***
Taylor
wyskoczył z łóżka jak oparzony nie wiedząc w pierwszym momencie co się stało.
Do jego uszu doszedł dźwięk telefonu i po omacku starał się go zlokalizować. W
końcu udało mu się odebrać.
-Nate czy ty wiesz która
godzina?
W tle usłyszał głośne śmiechy.
-Wiem stary ale nie mogę
sobie z nimi poradzić. Jessie chce wracać do domu taksówką. Musisz przyjechać i
zająć się nią. Nie to żebym mógł narzekać, mając dwie kobiety..
-Lepiej nie kończ.
-Tak myślałem gołąbeczku –
parsknął śmiechem.
-Zamknij się kretynie.
Zaraz tam będę.
Pół godziny później wszedł
do mieszkania Zory i zastał niesamowity widok. Dziewczyny leżały na podłodze
śmiejąc się w głos a nad nimi stał zrezygnowany Nate. Gdy tylko go zobaczył
wzruszył ramionami, jednak z jego ust nie schodził uśmiech.
-Próbowała założyć buty ale
przewróciła się pociągając za sobą Zorę – wytłumaczył blondyn widząc jego pytający
wzrok.
-No to właśnie cała Jessie.
Gdy jest trzeźwa też tak robi. Dobra zabieram ją.
Bez trudu postawił
dziewczynę na nogi. O ile można było to tak nazwać. Jessie ledwo co stała na
nogach, ale to samo tyczyło się jej koleżanki.
-Co ty robisz? – starała
się mówić wyraźnie, ale ku uciesze wszystkich sprawiało jej to niemałą
trudność.
-Koniec imprezy.
-Ale ja nie chcę.
-Dzięki Nate, pozdrów Zorę
jak wytrzeźwieje. Cześć. – pożegnał się ignorując protesty obu dziewczyn.
Niecałe czterdzieści minut później wznosił ją do mieszkania.
Pod jego adresem kierowała stek przekleństw, wyzwisk na jakie ją tylko było
stać ale zdawał się być tym niezrażony. Zastanawiał się nawet czy cokolwiek
będzie rano pamiętać.
-Puść mnie.
-Nigdy nie widziałem cię
tak pijanej – uśmiechnął się usadawiając dziewczynę na sofie.
-Jak cię zobaczyłam trzy
dni temu w takim stanie też tak pomyślałam. A poza tym przecież jaka matka taka
córka. Tak się to mówi?
Jego twarz nagle stężała. Mimo
że bełkotała on był w stanie wyłapać każde jej słowo.
-Przestań. Nigdy nie
będziesz jak twoja matka.
-Skąd wiesz? Skąd to do
cholery możesz wiedzieć? Jesteś jakimś jasnowidzem?
Wstała starając się
utrzymać równowagę. Stojąc naprzeciw niego wpatrywała się w czarne jak noc
oczy. Próbowała odczytać z nich cokolwiek. Ale w jej stanie to graniczyło z
cudem. To tak jakby dać do przeczytania coś niewidomemu. Podszedł bliżej i
delikatnie założył jej kosmyk za ucho.
-Wiesz skąd wiem? Bo jesteś
najcudowniejszą osobą jaką znam, mimo że czasami dostaje po łbie to wiem że
jesteś dobra i nikogo nie jesteś w stanie zranić. Więc nigdy nie będziesz taka
jak ona. A przynajmniej ja na to nie pozwolę..
-Czy ty chcesz mnie
poderwać?
-Rano nic nie będziesz
pamiętać..
-.. skorzystasz?
-Uwierz moja droga że wolę skorzystać
na trzeźwo – uśmiechnął się cynicznie.
-To dlaczego przywiozłeś
mnie tutaj?
-Miałem zawieźć cię do
domu? U mnie przynajmniej wytrzeźwiejesz nie martwiąc się o awanturę. Chodź
położysz się.
Uniósł ją ostrożnie i
wszedł do sypialni. Cały czas kurczowo trzymała się jego koszuli. Milczała. Czuł
jej oddech na swojej szyi i po jego ciele rozeszła się masa ciarek. Nawet jej
delikatny dotyk doprowadzał jego zmysły do szaleństwa, a co dopiero jej usta na
jego skórze. Przecież czuł ich ciepło tak wyraźnie. Położył ją na łóżku. Chciał
odejść jednak złapała go za materiał spodni.
-Zostań..
Usłyszał jej szept i
spojrzał prosto w oczy. Mimo że była pijana wyglądała oszałamiająco. Jej
szmaragdowe tęczówki nawet na chwilę nie spuszczały z niego wzroku, jej włosy
delikatnie okalały jej twarz. Przesunęła się. A on już się nie zastanawiał, chociaż
paraliżował go strach. Bał się tego co mogło się wydarzyć, bał się konsekwencji.
Wtuliła się w niego. Czuł to ciepło, ten zapach. I wtedy uniosła głowę. Jego
serce zwariowało, próbując wyrwać się z piersi jakby było uwięzione w jakiejś
metalowej klatce. Byli zdecydowanie za blisko. Oddychał jej oddechem, zaciągał
się słodkim zapachem wina i zapewne jej ust. Nigdy nie pragnął czegoś równie
mocno jak w tym momencie, ale nie mógł. Do cholery nie mógł przecież jej tego
zrobić. Dosłownie czuł jej usta na swoich ustach. Dzieliły ich raptem
milimetry.
-Jessie powinnaś iść już
spać – wychrypiał starając się panować nad własnymi uczuciami.
-Kręci mi się w głowie –
wyszeptała po czym przymknęła oczy.
-Źle się czujesz?
Zamruczała przeciągle i
ucichła. Nie minęło kilka sekund jak usłyszał ciche chrapnięcie. Wreszcie odetchnął
z ulgą. Najgorsze było to że nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma, jak długo
przyjdzie mu ukrywać przed nią swoje uczucia. Ostrożnie dotknął jej policzka by
zaraz skierować palec na jej usta. Chwilę po nich błądził. Nie powinien. Cofnął
gwałtownie dłoń zaciskając mocniej oczy.
Przestań! Warknął na siebie
w myślach.
Nie
mógł usnąć wciąż mając głowie jej spojrzenie, jej oddech tak blisko niego. Wątpił
czy w ogóle uda mu się po czymś takim zasnąć. Nadal była w niego wtulona. Jej
włosy łaskotały go po twarzy a on bez przerwy wpatrywał się w jej spokojną, najpiękniejszą
twarz jaką kiedykolwiek widział. Chciał się zachłysnąć tym widokiem,
zapamiętując każdy najdrobniejszy szczegół. Delikatnie pocałował ją w czoło i
przytulając policzek do niego, przymknął oczy.
Obudziła
się czując niewyobrażalny ból w czaszce. Jakby stado koni ją wczoraj stratowało
nie dając szansy na ucieczkę. Gardło miała wysuszone na popiół. Próbowała
przełknąć ślinę, ale tylko pogorszyła swoją sytuację. W gardło wbijały jej się
teraz miliony malusieńkich igiełek. Chciała otworzyć oczy, ale było to za
trudne w tym momencie. Zrezygnowała więc na razie z tego pomysłu i skupiła się
na wydarzeniach z wczoraj. Piły z Zorą, tego była pewna, piły dużo. Pamiętała
jeszcze jak przez mgłę, Nate’a? No ale pewności nie miała. I coś jeszcze.. głos
Taylora. Tylko jak, kiedy? Czarna plama. Udało jej się wreszcie otworzyć oczy i
od razu je zamknęła.
-Auć – jęknęła z bólu
wywołanego ostrym światłem.
-Ładnie zaszalałaś wczoraj
– usłyszała głos jakby nagle ktoś przyłożył jej megafon do ucha i wrzasnął z
całej siły.
-Cii – zasłoniła dłonią
uszy podnosząc się do pozycji siedzącej – i błagam zgaś światło.
Doszedł ją cichy śmiech i nagle
zrobiło się jej lepiej. Bo usłyszała jego. Poczuła że kładzie się obok niej.
-Wody?
-Jesteś kochany.. dzięki. Narozrabiałam
wczoraj?
-Nic nie pamiętasz?
-Nic.. nie dobierałeś się
do mnie, prawda? – otworzyła szeroko oczy.
-Ja nie, ale ty mmm..
Założył dłonie za głowę i
przymknął oczy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech który doprowadzał ją do
wariacji serca. Waliło jak oszalałe, a jej twarz z każdą sekundą robiła się
coraz bardziej czerwona.
-.. jestem idiotą że nie
skorzystałem, ledwo powstrzymywałem cię od rozebrania mnie.. a te twoje
pocałunki..
-J-ja.. ale.. ja..
Uniósł głowę zaskoczony
zażenowaniem i zawstydzeniem jakie malowało się na jej bordowej już twarzy.
-Czy ty się właśnie zawstydziłaś?
-Nie.. ja.. tylko..
-Jessie, żartuję przecież..
-Ty głupku! – jęknęła.
-To byłoby aż tak straszne
dla ciebie? Dobieranie się do mnie? – zaśmiał się nerwowo.
Nadal trzymała się za
głowę. Drugą ręką sięgnęła po butelkę.
-Przyjaciele ze sobą nie
sypiają, bo wtedy przestają być przyjaciółmi. Możemy nie rozmawiać na takie
tematy? Głowa mi pęka.
Wstał nie odpowiadając, co
wydało jej się dziwne. I do tego te pytanie. Jasne że nie byłoby straszne,
wręcz tego pragnęła. Pragnęła go jak nikogo na świecie. Pragnęła dotknąć tego
ciała, poczuć to ciało na swoim.. Boże, musiała zapomnieć. Zapomnieć o tym że
pragnie czegoś więcej niż przyjaźń, że pragnie czegoś czego Taylor nie może jej
dać. Myśli które nagle zaczęły wypełzać z jej umysłu, przyczyniły się do
niewyobrażalnego bólu.
-Zjesz coś?
I nagle cisza. W głowie
miała ciszę. Słyszała tylko jego miękki głos. Otworzyła powoli oczy. Stał w
drzwiach patrząc na nią z lekkim uśmiechem.
-Nie.. muszę jechać do
domu..
-Słucham?
-Muszę jechać do domu –
powtórzyła – źle się czuję.
-I myślisz że cię puszczę?
-Wiesz że nie masz prawa..
-Tu nie chodzi o prawo –
warknął – co cię czeka w domu co? Kolejna awantura, kolejne oskarżenia pod
twoim adresem. Dlaczego do cholery jesteś tak uparta?
-Ale..
Zaczęła ale umilkła. Niewiele
było momentów kiedy podnosił na nią głos. Wiedziała że miał rację, ostatnimi
czasy aż za często. Chciała wstać ale w głowie miała helikopter. I te nudności.
Nasilające się. Wstała nawet na niego nie patrząc.
-Nigdzie nie pójdziesz.
-Mam dość, nie będziesz
traktować mnie jak jakąś rzecz. Pójdę, nie pójdę. Tylko ja mam prawo o sobie
decydować..
-Ty po prostu nie
dopuszczasz do siebie myśli że ktoś może się o ciebie martwić, że ktoś chce się
zatroszczyć. Nie, ty po prostu masz wszystko w dupie.
-Przeginasz..
-Ja przeginam? Ja? To ty
zarzuciłaś mi że traktuję cię jak rzecz. Nigdy nikogo tak nie traktowałem a tym
bardziej ciebie.
-Nie chcę tego słuchać –
wyminęła go.
-Bo nie jesteś w stanie
zaprzeczyć temu co mówię.
-Masz rację – wrzasnęła –
nie jestem w stanie..
Usłyszał odgłos zamykanych
drzwi tak głośno, że aż podskoczył. Westchnął. Nie tak miał potoczyć się
dzisiejszy poranek. Nie tak to sobie wyobrażał. Usiadł na łóżku i ukrył
zmartwioną twarz w dłoniach. Ostatnio coraz częściej się spierali. Zbyt często.
Jessie
szła chodnikiem, nie zastanawiając się tak naprawdę gdzie idzie. Byleby tylko iść.
Przed siebie. Kilkoro ludzi mijających ją spoglądało na nią jakby z politowaniem?
Nie myślała o tym jak wygląda, miała o wiele ważniejsze rzeczy na głowie niż
rozmazany makijaż. Taylor miał rację. Nie dopuszczała do siebie myśli, że ktoś
może się o nią martwić. Miał cholerną rację. Tylko, że ona go kochała, a w
momentach gdy on się o nią troszczył chciała mieć go na własności. Tak nie
mogło być więc musiała zasłaniać się swoim wrednym charakterem, przez co i
Taylor nie pozostawał dłużny. Głowa bolała ją coraz bardziej. Musiała gdzieś
się zatrzymać, byle nie w domu, nie dałaby rady gdyby matka zobaczyła ją w
takim stanie. Awantura murowana. Wyciągnęła
telefon i wykonała połączenie. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Już miała się
rozłączyć kiedy w słuchawce usłyszała słaby głos.
-Cześć. Obudziłam cię?
-Cześć Jessie. Nie, tylko
jestem jakby martwa? Tak, to najlepsze określenie na mój obecny stan.
-A jesteś sama?
-No, Nate już wyszedł.
-Mogę się u ciebie
przespać?
-Wiesz gdzie mieszkam.
Czekam.
Pół godziny później Zora
otwierała drzwi i sądząc po wyglądzie czuła się dokładnie tak samo jak ona
sama. Może nawet gorzej. Chociaż po przypomnieniu sobie kłótni stwierdziła że
zawody o najgorszy nastrój wygrała ona sama. Weszła do mieszkania.
-Z tego co mi Nate mówił to
Taylor zabrał cię do domu.
-Właśnie od niego wracam,
przepraszam że ci się zwalam na głowę..
-.. nie gadaj głupot –
weszła jej w słowo – chodź, ja muszę spać.
Położyły się i po chwili
obie usnęły.
Gdy ponownie otworzyła oczy
w pokoju panowała całkowita ciemność. Nawet nie wiedziała czy jest sama czy
nie. Głowa mniej ją bolała i to w pewien sposób dało jej jakieś ukojenie.
Pozostawiała jeszcze jedna kwestia. Taylor. Musiała go przeprosić zanim
wyjedzie. Wyciągnęła z kieszeni telefon i spojrzała na wyświetlacz. Miała
wiadomość i doskonale zdawała sobie sprawę od kogo.
„Przepraszam że się uniosłem. Nie
chciałem żebyś poczuła się jak rzecz, tylko że jesteśmy przyjaciółmi i lubię
być ci potrzebny. xx”
To ona powinna go
przepraszać a nie on ją. Dochodziła północ i zastanawiała się czy śpi. W końcu
napisała kilka słów i z powrotem opadła na poduszki. Nagle drzwi się otwarły i
do środka po cichu weszła Zora.
-Nie śpię już.
-Oo.. miałam nadzieję że
cię nie obudzę. Jak się czujesz?
-Podle i to nie przez
alkohol.
Zora sięgnęła do włącznika
i po chwili pomieszczenie wypełniło blade, dodające otuchy światło. Wpatrywała
się w nią zaciekawiona czekając na jakieś wyjaśnienia.
-Co się stało?
-Powiedziałam kilka słów
Taylorowi, których nie powinnam była mówić.
-Już druga taka akcja w tym
tygodniu. Zobaczysz pogodzicie się..
-To nie chodzi o pogodzenie
– pokręciła głową – ja uparcie chcę być samodzielna, decydować sama o sobie a
nie słuchać gdy ktoś mi rozkazuje. Nawet w sytuacji gdy chodzi o moje dobro.
-Taylor się o ciebie
martwi..
-Wiem – wstała – muszę
jechać do domu.
Usłyszała dźwięk swojego
telefonu i odebrała. W słuchawce odezwał się jego cichy głos w momencie gdy za
Zorą zamknęły się drzwi.
-Cześć.
-Taylor.. ja.. przepraszam.
-Nie Jessie to ja cię
przepraszam, nie powinienem decydować..
-Masz czas?
-Wiesz mam cztery laski w
łóżku, ale myślę że mogą poczekać.
Zaśmiała się. Wrócił jej
stary Taylor.
-Pokusa przeszkodzenia ci
jest naprawdę ogromna.
-Gdzie jesteś?
-Przyjechałabym za
niedługo.
-Gdzie jesteś? – powtórzył.
-U Zory. Naprawdę sobie
poradzę.
-Wiem, ale muszę jakoś
wyrwać się od tych wszystkich dziewczyn. Za chwilę będę.
-Dzięki.
Rozłączyła się i ze świstem
wypuściła powietrze. Czekała ją niezła przeprawa. Chwyciła torbę i wyszła.
Siedzieli
w parku wpatrując się w oświetloną latarniami ulicę. Noc była wyjątkowo
chłodna. Co jakiś czas przejechał samochód lub ktoś spieszył się do ciepłego
domu. Ona sama zaczynała marznąć, ale starała się tego nie okazywać, co nie
bardzo jej wychodziło. Złączyła dłonie i chuchnęła w nie. Poczuła nagle coś na
ramionach i odwróciła głowę. Taylor siedział w samej koszulce spoglądając na
nią zatroskanym wzrokiem.
-Przecież zmarzniesz.
-Jestem twardzielem.
-Dzięki – uśmiechnęła się i
wcisnęła głębiej w ciepły materiał jego bluzy.
-Jessie..
-.. przepraszam – przerwała
mu wpatrując się w czubki swoich butów – przepraszam, że tak na ciebie
naskoczyłam..
-Ja po prostu martwię się o
ciebie.
-Wiem – uśmiechnęła się
patrząc mu w oczy – i jesteś mi potrzebny, zawsze będziesz..
-Masz ochotę na gorącą
czekoladę?
-Przecież wszystko
zamknięte.
-Jest jeszcze moje
mieszkanie.
-No nie wiem – zaśmiała się
– może być tłok. Będzie nas sześcioro.
-Wygonię resztę, zostaniemy
sami.. odtworzymy wczorajszy wieczór.. auć..
Szturchnęła go w bok, co
wywołało szeroki uśmiech na jego twarzy.
-Jesteś zboczony! Znajdź
sobie wreszcie kogoś, bo zwariuję prze ciebie.
-Marudzisz Hawks.
Godzinę później siedzieli w
ciepłym mieszkaniu z kubkiem gorącej czekolady w dłoni. Wszędzie unosił się jej
słodki zapach.
-Pojedziesz ze mną?
-Już na ten temat
rozmawialiśmy Taylor. Nie mogę.
Westchnął, a ona starała
się unikać jego spojrzenia by tylko nie wyczytał z jej oczu prawdy. Poza tym
była jeszcze kwestia jego samego. Musiała ochłonąć. Od prawie dwóch lat
spędzali ze sobą każdą chwilę i coraz częściej o nim myślała, coraz częściej
pragnęła zrobić to na co miała ochotę już jakiś czas. Głupie serce bijące w
zawrotnym tempie gdy tylko pojawiał się on. Upiła łyk czekolady i oparła głowę
o oparcie.
-Niczym cię nie przekonam?
Posłała wzrok w jego
kierunku i pokręciła głową.
-Ehh.. uparta bestia z
ciebie.
-Nic nowego. O której
wstajesz?
-A zostaniesz? Jest już
późno.. poza tym nie będziemy się widzieć całe dziesięć dni – zrobił minę
męczennika.
-Rany – westchnęła – kiedyś
nie byłam taka miękka, no zostanę.
-To gdzie śpimy?
Spojrzała na niego
zdziwiona.
-Higgins zboczeńcu wybij to
sobie z głowy.
-Co? – na jego twarzy
zagościł ten cyniczny uśmiech, którego tak uwielbiała. Dodawał mu tajemniczości
i w pewnym sensie demonizmu – gdybym chciał cię mieć skorzystałbym już wczoraj.
I uwierz mi, nie miałbym z tym najmniejszych trudności.
-Jesteś świnią –
uśmiechnęła się odkładając kubek – jakież ja miałam szczęście że trafiłam na
ciebie, moja cnota była bezpieczna.
-Następnym razem się nie
powstrzymam.
-Doprowadzasz mnie do
szału!
-Kiedyś będziesz mogła
opowiadać historię moim dzieciom o tym jak to ich tatuś cię wkurzał – zaśmiał
się.
-W takim tempie to nie
doczekam tej chwili, jesteś okropnie wybredny. Poszukaj sobie wreszcie kogoś.
-Ja doskonale wiem czego
chcę – wziął głęboki oddech – a szukanie to nie robota dla mnie.
Wstał. Najwidoczniej dla
niego temat był zamknięty.
Pół godziny później
wychodziła spod prysznica. Zatrzymała się w progu drzwi do jego pokoju i oparła
głowę o framugę. Taylor nadal robił pompki. Jak zresztą co wieczór. Widziała
każdy jego naprężony mięsień. Miała ochotę pomarzyć o tym jakby to było gdyby
znalazła się teraz pod nim, gdyby mogła jeździć dłońmi wzdłuż jego idealnie
wyrzeźbionych pleców.
-Chcesz dołączyć?
-C-co? – ocknęła się i
napotkała jego rozbawiony wzrok.
Zastanawiała się czy czasem
nie fantazjowała na głos. Czuła że płonie. Wtedy chłopak podniósł się i powoli
podszedł do niej. Gdy ją wymijał pochylił się nad nią.
-Pasują ci te rumieńce
Hawks.
Zanim zdążyła zareagować
Taylor już zamykał za sobą drzwi łazienki a po chwili usłyszała szum lejącej się
wody. Wpatrywała się w drzwi z szeroko otwartymi ustami. Potrząsnęła głową i
skierowała się do drugiego pokoju. Po jakimś czasie pojawił się tam również
Taylor. Ubrany w spodenki i koszulkę z jakimś napisem. Uśmiechnął się
zadziornie.
-Znajdzie się tu miejsce
dla mnie?
-Jasne – przesunęła się
odkrywając pościel – tylko szybko bo zimno.
-Zaraz cię rozgrzeję.
-Ani mi się waż i dla
twojej wiadomości nie rumienię się.
-To skąd wzięła się
czerwień na twoich policzkach? – położył się obok przyglądając się jej.
-Brałam gorącą kąpiel, stąd
się wzięły.
-Skoro tak twierdzisz.
-Śpij już, zostało nam
niewiele snu.
Zgasiła światło. Otoczyły
ich całkowite ciemności. Nie chciała by przyglądał się jej, bo nie dałaby już
rady ukryć przed nim rumieńców.
-Ponad tydzień bez ciebie.
Jak ja to zniosę – prychnął pod nosem.
-Nie będziesz miał czasu
żeby pomyśleć, zwłaszcza że trochę roboty ci się tam szykuje.
-Wiesz że zawsze o tobie
myślę.
Położył się na boku i mimo
że było ciemno on idealnie widział zarys jej sylwetki. Była odwrócona w jego
kierunku. Miał ochotę zasnąć z nią tak jak wczoraj. Miał ochotę porwać ją w
ramiona i nigdy już nie wypuszczać. Miał ochotę robić z nią takie rzeczy o
jakich mu się nawet nie śniło.
Dość! O czym on do licha
myślał! Za wszelką cenę musiał przestać. Po prostu musiał. Znowu to samo.
Wiecznie towarzyszyło mu to słowo. Musiał to, musiał tamto a przede wszystkim
musiał przestać myśleć o Jessie jak o kobiecie u jego boku.
-Pusto tu będzie –
wyszeptała.
-To może jednak pojedziesz?
-Może następnym razem..
-Jest ci zimno?
-Nie – zdziwiła się – a
czemu pytasz?
-Bo chciałbym się
przytulić.
Wstrzymała na chwilę
oddech. Sposób w jaki wypowiedział to zdanie rozczulił ją. Uśmiechnęła się do
siebie. Przysunęła się do niego i po chwili jej głowa spoczywała na jego
ramieniu. Przytulił ją do siebie ostrożnie. Czuł jej zapach, jej oddech.
-Tylko nie wyobrażaj sobie
za dużo – zaśmiała się cicho.
-Jessie jesteśmy
przyjaciółmi, nie martw się nic więcej między nami nie będzie – skrzywił się na
dźwięk własnych słów.
-Nie martwię się.
Mimo że wiedziała iż to
tylko przyjacielski gest, cieszyła się. Była blisko niego. Serce waliło jej jak
oszalałe. Przy nim nigdy nie odpoczywało. Przymknęła oczy.
Po kilku minutach usłyszał
jej miarowy oddech. Zasnęła. A on czuł się w tym momencie najszczęśliwszą osobą
na świecie. Bo miał ją.
***
Siedział
na tarasie patrząc tępo przed siebie. Minęło pięć dni odkąd ostatni raz widział
Jessie i brakowało mu jej strasznie. Pięć długich dni. Zastanawiał się przez
chwilę czy nie powinien skonsultować się z psychiatrą, bo jego umysł był
przepełniony obrazami dziewczyny. To było wręcz chore. Przemknęło mu przez myśl
nawet, jak zachowa się gdy Jessie pozna kogoś w kim się zakocha z wzajemnością
i uświadomił sobie, że dopiero wtedy tak naprawdę przyda mu się psychiatra.
Prychnął pod nosem.
-Nawet nie chcę wiedzieć o
czym myślisz..
Usłyszał obok i gwałtownie
odwrócił głowę. Najwidoczniej był tak tym wszystkim pochłonięty, że nie
zauważył przysiadającego przy nim brata, a może już jakiś czas tam siedział?
Tego nie wiedział.
-I dobrze.
-Dlaczego nie walczysz?
Odkąd pamiętam byłeś wszędzie pierwszy, niczego się nie bałeś..
-Człowiek się zmienia..
-Pieprzysz, mama się martwi
widząc cię w takim stanie, jakbyś co najmniej ją stracił.
-Przestań – przyjrzał mu
się uważnie – ..błagam powiedz mi że ona o niczym nie wie.
-Nie powiedziałem, ale
nasza mama nie jest głupia. Od dłuższego czasu widzi co się dzieje.
-Gdybym powiedział jej
wprost co czuje, nie dałaby mi spokoju i na siłę próbowała nas zeswatać. Nie
chcę tego, po prostu nie chcę. Mam cholerny mętlik w głowie.
Wplótł palce w swoje włosy
zaciskając mocniej powieki. Gdyby tylko wszystko było takie proste.
-Może wyskoczymy do baru?
Przez dłuższą chwilę
rozważał propozycję brata, po czym powoli wstał i skierował się w stronę drzwi.
-Tony jadę namówić Jessie
na ślub.
-Może jednak najpierw
pochodzicie?
Śmiech Tony’ego rozniósł
się po okolicy tak głośno, że Taylor mimo swoich wątpliwości zaśmiał się.
Poczucie humoru brata było dla niego czasami ciężkim do zrozumienia, ale
najważniejszym było że potrafił rozładować najbardziej napiętą sytuację jaka
tylko istniała.
-Przynajmniej rodzice nie
będą truć żebyś ją przywiózł.
-Właśnie tym argumentem mam
zamiar ją przekonać.
-Stary to życzę powodzenia,
ja idę się napić.
Machnął na odchodne i
Taylor wszedł do domu. po kuchni krzątała się Lorraine, nucąc pod nosem jakąś
melodię. Oparł się o framugę i zapatrzył się na własną matkę. Ciepłą,
kochającą. Dlaczego wszystkie matki nie mogły wzorować się właśnie na niej. Do
ideałów nie należała, ale przecież ideałów nie było, jednak miała wielkie
serce. Potrafiła wysłuchać, doradzić i skarcić wtedy kiedy było to konieczne.
Pokochała Jessie od pierwszego spotkania, od pierwszego dnia roztoczyła nad nią
tą niewidzialną otoczkę uczucia.
-Długo będziesz tak stał?
Głos matki wyrwał go z
zamyślenia, powodując że w pierwszej sekundzie nie wiedział o czym mówiła.
Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów kobiety.
-Nic nie poradzę na to, że
uwielbiam patrzeć jak pracujesz.
-Tak, tak, a walczyłyśmy o
równouprawnienie. – wymamrotała pod nosem, po czym uśmiechnęła się szeroko –
Coś się stało?
-Nie, tylko chciałem ci
powiedzieć, że jadę na chwilę do Waco.
Jej uśmiech poszerzył się i
doskonale wiedział, a przynajmniej domyślał się co siedziało teraz w głowie
matki. Nie dane było mu się dłużej nad tym zastanawiać, bo kobieta praktycznie
wypchała go z domu, życząc miłej podróży. Odwrócił się jeszcze raz, ale
zobaczył tylko zamknięte drzwi, a zaraz po tym usłyszał głos Lory wołającej
męża. No to teraz się zacznie. Z niemałym uśmiechem wsiadł do samochodu.
***
-Jesteś zerem!!!
Głos dotarł do niej gdy z
impetem zatrzaskiwała za sobą drzwi. Wiedziała, że gdy wróci oberwie jej się za
nie szanowanie tego co, jak twierdziła matka, nie należało do niej. Dom jej
ojca nie należał do niej. Jakby była kimś obcym. Rozpłakała się.
Jesteś zerem..
Jesteś zerem..
Jesteś zerem..
To zdanie powtarzała sobie
w głowie jak mantrę. Jakby chciała sama siebie przekonać, że to co słyszała
było prawdą. Nie wiedziała nawet jak dotarła do parku.
Łzy ściekały z jej twarzy rozmazując wszystko dookoła, nie chciała już
płakać, ale samotność która ją dopadła wygrała. Siedziała na ławce usilnie
próbując dostrzec drżące dłonie, leżące na jej kolanach. Obraz jaki sobą
reprezentowała musiał być tragiczny. Promienie zachodzącego słońca okalały
krajobraz czerwonymi płomieniami, chciała docenić urok otoczenia ale widziała
tylko szarość jej rzeczywistości. Przetarła dłonią mokry policzek i pociągnęła
nosem. Spojrzała na leżącą u jej stóp torbę. Wydarzenia sprzed kilkunastu minut
znowu ją dogoniły, ściskając mocno jej serce. Na tyle mocno, że spazmatycznie
zaczęła łapać powietrze. Umysł zalała fala pytań. Co ma zrobić? Gdzie iść? Do
kogo iść? Nie mogła pokazać się u Zory w takim stanie, przecież nic nie
wiedziała o tym co wyprawia z nią matka, a ona nie chciała jej o tym opowiadać.
Taylora nie było.
Klucze.
Dłonie same skierowały się
do kieszeni jej torby, zaraz potem poczuła pod opuszkami palców zimny metal.
Klucze Taylora.
***
Weszła
do pustego mieszkania. Do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach, zapach drewna. I
mimo tego, że w mieszkaniu nie było aż tylu drewnianych mebli to jakimś cudem
zawsze tu tak pachniało. Świeżo ściętym drzewem. Rzuciła torbę na podłogę i
rozejrzała się. Musiała zatrzymać się tu do jutra, nie mogła wrócić teraz do
domu. Chciała przeczekać do rana, aż matka wytrzeźwieje. Wtedy wróci. Tylko jak
długo będzie jeszcze to znosić? Dlaczego nie potrafiła się postawić? Podnieść
wysoko głowę i przestać wreszcie chować ją w piasek. Westchnęła głośno. Do
rana. Potem przetrwa kolejny dzień, i będą następne. Zostało niewiele ponad
miesiąc i wszystko to co się działo przestanie mieć znaczenie. Miesiąc. Po
chwili ostrożnie otworzyła drzwi do pokoju chłopaka, tak jakby bała się że ktoś
tam jest. Jakby nagle okazało się że nigdzie nie pojechał. Ale nikogo nie było.
Łóżko zaścielone, jego bluza na krześle i nic poza tym. Pusty pokój. Podeszła
do krzesła i uniosła bluzę, przesiąkniętą jego perfumami. I znowu towarzyszyło
temu dziwne uczucie. Nie zastanawiając się nawet co robi założyła ją. Usiadła
na łóżku i przejechała dłonią po pościeli. Tu wszystko było nim, a ona
cholernie za nim tęskniła. Uzależnił ją od siebie, tak jak uzależnia najlepszej
jakości heroina. Myśli same kierowały się w stronę Taylora. Przytuliła się do
poduszki i nie wiedząc kiedy, usnęła.
Odszukał dłonią włącznik światła i po chwili w salonie
zrobiło się jaśniej, rzucił kluczyki na szafkę, wtedy też zauważył torbę na
podłodze. Od razu rozpoznał kogo była. Jego serce oszalało. Otworzył drzwi od
pokoju w którym zawsze spała ale nikogo tam nie zastał, przeszedł w głąb
korytarza. Starał się narobić jak najmniej hałasu. Drzwi od jego pokoju były
lekko uchylone, pchnął je. Snop delikatnego światła sączącego się z przedpokoju
oświetlił śpiącą w jego bluzie dziewczynę. Oparł się o futrynę i wpatrywał w
nią. Nie mógł w żaden sposób przerwać. Takiego widoku spragniony był
codziennie. Czy było coś więcej czego w tym momencie pragnął? Mógł śmiało
przyznać że nie. To widoku Jessie pragnął gdy zasypiał, gdy się budził czy wracał
do domu. Serce waliło mu tak głośno i mocno, że bał się iż ten dźwięk ją
obudzi. Po chwili zgasił światło i położył się obok niej. Przez moment wahał
się jednak pragnienie zwyciężyło. Objął ją ramieniem.
Gwałtownie zerwała się z
łóżka i spadła na podłogę. Zaświecił światło.
Wpatrywała się w niego
wielkimi z przerażenia oczami.
-Boże kochany, co ty tu
robisz – pocierała obolały pośladek.
-Hmm.. mieszkam?
-Miałeś wrócić za kilka dni.
-Stęskniłem się, ale widzę
że i ty za mną tęskniłaś.
-No pewnie, bo nikt mi nie
dogryzał. Witaj w domu – zaśmiała się i usiadła na łóżku.
-Co za przywitanie. Jesteś
cała?
-Dobierałeś się do mnie?
-Hawks pochlebiasz sobie. Powiedz
mi co tu robisz?
-Powinnam.. wracać już.. do
domu.
Chciała wstać jednak
przytrzymał ją za nadgarstek.
-Wiesz że nie o to mi
chodzi, chcę wiedzieć co się stało.
-A jak myślisz?
Potrzebowałam oddechu.
Zrezygnowana z powrotem
usiadła.
-Zostań tu do czasu
wyprowadzki.
Nie odpowiadała a on znowu
nie naciskał. Tą decyzję musiała podjąć sama, chociaż miał ochotę zmusić ją
siłą by tu została. Zamknąć ją i nie wypuszczać. Chciał ją mieć tylko dla
siebie. Egoistyczne myśli dopadały go ostatnimi czasy nazbyt często.
-Napijesz się piwa?
-A mogę zostać do rana?
-Zadajesz bardzo głupie
pytania. Przecież muszę się dzisiaj do kogoś poprzytulać, cały tydzień był
Tony, teraz twoja kolej.
-Chyba sobie żartujesz że
będziesz się dostawiać.
-Nie sądziłem że będziesz
się mnie bać, no trudno – uśmiechnął się zadziornie.
-Bać? Ja? – prychnęła – Idź
po piwo, śpię z tobą.
Odpowiedziała tak hardo że
zaśmiał się głośno i wyszedł z pokoju, po chwili wrócił z dwoma butelkami piwa
wciąż się śmiejąc.
-Przestań już głupku. A
teraz powiedz mi co tu robisz, przecież za dwa dni jest wesele Lindy.
-Przyjechałem po ciebie.
-Słucham?
-Proszę bądź tam ze mną.
Brakuje mi twoich kąśliwych uwag na mój temat. I mam już dość Tony’ego i
rodziców którzy zadręczają mnie tym, że cię nie przywiozłem.
Przez chwilę myślała.
Chciała być z dala od domu, od matki, a Taylor dał jej doskonałą okazję.
-Pojadę pod warunkiem że
gdy wstaniemy wybierzesz się ze mną na zakupy. Muszę kupić jakąś sukienkę.
-Rany nie sądziłem że
pójdzie mi tak łatwo, zaskakujesz mnie coraz bardziej.
-Mam zmienić zdanie?
-Wstaniemy i pojedziemy coś
wybrać – zignorował jej pytanie – idziemy spać?
Skinęła głową i odłożyła
pustą butelkę. Poszedł w jej ślady. Leżeli w całkowitej ciemności nie za bardzo
wiedząc jak się zachować. Odwrócił głowę w jej stronę.
-Dlaczego masz na sobie
moją bluzę?
Poczuła wypieki na
policzkach i cieszyła się że jej nie widzi.
-Wiesz że gdy mam kiepski
dzień lubię się poprzytulać.
-Jestem do twojej
dyspozycji.
-Mam już bluzę.
-O nie, nie, nie. Chodź.
Przyciągnął ją do siebie.
Nie oponowała. Potrzebowała tego bardziej niż przypuszczała. Poczuła ciepło
jego ciała, a może tak paliło ją własne ciało, tego nie wiedziała, ale też i
nie miała zamiaru dłużej się nad tym zastanawiać. Gdy jego policzek znalazł się
tuż przy czubku jej głowy na chwilę wstrzymała oddech. Miała dziwne odczucie że
każdy kolejny dzień przybliżał ją do tego nieuniknionego. Do tego co nie może
się wydarzyć. Bała się cokolwiek powiedzieć, odetchnąć.
To samo tyczyło się
Taylora. Uwielbiał, wręcz kochał mieć ją w swoich ramionach, ale do czego to
wszystko zmierzało? Może w końcu powinien się odważyć? Nie, nie! To niemożliwe.
Pokręcił głową i przymknął oczy.
-Cieszę się że cię tu
zastałem – wyszeptał.
Tylko to pamiętał zanim
usnął. Te słowa wypowiedziane gdy ona już spała.
Kurcze, chociaż oni są co raz bliżej siebie to ja Cię uduszę kiedyś za to jak nasz podpuszczasz. Już kilka razy myślałam, że się w końcu pocałują a tu nic, cholerka no! Ale jednak lubie tak się tak droczą, to ich urok ;) Dziś krótko bo i tak trzy razy odpalałam komputer (łącznie zajęło mi to ok 45min) by dokończyć ten rozdział i w końcu go skomentować :D Jak zwykle świetnie ;*
OdpowiedzUsuńSpelnie Twe zyczenie w czwartek kochana :***
UsuńI mam nadzieje ze wreszcie uda Ci sie ogarnac kompa i nie bedziesz miec juz z nim takich problemow ;)):*
Dobra... Takie pierwsze i zasadnicze pytanie...
OdpowiedzUsuńKIEDY SKOŃCZĄ SIĘ TE CHOLERNE PODCHODY?! *Foch z przytupem i melodyjką*
Bickslow : Bo wiesz, ona strasznie się teraz wkurza, że każde z nich jest w sobie zakochane, ale nie umieją się do tego przyznać i cały czas "Nie, nie!"
No właśnie! Jak można być tak okrutnym! Jesteś gorsza ode mnie ;C
Bickslow : *Wyciąga listę i czyta* Yhym. Prawie zabicie, oślepienie, wnętrzności, przekleństwa, krew... Tak, ona na pewno jest gorsza od ciebie.
Cicho >.< Dobra, nikt nie odbierze mi tytułu najgorszej >.< Mwah :3
Ale błagam cię kobieto, rozdział był super, ale weź ich już spiknij ze sobą, bo nie wytrzymam...
Buziaaa ~~ <3
~Smexy Reneé
O rany.. noo.. dołączałam się do zażaleń poprzedniczek! ;P
OdpowiedzUsuńAle rozdział fajny.. długi ^^ aż się nie chce go kończyć ^^
Oni są tacy kochani.. no i zakochani. Kurde! xD
Dawaj już to buzi buzi ;D
Pisz szybko Mordko ;*
Z coraz to nowym rozdziałem zadziwiasz mnie :) Jesteś coraz lepsza ( o ile to możliwe ) Kurcze ;]
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały ^^ przez tą ich "miłość" coraz bardziej się kłócą. A oni mają się kochać KOCHAĆ! <3
Cieszę się, że Jessy pojedzie na ślub. :) Będzie impreska ;3
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie :) ;*
dziewczyny wytrzymacie do czwartku .. a potem zostanę powieszona (już szykuję sobie szubienicę :D:D)
OdpowiedzUsuńbuziaki :**
Jejkuś jejkuś ;3 Niech oni się już zejdą xDD Coś czuje, że na tym ślubie między nimi się stanie :D OBY COŚ ZASZŁOO :D Przepraszam, że tak późno komentuje, ale za to widzę, że zaraz dowiem się co się stanie, bo jest kolejny rozdział :D:D Buziaczki :**
OdpowiedzUsuń