęła lepiej go poznać.
-Masz jakieś plany na wieczór?
-Raczej żadnych.
-To w takim razie czy mógłbym zarezerwować twój czas?
Skinęła głową. Pod jego spojrzeniem czuła się naga, dosłownie. Była niemal pewna że jest czerwona po czubek nosa, ale zdawał się tego nie zauważać. Jedyne co widział to jej oczy.

Szli krętymi uliczkami od kilku minut. Powietrze było ciepłe a ich dłonie raz po raz, niby przypadkiem, się na siebie natykały. W końcu poczuła ciepło rozchodzące się od koniuszków jej palców i spojrzała na ich złączone dłonie. Powiodła wzrokiem w stronę mężczyzny. Uśmiechał się mocniej splatając ich palce. Ciepło wciąż się rozchodziło, zalewając powoli całe jej ciało. Jak długo szukała tego ciepła, jak długo go pragnęła? Zbyt długo. Otworzył przed nią drzwi i wsiadła, przez całą drogę trzymał jej dłoń delikatnie głaskając ją palcem. Gdy zatrzymali się przed budynkiem w którym mieszkał Taylor, chłopak westchnął.
-Zdecydowanie dni powinny być dłuższe.. – wyszeptał odpinając pas i siadając przodem do niej.
-Możliwe.
Siedzieli tak chwilę wpatrując się w siebie, po czym wysiedli z auta.
-Spotkamy się jutro? Może przyjechać po ciebie?
-Nie musisz przyjeżdżać, dopiero po zajęciach dotrę tam razem z Taylorem.
-Taylor – mina mu zrzedła – jesteś pewna że to tylko przyjaciel?
-Liam, o co ci chodzi?
Przystanęła patrząc na niego podejrzliwie.
-Nie chcę nikomu wchodzić w paradę.
-Nikomu nie wchodzisz, ale skoro nie wierzysz..
Wyminęła go, ale złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Nie zdążyła zareagować i wtedy poczuła jego usta na swoich, nieśmiały z początku pocałunek przerodził się w coś bardziej namiętnego, przesiąkniętego pożądaniem. Nogi się pod nią ugięły, ale on trzymał ją w mocnym uścisku nie dając nawet szansy upaść. Nie potrafili się sobą nasycić, w pewien sposób zaspokoić. Przyjemne mrowienie w ułamku sekundy objęło całe jej ciało. Jednak w końcu musiał nastąpić koniec, ku obopólnym niezadowoleniu. Oddychali ciężko, patrząc na siebie i nie potrafiąc powiedzieć nic, kompletnie nic, jakby nagle zabrakło im słów.
-Pojadę już piękna – wyszeptał tuż do ucha – zobaczymy się jutro.
Skinęła tylko głową, nadal nie znajdując w swojej głowie odpowiednich słów. Znów poczuła miękkość jego ust, tym razem krótko, po czym uśmiechając się wsiadł do auta i odjechał zostawiając Jessie samą na chodniku z milionami bombardujących ją myśli. Bezwiednie przejechała palcami po wargach, niedowierzając temu co się przed chwilą stało. Nawet nie wiedziała jak znalazła się przed drzwiami do mieszkania Taylora, ani jak zapukała. Ocknęła się dopiero gdy chłopak pomachał jej ręką przed nosem.
-Co jest z tobą?
Weszła do środka i oparła się o ścianę przymykając oczy. Spoglądał na nią z coraz większym uśmiechem.
-Czy mi się wydaje czy randka się udała?
-C-co? – przeniosła na niego rozmarzony wzrok.
-Już nie musisz odpowiadać – zaśmiał się nalewając soku do dwóch szklanek – współczuję mu jak cholera.
Posłała w jego kierunku gniewne spojrzenie i usiadła na sofie odbierając od niego szklankę.
-I ty śmiesz się nazywać moim przyjacielem? – prychnęła.
-Prawdę powiedziałem, potrafisz irytować i wkurzać, ale cieszę się że w końcu ktoś cię zainteresował. Jeszcze nigdy nie widziałem cię tak rozanielonej.. doprawdy cudny widok.
Uśmiechnęła się. To prawda, dawno się tak nie czuła i nawet dogryzania przyjaciela nie potrafiły przyćmić tej chwili.
-Podrzucisz mnie?
-Teraz?
-Tak, jest już późno a nie chcę zaspać na zajęcia.
-Dobra, jak chcesz. Dam ci dzisiaj spokój.
Uśmiechnął się szczerze i poczochrał misternie ułożoną fryzurę Jessie. Teraz już było jej to obojętne, była już w swojej bajce.