czwartek, 28 lutego 2013

rozdział *23







***


Trzymając w dłoniach kilka książek i zeszytów, wzrokiem omiotła sale by znaleźć miejsce nie rzucające się zbytnio w oczy. Takie plany miała gdy dostawała się na uczelnię, jak najmniej rzucać się w oczy. Już na początku roku, nie dało jej się nie zauważyć, z nietuzinkową urodą przyciągała płeć przeciwną, jednak bardzo szybko odpychała od siebie ludzi. Właśnie taki cel chciała osiągnąć. Teraz jednak, przyjaźniąc się z Taylorem to stało się wręcz niemożliwe, był znany, w pewnych kręgach ubóstwiany. Przyzwyczaiła się do tego, ale pewne nawyki w niej pozostały. Takim nawykiem było siedzenie gdzieś, gdzie niewielu może ją dostrzec i ewentualnie zaczepić, by przez chwilę pogadać.
Niewielu uczniów zdecydowało się uczęszczać na hiszpański, więc pola do popisu miała aż nadto. Podeszła do jednej z ławek, i wtedy właśnie książki wyślizgnęły się z jej dłoni, opadając z łoskotem na laminowaną podłogę. Kilka osób odwróciło głowy zobaczyć kto i co było powodem hałasu.
Przeklęła pod nosem, w momencie gdy zobaczyła czyjeś buty, a zaraz potem dłoń z książkami, które jeszcze sekundę temu leżały na ziemi. Powiodła wzrokiem w górę i napotkała rozbawione spojrzenie niebieskich oczu.
-Dzięki..
-Nie ma za co, nareszcie mamy okazję pogadać.
-Przepraszam cię, ale zaraz zaczną się zajęcia, a mnie naprawę..
-Taylor mówił, że nie mam nawet co zagadywać bo mnie olejesz – uśmiechnął się niezrażony, podnosząc kolejny zeszyt.
-Tak? – zapytała sarkastycznie.
Skinął głową.
-Mogę się dosiąść? Obiecuję cię nie rozpraszać..
Nie odpowiedziała tylko przesunęła książki robiąc mu miejsce. Usiadł, a uśmiech poszerzył mu się jeszcze bardziej. Aż dziwnie zaczął z nim wyglądać. Nie dało się ukryć, że to był, jak to kiedyś określiła, kawał chłopa potrafiący skopać dupy przeciwnikom, a teraz po prostu twarz nie pasowała do reszty ciała. Jakby odczepili głowę jakiegoś śmieszka i przyczepili do ciała terminatora. Dziwnie było myśleć o takich porównaniach siedząc przy nim, ale nie dawał jej wyjścia. Co jakiś czas do niej zagadywał. Na początku jej to przeszkadzało, bo nie miała ochoty zawierać z nim żadnej, głębszej znajomości, ale już w połowie zajęć stwierdziła, że zmienia o nim zdanie. Rozmawiali szeptem, w większości o Taylorze, ale również dlaczego zapisali się na ten właśnie przedmiot. Nawet nie wiedziała, że czas tak szybko minął dopóki nie usłyszała dzwonka. Spojrzała z uśmiechem na Nate’a.
-Dziękuję za miłe towarzystwo.
-Nie, nie, to ja dziękuję – ukłonił się szarmancko – to w takim razie widzimy się na imprezie?
Nie odpowiedziała tylko ze śmiechem mu pomachała, widząc jak jedna z cheerleaderek podbiegła do blondyna świergocąc jak najęta, i skierowała się do wyjścia. Gdy owiało ją jesienne powietrze, wciągnęła je tak mocno, że poczuła zapach liści i kasztanów w płucach. Jedyne o czym w tym momencie pomyślała to jesienny bal maskowy.


***

Weszła do sali gdzie światła dosłownie szalały na ścianach, w sumie nie tylko na ścianach. Dopadały wszystko w swoim zasięgu stoły, dekoracje, tańczących ludzi. Od początku wiadomo było, że przyjdą wszystkie cztery roczniki plus osoby towarzyszące. W związku z czym na potrzeby przedsięwzięcia wynajęto opuszczoną halę na przedmieściach, którą udostępnił im burmistrz, proszący by na następny dzień hala jeszcze stała. Taki jego żarcik. Organizatorzy, artyści z uczelni, przeszli samych siebie. Motyw przewodni – czasy Zorro. Przy surowych ścianach z cegieł postawiono specjalne ściany gipsowe, idealnie nadające się do malowania. Widoki gór, pustyni, budynków, to wszystko wyglądało tak realistycznie, że każdy wchodząc wstrzymywał oddech. Nad barem wisiał wielki napis SALOON, masywne drewniane stoły z długimi ławami dopełniały wszystkiego. Nie zabrakło też drobnych detali takich jak kaktusy, czy inne drobnostki dobrane z prawdziwą precyzją. Większość przebrana za mężczyzn w maskach, żołnierzy, Donów z tego okresu, ale nie zabrakło też i jakiś kosmitów, czy duchów, w końcu Halloween rządziło się własnymi prawami. Jak do tej pory nikt jej nie rozpoznał, co obrała za dobry znak, nie lubiła być w centrum zainteresowania. Zauważyła przy barze Nate, ubranego w strój Diego de la Vegi, z tą jego blond czupryną, więc była pewna że Taylor jest gdzieś niedaleko i nie myliła się. Ubrany w czarne spodnie, czarną koszulę, z szerokim pasem do którego przymocowana była połyskująca szpada, maska i czarny kapelusz dopełniały ubioru. Nie kto inny jak Zorro. Z uśmiechem skierowała się w jego stronę, przeciskając przez tańczących.

Zamawiał właśnie drinka, gdy ktoś stanął obok niego. Spojrzał przelotem na postać. Dziewczyna z kruczoczarnymi włosami ubrana w czerwoną spódnicę do kostek, do tego czarny gorset przykryty czarną koronkową bluzką i oczywiście maska. Nie zaszczycił jej dłuższym spojrzeniem, nie miał ochoty. Zajął się rozmową z jakimś łysym chłopakiem, nie widząc już delikatnego uśmiechu na twarzy dziewczyny. Co jakiś czas za to spoglądał w tłum i mając nadzieję że zobaczy Jessie. Nie zauważył także Nate’a, który wyminął go i skłonił się stojącej obok dziewczynie w masce, prosząc ją do tańca.
-Witam jestem Don Nate de la Vega, czy zgodzi się seniorita na taniec?
Jessie nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
Taylor rozpoznał ten śmiech i gwałtownie odwrócił głowę.
-Jessie?
-Wstyd. Żeby nie rozpoznać własnej przyjaciółki?
Cmoknęła go w policzek i poszła z blondynem na parkiet. Znali się stosunkowo niedługo i musiała przyznać, że nie był taki zły za jakiego miała go wcześniej. Wiecznie uśmiechnięty, sypiącymi jakimiś dowcipami był duszą towarzystwa. Bawili się świetnie, nie wiedząc że od momentu ujawnienia się dziewczyny Taylor nie spuszczał z niej wzroku, marząc by piosenka jak najszybciej się skończyła. W końcu jego modły zostały wysłuchane, para wróciła do baru z uśmiechami na twarzach po czym Nate poszedł poszukać dla nich wszystkich stolików.
-Poczułam się jak te twoje fanki, spławiona.
-Mam ci to wynagrodzić? – uśmiechnął się zabójczo.
-Dobrze że ogoliłam nogi.
-Ty tylko o jednym, chodź.
Pociągnął ją za rękę i już poruszali się w rytm muzyki. Uwielbiał, wręcz kochał czuć ją w swoich ramionach. Delikatność jej skóry, którą idealnie wyczuwał opuszkami palców, zawróciła mu w głowie. Muzyka nagle zwolniła, ale tak nagle że spojrzał na konsolę dj-a, wkomponowaną w krajobraz pustyni. Stał tam teraz blondyn szczerząc się do niego jak jakiś głupek, w sumie za takiego go miał, ale w tym momencie był mu wdzięczny. Przeniósł wzrok na dziewczynę i przysunął ją do siebie, na tyle blisko by czuć jej ciepło, przez materiał koszuli. Uśmiechnął się gdy poczuł jak jeszcze bardziej wtula się w jego ramiona.

         Była już wykończona, zresztą jak większość przy stoliku. Większość to może za duże słowo jak na te pięć osób, Taylor opierał się o nią ramieniem dodając jej ciężaru, z czego w tym momencie nie była zadowolona. Miała na dzisiaj dość. Po drugiej stronie siedział Nate z głową ułożoną na drewnianym blacie, mieli wrażenie że śpi bo co jakiś czas dało się słyszeć ciche chrapnięcie, ale gdy tylko go szturchali unosił głowę z wielkim uśmiechem na twarzy. Tuż obok niego siedział Seth z partnerką, która co jakiś czas poruszała ciałem, chyba tylko wtedy gdy leciał jakiś jej kawałek. Spojrzała na parkiet, aż dziw brał że ci ludzi mieli jeszcze siły na takie wygibasy, westchnęła zwracając tym samym uwagę Taylora.
-Ciężko ci?
-Odkąd cię poznałam – mruknęła zrzucając jego ramię.
-Cięty języczek powrócił.. zatańczymy ostatni raz i jedziemy?
-Ty masz jeszcze siłę?
Pochylił się tak by tylko ona go słyszała.
-Skarbie nawet nie zdajesz sobie sprawy na co jeszcze mam siłę.
-Głupek.
Uśmiechnęła się jednak do niego szczerze, dopijając drinka i idąc za nim na parkiet. Była pod wrażeniem, bo jeszcze kilka minut temu miała ochotę usnąć na jednej z ław, a teraz mogłaby już nigdy nie schodzić z parkietu.



***
Trzy miesiące później…

Uśmiechnęła się pod nosem widząc leniwie opadające płatki śniegu. Okrywały z wolna wszystko co znajdowało się w zasięgu wzroku. Tęskniła za tym widokiem od świąt, bo tylko w święta mogli cieszyć się białym śniegiem. Święta. W głowie pojawiły się obrazy sprzed kilku tygodni, gdy znowu znalazła się z rodziną Taylora przy jednym stole, tym razem nie czuła się tak skrępowana, jakby to, że ona tam była, było czymś zupełnie naturalnym. Choinka, prezenty, masa ludzi, od wujków po kuzynostwo, przepyszne jedzenie, które przygotowywała wraz z matką przyjaciela. Byli dla niej rodziną. Rodziną. Ta myśl wywołała ukłucie w sercu. Jej własna matka wyjechała przed samymi świętami, nawet nie dając jej znać, nie uraczyła ją jakimkolwiek słowem, nie wspominając już o zwykłych życzeniach, przecież w końcu były święta. Czas miłości, przebaczania, czas dla rodziny. I chociaż myśli bombardowane wspomnieniami bolały, nie mogła nie uśmiechnąć się, słysząc pod nogami skrzypienie, wywołane puszystą, świeżą warstwą śniegu. Mocniej wcisnęła się w kołnierz swojego płaszcza, czując przeszywające ją na wskroś zimno. W niewielkim odstępie czasu zrobiło się przeraźliwie zimno, ślisko ale też i pięknie. Latarnie wzdłuż chodnika i drzewa, na których nie ostał ani jeden liść, mimo, że było już po świętach i po nowym roku, nadal były przyozdobione maleńkimi światełkami, skrzącymi się radośnie wraz z padającymi szaleńczo gwiazdkami. Teraz nie myślały o tym, żeby opadać powoli. Dosłownie wariowały. Biały puch, który pokrył wszystko, ozdoby, dzieci szalejące na śniegu, to wszystko tworzyło bajkową krainę. Żałowała w tym momencie, że nie miała aparatu. Zapatrzyła się na to wszystko, jakby oglądała jakiś film, zwracając uwagę na coraz więcej szczegółów. Powoli, z dokładnością godną mistrza.

Poczuła uderzenie i zimno dostające się od karku w dół. Przez niekontrolowany ruch jej ciało straciło równowagę. Ale nie to było w tym momencie najważniejsze. Przez mróz, jej ręce były skostniałe, a że nie spodziewała się dzisiaj śniegu, co za tym szło, brak rękawiczek. Więc najzupełniej w świecie ręce miała zaciśnięte w kieszeni płaszcza i teraz, wyczuwając zbliżający się upadek, nie potrafiła ich wyciągnąć. Zbyt szybko wszystko się podziało. Poczuła to. Może nie tak mocno jak się spodziewała, ale zabolało. Ucierpiał jej tyłek. I nagle, w jednej chwili w jej uszach rozległ się dźwięk śmiechu. Nie wierzyła. Odwróciła się gwałtownie, nadal nie wstając. Ludzie ją wymijali uśmiechając się od ucha do ucha i szepcząc coś do siebie, ale ona widziała tylko śmiejącego się chłopaka, który aż zgiął się w pół. Widać miał z niej niezły ubaw, jak większość, za to ona mogła roztopić śnieg wokoło niej. Dosłownie gotowała się w środku.
-Idiota!
Wreszcie jej ręce zostały uwolnione.
Teraz się do cholery wydostałyście, pomyślała z ironia.
Chłopak szedł w jej kierunku nie przestając się śmiać, więc zaczęła się podnosić. Gdy tylko stanął przy niej wyciągnął w jej stronę rękę z zamiarem pomocy, ale odtrąciła ją, nie zadając sobie trudu by na niego spojrzeć. Powoli otrzepywała się ze śniegu, wyczuwając pod palcami mokre drobinki.
-Ale wybaczysz mi?
Milczała. Była zła. Chociaż z drugiej strony, miała ochotę się roześmiać. Ten jej upadek, dla postronnej osoby musiał być przekomiczny. W dodatku jej dłonie utknęły w kieszeniach. Na You Tube miałaby miliony odsłon, o ile już się tam nie znajduje.
-No przepraszam cię, nie sądziłem, że zwykła kulka cię powali – zaśmiał się, ale tym razem już ciszej. Chyba przez tą całą powagę sytuacji w jakiej się znalazł.
-Spadaj.
Próbowała wytrzepać resztki śniegu, które nadal tkwiły za kołnierzem, jednak każdy jej ruch powodował szybsze przedostanie się lodowatej mazi na rozgrzane ciało.
-Daj, pomogę ci.
-Odwal się Higgins, wystarczająco dużo zrobiłeś – warknęła, mając już gdzieś to czy śnieg ochłodzi jej skórę. Przyspieszyła kroku.
-No przecież cię przeprosiłem.. Jessie..
-Czy ty kiedykolwiek się ode mnie odczepisz? – westchnęła przeciągle.
-Nigdy kochanie, nigdy.
Zarzucił jej rękę na ramię i cmoknął w stroń, uśmiechając się szeroko. Pochylił się tak by usłyszała jego szept.
-Muszę jednak przyznać, że gdybym wiedział iż zrobisz tak spektakularne widowisko, uruchomiłbym swoją kamerę.
-Kretyn.
Tym razem nie wściekła się, po prostu szczerze zaśmiała.
-A tak w ogóle co tu robisz?
-Szukałem cię – przytulił ją bliżej siebie – domyślam się, że bateria ci padła..
-No.. tak..
-Nos ci rośnie Pinokio – dał jej delikatnego pstryczka w nos, nie przerywając swojej wypowiedzi – wiesz doskonale dlaczego cię szukam, i nie waż mi się nawet wykręcać. Wiem że nie lubisz wielkich przyjęć i imprez, więc będę musiał wystarczyć ci ja.
Westchnęła.
-Taylor, ja nie..
-To twoje urodziny, nie popuszczę ci.. muszę się jednak poprawić. Nie tylko ja.. zapomniałem, że w domu czeka na nas Tony – podrapał się po głowie z zakłopotaniem, wywołując atak śmiechu u przyjaciółki, tak przyjemny w tym momencie dla ucha, że nie chciał jej przerywać.
-Tylko ty potrafisz zapomnieć o własnym bracie, w swoim własnym mieszkaniu.
-Oj, czasami bywa. To co, do mnie?
Skinęła głową.
         Gdy dochodzili do mieszkania chłopaka, nagle, tak niespodziewanie, że ją zaskoczył, zasłonił jej oczy dłońmi. Przez chwilę milczała, przetwarzając w umyśle ruch jaki wykonał Taylor, jakby ta część mózgu, odpowiedzialna za logiczne myślenie, zamarzła.
-C-co.. ty..
-Chwilka.
Poczuła przyjemne ciepło tuż przy uchu i zadrżała. Przeszli jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymali się.
-Jesteś gotowa?
-Ale na co?
-Na to..
Odsunął dłonie i jej oczom ukazał się samochód. Jej samochód. Samochód jej ojca. Błyszczał w świetle latarni, przyjrzała mu się uważniej podchodząc bliżej. Nie był matowy jak do tej pory, tylko delikatnie błyszczący. Poza tym powinien stać w warsztacie, a nie pod domem Taylora. Spojrzała pytająco na niego.
-Zajrzyj pod maskę.
Zrobiła to o co ją poprosił. Uniosła klapę i niewiele brakło by opadła z głośnym łomotem, tylko szybka reakcja Taylora zapobiegła najprawdopodobniej uszkodzeniu auta. A w tym czasie czerwone od mrozu, palce Jessie, zasłaniały usta by nie krzyknąć. W środku znajdował się nowy silnik, srebrzysto błyszczący i mogłaby przysiąc, że wokoło unosił się jego zapach, zapach nowości.
-Jak..
-To mój prezent, nie chciałaś imprezy masz to.. nie powinien już nawalić, a przynajmniej nie w najbliższym czasie.. jest też pomalowany, nie chciałem szaleć za bardzo z kolorem, żebyś nie miała problemów z matką.. – opuścił maskę i poczuł jej dłonie obejmujące go w talii.
Przylgnęła do niego mocno, szeptają raz po raz słowa „dziękuję”. Czuł jej szaleńczo bijące serce i pięści, które zaciskały się mocno na jego kurtce. Dla niej był w stanie zrobić dosłownie wszystko. Uśmiechnął się pod nosem.
-Wszystkiego najlepszego Jessie..


***

         Obudził ją zapach z kuchni, tak na pewno był to zapach, bo żołądek wydał z siebie dziwny dźwięk przypominający bulgot. Taki sam dźwięk wydaje słomka w pełnej szklance wody i dmuchnięta przez jakieś dziecko, ot tak dla zabawy. Czuła wręcz naciekającą do ust ślinę i przełknęła ją, suchość wywołana alkoholem sprawiła, że jej usta wykrzywiły się w niemym grymasie. Dłonią potarła zaspane jeszcze oczy by całkowicie się rozbudzić. Znowu mlasnęła. Jej myśli nagle zaczęły krążyć wokół wydarzeń z wczoraj, wokół prezentu jaki dostała od Taylora. Jeszcze kilka takich prezentów, a będzie zmuszona zacząć mu się oddawać, by tylko zaspokoić jego potrzeby, jako mężczyzny. Tak w ramach odwdzięczenia. Ten pomysł wywołał cichy chichot z gardła dziewczyny.
-Jesteś stuknięta – powiedziała do siebie przeciągając się.
Założyła na siebie wczorajsze ciuchy, bo przecież nie była przygotowana na nocowanie u przyjaciela i poczłapała do łazienki, chcąc pozbyć się smaku whiskey. Chwilę później kierowana zapachem, doczłapała do kuchni gdzie przy wielkiej patelni stał Tony ubrany jedynie w szare spodenki, wesoło pogwizdywał mieszając skwierczące kawałki boczku wraz z jajkami. Na widok Jessie uśmiechnął się promiennie.
-Po kim wy odziedziczyliście skłonność do rozbierania się, co?
-Witaj skarbie..
-A, a, a – pokiwała mu palcem, widząc jak brwi chłopaka unoszą się w niemym pytaniu – nie mówi się skarbie do osoby, którą traktujesz jak siostrę.
-A tam, czepiasz się słów które wypowiedziałem będąc pod wpływem chwili.
-Na zewnątrz, na twoim papierosie zeszło nam troszkę dłużej niż chwilę – zaśmiała się, słysząc kroki za sobą.
Taylor przysiadł obok niej.
-O czym rozmawiacie?
-O więzach rodzinnych.
-Dobra koniec gadania – Tony uniósł patelnię i przeniósł ją na stół, gdzie wcześniej przygotował na to miejsce, nie zabrakło tam również świeżego pieczywa – mam nadzieję, że będzie smakować.
Jedli w zupełnej ciszy, delektując się smakami, które po wczorajszej małej imprezie, teraz wręcz były porównywalne do najlepszych dań Gordona Ramsaya. Nie usiedzieli długo w ciszy, jak rozdzwonił się telefon Tony’ego. Wyszedł z kuchni, przepraszając siedzącą naprzeciwko parę. Gdy tylko za chłopakiem zamknęły się drzwi, oboje parsknęli śmiechem.
-Myślisz że to Aliyah?
-Pewnie tak, ciekawe czy doczekam się bratowej – zaśmiał się popijając kawę.
-On mógłby zastanawiać się dokładnie tak jak ty teraz. Zresztą sama jestem ciekawa czy dane mi będzie poznać twoją przyszłą żonę.
Skrzywił się nieznacznie słysząc te słowa. Z dnia na dzień upewniał się, że tylko z Jessie, tylko z nią mógłby spędzić resztę życia. Pół roku wystarczyło na takie wnioski, i co mu z tego? Zupełnie nic. Mógł o niej fantazjować, będącej u jego boku, ale na nic więcej nie mógł liczyć. W dodatku był przerażony, tak był przerażony tym, że któregoś dnia to Jessie przedstawi mu chłopaka, mężczyznę z którym będzie chciała spędzić swoje życie. Był przerażony. Były dni kiedy tylko te myśli, wizje, zaprzątały jego umysł, by po chwili jej uśmiech czy gest rozwiewały wątpliwości. Obserwował ją teraz ukradkiem, nie mogąc nacieszyć się jej widokiem. Wspólny czas, śniadania, filmy, noce, były bezcenne, ale on jak głupi chciał więcej. Musiał przyznać, że był zachłanny. Chciał jej tylko dla siebie, nie dzieląc się z nikim, jakby miał przed sobą jakąś rzecz. Często karcił się za taki tok myślenia, nie mógł się jednak ot tak tego wyzbyć. Chociaż bardzo chciał.
-Taylor?
Spojrzał na nią się zdezorientowany. Zupełnie wyłączył się na jej głos, zatapiając się w swoich niedorzecznych myślach.
-Czy ty mnie słuchasz?
-Teraz tak – uśmiechnął się złośliwie.
-Znowu zaczynasz mnie wkurzać.
Objął ją ramieniem nie przestając się uśmiechać.
-To chyba nic nowego?
Pokiwała głową.
-Nic się nie zmieniło, jest tak jak zawsze.
Problem polegał na tym, że właśnie nie było tak jak zawsze i Taylor miał tego zupełną świadomość.


***


         Taylor przycisnął do ucha telefon by lepiej słyszeć przyjaciółkę, coś było nie tak.
 -Co się dzieje?
-Nic.
-Dziwnie brzmisz.
-Przeziębiłam się – wymamrotała – i tyle.
Nie brzmiała najlepiej. Mówiła cicho, z trudem wymawiając kolejne słowa. Przez chwilę nad czymś myślał więc zaległa cisza, przerywana pociągnięciami nosa bądź kichnięciem.
-Matka jest?
-Nie, a czemu pytasz?
-Gdzie jest?
-Od wczoraj jej nie widziałam, ale wiem że nie ma torby więc może gdzieś pojechała. Nie mam pojęcia. Taylor, przepraszam ale muszę kończyć.
Odłożyła słuchawkę tak szybko na ile pozwalały jej tylko siły, a posiadała ich znikomą ilość. Mocniej wtuliła się w poduszkę. Nie mogła zasnąć. Wszystko ją bolało, głowa, mięśnie, kości, dosłownie wszystko. Nie wiedziała ile dokładnie tak leżała przekręcając się z boku na bok, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nie miała zamiaru otwierać ale pukanie powtórzyło się, tym razem głośniej. Szła w kierunku drzwi przygarbiona, powłuczając nogami w dodatku zawinięta w gruby koc. Otworzyła i spojrzała zaskoczona na gościa.
-Jezu jak ty wyglądasz.
-Co tu robisz? – wyszeptała mocniej ściskając klamkę.
-Zabieram cię do siebie i bez gadania – wziął ją na ręce i przeszedł przez przedpokój idąc w stronę jej pokoju.
-Taylor nie musisz..
-Czy ty widziałaś jak wyglądasz? Nie zostawię cię tutaj samej, za bardzo mi na tobie zależy. Dasz radę sama się spakować czy ci pomóc?
-Poradzę sobie.
Resztkami sił wkładała ciuchy na zmianę do torby którą podstawił dla niej przyjaciel. Dygotała już na całym ciele, nie mogąc nad tym w żaden sposób zapanować. Było jej na przemian gorąco, zaraz potem zimno.
-Może jednak ci pomogę.
Stanął tuż przy niej. Uchwyciła się mocniej szafki dysząc ciężko. Trwała tak przez chwilę obserwując jak przyjaciel wyciąga kolejne ciuchy i pakuje do torby.
Godzinę później przykrywał ją grubym kocem u siebie w pokoju. Była przeraźliwie blada i rozpalona, ciągle się trzęsła. Usiadł obok i przemył jej twarz chłodnym ręcznikiem, co przyniosło niewyobrażalną ulgę. Otworzyła oczy. Widziała to zmartwienie malujące się na twarzy Taylora, tą troskę. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie.
-Czy ty musisz być w każdym calu tak idealny? – wyszeptała tak cicho że ledwie ją zrozumiał.
-Nie zaciągniesz mnie do łóżka. Wybij to sobie z głowy.
Usłyszała jego śmiech i uśmiechnęła się delikatnie.
-Nawet teraz nie odpuścisz?
-Nie, bo wiem że próbujesz mnie uwieść.
-Higgins ty się chyba nigdy nie zmienisz, czarujący jak zwykle.
-Ma się ten urok.
Przymknęła oczy i po chwili usnęła. Wpatrywał się w nią nie mogąc oderwać od niej wzroku. Przepełniała go jakaś dziwna radość tym, że mógł się nią zaopiekować, tym że mógł zapewnić jej bezpieczeństwo. Teraz dopiero czuł że jest bezpieczna, w jego domu, pod jego skrzydłami. Położył się obok, w końcu i jego zmorzył sen.
         Obudził go jakiś dźwięk dochodzący z łazienki. Jessie nie było w łóżku. Zerwał się na równe nogi uderzając przy tym w szafkę. Syknął z bólu, jednak zignorował to uczucie. Drzwi do łazienki były lekko uchylone. Wszedł nawet nie pukając. Dziewczyna klęczała przy toalecie wypluwając zawartość żołądka. Doskoczył do niej w momencie i dopiero wtedy go zauważyła.
-Taylor wyjdź – wyszeptała i wstrząsnęły nią kolejne torsje.
-Nie ma mowy.
Nie kłóciła się. Nie miała na to siły. Nie miała nawet czym tak naprawdę wymiotować. Jedyne czego pragnęła to końca tych katuszy. Ból rozrywał jej ciało, nawet na chwilę nie słabnąc, rozszarpywał ją jak sępy rozszarpują swoją ofiarę, kawałek po kawałeczku. Czuła delikatny dotyk dłoni Taylora na swoich plecach i dziękowała w duchu że jest tutaj. Dobry kwadrans ślęczała nad ubikacją wymiotując i płacząc z bezsilności. Wielkie łzy kapały z jej oczu. Oddychała ciężko starając się złapać jak najwięcej powietrza. W końcu zrobiło jej się lepiej, ból zelżał, torsje ustały. Pomógł jej się podnieść. Przemyła twarz i drżącą dłonią umyła zęby. Graniczyło to z cudem bo ledwo trzymała szczoteczkę do zębów nie wspominając już o tym, że nogi miała jak z waty. Przepłukała usta i poczuła dłonie Taylora podnoszące ją. Znowu jej pomógł.
-Lepiej trochę? – zapytał gdy kładł ją do łóżka.
-T-tak.
-Chcesz coś do picia?
-Nie dzięki.
-Jessie proszę obudź mnie następnym razem.
-Naprawdę nie ma takiej potrzeby – mówiła cicho, każdy wypowiedziane słowo było dla niej nie lada wyzwaniem.
-Proszę obudź mnie – powtórzył i przytulił ją do siebie – nie bądź chociaż w tej sytuacji taka uparta.
Nie odpowiedziała. Tej nocy budziła go jeszcze dwukrotnie. Dopiero nad ranem wykończona tym wszystkim usnęła.



***

-Jak się czujesz? – usłyszała cichy głos gdy tylko otworzyła oczy.
-Jakby mnie przetrawił potwór glut.
-A coś takiego istnieje?
-Nie wiem ale tak się czuję.
Dotknął jej czoła. Nadal była rozpalona. Oczy miała błyszczące, zaczerwienione i opuchnięte. Pogładził ją po głowie.
-Która jest godzina – chciała się podnieść ale nie dała rady, opadła z powrotem na poduszki wypuszczając powietrze ze świstem.
-Czeka cię leżenie w łóżku, jest za dwadzieścia trzecia.
-Która? Taylor ja muszę wracać do domu.
-Nie ma mowy. Chyba nie myślisz że cię puszczę w takim stanie.
-Taylor..
-Nie. Temat zamknięty. Wyzdrowiejesz to wrócisz do domu. Gdyby twoja mama dzwoniła..
-.. o to bym się nie martwiła – wcięła mu się w słowo.
Na jej twarzy pojawił się cień smutku i położył się obok niej.
-W takim razie będę się tobą opiekować dopóki nie wyzdrowiejesz.
-Gdybyś pokazał mi się z takiej strony jak się poznaliśmy chyba bym się w tobie zakochała.
-Nigdy nie byłem punktualny.
Zaśmiała się cicho.
-Masz ochotę coś zjeść? Może czegoś się napić?
-Wody. Potwór glut pozostawił po sobie suchość w ustach.
-Rany, Jessie co ty bierzesz? Odstaw to natychmiast.
Podał jej szklankę z chłodną wodą. Po chwili zrobiło jej się lepiej. Oddała mu pustą szklankę i oparła się o jego ramię. Poczuł uderzającą w niego falę gorąca. Od kiedy stał tak uzależniony od niej? Od kiedy każda jego myśl była poświęcona jej osobie? Tak naprawdę chyba odkąd ją poznał. Chyba już wtedy był na straconej pozycji.
-Śpisz?
-Przed chwilą wstałam.
-Jesteś osłabiona, więc powinnaś jak najwięcej spać. Może coś ci przeczytać?
-Chce ci się?
-Jasne – sięgnął dłonią po książkę znajdującą się na szafce nocnej.
Otworzył na stronie gdzie wsadzona była czerwona, błyszcząca zakładka.
Przytulił ją mocniej i zaczął czytać. Jego miękki głos był do tego stworzony. Gdyby tylko mogła oddałaby mu wszystkie książki świata. Byleby tylko jej czytał.

… Znajdowali się na środku małego jeziorka powstałego z wód Brices Creek. A choć liczyło sobie jakieś sto jardów długości, Allie była zdumiona, że tak doskonale się skryło i że jeszcze przed chwilą nawet się nie domyślała jego istnienia. Widok zapierał dech w piersi. Otaczały ich niezliczone dzikie łabędzie i gęsi. Całe tysiące. Ptaki pływały tak blisko siebie, że miejscami całkowicie zasłaniały taflę wody. Z daleka stadka łabędzi wyglądały jak góry lodowe.
- Och, Noahu - przemówiła wreszcie cicho - to cudowne.
A potem długo siedzieli w milczeniu, obserwując ptaki. Noah pokazał Allie stado piskląt, które dopiero co opuściły gniazda i teraz z wysiłkiem dreptały za dorosłymi gęsiami, próbując dotrzymać im kroku.
Kiedy sunęli po wodzie, otaczał ich świergot i nawoływanie. Ptaki właściwie nie zwracały uwagi na dwójkę intruzów - jedynie niektóre musiały się odsunąć, kiedy zbliżyła się do nich łódź. Allie wyciągnęła rękę, by dotknąć najbliższych Sztuk, i poczuła pióra stroszące się jej pod palcami. Noah wyjął zabraną z domu torbę z okruchami i podał ją Allie. Rozrzucała chleb, faworyzując maluchy, i ze śmiechem patrzyła, jak płyną w kółko, szukając jedzenia. Bawili się tak, dopóki nie usłyszeli w oddali dudnienia burzy - jeszcze słabego, ale groźnego. Oboje wiedzieli, że pora wracać. Noah skierował więc łódź do głównego nurtu rzeki, mocniej niż przedtem pracując wiosłami. Allie ciągle była pod wrażeniem tego, co zobaczyła.
- Noah, skąd one się tu wzięły?
- Nie mam pojęcia. Wiem, że łabędzie z Północy każdej zimy odlatują nad jezioro Matamuskeet, ale wygląda na to, że w tym roku postanowiły się zatrzymać tutaj. Może to sprawka wcześniejszej wichury. Zgubiły się albo coś takiego. Ale i tak ruszą w drogę.
- Nie przezimują tutaj?
- Wątpię. Kierują się instynktem, a to nie ich miejsce. Może część gęsi zostanie, ale łabędzie polecą nad Matamuskeet.
W miarę jak nad ich głowami gromadziły się czarne chmury, Noah coraz mocniej wiosłował. Wkrótce zaczęło padać, najpierw mżawka, potem coraz większe krople. Błyskawica... cisza... i znowu grom. Trochę głośniejszy. Jakieś dziesięć, dwanaście kilometrów stąd. Deszcz się wzmagał, Noah z całej siły pracował wiosłami, naprężając mięśnie przy każdym ruchu. Jeszcze większe krople.
Ulewa...
Ulewa z wichurą...
Potężna, siekąca... Noah wiosłuje... Ściga się z burzą.... Moknie... Klnie na czym świat stoi... Przegrywa z matką naturą...
Teraz już lało jak z cebra i Allie patrzyła na zacinające strugi deszczu, próbujące zakpić z prawa ciężkości, posłuszne porywom zachodniego wiatru szalejącego nad drzewami. Niebo jeszcze bardziej pociemniało, a z chmur spadały ogromne, ciężkie krople. Krople burzowe. Allie rozkoszowała się deszczem, odchyliła głowę, wystawiając policzki na jego uderzenia. Wiedziała, że za moment sukienka przemoknie do suchej nitki, ale nic jej to nie obchodziło. Za to zastanawiała się, czy Noah to zauważył, i uznała, że najprawdopodobniej tak. Przeciągnęła ręką po mokrych włosach. Co za wspaniałe doznanie. W ogóle czuła się wspaniale, wszystko było cudowne. Nawet szum deszczu nie zagłuszył ciężkiego oddechu Noaha i ten dźwięk podniecił ją jak nic. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak rozpalona. Dokładnie nad ich głowami oberwała się chmura i ulewa rozszalała się na dobre. Allie nigdy jeszcze nie widziała takiej nawałnicy. Spojrzała w niebo i roześmiała się, rezygnując z wszelkich prób ochrony przed deszczem. Jej śmiech uspokoił Noaha, który nie do końca był pewny, co ona myśli o całej tej sytuacji. Chociaż sama zadecydowała, by się tu wybrali, zapewne nie oczekiwała, że schwyci ich aż taka burza

-Myślisz że istnieje taka miłość? – zapytała nagle gdy przerwał na chwilę czytanie.
-Jestem tego pewny.
-A ja myślę że istnieje tylko w filmach i książkach..
-Zobaczysz, kiedyś i ty na taką trafisz.
-Od kiedy stałeś się takim romantykiem?
-Nie trzeba być romantykiem żeby wierzyć w coś takiego. To, że niektórzy faceci okazują się największymi debilami nie oznacza, że wszyscy tacy są.
-Ja mam pecha do facetów, zawsze miałam..
-No wypraszam sobie – zaśmiał się cicho – ja też?
-Nie ty nie, ale przyjaciel to co innego. Przyjaciel to, wybacz za określenie, ale nie facet. Poza tym, ty ciągle powtarzasz mi, że zawsze będziesz przy mnie i ufam ci, wierzę.. inni to co innego..
-Yhm..
Tylko taka inteligentna odpowiedź przyszła mu do głowy, bo tak naprawdę co miał powiedzieć gdy ona widzi w nim tylko przyjaciela? Czego się do cholery spodziewał? Był zły na siebie, że tego chciał. Chciał by Jessie odwzajemniała uczucie, chciał móc ją całować wtedy kiedy tylko miał na to ochotę i wyznawać jej miłość o każdej porze dnia i nocy. Westchnął zrezygnowany.
Leżeli tak nie odzywając się już ani słowem, tak jakby każde z nich w myślach interpretowało wypowiedziane słowa.   



8 komentarzy:

  1. a mi się ten rozdział bardzo podoba ^^
    Jessie oj Jessie czemu ty nie widzisz tego jak on na Ciebie patrzy :(:(:(
    mam nadzieje , ze wena odwiedzi Cie jak najszybciej i czekam na kolejny rozdział :):*

    OdpowiedzUsuń
  2. Bredzisz moja droga!
    Rozdział świetny ^^
    Też bym chciała taki prezent na urodziny, by mi ktoś odnowił auto :D
    Biedna Jessie chora :(
    Ale Taylor jak Anioł Stróż zawsze jest ;D Brawa dla niego ;P

    Buźka Mordeczko ;*
    Czekam na więcej <3
    Weny >.<

    OdpowiedzUsuń
  3. No jakby ktoś tak się mną opiekował, jak Taylor...to mimo choroby,braku sił i przeciwności losu i tak bym go z radości zgwałciła^^
    Nie no, ale na poważnie(myśleliście,że wcześniej żartowałam? Akurat), to oni są całkiem uroczy. Szczególnie Taylor teraz się taki mega zrobił;)
    Wcześniej też był fajny,ale teraz jest taki wręcz do tulenia^^ Ale bredzę.

    W ogóle, co Ty wygadujesz,że brak Ci weny? Rozdział jest naprawdę dobry,jeżeli tak objawia się Twoje wyczerpanie i brak pomysłów,to niech ten stan trzyma Cię jak najdłużej;>

    Pozdrawiam gorąco,wysyłam całuski i czekam na kolejną notkę;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Głupoty gadasz! Rozdział świetny, biedna Jessie, już myślałam, że to coś poważniejszego, ale na szczęście to tylko grypa(chyba znaczy się...) :)
    A Taylor zachował się jak prawdziwy, kochany chłopak <3
    Oby tak dalej i niech Jessie się wreszcie obudzi i zauważy w nim kogoś więcej, bo ja już po prostu nie mogę!
    Czekam na więcej i weny życzę, bo nie wiem czy wytrzymam dwa tygodnie do następnego rozdziału(szczerze w to wątpię) :)

    ~Vi-chan

    OdpowiedzUsuń
  5. Tyle do roboty, tak mało czasu ~ !
    Bickslow : To nie narzekaj, tylko się bierz.
    Taaak, wieeem... Ale co ci ja poradzę ?
    No nic, nie bidolę już. Kochanie, rozdział cudowny ~ ! Biedna Jessie :( Ale Taylor się nią zaopiekuje i wszystko będzie ok ~ ! Na pewno ~ ! Tak musi być ~ !
    No i ten tego... Taylor też jest biedny :( Aż bym go chciała przytulić :(
    Buzia ~ !
    ~Reneé

    OdpowiedzUsuń
  6. Do dupy to Ci nakopie! Rozdział jak zwykle (JAK ZWYKLE) miażdżący i olśniewający swą zajebistością. Taylor jako Zorro - mogłabym być jego Eleną xD (ta jego kobitka :P). No i ten blondyn, Nate wydaje mi się strasznie taki... pocieszny ^^ Tylko żeby nie startował do Jessie! No chyba, że dzięki temu boski Taylor w końcu powie jej co ma na sercu :P
    Gest z samochodem przebija każdą niespodziankę, szczerze to czekałam aż naprawi jej tego gruchota haha :D No i powiem Ci, że jeżeli ktoś tak miałby się mną opiekować podczas choroby, to nie miałabym nic przeciwko, żeby tak trochę się gorzej poczuć ;p. Liczę na to, że wena się odnajdzie (ja Ci już ją wbije :D) i następny rozdział będzie za tydzień :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Eh teraz ja mam sklerozę myślałam, że skomentowałam ale nie O.o
    Rozdział co tu więcej mówić wspaniały...Taylor jest wspaniały też chcę chłopaka, który by się mną opiekował i mi czytał to by było piękne *.*
    Jessie jeszcze o tym nie wie, ale się w nim zakocha czuję to :D
    Kurde nie jestem dobra w pisaniu długich komentarzy naprawdę xd Wiedz jedno każdy akapit dosłownie mnie oczarował :*

    OdpowiedzUsuń
  8. O matko! Nie napisałam komentarza!? Straszne strasznie mi przykro! ;( zabij mnie ;p
    Kurcze jak mogło mi coś tak ważnego wypaść z głowy. Na szczęście w porę się obudziłam ;p ( chyba nie jest jeszcze za późno cio) ^^

    rozdział wymiata... ja już nie mogę z myśli Taylora xd
    jej matka jeszcze bardziej mnie wkurza... zostawić dziecko samemu!? to trzeba mieć chory łeb!
    i do tego nasa kochana bohtelka jest chola i tylko jej psyjciel ( czy. kochaś) mose jej pomóc xdxd

    pozdrawiam i życzę weny :)

    PS. Jeszcze raz bardzo przepraszam za brak komentarza

    OdpowiedzUsuń