Urlop się skończył, więc trzeba zakasać rękawy i brać się do pracy. Wybaczcie, powinnam się najpierw przywitać. "Heloł" dziołszki moje :D
Rozdział to tzw. świeżak, więc mogą pojawić się błędy, za które z góry przepraszam. No nic, miłego czytania :*
***
Wspomnienia
z całego miesiąca przelatywały przez umysł dziewczyny, tworząc różnobarwny,
długi film. Nie mogła się nie uśmiechać, bo w końcu uważała się za
najszczęśliwszą osobą na świecie. Taylor nie przestawał jej zadziwiać,
wynajdując codziennie jakąś inną atrakcję. Nurkowanie, surfowanie, wspinaczki
towarzyszące im przez cały pobyt na wyspie, sprawiły że wszystko ją bolało. Jednak
i w tej kwestii chłopak, mąż sprawdził się doskonale. Relaksowali się na
wszelkie sposoby kończąc na najcudowniejszym sexie jaki dane jej było
zasmakować.
-Mam nadzieję że to o mnie
myślisz..
Głos tuż przy uchu wyrwał
ją z tego cudownego zamyślenia. Spojrzała w bok z udawanym oburzeniem.
-Mógłbyś dłużej dać mi
pofantazjować.
-Obiecuję, że jak
wylądujemy to nie będziesz musiała już fantazjować – pochylił się jeszcze
bardziej. – Nawet nie wiesz jak jestem podniecony gdy widzę cię tak ubraną.
Jessie delikatnie oblizała
spierzchnięte usta, czując narastające w niej pożądanie, na co chłopak jęknął i
odchylił głowę, przymykając oczy.
-Zwariuję przez ciebie.
Jessie uśmiechnęła się
wygładzając niewidzialne fałdki na białej, zwiewnej sukience, w której Taylor nie
chciał jej teraz oglądać. A to wszystko za sprawą tego iż sukienka nigdy nie
miała szansy zostać dłużej na właścicielce, za każdym razem lądowała gdzieś w
kącie a oni kochali się jak szaleni. Obrazy wróciły, wraz z nimi szkarłatny
rumieniec na jej twarzy.
Nagle samolot zaczął się
trząść i Jessie mocno uchwyciła się oparcia. Tak szybko jak się zaczęły, tak
szybko ucichły. Jednak tego samego nie mogła powiedzieć o swoim żołądku. Dalej odczuwał
turbulencje i z każdą chwilą czuła się gorzej.
-Kochanie co się dzieje? – Taylor
zmartwiony spojrzał na dziewczynę.
-Nie wiem, przez te
wstrząsy chyba będę wymiotować..
Nie mogła dłużej czekać. Chwiejnym
krokiem przeszła przez pokład i zamknęła się w toalecie, zaraz potem dopadła ubikacji.
Raz po raz wypluwała zawartość żołądka, czując ohydny w tej chwili smak homara,
którym raczyła się na obiad.
Taylor stał po drugiej stronie drzwi słysząc jak Jessie się
męczy. Miał już zapukać gdy tuż obok niego pojawiła się stewardessa z szerokim
uśmiechem na twarzy.
-Czy wszystko w porządku?
-Moja żona źle się poczuła
od tych wstrząsów.
-Bardzo mi przykro. Przyniosę
dla państwa wodę i dodatkową poduszkę. Może pańska żona prześpi się trochę i
miejmy nadzieję, że poczuje się lepiej.
-Bardzo dziękuję.
Stewardessa zniknęła za
kotarą i wtedy usłyszał zgrzyt otwieranego zamka. Spojrzał na bladą twarz
dziewczyny, uśmiechnęła się blado dając mu do zrozumienia, że poczuła się
lepiej. Pomógł jej usadowić się na siedzeniu i przykrył ją kocem. Delikatnie ucałował
zroszone kropelkami potu czoło.
-Prześpij się, za trzy
godziny powinniśmy lądować to cię obudzę.
Skinęła głową i oparła się
o jego ramię. Chwilę później usłyszał jej spokojny, miarowy oddech.
Gdy
wylądowali zapadał już zmierzch. Czarne chmury leniwie pełzły po czerwonawym od
słońca niebie. Jessie czuła się już o niebo lepiej, więc zgoniła wszystko na
nieświeże owoce morza. Szli przez halę odlotów i przylotów, trzymając się za
ręce. Uśmiechnięci, szczęśliwi, zakochani. I wtedy zadzwonił telefon Jessie.
***
Spieszyła
się. Tak bardzo chciała zdążyć. Przecież to jej matka, rodzona matka, która
może po drodze pogubiła się w uczuciach, ale wciąż była jej matką. Widziała
spojrzenia Taylora, które raz po raz jej posyłał wraz ze słowami tak odległymi,
że nie potrafiła ich zrozumieć. Łzy ciurkiem spływały po jej twarzy utrudniając
głębsze złapanie powietrza. Byleby tylko być na czas. To teraz było
najważniejsze.
Czas.
Nie wiedziała czy wszystko
działo się tak szybko, czy wręcz ciągnęło się w nieskończoność, ale odetchnęła
widząc majaczący w oddali budynek szpitala Providence.
Odznaczał się na czarnym niebie i wyglądał w tym momencie dość przerażająco. A
może to tylko świadomość tego, że tam właśnie matka walczy o życie, tak
wpływało na obraz jaki miała przed oczami. W dodatku przez łzy, które
nieprzerwanie skapywały z jej podbródka, wszystko było rozmazane.
Drogi z auta do sali
niewiele pamiętała. Głosy lekarzy, pacjentów, dźwięki aparatury i wszelakie
sterylne zapachy. Gdyby nie Taylor otwierałaby po kolei każde z napotkanych
drzwi. To on kierował nią, to on dodawał jej otuchy, był przy niej.
Otworzyła niepewnie drzwi.
Matka leżała na łóżku podpięta do jednej z takich pikających maszyn, które
słyszała podążając za Taylorem przez oddział. Głowę miała zabandażowaną, twarz
poobijaną a z ust wychodziła rurka i sądząc po urządzeniu do jakiego była
odprowadzona, pomagała jej oddychać. Nie sądziła, że stać ją było jeszcze na
jakieś łzy a jednak rozpłakała się, stawiając krok za krokiem by podejść
bliżej. Ostrożnie chwyciła podrapaną dłoń kobiety, jakby ta, za sprawą dotyku
miała się obudzić i odtrącić gest na jaki Jessie się zdobyła. Nie słyszała nic
prócz tej cholernej aparatury, pikającej w nierównym rytmie. Dopiero dłoń
położona na jej ramieniu zmusiła ją do odwrócenia się.
-Kochanie, lekarz chce z
tobą porozmawiać.
Taylor wskazał głową na
mężczyznę, który stał tuż przy łóżku, a którego ona dopiero teraz dostrzegła.
Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
-Nazywam się doktor
Anderson, pani matka miała rozległy uraz czaszki i narządów wewnętrznych. Tak
naprawdę, to czy wszystko będzie dobrze okaże się w ciągu kilkunastu
najbliższych godzin, jednak pani matka potrzebuje nowej wątroby. I to jak
najszybciej..
-Czy mogę oddać jej swoją?
-Jessie.. – Taylor chciał
przerwać jednak nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
-Czy mogę oddać swoją
wątrobę – powtórzyła, tym razem głośniej, jakby nie przyjmując żadnych
sprzeciwów.
-Jako najbliższa rodzina
jest pani idealnym dawcą. Musimy zrobić kilka badań, żeby..
-Zaczynajmy więc.
-Jessie musimy porozmawiać.
Można? – Chłopak spojrzał wymownie na lekarza, na co ten skinął głową i wyszedł
z sali. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to niebezpieczne?
-A co mam innego zrobić? Patrzeć
jak moja matka umiera?
-A czy ty myślisz, że ona
to doceni? Sama wiesz, że zniszczy wątrobę w przeciągu kilku..
-Nie waż się o niej tak
wypowiadać – wysyczała przez zaciśnięte zęby – nie masz prawa.
-W dupie mam moje prawa,
martwię się o ciebie. O ciebie do cholery.
-Taylor i tak to zrobię, z
tobą czy bez ciebie.. jeżeli mam szansę ją uratować.. – wyszlochała, a zaraz
potem poczuła jak ramiona mężczyzny oplatają jej ciało – ..ja muszę jej pomóc..
Przytulił ją jeszcze
mocniej, głaszcząc delikatnie po włosach, po czym odsunął się spoglądając w
zapłakane oczy.
-Chodź. Zrobimy te badania.
-Będziesz przy mnie? –
pociągnęła nosem.
-Cały czas..
Siedziała w gabinecie, czując palce Taylora splecione z jej
palcami i czekała na lekarza. Miał dostarczyć im wszelkich informacji
związanych z przeszczepem. Mijał kwadrans, a jego jeszcze nie było i szczerze
powiedziawszy to zaczynała się powoli denerwować. Na zewnątrz starała się
zachować pozory spokoju, ale w środku szalał huragan wywracający wszystko do
góry nogami. Nie miała pojęcia co ze sobą począć, jak oderwać się od wszelkich
myśli.
Rozglądała się to w prawo
to w lewo, dostrzegając kolor ścian. Pistacja.
Dostrzegając kilka
dyplomów. Prostokątne, srebrne ramy.
Dostrzegając jedną roślinę.
Paprotka.
Dostrzegając szafkę na
książki. Tytułów połowy nie rozumiała.
Nagle drzwi do pokoju
otworzyły się i ukazała się w nich postać lekarza w całej okazałości. Długi kitel wręcz oślepiał swoją bielą, ale
nie to przykuło jej uwagę. Twarz. Twarz wyrażała konsternację. Usiadł za
wielkim dębowym biurkiem nie spuszczając z Jessie wzroku.
-Kiedy będzie przeszczep? –
nie wytrzymała, pochylając się nieznacznie w jego kierunku.
-Pojawił się problem. Pani
Higgins..
-Jessica..
-.. nie bardzo wiem.. –
odchrząknął – ..nie możesz być dawcą.
-Ale dlaczego?
-Macie inne grupy krwi..
-To przecież jest możliwe.
Przecież ludzie posiadają różne grupy krwi.
-Macie inne grupy krwi pod
względem zgodności genetycznej.
-Co chce pan przez to
powiedzieć?
Wpatrywała się w niego
jakby nagle wyrosły mu czułki na głowie, bądź też jego skóra stała się zielona.
-Nie jesteście
spokrewnione. To nie jest pani biologiczna matka. Przykro mi.
Obraz przed oczami rozmazał
się zupełnie. Pochłonęła ją ciemność.
***
Taylor
trzymał kubek z kawą tuż przy ustach, wpatrując się w śpiącą Jessie. Fotel
przysunął na tyle blisko, by mieć jak najlepszy dostęp do niej, by być
najbliżej jak tylko się dało. Wiadomość o śmierci matki przyszła tego samego
dnia co wiadomość o tym, że nie były ze sobą spokrewnione. Uraz był zbyt rozległy
by mogli ją uratować. W dodatku powstały skrzepy, które w głównej mierze
przyczyniły się do śmierci kobiety. A teraz siedział zamartwiając się o zdrowie
dziewczyny. Była osłabiona, była wycieńczona do granic możliwości. Od dwóch dni
nie zmrużyła oka, płacząc, wręcz wyjąc w poduszkę, więc teraz cieszył się, że
udało jej się zasnąć. I nie ważnym było to, że zażyła leki nasenne przepisane
przez doktora Andersona. Nie potrafił jej pomóc. Bo nie wiedział jak. Usłyszał
cichy dźwięk telefonu dochodzący z salonu i ostrożnie wyszedł z sypialni. Zanim
zamknął za sobą drzwi spojrzał na żonę. Wyglądała tak spokojnie, jakby nic się
w jej życiu teraz nie działo. Westchnął.
Szybkim krokiem przemierzył
salon i odebrał. W słuchawce usłyszał zmartwiony głos Lorraine.
-Cześć synku, jak się
trzyma Jessie?
-Cześć mamo. Śpi.
-Mogę wam w czymś pomóc?
Może przywieźć wam obiad.. cokolwiek?
-Tony był przed godziną,
wpadł na ten sam pomysł. Dzięki.
-Wiadomo już kiedy wydadzą
ciało?
-Jeszcze nie, na razie
czekamy.. – przejechał dłonią po włosach.
-Kochanie, gdybyś czegoś
potrzebował, po prostu dzwoń.
-Wiem mamo, dziękuję.
Pozdrów ojca.
Rozłączył się i opadł na
poduszki w momencie, gdy usłyszał cichy głos za sobą.
-Taylor..
Odwrócił się gwałtownie.
Dziewczyna stała w jednej z jego koszul, z potarganymi włosami i opuchniętymi
oczami, w dodatku boso. A mimo to wciąż była piękna, ponętna, sexowna.
Otrząsnął się i w ułamku sekundy znalazł przy niej.
-Jessie, miałaś wypoczywać.
-Nie wiedziałam gdzie
byłeś..
Uniósł jej podbródek, zmuszając
do spojrzenia na niego.
-Jestem i zawsze będę przy
tobie.
Wspięła się na palce i
pocałowała go. Był przesiąknięty pożądaniem. Tym pocałunkiem, właśnie w tej
chwili podpaliła lont. W pośpiechu zrzucali ubrania, bez problemu docierając do
sofy. Bez długich pieszczot, tylko dziki, uwalniający nagromadzone emocje, sex.
***
Stała
nieruchomo wsłuchując się w pastora wygłaszającego słowa, które miały dodać jej
otuchy. Nie dodawały. Nawet obecność Taylora nie dodawała pokrzepienia w takim
stopniu w jakim by chciała. Nie oglądała się za siebie, bo i po co. Nie było
nikogo. Nikogo prócz pastora i czwórki facetów z zakładu pogrzebowego, którzy
gdyby nie kasa, nie ruszyliby tych tłustych dupsk z ciepłych foteli. Mżyło. I zapewne
dlatego widziała na ich twarzach te grymasy, za które z chęcią zabiłaby jednego
po drugim. Zmięła w ustach najgorsze z przekleństw i skupiła całą swoją uwagę
na czarnej, lakierowanej trumnie. Miała ochotę rzucić się na nią, wytargać
zwłoki kobiety która tam spoczywała i wytrząsnąć z niej jakiekolwiek informacje.
Tyle lat była obrażana, katowana wyzwiskami i ciosami, a teraz to wszystko
okazało się jakąś chorą grą, pieprzoną zabawą Emily. Cała jej miłość, wszelkie
wspomnienia, jej życie.
Wszędzie kłamstwa.
Oszustwa.
Cisnęła gwałtownie białą
różą na prostokątne pudło i odeszła, nie bacząc na spojrzenia jakie w tej
chwili posłali jej wszyscy zebrani. Miała to głęboko w nosie. Potrzebowała
oddechu, chwili dla siebie. Nie wiedziała kiedy zaczęła płakać, nie wiedziała
czy pastor skinął by pochować zmarłą, ale wiedziała jedno – Taylor szedł za
nią. Czuła to całą sobą. Był blisko, jednocześnie dając jej pełną swobodę. Doskonale
ją znał, jak nikt inny, nawet matka.. Nagle żołądek podszedł jej do gardła. Na
tyle szybko, że upadła na kolana i zwróciła śniadanie. Zaraz też, w ułamku
sekundy, poczuła ramiona Taylora.
-Jessie..
-Wszystko dobrze – niedbale
przetarła usta dłonią, wycierając resztki śliny.
Deszcz przybrał na sile,
więc i chłopak szybciej pomógł jej się pozbierać.
-Chcesz pojechać coś zjeść?
-Nie. Chcę jechać do domu.
Zaprowadził ją do auta,
zapiął jej pasy, zamknął za nią drzwi. Wykonywał proste czynności, których ona
nie miała siły robić. Była jak kukiełka, marionetka w rękach lalkarza,
pociągającego za poszczególne sznurki. Starała się przekonać samą siebie, że
chce się odezwać, zrobić cokolwiek, ale prawda była taka, że chciała zamknąć
się w swoim świecie, by w spokoju pomyśleć. W sumie nie robiła nic innego od
dwóch tygodni, od dnia w którym dowiedziała się, że Emily Hawks nie była jej
prawdziwą matką. Przymknęła oczy.
Obudziła się dopiero gdy
Taylor delikatnie pogładził ją po policzku.
-Jesteśmy na miejscu.
Nie odpowiedziała, nie
wiedziała co miałaby odpowiedzieć. Ruszyła przed siebie i po chwili już leżała
w swoim łóżku, pragnąc by znów zasnąć.
Taylor nie wiedział jak jej pomóc, jak choć na chwilę dać
jej ukojenie, odciążyć od tego wszystkiego. Mógł tylko obserwować jak kładzie
się do łóżka i przykrywa kołdrą, by zaraz usłyszeć cichy szloch. Tak było
codziennie, dwa tygodnie płaczu, milczących dni, nieprzespanych nocy. Przeszedł
powoli przez cały salon, kierując swoje kroki w stronę sypialni. Deszcz nie
poprawiał nastroju, bębniąc głośno w szyby i parapety. Rozwiązał krawat i
ściągnął koszulę obchodząc dookoła łóżko. Położył się obok, przytulając wątłe
ciało dziewczyny. Gładząc Jessie po ramieniu czuł jak powoli się uspakaja. Odwróciła
się w jego kierunku i drżącymi rękoma zaczęła gładzić go po torsie. Przytrzymał
jej dłonie i spojrzał w zapłakane oczy.
-Nie tym razem.. od dwóch
tygodni kochasz się ze mną a później znowu zamykasz w swojej skorupie.. odwracasz
się plecami bez słowa – ucałował jej palce, nie spuszczając z niej wzroku.
Milczała.
Jednak on nie zamierzał
milczeć.
-Nie rób mi tego. Przysięgaliśmy
sobie być jednością, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Odsuwasz mnie
od siebie, w sytuacji kiedy..
-W jakiej sytuacji Taylor –
warknęła, wyrywając się z jego uścisku. – Kobieta, która biła mnie przez połowę
życia okazała się zwykłą hipokrytką. Kim jestem do cholery!? Jesteś w stanie mi
na to odpowiedzieć? Myślałam, że jestem jej córką, że na swój popaprany sposób
mnie kocha..
Widział jak drżenie ciała i
łzy cieknące po jej policzku utrudniały wypowiadanie kolejnych słów.
-Nie mam nikogo kto.. kto
mógłby mi powiedzieć kim jestem, kim była moja mama.. dlaczego mnie oddała..
kolejna osoba, dla której byłam ciężarem..
Objęła się rękoma i
rozpłakała na dobre. Wstał, chcąc ją przytulić jednak ona cofnęła się o krok,
powstrzymując go ruchem dłoni.
-Zostaw mnie.
I wyszła. Z sypialni. Z
mieszkania. Drzwi zatrzasnęły się za nią z głośnym łoskotem. Powinien ją
zatrzymać, ale sam nie wiedział czy dobrze by zrobił. Dłuższą chwilę stał
wpatrując się w miejsce gdzie stała Jessie. Zaraz potem podszedł do szafy i
wyciągnął dwie bluzy, jedną od razu zakładając na siebie. Musiał iść jej
poszukać.
Jessie czuła przeszywające ją do szpiku kości zimno. Z zimna
zaczęła szczękać zębami, czego w żaden sposób nie mogła zahamować. Nie potrafiła,
mimo że bardzo chciała. Ciężkie krople moczyły jej ciuchy, pędząc z nieba jak w
jakiejś gonitwie. Rozejrzała się, ale na niewiele jej się to zdało. Deszcz tworzył
jedną wielką zasłonę. Podskoczyła jak oparzona, słysząc głośne kroki za sobą. Odwróciła
się. Widziała ciemny kontur postaci, ale dopiero po chwili była w stanie ją
rozpoznać. Stała w bezruchu, a każdy krok zbliżającego się mężczyzny, ukazywał
coraz więcej szczegółów. Taylor zatrzymał się dopiero przed nią i nie pytając o
zdanie, założył bluzę na jej przemoczone ciuchy. Milczał. Ona też milczała. Stali
tak wpatrując się w siebie, by po chwili zatracić się w gorącym pocałunku.
Rozdział świetny jak zwykle ;) Czy mi się zdaje czy nasi bohaterzy będą mieli dzidziusia? :D Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń.... Ja też jestem teraz jak kukiełka, marionetka - szargana przez emocję, jakie we mnie wywołałaś po tym rozdziale. Na początku jak fajnie, tu już sukienka miała lecieć przez cały pokój, te zboczone, zbreźne myśli w samolocie... A tu takie coś. To, że ta matka była w takim stanie... No w sumie trochę mi się jej żal zrobiło - po raz pierwszy. Ale znów szybko mi przeszło, gdy się okazało, że Jessie nie jest jej matką... Co za baba.
OdpowiedzUsuńNie ukrywam jednak, że jeszcze bardziej zaciekawiła mnie historia Jessie, kto jest jej prawdziwą rodziną, jak to się stało, że wychowywała ją (bądź co bądź) obca kobieta - mam nadzieję, że będzie okazja o tym poczytać z twojego pióra ;)
Taylor natomiast to jest chyba mąż doskonały pod każdym względem (mam nadzieje, że P. tego nie przeczyta xD) , jest wspaniałym oparciem dla swojej żony :) Szacun ^.^ A co do torsji Jessie... to kto wie, kto wie :D
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że dodałaś nowy rozdział, brakowało mi czegoś nowego, pisanego twoim stylem, który .. no nie ukrywajmy, cholernie lubie :D Buźka kochana :***
Nie ma to jak czytać przez 10 godzin ;O
OdpowiedzUsuńJeju uwielbiam jak opisujesz wszystkie ich uczucia, wydarzenia. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Jeśli chodzi o samą historię to: kurde jak to możliwe, że trafiłaś prosto w mój gust?! Czytając każdy rozdział, nie mogłam się oderwać, żeby chociaż zjeść obiad i nim się obejrzałam, skończyłam na 34 rozdziale ;(
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i mam nadzieję, że wkrótce rodzinka powiększy się o jeszcze jedną osóbkę <3
Hej. Rozdział przeczytany.
OdpowiedzUsuńBiedna Jessie. Przez całe życie była poniżana, a teraz dowiaduje sie, że to nie była jej prawdziwa mama. Może odnajdzie się ktoś, kto powie jej kim jest jej biologiczna mama? Taylor dobrze robi, skoro ją wspiera, tak ma trzymać! On daje jej szczęście i oparcie, jakie teraz potrzebuje.
i ps: Informuj mnie o nowych notkach :D Czasami zapędzam się w prywatnym życiu i zapominam o tym, że gdzieś mam blog do czytania
Przeczytałam wszystko teraz, chociaż powinnam sprzątać, ale nic.... Bardzo podoba mi się historia, którą wymyśliłaś jest bardzo ciekawa i w ogóle fajna, więc pewnie będę ją dalej czytała, a na razie idę sprzątać ;) oh, no i przy okazji zapraszam na mojego bloga, zachęcam do czytania od początku, bo rozdziały nie są długie, a nóż cię zainteresuje ;) będę wdzięczna za komentarz : wszystko-zaczyna-sie-od-marzen8.blogspot.com
OdpowiedzUsuń