czwartek, 27 września 2012

rozdział *5



     Zajęcia dłużyły się w nieskończoność. Jessie siedziała znudzona podpierając głowę na ręce, oczy jej się zamykały, gdy usilnie próbowała wyłączyć się na dźwięki zewnętrzne. W sumie to próbowała wyłączyć się na jeden dźwięk. Głos chłopaka. Taylor opowiadał jej o czymś, a ona kompletnie nie wiedziała o czym. W końcu usłyszała zbawienny dzwonek. Wyszli na dziedziniec. Już przyzwyczaiła się do tego, że wszyscy się na nią gapili, a w zasadzie wszystkie dziewczyny. Powodem była osoba idąca obok niej i szczerząca się do wszystkich mijanych ludzi. Usiedli pod wielkim drzewem, które dawało chociaż odrobinę chłodu. Dzień był upalny, bez krzty wiatru. Można się było udusić od tego gorąca i żaru jaki lał się z nieba. Mieli wolną godzinę. Godzinę w tym skwarze. Przez chwilę obserwowała grupę mięśniaków, którzy ku uciesze dziewczyn, ściągali teraz koszulki. Nagle doszły do niej ciche jęki i westchnięcia, wszystkie te odgłosy wydobyły się z ust dziewczyn siedzących naprzeciwko niej. Wpatrywały się w jakiś punkt po jej prawej stronie. Odwróciła głowę, chcąc zlokalizować źródło „ochów” i „achów”. Zamrugała oczami ze zdziwienia.
-Higgins ty też? – pacnęła się otwartą dłonią w czoło. – Doprowadzisz do masowej zagłady ludzkości.
Taylor zaśmiał się, podkładając sobie ściągniętą koszulkę pod głowę i opierając się o drzewo. Przymknął oczy. Musiała przyznać przed samą sobą, że ciało miał idealne, z idealnie wyrzeźbionymi mięśniami, bez grama tłuszczu. W dodatku delikatnie opalone.
-Jessie jest gorąco, nie będę się gotować w ciuchach tylko dlatego, że nie możesz oderwać oczu od mojego jakże interesującego ciała.
-Co one w tobie widzą? Jesteś chodzącym narcyzem.
-Dołącz do nich – wskazał głową na grupkę, nawet nie otwierając oczu – dowiesz się co we mnie widzą, sam jestem ciekaw. Z chęcią pozbyłbym się całego tego cyrku.
Jessie rozejrzała się, tylko ta kilkunastoosobowa grupa wpatrujących się w nich. Reszta poza zasięgiem wzroku. Nie namyślała się długo. Znalazła się na nim. Otworzył szeroko oczy, jakby niedowierzając. Jej twarz była tuż przy jego twarzy. Pochyliła się nad Taylorem, uśmiechając się cynicznie.
-Kilka masz z głowy. Wątpię czy dalej będziesz numerem jeden w ich oczach – wyszeptała tuż przy jego uchu.
Znowu spojrzała na niego.
-Hawks, zaczyna mi się to podobać.
-Nie przyzwyczajaj się, to jednorazowa usługa.
Zaśmiała się i po chwili wstała poprawiając bluzkę. Nie spuszczał z niej wzroku, trzymając dłonie pod głową. Uśmiechał się zadziornie.
-Zastanawiam się czym mnie jeszcze zaskoczysz.
Posłała mu całusa i zaczęła iść w kierunku szkoły.
-Gdzie idziesz?
-Po coś do picia, chcesz coś? – zapytała, nie wysilając się nawet, by odwrócić głowę w jego stronę.
-Coś zimnego, bo mnie rozpaliłaś.
-Wypchaj się.
Uśmiechnął się pod nosem i dopiero gdy zniknęła za wielkimi szklanymi drzwiami, skierował swój wzrok na dziewczyny. Siedziały nadal w tym samym miejscu, nie bardzo zawierzając swojemu zmysłowi wzroku. Już nie miały takich radosnych min jak wtedy, gdy zobaczyły Taylora ściągającego koszulkę. Znowu przymknął oczy. Jessie zaskoczyła go i to jeszcze jak. Chyba nie spodziewał się po niej czegoś takiego. W każdym razie nie po tym jak go traktuje. Tak jak przypuszczał, znajomość z nią będzie czymś naprawdę ciekawym. Nie minęło kilka minut, jak poczuł coś lodowatego na swoim ciele i podskoczył jak oparzony. Usłyszał śmiech dziewczyny i posłał jej gniewne spojrzenie.
-No co, mówiłeś, że jesteś rozpalony – uśmiechała się niewinnie.
-Doigrasz się kiedyś.
-Nie boję się ciebie.
-Przez ciebie zrobiło mi się strasznie zimno, może mnie ogrzejesz?
Zajął miejsce, które jeszcze przed kilkoma sekundami służyło mu jako łóżko i spojrzał zadziornie na Jessie.
-Zawołam Amber, co?
-Zawiodłem się, a było tak miło.
-W następnym tygodniu test, jesteś gotowy?
-Mamy jeszcze kilka dni..
-Pamiętaj, że weekend nam odchodzi.
-Aha no tak, zapomniałem, zawiozę cię jak chcesz.
-Nie dzięki, poradzę sobie.
-Gdyby jednak maszyna zawiodła..
-Skarbie, mam nadzieję, że się zepsuje i będę miała chwilę sam na sam z tobą – idealnie udawała świergotliwy, piskliwy głosik Amber.
Parsknął śmiechem otwierając puszkę z orzeźwiającą lemoniadą, skrzywił się wraz z pierwszym łykiem.
-Kwaśne cholerstwo, a uwielbiam to pić. A tak na serio, gdybyś czegoś potrzebowała..
-Dawałam radę przed poznaniem ciebie, to teraz też dam radę.
-Uparty osioł.
-Coś ty powiedział?
-To co słyszałaś. Jesteś strasznie uparta.
-Pff – prychnęła, wyciągając z torby szkicownik.
-Co robisz?
Usiadł i pochylił się razem z nią nad kartką, na której był nieznany jej dom.
-A na co ci to wygląda?
-Co to za dom? Twój?
-Nie, nie wiem co to za dom. Kiedyś gdzieś go zobaczyłam i ciągle siedzi mi w głowie. Dziwne, ale wydaje mi się, że ma dla mnie jakieś znaczenie. Może dziwacy już tak mają.
-Dlaczego ty wciąż wmawiasz sobie że jesteś dziwna? Wcale taka nie jesteś.
-A ty skąd to wiesz? Po miesiącu znajomości już jesteś w stanie stwierdzić, że jestem normalna?
-Zaraz, zaraz, ja nie powiedziałem że jesteś normalna, tylko że nie jesteś dziwna – uśmiechnął się szeroko.
-Taylor, cholernie mnie wkurzasz.
-Nic nowego. Przyzwyczaiłem się.
-Odsuń się, to moja przestrzeń.
-Jasne, wmawiasz sobie że cię nie interesuję. W rzeczywistości jednak jesteś moją cichą wielbicielką.
Skrzywiła się odwracając w jego stronę. Dzieliły ich dosłownie milimetry. Mogła go śmiało pocałować, jednak ona mocniej zmarszczyła brwi.
-Boli cię, że nie szaleje na twoim punkcie..
-Tak myślisz?
-Z tobą wszystko jest możliwe – spojrzała znowu na szkicownik – odsuń się. Nie żartuję.
Posłał jej ciepły uśmiech i oparł się o drzewo. Uwielbiał jej charakter. Nigdy nie wiedział co jej wpadnie do głowy i jak zareaguje na daną sytuację. Spoglądając na jej plecy miał szczerą nadzieję że ich znajomość nie zakończy się wraz z testem z historii. Zobaczył, że dziewczyna wstaje z trawy otrzepując się z niej.
-A ty gdzie?
-Zaraz zaczną się zajęcia, możesz tu zostać, będę miała święty spokój.
 Niechętnie wstał i założył koszulkę. Jessie kierowała się już w stronę budynku i dopiero po kilku metrach zrównał z nią krok.


***

Jessie czekała przed salą gdzie jako jeden z ostatnich siedział Taylor. Czas dłużył się jej okropnie. Doszło do tego że chodziła w tą i z powrotem. Ona była już po z czego się cieszyła. Nie miała z testem większych trudności. Dodatkowo plusem było to że testy były oceniane od razu. Z sali wychodzili kolejni uczniowie a Taylora nadal nie było. Naprawdę zaczynała się martwić. Wtedy drzwi po raz kolejny otworzyły się i stanął w nich zrezygnowany i chłopak.
-I co dostałeś?
-Ehh – westchnął z miną męczennika – pójdziesz się ze mną czegoś napić?
-Jasne. Aż tak źle poszło? Przecież wczoraj znałeś na wszystko odpowiedzi. Więc nie rozumiem..
-Jessie nie gadajmy już o tym.
Chwilę później siedzieli w niewielkiej kawiarence. Sprzedawali tu najlepsze babeczki pod słońcem. Rozsiadła się wygodnie nie spuszczając wzroku z Taylora. Oczy mu błyszczały, były jakby radosne. Coś jej się nie zgadzało.
-Pokaż mi test.
-Po co ci? – uśmiechnął się.
Pierwszy raz odkąd wyszedł z sali. Już nie sprawiał wrażenia przybitego jak przed kilkoma sekundami.
-Ty cholerny kłamco, ty.. ty.. brakuje mi słów żeby określić jak mnie wkurzasz.
-Ale wybaczysz mi?
-Pff, zapomnij! Co dostałeś?
Wyciągnął z torby kartkę papieru i podał ją dziewczynie. Uśmiechnęła się na widok najwyższej noty. Oddała mu ją i spojrzała na niego podejrzliwie.
-Sprawia ci przyjemność denerwowanie mnie?
-Po części tak, masz wtedy taki cudowny wyraz twarzy.
-Higgins!
-To co oblewamy zaliczenie mojego testu?
-Mam zajęte popołudnie. Tak właściwie muszę już iść.
-Jessie gdzie?
-Wybacz, uczcimy to obiecuję ale teraz muszę uciekać.
Wyszła zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zanim zaczął pytać i dociekać. W prosty sposób go spławiła. Pokonała drogę do samochodu biegiem. Chciała znaleźć się jak najszybciej u celu. Wskoczyła do samochodu. Przez chwilę zastanawiała się gdzie po drodze znajdzie jakąś łąkę i skierowała auto w tamtym kierunku.



Usiadła na trawie przed niewielką kamienną płytą z wyrytym na niej napisem JOHN THOMAS HAWKS KOCHAJĄCY OJCIEC I MĄŻ. Przejechała opuszkami palców po literach. Poczuła łzy. Zawsze tak było. Wciąż ten sam ból, przeżywany od nowa. Jakby to wszystko działo się wczoraj. Wspomnienia wciąż żywe. Ile by dała żeby wróciły tamte czasy, żeby było tak jak wtedy, czuć miłość w każdym słowie. Obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać i przetarła dłonią oczy.

-Obiecałeś być przy mnie, obiecałeś tato – wyszeptała.

Poczuła nagle delikatny powiew wiatru na swojej twarzy i przymknęła powieki. Trwała tak przez kilka chwil, po czym znowu je otworzyła. Napełniła ją jakaś niewidzialna siła. Przypomniała sobie słowa ojca „Nawet jak umrę, będę nad tobą czuwać promyczku”
-Jesteś..
Położyła na tablicy niewielki bukiet kwiatów. Polnych. Takie jakie sobie dawali. Usiadła po turecku nie spuszczając napisu z oczu.
-Strasznie tęsknię.
Poczuła czyjąś rękę na ramieniu i odwróciła się gwałtownie. Tuż za nią stała niewysoka kobieta, około siedemdziesiątki. Włosy miała już przerzedzone, mające za sobą lata świetności, spięte luźno w kucyk. Podpierała się na lasce, patrząc przyjaźnie na dziewczynę. Mimo, że wyglądała na pogrążoną w najgłębszym smutku, oczy miała nadal pełne życia, jakby łapska przeszłości wcale ich nie tknęły. Uśmiechała się delikatnie.
-Witam pani Sloan.
-Dzień dobry Jessie.
-Dawno pani nie widziałam..
-Nogi już nie są sprawne tak jak kiedyś. A u ciebie co słychać?
Dziewczyna wstała z ziemi i otrzepała się.
-Wszystko w porządku. Po prostu strasznie za nim tęsknie – wskazała na grób – za dwa tygodnie mija dziesięć lat, a wciąż czuje się tak samo jak w dniu jego śmierci.
-Moje drogie dziecko, ja przychodzę tu od siedemnastu lat a ból się nie zmniejszył. Może tylko czasami odczuwam go mniej intensywnie, ale to nadal jest ten sam ból.
Wolnym krokiem ruszyła w stronę wielkiej metalowej bramy.
Jessie spojrzała na nią. Była lekko przygarbiona i faktycznie, widać było że każdy kolejny krok to męczarnia. Zrównała więc z nią krok i wystawił w jej kierunku rękę, po chwili staruszka wsunęła pod jej ramię swoją dłoń. Przez chwilę szły w milczeniu.
-A jak twoja mama? Nie często tu przychodzi.
-Jest zapracowana – skłamała – jak pani tu dotarła?
-Autobusem kochanie, a dlaczego pytasz?
-Zbiera się na deszcz, a tak poza tym miałaby pani ochotę na przepyszne babeczki i kawę. Może być też cola i pizza, zależy od pani.
-Gdybyś była chłopcem pomyślałabym że próbujesz się ze mną umówić.
Zaśmiały się do siebie, nie zwalniając i tak już dość powolnego kroku. Jessie to jednak nie przeszkadzało. Miło było z nią porozmawiać. Tak wyobrażała sobie babcię, gdyby tylko ją miała.
-Więc da się pani namówić?
-Z przyjemnością zjem pizze.
         Pół godziny później siedziały w pizzerii zajadając się wegetariańską pizzą. Wybrały stolik tuż przy oknie, skąd rozpościerał się widok na wielki, kamienny pomnik bohaterów wojny secesyjnej otoczony pięknie kwitnącymi kwiatami. Deszcz przybrał na sile rozmazując po części obraz za szybą. Tworzył rzeki spływające kaskadami w dół, małe rzeczki łączące się w niektórych miejscach.
-Ile zostało ci do skończenia szkoły?
-Dwa lata, potem może kursy, praca..
-Zostajesz z mamą?
Uciekła spojrzeniem. Nie przepadała za rozmowami na temat jej matki, czyli jej rodziny, bo tylko ona mogła zaliczać się do tego grona. Takie rozmowy wręcz ją denerwowały. Ale przecież staruszka nie miała niczego złego na myśli. Nie raz rozmawiały, nie raz wspominały osoby które mają na cmentarzu. Nie była kimś obcym.
-Nie.. już czas się usamodzielnić. Za długo siedzę jej na głowie.
-Ona na pewno tak nie uważa.
Nie zdążyła odpowiedzieć gdy usłyszały pukanie w szybę i odwróciły głowę w tamtym kierunku. Na zewnątrz stał Taylor machając do nich. Kierował się w stronę drzwi.
-Taylor to twój chłopak Jessie? – uśmiechnęła się staruszka.
-To mój kolega pani Sloan.
-Gdybym miała te pięćdziesiąt lat mniej.
Jessie zaśmiała się i po chwili przy stoliku pojawił się przemoczony do suchej nitki chłopak.
-Witam drogie panie – spojrzał na kobietę – pani Sloan, wygląda pani olśniewająco. Zresztą jak zawsze.
-A ty jak zawsze gentelman.
-Czyli nic się nie zmieniłem.
-A co tam u wuja?
-Ostatnim razem jak mu powiedziałem że widziałem się z panią kazał mi panią serdecznie pozdrowić. Powinna pani nas odwiedzić.
-Kiedyś skorzystam, a teraz moi drodzy wybaczcie mi muszę wracać do domu.
-Zawiozę panią – Jessie wstała z miejsca odsuwając od siebie kubek z niedopitą colą.
-Ja zawiozę, pojedziesz ze mną?
Nie musiała odpowiadać. Uśmiechnęła się tylko i wyszli. Gdy wracali z nad rzeki, gdzie wysadzili starszą kobietę, Taylor raz po raz rzucał spojrzenia w stronę dziewczyny. Była mało rozmowna. Przygaszona.
-Skąd znasz panią Sloan?
-A kto jej nie zna?
Odpowiedziała wymijająco co od razu zauważył.
-Coś się stało?
-Nie, dlaczego pytasz?
-Jesteś strasznie milcząca.
-Jestem zmęczona i tyle.
-Na pewno?
-Jasne – uśmiechnęła się delikatnie.
-Masz ochotę pogadać przy jakimś piwie?
-Naprawdę jestem zmęczona. Miałam ciężki dzień.
-Co ty w ogóle robiłaś z nią w pizzerii?
-Spotkałam ją na.. – zawahała się – spotkałam ją jak wracała z cmentarza. Zaproponowałam jej pizzerię albo kawiarnie. To był jej wybór.
-Znałaś jej męża?
-Nie, miałam trzy może cztery lata. Lubię panią Sloan bo ta kobieta ma w sobie tyle energii, tyle humoru i uśmiechu. Gdyby tylko każdy taki był..
Oparła głowę o szybę i spoglądała na mijane drzewa, zlewające się w jeden ciemny, brązowo – zielony pas. Rozmazywał się z każdą strużką spływającą po szybie. Całkowicie wyłączyła się na dźwięki z zewnątrz, i wyglądała tak jakby z obraz na zewnątrz był czymś ważnym, czymś naprawdę interesującym.
 

5 komentarzy:

  1. Moje ty skarbie jak zwykle nie mam się do czego przyczepić;3 Jesteś po prostu, ech brak mi dla ciebie słów ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowy rozdział jak fajnie :D jak zawsze super to opowiadanie jest poprostu genialne trzymaj tak dalej ;*
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  3. Łał... barak mi słów.. Zaczyna się robić coraz bardziej interesująco... Nie mogę się doczekać kolejnego cudownego rozdziału ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurdę...wertuje od początku Twoje rozdziały, i nie zostawiłam żadnego komentarza. Toż to wstyd!
    Babuleńka fajniutka ;D I jeszcze jak do Taylora świrowała ;>

    OdpowiedzUsuń