Wróciłam, znowu :D. Dopadł mnie leń, taki wakacyjny, wybaczcie :)
Kolejny rozdział.. hmmm.. sama nie wiem kiedy się pojawi, postaram się napisać go jak najszybciej.
Nie zanudzam i życzę miłych i słonecznych wakacji :***
***
Jessie przebudziła się jako pierwsza. Czuła ciepły oddech na
włosach, gdy odwracała powoli głowę. Taylor jeszcze spał, więc nie chciała go
budzić, chociaż miała na niego tak wielką ochotę, że z ledwością powstrzymała
bieg swoich myśli. Najciszej, jak tylko się dało, wstała z łóżka i rozejrzała
się w poszukiwaniu jakiś ciuchów nadających się do porannego paradowania po
domu. Tuż koło fotela zauważyła swoją torbę i już po chwili ubrana w czarne
legginsy i rozciągnięty, ulubiony sweter, podążała w stronę kuchni. Miała
nadzieję, że o tej porze nie zastanie tam nikogo i nie pomyliła się.
Potrzebowała chwili dla siebie. Od wczoraj, jak tylko wrócili, oświadczyli
rodzicom Taylora, że się pobierają. Nigdy nie widziała tak wielkiej radości,
malującej się na ludzkich twarzach. Nigdy nie sądziła, że mogą być aż tak
szczęśliwi.
Chwyciła za kubek z czarną
parującą cieczą. Kawa. Której nie piła od kilku dobrych lat, była teraz czymś,
czego zapragnęła. Ot tak. Usiadła na schodach przed domem. Rześkie powietrze
owiało jej skórę, gdy zapatrzyła się na widok przed sobą. Słońce powoli starało
się przebić przez drzewa, wydłużając ich cienie. Widziała w oddali mgły
unoszące się, zapewne nad jeziorem i zapragnęła tam być. Przyroda budziła się
do życia, a ona już podziwiała jej poczynania.
Jej wzrok skupił się teraz
na błyszczącym kamieniu na jej palcu. Nadal tam był. Nie był jej wymysłem,
pięknym snem. Był prawdziwy. Odstawiła kubek i przejechała palcem po jego
nierównej powierzchni.
-Mam nadzieję, że nie
zastanawiasz się nad tym czy dobrze zrobiłaś?
Podskoczyła wystraszona,
słysząc za sobą głos.
-Jak tak dalej pójdzie, to
zejdę na zawał zanim powiem sakramentalne tak.
Taylor usiadł obok
wpatrując się w nią. Promieniała. Jeszcze nigdy nie była tak piękna, jak
właśnie tego poranka. Aż zaparło mu dech w piersiach. Oparła głowę na jego
ramieniu, splatając ich dłonie.
-I dla twojej wiadomości,
wiem że zrobiłam dobrze..
-Hawks. Swoją drogą jeszcze
trochę i nie będę używać już tego nazwiska względem ciebie – zaśmiał się cicho
– ale jest coś, co dla mnie zrobisz.
Uniosła głowę i spojrzała
zaskoczona na niego.
-Przyrzekłaś mi to rok
temu..
-Co?
-Erotyczny taniec..
-Że co??
-Przyrzekłaś kochanie
zatańczyć na moim kawalerskim.
Jessie pacnęła się otwartą
dłonią w czoło. Pamiętała ten dzień, ale nie sądziła że on teraz sobie o tym
przypomni. Tańczenie dla Taylora jako przyjaciela, było czymś normalnym, bo w
końcu widział ją niejednokrotnie w klubie, ale tańczyć dla niego jako
przyszłego męża..
-Nie ma mowy.
-Tak myślałem – prychnął. –
Tchórzysz.
Znał ją na tyle, że
wiedział jakiej taktyki względem niej użyć. Nie mylił się. Jej oczy szeroko się
otworzyły, tak jak i jej usta, za to jej twarz poczerwieniała. Na myśl przyszły
mu te wszystkie kreskówki, których naoglądały się jako dzieciak. Pulsujące
żyłki na czołach, kropelki wody nad postaciami, czy para ulatująca z czerwonych
uszu. Właśnie w tej chwili to miał przed oczami i niewiele brakowało, żeby
parsknął głośnym śmiechem.
-Śmiesz twierdzić, że
stchórzę?
-Tak, właśnie tak twierdzę.
-To się jeszcze przekonasz.
-Wątpię..
Tego już było za wiele.
Miała ochotę zdzielić go przez łeb, żeby tylko się opamiętał, a on coraz
bardziej ją podjudzał. Nie była tchórzem, więc nie mogła stchórzyć.
-Higgins, lepiej znajdź
odpowiednie miejsce, bo czeka cię niezapomniana noc.
-To na pewno kochanie, na
pewno.
Uśmiechnął się triumfalnie
i cmoknął ją w skroń. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie i najwidoczniej
cała para uszła z niej, jak właśnie na tych bajkach, bo nie widział żadnego
poirytowania na twarzy.
-Zadzwonię dzisiaj do Zory
i pojedziemy do Waco?
-Pewnie, w końcu mamy im
coś ważnego do zakomunikowania, a teraz chodź.. zrobię nam coś na śniadanie.
Chwycił jej dłoń w mocnym
uścisku i wstał pociągając ją za sobą. Stali na wprost siebie.
Widział miłość w jej
oczach.
Widziała miłość w jego
oczach.
Nie odzywali się. Drobna
pieszczota, której w tej chwili się dopuścił, sprawiła że Jessie przymknęła
oczy. Czuł miękkość jej włosów między palcami i zapragnął tylko jednego. Usta
tylko czekały by znów poczuć żar jej ust. Zaraz ten żar przeniósł się na jego
szyję wraz z gorącym oddechem. Tkwili na werandzie wtuleni w siebie jeszcze
przez chwilę, nieświadomi tego, że dwa domy dalej, w otwartych drzwiach ktoś
usilnie zaciskał pięści mając na widoku przytulającą się parę.
***
Taylor
trzymał dłoń Jessie, przechodząc między stolikami, nie przestając się
uśmiechać. Doskonale wiedzieli jaka będzie reakcja ich przyjaciół i nie mylili
się. Siedzieli przy dębowym stole, Nate z otwartą buzią, najwidoczniej chciał
nią trafić do ust by napić się piwa. Zora za to miała tak szeroki uśmiech i
taką minę, że brakowało tylko by zaczęła klaskać i piszczeć. Gdy znaleźli się
dosłownie kilka kroków od nich, Nate już szczerzył się jak głupek.
-Nareszcie razem, tyle
czasu na to czekałem – westchnął cmokając Jessie w policzek.
-Ty to masz pragnienia
stary.
Taylor poklepał chłopaka po
plecach zajmując miejsce koło swojej dziewczyny. Nieprzerwanie trzymał jej
dłoń, kreśląc na skórze przeróżne wzory, co osobiście jej nie przeszkadzało, a
wręcz mocniej ścisnęła jego rękę.
-No to mówcie..
zaginęliście na dobry tydzień – mulatka spojrzała wymownie na Jessie – mam o to
do was..
Zastygła w bezruchu,
wpatrując się w dłoń przyjaciółki zaciśniętej na butelce coli. Jej oczy szeroko
się otworzyły, zaraz potem przeniosła wzrok na Nate’a.
-Czy ty to widzisz?
-Ale co? – chłopak wyglądał
na zdezorientowanego.
Zupełnie nie miał pojęcia o
czym mówiła Zora, za to para po przeciwnej stronie stołu miała niezły ubaw.
Oczywiście zdawali sobie sprawę z tego o czym mówiła dziewczyna. Blondyn
jeszcze przez chwilę próbował rozwikłać zagadkę, a śmiech przyjaciół i
milczenie swojej dziewczyny nie ułatwiało mu sprawy. W końcu Jessie uniosła
dłoń ku górze machając palcami. Dopiero wtedy do niego dotarło.
-No.. o..
Nie potrafił sklecić
jakiegoś sensownego zdania. To tak jakby świadomość tego, że przyjaciele przez
dwa lata okłamywali samych siebie i wszystkich dookoła, w dodatku zaręczyli
się, odebrała mu zdolność racjonalnego myślenia.
-Dałeś teraz przykład tego
jak niewiele masz do powiedzenia.
Taylor zaśmiał się głośno.
-Dobra, dajcie mu już
spokój – Zora przytuliła się do ramienia blondyna – powiedzcie lepiej co
porabialiście przez ten cały czas?
-Sporo tego było.
-Mamy czas.
-No to wypadałoby zacząć od
momentu, kiedy dostałem od Nate’a adres Jessie..
***
Czuła
drżenie całego ciała, ale widziała tylko jej zaciśnięte na kierownicy dłonie.
Ta panika była silniejsza od niej. Koperta w torbie ciążyła niemiłosiernie,
jakby nagle stała się jakąś gigantycznie wielką cegłą. Z każdym kilometrem,
każdym metrem bliżej domu, była coraz bardziej zdenerwowana. Słysząc w
głośnikach utwór „Hurricane” wyłączyła
radio, mimo że uwielbiała ten kawałek. Teraz jednak bardziej stresował niż
uspakajał. Nie wiedziała w jakim humorze zastanie matkę, czy będzie trzeźwa,
czy tak jak zwykle pijana. Czy w ogóle otworzy, czy przyjdzie jej stać przed
drzwiami.
W końcu zaparkowała pod
domem.
Ta sama pordzewiała bramka.
Te same zgniłozielone okiennice. Ta sama odrapana farba. Nic się nie zmieniło.
Ona też się nie zmieniła. Wciąż bała się zachowania matki, jednocześnie mając
nadzieję, że jakimś cudem kobieta będzie traktować ją jak na matkę przystało.
Przełknęła głośno ślinę,
wytarła spocone dłonie w spodnie i mocno uchwyciła swoją torebkę.
Wysiadła. Każdy krok
okazywał się trudniejszy niż przypuszczała. Stawiała je niepewnie, jakby
dopiero co uczyła się chodzić. Doszła wreszcie do drzwi, chociaż wydawało jej
się, że od opuszczenia auta minęły wieki.
-Weź się w garść –
wyszeptała, pukając.
Odczekała chwilę i już
miała pukać drugi raz, gdy drzwi nagle otworzyły się. Matka w pierwszej chwili
wydawała się być zaskoczoną, zaraz jej twarz przybrała ten sam wyraz co zawsze,
wściekłość.
-Czego chcesz? Nie masz tu
powrotu.
Słowa zabolały, ale
postanowiła nie dać tego po sobie poznać. Nie odzywając się, sięgnęła dłonią do
torebki i wyciągnęła śnieżnobiałą kopertę.
-Przywiozłam ci zaproszenie
na ślub, chciałabym..
-Bierzesz ślub? –
prychnęła. – Takie zero jak ty? Powiem ci jedno, miłość to jedno wielkie bagno,
gówno, w które jak wdepniesz to.. – ucięła nagle – zejdź mi z oczu. Nie chcę
więcej cię oglądać.
Zatrzasnęła drzwi, znikając
w głębi domu. Jessie stała tam nadal, z mokrymi od łez policzkami, z kolejną
raną na sercu, z kopertą w drżącej ręce.
Nie wiedziała jak znalazła
się w samochodzie, nie pamiętała drogi do domu, za to poczuła dłonie Taylora
mocno ją obejmujące i szepczące usta. Chwilę tak trwali, jednak ta chwila
musiała się skończyć i wreszcie chłopak odsunął ją od siebie.
-Cholera, mogłem z tobą
jechać to się uparłaś.
Widziała złość w oczach,
tego po prostu nie dało się nie zauważyć.
-Nic takiego się nie stało
– wychrypiała, odzyskując wreszcie kontrolę nad swoim ciałem.
-Właśnie widzę.
-Mówię poważnie, byłam na
cmentarzu i trochę się rozkleiłam.
Musiała skłamać. Nie
chciała, ale to było w tym momencie najlepsze wyjście. Nie wyglądał na takiego
co uwierzyłby w jej słowa, ale wolała nie dolewać oliwy do ognia.
-No a co z matką? Byłaś u
niej?
-Byłam, ale nie zastałam
jej więc wrzuciłam zaproszenie razem z listami. Umieram z głodu, dasz się
zaprosić na pizzę?
-Na pewno wszystko w
porządku?
-Jak najbardziej – uciekła
wzrokiem. – Idziemy?
Uchwycił jej dłoń, więc
uniosła głowę. Jego twarz rozświetlił najwspanialszy z uśmiechów, miód na jej
serce. Tylko, że w tej właśnie chwili dopadło ją poczucie winy. Okłamała go. Pocieszała
się jedynie tym, że skłamała w dobrej wierze.
***
Pub
był przepełniony. Nic dziwnego, w końcu był jednym z ulubionych lokali w
mieście. W dodatku w ten ciepły, sobotni wieczór, ludzie najwidoczniej
potrzebowali odskoczni po całym tygodniu pracy. Dlatego też okupywali teraz
bar. Z zewnątrz może nie wyglądał zachęcająco, czym najprawdopodobniej
odstraszał przyjezdnych. Szyld, która lata świetności miał już za sobą, świecił
na przemian dwoma kieliszkami do złudzenia przypominającymi kieliszki od
Martini. Z zewnątrz było jeszcze widać rząd okien tuż przy płycie chodnika, ale
co działo się w środku tego już nie dało się dostrzec. Zapewne przez brud,
który osadzał się latami. Do lokalu prowadziły schody w dół, oczywiście
nieoświetlone przez żadną latarnię bądź lampę, żarówka z jedynej lampy jaka tam
była spaliła się wieki temu i teraz nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. Ci,
którzy odwiedzali lokal przyzwyczaili się do tego co z zewnątrz, bo wynagradzało
im to co wewnątrz. Podłoga wyściełana była ciemną wykładziną, ściany o równie
ciemnym odcieniu co podłoga przyozdabiały czarnobiałe fotografie z rodeo.
Zawodnicy, konie, arena, wiwatujący ludzie. To wszystko zostało uwiecznione na
zdjęciach. Już na wejściu, najbardziej w oczy, rzucał się bar. Długi,
wypolerowany, z niezliczoną ilością, wielkością i różniących się od siebie
wyglądem kieliszków, przykuwał spojrzenie. Tuż za barmanem, w lustrzanej tafli
ściany odbijały się butelki alkoholi, małe, duże, wysokie, niskie, niebieskie,
czerwone. Dla każdego coś dobrego, jak zwykł mawiać Vinnie, właściciel baru,
chociaż nikt tak do końca nie wiedział czy to jego prawdziwe imię.
Taylor dokańczał pisanie
sms-a nie wiedząc, że Tony wisi mu nad głową, co jakiś czas upijając piwa z na
wpół opróżnionego kufla.
-Nie wiedziałem braciszku,
że stałeś się taki ckliwy – zaśmiał się klepiąc chłopaka po plecach i tym samym
zwracając na siebie jego uwagę.
Jednak Taylor nawet nie
przerwał czynności, za to uśmiechnął się pod nosem.
-Pogadamy jak się
zakochasz..
-Mnie to nie grozi –
prychnął pod nosem. – Nate z chłopakami utknęli w korku, za pół godziny powinni
być i przeniesiemy się dalej. Tej ostatniej nocy musisz zaszaleć.
-Rany, Tony ja nie umieram,
tylko żenię się..
-To wystarczy.. chociaż
przyznam, trafiłeś na wyjątkową dziewczynę.
-Widzę że zaczynasz
mięknąć.
-Idź, lepiej przynieś
kolejkę. Teraz twoja kolej.
-Słyszałem, że na wieczorze
kawalerskim to drużbowie zajmują się panem młodym.
-Twój wieczór zacznie się
jak dojedzie reszta, a teraz śmigaj – ponaglił go, a z jego twarzy nie schodził
uśmiech – młodszy jesteś..
Taylor westchnął i wstał.
-Nic dziwnego że żadna cię
nie chce, jesteś urodzonym marudą.
Nie czekając na odpowiedź
brata skierował się w stronę okupowanego baru. Jego myśli od razu skierowały
się w stronę Jessie. Zastanawiał się co robi, jak się bawi. Jedna rzecz tak
naprawdę go martwiła, której nie potrafił ot tak wytępić ze swojej głowy. A
mianowicie matka Jessie. Doskonale wiedział, że tego wieczoru gdy dziewczyna
wróciła do domu, widziała się z nią. Płakała przez nią. Nie powiedział, że
wiedział o tym. Nie powiedział, że widział zaproszenie które ona rzekomo
wrzuciła do skrzynki. Milczał, żeby jej nie ranić, żeby nie zamartwiała się
jeszcze nim samym.
-Taylor?
Dźwięk głosu
wypowiadającego jego imię, przywrócił go do rzeczywistości. Tuż obok stała
dziewczyna o ciemnych, krótkich włosach i ciemnych oczach. Znał te oczy,
pamiętał je, chociaż minęło już tyle czasu, tyle lat odkąd ostatni raz ją
widział.
-Annie?
-A jednak to ty –
uśmiechnęła się promiennie. – Nie byłam pewna. Co tam u ciebie?
-Ale się zmieniłaś..
Pamiętał ją jako blondynkę,
z długim warkoczem, z dołeczkami w policzkach gdy tylko się uśmiechnęła. Teraz
też miała te same dołeczki co wtedy.
-Z dziesięć lat się nie
widzieliśmy. Ojciec odszedł ze służby więc wróciliśmy w rodzinne strony..
-Annie, wtedy.. ja nie
powinie..
-Mówisz o tym co się wtedy
wydarzyło? Przestań, było minęło – mocniej zacisnęła pięść, której on nie
widział. – Jesteś tu sam?
-Jestem z Tony’m – wskazał
na jeden ze stolików.
-Masz ochotę na jednego
drinka?
-Jasne.
Usiadła na jednym z krzeseł
przy barze, które chwilę wcześniej zostało zwolnione i zamówili po drinku. Sam
nie wiedział jak miał się do niej odezwać, bo gdy zobaczył długą bliznę na
nadgarstku cała przeszłość powróciła. Pamiętał jej zapłakaną twarz, gdy wyzywał
ją od najgorszych, żeby tylko dała mu spokój.
-..tutaj?
-Słucham?
-Pytałam się, czy mieszkasz
w Austin.
-Tak, przeprowadziliśmy się
kilka tygodni temu.
-Przeprowadziliśmy?
Uścisk na ramieniu sprawił,
że oboje odwrócili głowy. Za nimi stał Tony w towarzystwie Seth’a.
-Chłopaki czekają na
zewnątrz, musimy jechać. No chyba, że wieczór kawalerski chcesz spędzić tutaj..
-Nie, nie, już idę.
Poczekajcie na mnie przed lokalem.
Tak też zrobili, chociaż
Tony miał ochotę wytargać brata za fraki. Rozpoznał ją. Od zawsze uważał ją za
wariatkę, osobę niezrównoważoną psychicznie i niewiele się pomylił. Czy jej
wtedy współczuł? Nie, bo widział jak zachowywała się w stosunku do Taylora. Na
jego miejscu postąpiłby tak samo, a może potraktowałby ją ostrzej. W drzwiach
odwrócił się jeszcze w stronę baru. Brat wlał do ust resztki drinka. Miał
nadzieję, że Annie nie będzie starać się go zatrzymać, bo coś mu w tej
dziewczynie nie pasowało, a on zdecydowanie zawierzał swojej intuicji.
-Żenisz się? – uśmiechnęła
się, chociaż gołym okiem widać było, że ta informacja w pewien sposób ją
dotknęła.
-Tak, za kilka dni. Annie
miło było cię spotkać, ale teraz muszę już iść.
-Może jeszcze kiedyś się spotkamy,
no i gratuluję.
-Dzięki. Trzymaj się.
Zaczął przeciskać się przez
tłoczących się ludzi nie widząc wzroku jakim odprowadziła go Annie.
Dopijała kolejnego drinka. Sama dokładnie nie wiedziała jak
się nazywał. Pamiętała jedynie, że było to coś związanego z ekstazą. Zora po
raz kolejny opowiadała jakąś historię, która sprawiła, że zaśmiały się głośno.
Były tylko we dwie, bo Jessie tylko z Zorą się przyjaźniła i tylko przy niej
czuła się swobodnie. Znajdowały się w klubie, w którym nic poza muzyką nie było
słychać. Czasami musiały wzajemnie do siebie krzyczeć, by choć na chwilę
pogadać, a zaraz potem wybuchały głośną salwą śmiechu. Nie można było
powiedzieć, że nie zwracały na siebie uwagi. Ubrane w czarne stroje króliczków
playboya, z puszystymi ogonkami, przy ledwo co zasłoniętych pośladkach, z
bladoróżową muchą przy szyi i puszystymi króliczymi uszkami, były atrakcją
wieczoru. Welon, który Jessie miała przyczepiony do króliczych uszu,
przeszkadzał jej, ale po trzecim drinku przestała zwracać na niego uwagę.
Bawiły się wyśmienicie, ale dudnienie muzyki i brak możliwości swobodnej
rozmowy zrobiły swoje. Po północy miały dość.
-Jedziemy do Continentala – Jessie wstała od stolika
i przez chwilę zastanowiła się czy da radę iść.
-No wreszcie chwilę odetchnę.
Nogi włażą mi.. doskonale wiesz gdzie.
Pospiesznie wstała i chwilę
później czekały na jakąkolwiek taksówkę. Noc była wyjątkowo ciepła jak na
koniec września i Jessie głęboko wciągnęła powietrze.
-Czy coś cię martwi? – Zora
utkwiła wzrok w przyjaciółce.
-Nie, dlaczego pytasz?
-Od kilku dni wyglądasz
tak, jakbyś się czymś martwiła. Martwisz się ślubem?
-Nie, skąd.
Mulatka myślała, że Jessie
coś jeszcze powie ale zaległa między nimi cisza. Wiedziała, czuła że coś ją
trapi jednak nic nie mogła na to poradzić.
-No ok, czyli nie mam co
liczyć na to, że mi powiesz.
Dziewczyna zaśmiała się.
Szczerze. Bo przy Zorze nie potrafiła inaczej.
-Uwielbiam cię, wiesz?
-Pff. Tylko uwielbiasz? Ja
cię kocham dziewczyno! A ty mówisz marne uwielbiam? Jak możesz tak mnie ranić..
– jej płaczliwy głos spowodował kolejną porcję śmiechu. Prawda była jednak
taka, że w dużej mierze rozweselił je alkohol.
Nawet w taksówce nie
potrafiły się uspokoić. Te pół godziny, które spędziły z kierowcą, sprawiło że
ze śmiechu rozbolały je brzuchy, bo mężczyzna sypał kawałami jak z rękawa. W
końcu wycierając zapłakane oczy, pożegnały się z taksówkarzem i stanęły przed
lokalem.
-Jeszcze pięć minut i
posikałabym mu się na siedzeniu – Jessie odetchnęła z ulgą.
-Ten facet zabija śmiechem,
współczuje jego żonie.
Zora zaśmiała się w głos,
po czym złapała za brzuch i jęknęła głośno.
-Jutro będę mieć zakwasy.
Otworzyła przed Jessie
drzwi i weszły. Od razu do ich uszu dotarła muzyka. I tego właśnie
potrzebowały. Spokojnej klimatycznej muzyki, do potańczenia i napicia się a nie
tej sieczki, jak to Zora nazwała, którą przez pół wieczora były maltretowane.
Nie zdziwiły się posyłanymi w ich kierunku spojrzeniami mężczyzn bądź kobiet,
strojem nie pasowały do miejsca w którym się właśnie znalazły, ale miały to gdzieś.
Jedynym celem była dobra zabawa, a tego wieczora takiej im nie brakowało.
Zobaczył
ją bawiącą się w najlepsze i przykuwającą wzrok niejednego faceta na sali. Był
zdziwiony, że na tyle klubów wybrali ten, w którym bawiły się dziewczyny.
Jednak zdziwienie szybko zastąpiła radość. Podszedł niezauważony i klepnął
Jessie w pośladek. Odwróciła się gwałtownie i mógłby przysiąc, że była gotowa
do ataku.
-Higgins, cholera, mogłam
ci przywalić. Doskonale wiesz, że mam niekontrolowane ruchy.
-Hawks, ja po prostu nie
mogłem sobie tego odmówić.
Przyciągnął ją do siebie i
gorąco pocałował. Wyczuł smak alkoholu, który zmieszał się ze smakiem whiskey,
wypitej tuż przed przyjściem tutaj. Z każdą sekundą chciał jej więcej, i
więcej.
-Dajcie sobie na
wstrzymanie – tuż za nimi usłyszeli głos Tony’ego.
Niechętnie oderwali się od
siebie, chociaż wciąż wpatrywali się w swoje oczy. Nie zauważyli nawet kiedy
całe ich towarzystwo rozeszło się, a to żeby potańczyć, a to żeby zamówić
kolejne drinki. Przejechał palcami po jej policzku.
-Stęskniłem się za tobą..
-To tak jak ja.. –
westchnęła z uśmiechem.
-Może się stąd urwiemy?
-Nie powinniśmy ich tak
zostawiać. Przecież to..
-Czy oni wyglądają jakby
nas potrzebowali? – przerwał jej, wskazując dłonią na parkiet.
Nate obściskiwał się z
Zorą, Seth podbijał do jakiejś blondynki w skąpym stroju, a Tony z resztą
chłopaków okupywali bar. Wyglądało jakby w ogóle nie przejmowali się parą, dla
której znaleźli się w tym lokalu.
-Dzisiejszej nocy zabiorę
swojego osobistego króliczka do domu – wyszeptał wprost do jej ucha – i ten
króliczek dla mnie zatańczy..
Jessie gwałtownie oderwała
się od niego i nie reagując na jego pytające spojrzenie, podeszła do Tony’ego.
Widział uśmiech na twarzy brata, gdy coś jej odpowiedział po czym kiwnął głową.
Zaraz obok niego pojawiła się dziewczyna, wyciągając w jego stronę swoją dłoń.
Szczerze powiedziawszy nie wierzył w to, że Jessie może
przed nim zatańczyć, sądził raczej iż się w jakiś sposób wykręci. Najwidoczniej
drinki zrobiły swoje, bo w tym momencie siedział na sofie obserwując
przyjaciółkę, przygotowującą wszystko do występu.
-Naprawdę myślałem że
stchórzysz.
-Zamknij się Higgins –
zaśmiała się – i daj mi chwilę.
Nie odezwał się więcej. Nie
minął kwadrans, a salon tonął w świecach. Zastanawiał się nawet skąd ona
wytrzasnęła tyle świec, i to o tej porze. Niespiesznie zaczęła zapalać każdą z
kolei. Nie przebierała się, nie było takiej potrzeby. Oboje wiedzieli, że zaraz
po tańcu jej ciuszki zostaną rzucone w kąt, o ile dotrwają do końca. Ustawiła
jakiś spokojny utwór i usiadła jakiś metr od niego. Światło świec delikatnie
skrzyło się na jej skórze, a wzrok pełen pożądania jaki miała, patrząc wprost
na niego, sprawił, że oblizał usta. W rytm muzyki podniosła się i podeszła
bliżej. Jej dotyk na jego udach, jej włosy łaskoczące jego pierś. To był
dopiero początek, a on był tak podniecony, że poczuł ból w podbrzuszu. W tańcu
kusiła go, nakręcała, torturowała dotykiem, by zaraz odsunąć się od niego.
Poruszył się nieznacznie, gdy po raz kolejny pochyliła się sexownie w jego
stronę. Nie wytrzymał. Nie był w stanie wytrzymać. Złapał ją za ramiona i
przyciągnął do siebie. Z chwilą wylądowania na jego kolanach, Jessie wpiła się
w usta chłopaka. Gwałtownie wstał, a chcąc ją posadzić na komodzie, strąciła
ręką ramkę tam stojącą. Nawet nie zwrócili na to uwagi. Byli zbyt pochłonięci
sobą. Znaleźli się w swoim własnym niebie i piekle zarazem, bo powiedzenie
„Gorąco jak w piekle” wpasowało się tu idealnie.
***
Tarcza
księżyca ukazała się w całej swojej potędze. Wielka, błyszcząca, przynosząca
ochłodzenie po gorącym dniu. Rozjaśniała bladym światłem wszystko w jej
zasięgu, ocean, plażę, drzewa. Westchnęła. Znowu to samo. Wątpliwości dopadały
ją, gdy tylko zostawała sama, gdy nie było w pobliżu kogoś kto mógłby na chwilę
oderwać ją od tych chorych myśli. Wiedziała, że robi dobrze, że tego chce,
jednak słowa matki odnośnie miłości przyćmiewały całe jej szczęście. Nie
musiała być na ślubie, by psuć wszystko
-Wszędzie cię szukam..
Odwróciła powoli głowę,
spoglądając na postać siadającą na piasku obok niej. Wręczyła jej szklankę z
bursztynowym trunkiem i sądząc po intensywnym zapachu, była to whiskey.
-Dzięki. Dlaczego byłam
poszukiwana, stało się coś?
-Chłopaki urządzili sobie
pokaz muskułów, szkoda to przegapić. – Zora zaśmiała się pociągając dość spory
łyk.
-Dzisiaj sobie to daruje –
uśmiechnęła się, jednak wzrok utkwiła w kilku kostkach lodu, pływających w
szklance. Mulatka nie wiedziała jak pomóc przyjaciółce, bo pytając się wprost
ta kategorycznie zaprzeczała by cokolwiek mogło ją gnębić, jednak ona po prostu
czuła, że coś jest nie tak.
-Znasz prawdę o moim ojcu,
wiesz jak i kiedy umarł..
Zora przytaknęła, chociaż
Jessie nawet na nią nie patrzyła.
-..powiedziałam ci, że
matka jest zapracowana. Gówno prawda – prychnęła, opróżniając szklankę i
krzywiąc się nieznacznie – odkąd umarł ojciec nie miała dla mnie czasu a
wręcz.. – zamilkła na chwilę – ..chodzi o to, że byłam u niej ostatnio i
powiedziała mi coś na kształt tego iż miłość to jedno wielkie kłamstwo..
-Bzdura – Zora zareagowała
natychmiast – przykro mi że ci to mówię, ale twoja mama nie ma pojęcia co
oznacza miłość. Jessie czy twoje uczucie do Taylora to kłamstwo?
-Nie.
-A czy myślisz, że uczucie
Taylora do ciebie?
-Raczej nie..
-Bez tego raczej. Kochacie
się, przyjaźnicie. Dlaczego ty nigdy nie pamiętasz tego co ważne, jak na
przykład tego kolorowego drinka z Continentala,
a pamiętasz bzdury którymi cię karmią.
Parsknęły śmiechem, bo obie
w tym samym momencie przypomniały sobie własne poczynania na panieńskim,
próbując zapamiętać skład drinka podawanego przez barmana, co przy ich stanie
było awykonalne.
-To moja matka..
-Kobieto, bierzesz ślub w
najpiękniejszym miejscu na ziemi, kocha cię cudowny facet, którego kochasz
równie mocno. Jego rodzice cię kochają. Bierz z życia to, co ono ci oferuje,
zwłaszcza jeżeli są to szczęśliwe momenty.
Zacisnęła mocno pięści,
postanawiając sobie jedno. Matka nie zepsuje jej ślubu. Mogła zatruwać całe jej
życie, ale tego jednego dnia nie pozwoli jej spieprzyć. Zora widząc minę
przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko.
-Masz rację. Wezmę co mi
oferuje, idziemy na pokaz mięśni.
Wstała otrzepując sukienkę
z piasku, zaraz po tym mulatka poszła w jej ślady.
-Wróciła moja Jessie. Taką
cię najbardziej uwielbiam.
***
Wpatrywała
się we własne odbicie i nie wierzyła w swoje szczęście. Biała suknia opinająca
jej ciało. Atłasowa opaska utrzymująca w ryzach jej rozpuszczone włosy. Bukiet
z kwiatów plumerii w spoconych już dłoniach. Miliony myśli przelatywały przez
umysł, miliony wątpliwości. Czy będzie odpowiednią osobą dla Taylora? Czy da mu
szczęście? Pokręciła delikatnie głową, tak by nie zburzyć misternie ułożonej
fryzury nad którą męczyła się od rana Zora i wzięła głęboki wdech. Z chwilą gdy
to zrobiła usłyszała ciche pukanie, zaraz potem w drzwiach pojawiła się postać
Richarda, ubranego w czarne spodnie i białą koszulę. Uśmiechnął się do niej.
-Gotowa?
-Chyba tak..
-Boisz się?
Skinęła niepewnie głową.
Wszedł w głąb pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i stanął tuż przed nią.
-To naturalne. Przynajmniej
tak mi się wydaje. Gdy trzydzieści lat temu stałem przed ołtarzem, byłem tak
zestresowany, że niewiele brakowało bym zwrócił śniadanie. Tak, tak – zaśmiał
się widząc zdziwienie w oczach przyszłej synowej – stres mnie zjadał, ale
wystarczyło zobaczyć Lorraine.. wszystko wtedy przestało mieć znaczenie,
wątpliwości, niepewność, strach. Liczyła się tylko ona.
Wyciągnął w jej stronę
ramię.
-Dziękuję..
-Ni..
-Dziękuję za to, że jesteś
tu ze mną – przerwała mu.
Dalsze słowa utknęły w jej
gardle, tworząc jedną wielką kluchę. Ale Richard nie potrzebował słów. Ujął jej
dłoń pod rękę i uśmiechnął się pokrzepiającą.
Wraz
z otwarciem drzwi uderzyła w nią fala ciepłego powietrza jak i feeria barw,
spowodowana zachodzącym słońcem. Wszystko dosłownie tonęło w odcieniach
pomarańczy, złota i czerwieni, nie spodziewała się że sceneria będzie tak
piękna, że zapierało dech w piersi. W tle leciała cicha melodia grana zapewne
na skrzypcach. Szła po dywanie z białych i różowych płatków, słysząc
przyciszone szepty. Niewielu gości biorących udział w przyjęciu weselnych
usadzono po obydwu stronach ścieżki, którą w tej właśnie chwili niespiesznie
przemierzali. Dzisiejszego poranka, widząc krzątającą się obsługę
przygotowującą całe przyjęcie, czuła żal w sercu, że po stronie jej jako panny
młodej nie będzie nikogo. Teraz jednak widząc tych ludzi, rodzinę, przyjaciół
odczuwała jedynie radość w sercu, tak wielką, że uniosła głowę. Wtedy jej wzrok
napotkał spojrzenie Taylora. Richard miał rację. Wszelka niepewność, wszelkie wątpliwości
rozpłynęły się wraz z delikatnym wietrzykiem jaki owiał jej twarz.
Tata..
Myśl ta wywołała uśmiech na
twarzy.
Wreszcie dotarła do
niewielkiego podestu, na którym stał Taylor. A za nim pastor, uśmiechając się
promiennie i poprawiając raz po raz okulary w grubej oprawie. Nie zwracała już
na nikogo uwagi.
Ciepło..
Nie słyszała słów, jakimi
powitał ich powiernik Boga.
Bezpieczeństwo..
Nie widziała ludzi
wpatrujących się w nich z zachwytem.
Spokój..
Nikogo nie było.
Miłość..
Tylko ona i on. I te odczucia,
które wpełzły do jej głowy gdy tylko go zobaczyła. Nagle wszystko inne
przestało mieć znaczenie, brak matki czy też innej rodziny. Tworzyli w tym
momencie coś, za czym goniła przez całe życie.
Nie
mógł oderwać od niej wzroku, od chwili gdy wyszła pod rękę z ojcem, nie
spuszczał z niej wzroku. Ba, nawet nie był w stanie zamrugać. Słowa pastora nie
bardzo do niego docierały. Widział jego otwierające się usta, ale nie wydobywał
się z nich żaden dźwięk, za to dotarł do niego jej głos.
-Przysięgam kochać cię
każdego dnia..
To jest najpiękniejszy, najbardziej niewalający, wspaniały i radosny, a zarazem smutny rozdział jaki czytałam! Tyle tu tego, że nie wiem czy się śmiać czy płakać ;) Geniusz po prostu geniusz!
OdpowiedzUsuńSpotkanie z matką, wieczór kawalerski, taniec erotyczny i ten ślub ! <3 Boskie to wszystko jest boskie.
Ta notka jest tak piękna, że już zapomniałam o tym, że nie odzywałaś się prawie miesiąc ;*
Wspaniały ^_^
OdpowiedzUsuńTaki no bajkowy :D
Jak przystało na ucieczkę do najcudowniejszej bajki ^^
Ehh...tak fajnie piszesz..może książkę wydasz *o*
Nawet nie wiesz ile czekałam na ten rozdział... I wcale się nie zawiodłam! Warto było troszkę poczekać , naprawdę. Nienawidzę matki Jessie, naprawdę, z całego serca. Za to kocham ją i Taylora. Za to, że tak się zgrali, że w końcu wpadli na to żeby być razem, że właśnie wzieli ślub!... KYAAA! Oni złożyli sobie przysięgę!! Kończyć w takim momencie, jesteś okrutna kochanie :D Jestem taka szczęśliwa, ale przyznam, ze troszkę mi smutno, bo coraz większymi krokami opowiadanie zmierza ku końcowi... :C No , ale z tego co jeszcze niedawno widziałam szykujesz dla nas coś nowego :) Mam nadzieję, że się nie mylę xd Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział, w moim brzuchu lata teraz milion motyli a na twarzy widnieje szeroki uśmiech :) Buziaki :*
OdpowiedzUsuń