czwartek, 25 lipca 2013

rozdział *33




Wróciłam, znowu :D. Dopadł mnie leń, taki wakacyjny, wybaczcie :)
Kolejny rozdział.. hmmm.. sama nie wiem kiedy się pojawi, postaram się napisać go jak najszybciej. 
Nie zanudzam i życzę miłych i słonecznych wakacji :***










***

         Jessie przebudziła się jako pierwsza. Czuła ciepły oddech na włosach, gdy odwracała powoli głowę. Taylor jeszcze spał, więc nie chciała go budzić, chociaż miała na niego tak wielką ochotę, że z ledwością powstrzymała bieg swoich myśli. Najciszej, jak tylko się dało, wstała z łóżka i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiś ciuchów nadających się do porannego paradowania po domu. Tuż koło fotela zauważyła swoją torbę i już po chwili ubrana w czarne legginsy i rozciągnięty, ulubiony sweter, podążała w stronę kuchni. Miała nadzieję, że o tej porze nie zastanie tam nikogo i nie pomyliła się. Potrzebowała chwili dla siebie. Od wczoraj, jak tylko wrócili, oświadczyli rodzicom Taylora, że się pobierają. Nigdy nie widziała tak wielkiej radości, malującej się na ludzkich twarzach. Nigdy nie sądziła, że mogą być aż tak szczęśliwi.
Chwyciła za kubek z czarną parującą cieczą. Kawa. Której nie piła od kilku dobrych lat, była teraz czymś, czego zapragnęła. Ot tak. Usiadła na schodach przed domem. Rześkie powietrze owiało jej skórę, gdy zapatrzyła się na widok przed sobą. Słońce powoli starało się przebić przez drzewa, wydłużając ich cienie. Widziała w oddali mgły unoszące się, zapewne nad jeziorem i zapragnęła tam być. Przyroda budziła się do życia, a ona już podziwiała jej poczynania.
Jej wzrok skupił się teraz na błyszczącym kamieniu na jej palcu. Nadal tam był. Nie był jej wymysłem, pięknym snem. Był prawdziwy. Odstawiła kubek i przejechała palcem po jego nierównej powierzchni.
-Mam nadzieję, że nie zastanawiasz się nad tym czy dobrze zrobiłaś?
Podskoczyła wystraszona, słysząc za sobą głos.
-Jak tak dalej pójdzie, to zejdę na zawał zanim powiem sakramentalne tak.
Taylor usiadł obok wpatrując się w nią. Promieniała. Jeszcze nigdy nie była tak piękna, jak właśnie tego poranka. Aż zaparło mu dech w piersiach. Oparła głowę na jego ramieniu, splatając ich dłonie.
-I dla twojej wiadomości, wiem że zrobiłam dobrze..
-Hawks. Swoją drogą jeszcze trochę i nie będę używać już tego nazwiska względem ciebie – zaśmiał się cicho – ale jest coś, co dla mnie zrobisz.
Uniosła głowę i spojrzała zaskoczona na niego.
-Przyrzekłaś mi to rok temu..
-Co?
-Erotyczny taniec..
-Że co??
-Przyrzekłaś kochanie zatańczyć na moim kawalerskim.
Jessie pacnęła się otwartą dłonią w czoło. Pamiętała ten dzień, ale nie sądziła że on teraz sobie o tym przypomni. Tańczenie dla Taylora jako przyjaciela, było czymś normalnym, bo w końcu widział ją niejednokrotnie w klubie, ale tańczyć dla niego jako przyszłego męża..
-Nie ma mowy.
-Tak myślałem – prychnął. – Tchórzysz.
Znał ją na tyle, że wiedział jakiej taktyki względem niej użyć. Nie mylił się. Jej oczy szeroko się otworzyły, tak jak i jej usta, za to jej twarz poczerwieniała. Na myśl przyszły mu te wszystkie kreskówki, których naoglądały się jako dzieciak. Pulsujące żyłki na czołach, kropelki wody nad postaciami, czy para ulatująca z czerwonych uszu. Właśnie w tej chwili to miał przed oczami i niewiele brakowało, żeby parsknął głośnym śmiechem.
-Śmiesz twierdzić, że stchórzę?
-Tak, właśnie tak twierdzę.
-To się jeszcze przekonasz.
-Wątpię..
Tego już było za wiele. Miała ochotę zdzielić go przez łeb, żeby tylko się opamiętał, a on coraz bardziej ją podjudzał. Nie była tchórzem, więc nie mogła stchórzyć.
-Higgins, lepiej znajdź odpowiednie miejsce, bo czeka cię niezapomniana noc.
-To na pewno kochanie, na pewno.
Uśmiechnął się triumfalnie i cmoknął ją w skroń. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie i najwidoczniej cała para uszła z niej, jak właśnie na tych bajkach, bo nie widział żadnego poirytowania na twarzy.
-Zadzwonię dzisiaj do Zory i pojedziemy do Waco?
-Pewnie, w końcu mamy im coś ważnego do zakomunikowania, a teraz chodź.. zrobię nam coś na śniadanie.
Chwycił jej dłoń w mocnym uścisku i wstał pociągając ją za sobą. Stali na wprost siebie.
Widział miłość w jej oczach.
Widziała miłość w jego oczach.
Nie odzywali się. Drobna pieszczota, której w tej chwili się dopuścił, sprawiła że Jessie przymknęła oczy. Czuł miękkość jej włosów między palcami i zapragnął tylko jednego. Usta tylko czekały by znów poczuć żar jej ust. Zaraz ten żar przeniósł się na jego szyję wraz z gorącym oddechem. Tkwili na werandzie wtuleni w siebie jeszcze przez chwilę, nieświadomi tego, że dwa domy dalej, w otwartych drzwiach ktoś usilnie zaciskał pięści mając na widoku przytulającą się parę.


***

         Taylor trzymał dłoń Jessie, przechodząc między stolikami, nie przestając się uśmiechać. Doskonale wiedzieli jaka będzie reakcja ich przyjaciół i nie mylili się. Siedzieli przy dębowym stole, Nate z otwartą buzią, najwidoczniej chciał nią trafić do ust by napić się piwa. Zora za to miała tak szeroki uśmiech i taką minę, że brakowało tylko by zaczęła klaskać i piszczeć. Gdy znaleźli się dosłownie kilka kroków od nich, Nate już szczerzył się jak głupek.
-Nareszcie razem, tyle czasu na to czekałem – westchnął cmokając Jessie w policzek.
-Ty to masz pragnienia stary.
Taylor poklepał chłopaka po plecach zajmując miejsce koło swojej dziewczyny. Nieprzerwanie trzymał jej dłoń, kreśląc na skórze przeróżne wzory, co osobiście jej nie przeszkadzało, a wręcz mocniej ścisnęła jego rękę.
-No to mówcie.. zaginęliście na dobry tydzień – mulatka spojrzała wymownie na Jessie – mam o to do was..
Zastygła w bezruchu, wpatrując się w dłoń przyjaciółki zaciśniętej na butelce coli. Jej oczy szeroko się otworzyły, zaraz potem przeniosła wzrok na Nate’a.
-Czy ty to widzisz?
-Ale co? – chłopak wyglądał na zdezorientowanego.
Zupełnie nie miał pojęcia o czym mówiła Zora, za to para po przeciwnej stronie stołu miała niezły ubaw. Oczywiście zdawali sobie sprawę z tego o czym mówiła dziewczyna. Blondyn jeszcze przez chwilę próbował rozwikłać zagadkę, a śmiech przyjaciół i milczenie swojej dziewczyny nie ułatwiało mu sprawy. W końcu Jessie uniosła dłoń ku górze machając palcami. Dopiero wtedy do niego dotarło.
-No.. o..
Nie potrafił sklecić jakiegoś sensownego zdania. To tak jakby świadomość tego, że przyjaciele przez dwa lata okłamywali samych siebie i wszystkich dookoła, w dodatku zaręczyli się, odebrała mu zdolność racjonalnego myślenia.
-Dałeś teraz przykład tego jak niewiele masz do powiedzenia.
Taylor zaśmiał się głośno.
-Dobra, dajcie mu już spokój – Zora przytuliła się do ramienia blondyna – powiedzcie lepiej co porabialiście przez ten cały czas?
-Sporo tego było.
-Mamy czas.
-No to wypadałoby zacząć od momentu, kiedy dostałem od Nate’a adres Jessie..


***

Czuła drżenie całego ciała, ale widziała tylko jej zaciśnięte na kierownicy dłonie. Ta panika była silniejsza od niej. Koperta w torbie ciążyła niemiłosiernie, jakby nagle stała się jakąś gigantycznie wielką cegłą. Z każdym kilometrem, każdym metrem bliżej domu, była coraz bardziej zdenerwowana. Słysząc w głośnikach utwór „Hurricane” wyłączyła radio, mimo że uwielbiała ten kawałek. Teraz jednak bardziej stresował niż uspakajał. Nie wiedziała w jakim humorze zastanie matkę, czy będzie trzeźwa, czy tak jak zwykle pijana. Czy w ogóle otworzy, czy przyjdzie jej stać przed drzwiami.
W końcu zaparkowała pod domem.
Ta sama pordzewiała bramka. Te same zgniłozielone okiennice. Ta sama odrapana farba. Nic się nie zmieniło. Ona też się nie zmieniła. Wciąż bała się zachowania matki, jednocześnie mając nadzieję, że jakimś cudem kobieta będzie traktować ją jak na matkę przystało.
Przełknęła głośno ślinę, wytarła spocone dłonie w spodnie i mocno uchwyciła swoją torebkę.
Wysiadła. Każdy krok okazywał się trudniejszy niż przypuszczała. Stawiała je niepewnie, jakby dopiero co uczyła się chodzić. Doszła wreszcie do drzwi, chociaż wydawało jej się, że od opuszczenia auta minęły wieki.
-Weź się w garść – wyszeptała, pukając.
Odczekała chwilę i już miała pukać drugi raz, gdy drzwi nagle otworzyły się. Matka w pierwszej chwili wydawała się być zaskoczoną, zaraz jej twarz przybrała ten sam wyraz co zawsze, wściekłość.
-Czego chcesz? Nie masz tu powrotu.
Słowa zabolały, ale postanowiła nie dać tego po sobie poznać. Nie odzywając się, sięgnęła dłonią do torebki i wyciągnęła śnieżnobiałą kopertę.
-Przywiozłam ci zaproszenie na ślub, chciałabym..
-Bierzesz ślub? – prychnęła. – Takie zero jak ty? Powiem ci jedno, miłość to jedno wielkie bagno, gówno, w które jak wdepniesz to.. – ucięła nagle – zejdź mi z oczu. Nie chcę więcej cię oglądać.
Zatrzasnęła drzwi, znikając w głębi domu. Jessie stała tam nadal, z mokrymi od łez policzkami, z kolejną raną na sercu, z kopertą w drżącej ręce.
Nie wiedziała jak znalazła się w samochodzie, nie pamiętała drogi do domu, za to poczuła dłonie Taylora mocno ją obejmujące i szepczące usta. Chwilę tak trwali, jednak ta chwila musiała się skończyć i wreszcie chłopak odsunął ją od siebie.
-Cholera, mogłem z tobą jechać to się uparłaś.
Widziała złość w oczach, tego po prostu nie dało się nie zauważyć.
-Nic takiego się nie stało – wychrypiała, odzyskując wreszcie kontrolę nad swoim ciałem.
-Właśnie widzę.
-Mówię poważnie, byłam na cmentarzu i trochę się rozkleiłam.
Musiała skłamać. Nie chciała, ale to było w tym momencie najlepsze wyjście. Nie wyglądał na takiego co uwierzyłby w jej słowa, ale wolała nie dolewać oliwy do ognia.
-No a co z matką? Byłaś u niej?
-Byłam, ale nie zastałam jej więc wrzuciłam zaproszenie razem z listami. Umieram z głodu, dasz się zaprosić na pizzę?
-Na pewno wszystko w porządku?
-Jak najbardziej – uciekła wzrokiem. – Idziemy?
Uchwycił jej dłoń, więc uniosła głowę. Jego twarz rozświetlił najwspanialszy z uśmiechów, miód na jej serce. Tylko, że w tej właśnie chwili dopadło ją poczucie winy. Okłamała go. Pocieszała się jedynie tym, że skłamała w dobrej wierze.


***


Pub był przepełniony. Nic dziwnego, w końcu był jednym z ulubionych lokali w mieście. W dodatku w ten ciepły, sobotni wieczór, ludzie najwidoczniej potrzebowali odskoczni po całym tygodniu pracy. Dlatego też okupywali teraz bar. Z zewnątrz może nie wyglądał zachęcająco, czym najprawdopodobniej odstraszał przyjezdnych. Szyld, która lata świetności miał już za sobą, świecił na przemian dwoma kieliszkami do złudzenia przypominającymi kieliszki od Martini. Z zewnątrz było jeszcze widać rząd okien tuż przy płycie chodnika, ale co działo się w środku tego już nie dało się dostrzec. Zapewne przez brud, który osadzał się latami. Do lokalu prowadziły schody w dół, oczywiście nieoświetlone przez żadną latarnię bądź lampę, żarówka z jedynej lampy jaka tam była spaliła się wieki temu i teraz nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. Ci, którzy odwiedzali lokal przyzwyczaili się do tego co z zewnątrz, bo wynagradzało im to co wewnątrz. Podłoga wyściełana była ciemną wykładziną, ściany o równie ciemnym odcieniu co podłoga przyozdabiały czarnobiałe fotografie z rodeo. Zawodnicy, konie, arena, wiwatujący ludzie. To wszystko zostało uwiecznione na zdjęciach. Już na wejściu, najbardziej w oczy, rzucał się bar. Długi, wypolerowany, z niezliczoną ilością, wielkością i różniących się od siebie wyglądem kieliszków, przykuwał spojrzenie. Tuż za barmanem, w lustrzanej tafli ściany odbijały się butelki alkoholi, małe, duże, wysokie, niskie, niebieskie, czerwone. Dla każdego coś dobrego, jak zwykł mawiać Vinnie, właściciel baru, chociaż nikt tak do końca nie wiedział czy to jego prawdziwe imię.
Taylor dokańczał pisanie sms-a nie wiedząc, że Tony wisi mu nad głową, co jakiś czas upijając piwa z na wpół opróżnionego kufla.
-Nie wiedziałem braciszku, że stałeś się taki ckliwy – zaśmiał się klepiąc chłopaka po plecach i tym samym zwracając na siebie jego uwagę.
Jednak Taylor nawet nie przerwał czynności, za to uśmiechnął się pod nosem.
-Pogadamy jak się zakochasz..
-Mnie to nie grozi – prychnął pod nosem. – Nate z chłopakami utknęli w korku, za pół godziny powinni być i przeniesiemy się dalej. Tej ostatniej nocy musisz zaszaleć.
-Rany, Tony ja nie umieram, tylko żenię się..
-To wystarczy.. chociaż przyznam, trafiłeś na wyjątkową dziewczynę.
-Widzę że zaczynasz mięknąć.
-Idź, lepiej przynieś kolejkę. Teraz twoja kolej.
-Słyszałem, że na wieczorze kawalerskim to drużbowie zajmują się panem młodym.
-Twój wieczór zacznie się jak dojedzie reszta, a teraz śmigaj – ponaglił go, a z jego twarzy nie schodził uśmiech – młodszy jesteś..
Taylor westchnął i wstał.
-Nic dziwnego że żadna cię nie chce, jesteś urodzonym marudą.
Nie czekając na odpowiedź brata skierował się w stronę okupowanego baru. Jego myśli od razu skierowały się w stronę Jessie. Zastanawiał się co robi, jak się bawi. Jedna rzecz tak naprawdę go martwiła, której nie potrafił ot tak wytępić ze swojej głowy. A mianowicie matka Jessie. Doskonale wiedział, że tego wieczoru gdy dziewczyna wróciła do domu, widziała się z nią. Płakała przez nią. Nie powiedział, że wiedział o tym. Nie powiedział, że widział zaproszenie które ona rzekomo wrzuciła do skrzynki. Milczał, żeby jej nie ranić, żeby nie zamartwiała się jeszcze nim samym.
-Taylor?
Dźwięk głosu wypowiadającego jego imię, przywrócił go do rzeczywistości. Tuż obok stała dziewczyna o ciemnych, krótkich włosach i ciemnych oczach. Znał te oczy, pamiętał je, chociaż minęło już tyle czasu, tyle lat odkąd ostatni raz ją widział.
-Annie?
-A jednak to ty – uśmiechnęła się promiennie. – Nie byłam pewna. Co tam u ciebie?
-Ale się zmieniłaś..
Pamiętał ją jako blondynkę, z długim warkoczem, z dołeczkami w policzkach gdy tylko się uśmiechnęła. Teraz też miała te same dołeczki co wtedy.
-Z dziesięć lat się nie widzieliśmy. Ojciec odszedł ze służby więc wróciliśmy w rodzinne strony..
-Annie, wtedy.. ja nie powinie..
-Mówisz o tym co się wtedy wydarzyło? Przestań, było minęło – mocniej zacisnęła pięść, której on nie widział. – Jesteś tu sam?
-Jestem z Tony’m – wskazał na jeden ze stolików.
-Masz ochotę na jednego drinka?
-Jasne.
Usiadła na jednym z krzeseł przy barze, które chwilę wcześniej zostało zwolnione i zamówili po drinku. Sam nie wiedział jak miał się do niej odezwać, bo gdy zobaczył długą bliznę na nadgarstku cała przeszłość powróciła. Pamiętał jej zapłakaną twarz, gdy wyzywał ją od najgorszych, żeby tylko dała mu spokój.
-..tutaj?
-Słucham?
-Pytałam się, czy mieszkasz w Austin.
-Tak, przeprowadziliśmy się kilka tygodni temu.
-Przeprowadziliśmy?
Uścisk na ramieniu sprawił, że oboje odwrócili głowy. Za nimi stał Tony w towarzystwie Seth’a.
-Chłopaki czekają na zewnątrz, musimy jechać. No chyba, że wieczór kawalerski chcesz spędzić tutaj..
-Nie, nie, już idę. Poczekajcie na mnie przed lokalem.
Tak też zrobili, chociaż Tony miał ochotę wytargać brata za fraki. Rozpoznał ją. Od zawsze uważał ją za wariatkę, osobę niezrównoważoną psychicznie i niewiele się pomylił. Czy jej wtedy współczuł? Nie, bo widział jak zachowywała się w stosunku do Taylora. Na jego miejscu postąpiłby tak samo, a może potraktowałby ją ostrzej. W drzwiach odwrócił się jeszcze w stronę baru. Brat wlał do ust resztki drinka. Miał nadzieję, że Annie nie będzie starać się go zatrzymać, bo coś mu w tej dziewczynie nie pasowało, a on zdecydowanie zawierzał swojej intuicji.

-Żenisz się? – uśmiechnęła się, chociaż gołym okiem widać było, że ta informacja w pewien sposób ją dotknęła.
-Tak, za kilka dni. Annie miło było cię spotkać, ale teraz muszę już iść.
-Może jeszcze kiedyś się spotkamy, no i gratuluję.
-Dzięki. Trzymaj się.
Zaczął przeciskać się przez tłoczących się ludzi nie widząc wzroku jakim odprowadziła go Annie.


         Dopijała kolejnego drinka. Sama dokładnie nie wiedziała jak się nazywał. Pamiętała jedynie, że było to coś związanego z ekstazą. Zora po raz kolejny opowiadała jakąś historię, która sprawiła, że zaśmiały się głośno. Były tylko we dwie, bo Jessie tylko z Zorą się przyjaźniła i tylko przy niej czuła się swobodnie. Znajdowały się w klubie, w którym nic poza muzyką nie było słychać. Czasami musiały wzajemnie do siebie krzyczeć, by choć na chwilę pogadać, a zaraz potem wybuchały głośną salwą śmiechu. Nie można było powiedzieć, że nie zwracały na siebie uwagi. Ubrane w czarne stroje króliczków playboya, z puszystymi ogonkami, przy ledwo co zasłoniętych pośladkach, z bladoróżową muchą przy szyi i puszystymi króliczymi uszkami, były atrakcją wieczoru. Welon, który Jessie miała przyczepiony do króliczych uszu, przeszkadzał jej, ale po trzecim drinku przestała zwracać na niego uwagę. Bawiły się wyśmienicie, ale dudnienie muzyki i brak możliwości swobodnej rozmowy zrobiły swoje. Po północy miały dość.
-Jedziemy do Continentala – Jessie wstała od stolika i przez chwilę zastanowiła się czy da radę iść.
-No wreszcie chwilę odetchnę. Nogi włażą mi.. doskonale wiesz gdzie.
Pospiesznie wstała i chwilę później czekały na jakąkolwiek taksówkę. Noc była wyjątkowo ciepła jak na koniec września i Jessie głęboko wciągnęła powietrze.
-Czy coś cię martwi? – Zora utkwiła wzrok w przyjaciółce.
-Nie, dlaczego pytasz?
-Od kilku dni wyglądasz tak, jakbyś się czymś martwiła. Martwisz się ślubem?
-Nie, skąd.
Mulatka myślała, że Jessie coś jeszcze powie ale zaległa między nimi cisza. Wiedziała, czuła że coś ją trapi jednak nic nie mogła na to poradzić.
-No ok, czyli nie mam co liczyć na to, że mi powiesz.
Dziewczyna zaśmiała się. Szczerze. Bo przy Zorze nie potrafiła inaczej.
-Uwielbiam cię, wiesz?
-Pff. Tylko uwielbiasz? Ja cię kocham dziewczyno! A ty mówisz marne uwielbiam? Jak możesz tak mnie ranić.. – jej płaczliwy głos spowodował kolejną porcję śmiechu. Prawda była jednak taka, że w dużej mierze rozweselił je alkohol.
Nawet w taksówce nie potrafiły się uspokoić. Te pół godziny, które spędziły z kierowcą, sprawiło że ze śmiechu rozbolały je brzuchy, bo mężczyzna sypał kawałami jak z rękawa. W końcu wycierając zapłakane oczy, pożegnały się z taksówkarzem i stanęły przed lokalem.
-Jeszcze pięć minut i posikałabym mu się na siedzeniu – Jessie odetchnęła z ulgą.
-Ten facet zabija śmiechem, współczuje jego żonie.
Zora zaśmiała się w głos, po czym złapała za brzuch i jęknęła głośno.
-Jutro będę mieć zakwasy.
Otworzyła przed Jessie drzwi i weszły. Od razu do ich uszu dotarła muzyka. I tego właśnie potrzebowały. Spokojnej klimatycznej muzyki, do potańczenia i napicia się a nie tej sieczki, jak to Zora nazwała, którą przez pół wieczora były maltretowane. Nie zdziwiły się posyłanymi w ich kierunku spojrzeniami mężczyzn bądź kobiet, strojem nie pasowały do miejsca w którym się właśnie znalazły, ale miały to gdzieś. Jedynym celem była dobra zabawa, a tego wieczora takiej im nie brakowało.


Zobaczył ją bawiącą się w najlepsze i przykuwającą wzrok niejednego faceta na sali. Był zdziwiony, że na tyle klubów wybrali ten, w którym bawiły się dziewczyny. Jednak zdziwienie szybko zastąpiła radość. Podszedł niezauważony i klepnął Jessie w pośladek. Odwróciła się gwałtownie i mógłby przysiąc, że była gotowa do ataku.
-Higgins, cholera, mogłam ci przywalić. Doskonale wiesz, że mam niekontrolowane ruchy.
-Hawks, ja po prostu nie mogłem sobie tego odmówić.
Przyciągnął ją do siebie i gorąco pocałował. Wyczuł smak alkoholu, który zmieszał się ze smakiem whiskey, wypitej tuż przed przyjściem tutaj. Z każdą sekundą chciał jej więcej, i więcej.
-Dajcie sobie na wstrzymanie – tuż za nimi usłyszeli głos Tony’ego.
Niechętnie oderwali się od siebie, chociaż wciąż wpatrywali się w swoje oczy. Nie zauważyli nawet kiedy całe ich towarzystwo rozeszło się, a to żeby potańczyć, a to żeby zamówić kolejne drinki. Przejechał palcami po jej policzku.
-Stęskniłem się za tobą..
-To tak jak ja.. – westchnęła z uśmiechem.
-Może się stąd urwiemy?
-Nie powinniśmy ich tak zostawiać. Przecież to..
-Czy oni wyglądają jakby nas potrzebowali? – przerwał jej, wskazując dłonią na parkiet.
Nate obściskiwał się z Zorą, Seth podbijał do jakiejś blondynki w skąpym stroju, a Tony z resztą chłopaków okupywali bar. Wyglądało jakby w ogóle nie przejmowali się parą, dla której znaleźli się w tym lokalu.
-Dzisiejszej nocy zabiorę swojego osobistego króliczka do domu – wyszeptał wprost do jej ucha – i ten króliczek dla mnie zatańczy..
Jessie gwałtownie oderwała się od niego i nie reagując na jego pytające spojrzenie, podeszła do Tony’ego. Widział uśmiech na twarzy brata, gdy coś jej odpowiedział po czym kiwnął głową. Zaraz obok niego pojawiła się dziewczyna, wyciągając w jego stronę swoją dłoń.

         Szczerze powiedziawszy nie wierzył w to, że Jessie może przed nim zatańczyć, sądził raczej iż się w jakiś sposób wykręci. Najwidoczniej drinki zrobiły swoje, bo w tym momencie siedział na sofie obserwując przyjaciółkę, przygotowującą wszystko do występu.
-Naprawdę myślałem że stchórzysz.
-Zamknij się Higgins – zaśmiała się – i daj mi chwilę.
Nie odezwał się więcej. Nie minął kwadrans, a salon tonął w świecach. Zastanawiał się nawet skąd ona wytrzasnęła tyle świec, i to o tej porze. Niespiesznie zaczęła zapalać każdą z kolei. Nie przebierała się, nie było takiej potrzeby. Oboje wiedzieli, że zaraz po tańcu jej ciuszki zostaną rzucone w kąt, o ile dotrwają do końca. Ustawiła jakiś spokojny utwór i usiadła jakiś metr od niego. Światło świec delikatnie skrzyło się na jej skórze, a wzrok pełen pożądania jaki miała, patrząc wprost na niego, sprawił, że oblizał usta. W rytm muzyki podniosła się i podeszła bliżej. Jej dotyk na jego udach, jej włosy łaskoczące jego pierś. To był dopiero początek, a on był tak podniecony, że poczuł ból w podbrzuszu. W tańcu kusiła go, nakręcała, torturowała dotykiem, by zaraz odsunąć się od niego. Poruszył się nieznacznie, gdy po raz kolejny pochyliła się sexownie w jego stronę. Nie wytrzymał. Nie był w stanie wytrzymać. Złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Z chwilą wylądowania na jego kolanach, Jessie wpiła się w usta chłopaka. Gwałtownie wstał, a chcąc ją posadzić na komodzie, strąciła ręką ramkę tam stojącą. Nawet nie zwrócili na to uwagi. Byli zbyt pochłonięci sobą. Znaleźli się w swoim własnym niebie i piekle zarazem, bo powiedzenie „Gorąco jak w piekle” wpasowało się tu idealnie.


***

Tarcza księżyca ukazała się w całej swojej potędze. Wielka, błyszcząca, przynosząca ochłodzenie po gorącym dniu. Rozjaśniała bladym światłem wszystko w jej zasięgu, ocean, plażę, drzewa. Westchnęła. Znowu to samo. Wątpliwości dopadały ją, gdy tylko zostawała sama, gdy nie było w pobliżu kogoś kto mógłby na chwilę oderwać ją od tych chorych myśli. Wiedziała, że robi dobrze, że tego chce, jednak słowa matki odnośnie miłości przyćmiewały całe jej szczęście. Nie musiała być na ślubie, by psuć wszystko
-Wszędzie cię szukam..
Odwróciła powoli głowę, spoglądając na postać siadającą na piasku obok niej. Wręczyła jej szklankę z bursztynowym trunkiem i sądząc po intensywnym zapachu, była to whiskey.
-Dzięki. Dlaczego byłam poszukiwana, stało się coś?
-Chłopaki urządzili sobie pokaz muskułów, szkoda to przegapić. – Zora zaśmiała się pociągając dość spory łyk.
-Dzisiaj sobie to daruje – uśmiechnęła się, jednak wzrok utkwiła w kilku kostkach lodu, pływających w szklance. Mulatka nie wiedziała jak pomóc przyjaciółce, bo pytając się wprost ta kategorycznie zaprzeczała by cokolwiek mogło ją gnębić, jednak ona po prostu czuła, że coś jest nie tak.
-Znasz prawdę o moim ojcu, wiesz jak i kiedy umarł..
Zora przytaknęła, chociaż Jessie nawet na nią nie patrzyła.
-..powiedziałam ci, że matka jest zapracowana. Gówno prawda – prychnęła, opróżniając szklankę i krzywiąc się nieznacznie – odkąd umarł ojciec nie miała dla mnie czasu a wręcz.. – zamilkła na chwilę – ..chodzi o to, że byłam u niej ostatnio i powiedziała mi coś na kształt tego iż miłość to jedno wielkie kłamstwo..
-Bzdura – Zora zareagowała natychmiast – przykro mi że ci to mówię, ale twoja mama nie ma pojęcia co oznacza miłość. Jessie czy twoje uczucie do Taylora to kłamstwo?
-Nie.
-A czy myślisz, że uczucie Taylora do ciebie?
-Raczej nie..
-Bez tego raczej. Kochacie się, przyjaźnicie. Dlaczego ty nigdy nie pamiętasz tego co ważne, jak na przykład tego kolorowego drinka z Continentala, a pamiętasz bzdury którymi cię karmią.
Parsknęły śmiechem, bo obie w tym samym momencie przypomniały sobie własne poczynania na panieńskim, próbując zapamiętać skład drinka podawanego przez barmana, co przy ich stanie było awykonalne.
-To moja matka..
-Kobieto, bierzesz ślub w najpiękniejszym miejscu na ziemi, kocha cię cudowny facet, którego kochasz równie mocno. Jego rodzice cię kochają. Bierz z życia to, co ono ci oferuje, zwłaszcza jeżeli są to szczęśliwe momenty.
Zacisnęła mocno pięści, postanawiając sobie jedno. Matka nie zepsuje jej ślubu. Mogła zatruwać całe jej życie, ale tego jednego dnia nie pozwoli jej spieprzyć. Zora widząc minę przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko.
-Masz rację. Wezmę co mi oferuje, idziemy na pokaz mięśni.
Wstała otrzepując sukienkę z piasku, zaraz po tym mulatka poszła w jej ślady.
-Wróciła moja Jessie. Taką cię najbardziej uwielbiam.
 

***


Wpatrywała się we własne odbicie i nie wierzyła w swoje szczęście. Biała suknia opinająca jej ciało. Atłasowa opaska utrzymująca w ryzach jej rozpuszczone włosy. Bukiet z kwiatów plumerii w spoconych już dłoniach. Miliony myśli przelatywały przez umysł, miliony wątpliwości. Czy będzie odpowiednią osobą dla Taylora? Czy da mu szczęście? Pokręciła delikatnie głową, tak by nie zburzyć misternie ułożonej fryzury nad którą męczyła się od rana Zora i wzięła głęboki wdech. Z chwilą gdy to zrobiła usłyszała ciche pukanie, zaraz potem w drzwiach pojawiła się postać Richarda, ubranego w czarne spodnie i białą koszulę. Uśmiechnął się do niej.
-Gotowa?
-Chyba tak..
-Boisz się?
Skinęła niepewnie głową. Wszedł w głąb pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i stanął tuż przed nią.
-To naturalne. Przynajmniej tak mi się wydaje. Gdy trzydzieści lat temu stałem przed ołtarzem, byłem tak zestresowany, że niewiele brakowało bym zwrócił śniadanie. Tak, tak – zaśmiał się widząc zdziwienie w oczach przyszłej synowej – stres mnie zjadał, ale wystarczyło zobaczyć Lorraine.. wszystko wtedy przestało mieć znaczenie, wątpliwości, niepewność, strach. Liczyła się tylko ona.
Wyciągnął w jej stronę ramię.
-Dziękuję..
-Ni..
-Dziękuję za to, że jesteś tu ze mną – przerwała mu.
Dalsze słowa utknęły w jej gardle, tworząc jedną wielką kluchę. Ale Richard nie potrzebował słów. Ujął jej dłoń pod rękę i uśmiechnął się pokrzepiającą.
        

Wraz z otwarciem drzwi uderzyła w nią fala ciepłego powietrza jak i feeria barw, spowodowana zachodzącym słońcem. Wszystko dosłownie tonęło w odcieniach pomarańczy, złota i czerwieni, nie spodziewała się że sceneria będzie tak piękna, że zapierało dech w piersi. W tle leciała cicha melodia grana zapewne na skrzypcach. Szła po dywanie z białych i różowych płatków, słysząc przyciszone szepty. Niewielu gości biorących udział w przyjęciu weselnych usadzono po obydwu stronach ścieżki, którą w tej właśnie chwili niespiesznie przemierzali. Dzisiejszego poranka, widząc krzątającą się obsługę przygotowującą całe przyjęcie, czuła żal w sercu, że po stronie jej jako panny młodej nie będzie nikogo. Teraz jednak widząc tych ludzi, rodzinę, przyjaciół odczuwała jedynie radość w sercu, tak wielką, że uniosła głowę. Wtedy jej wzrok napotkał spojrzenie Taylora. Richard miał rację. Wszelka niepewność, wszelkie wątpliwości rozpłynęły się wraz z delikatnym wietrzykiem jaki owiał jej twarz.
Tata..
Myśl ta wywołała uśmiech na twarzy.
Wreszcie dotarła do niewielkiego podestu, na którym stał Taylor. A za nim pastor, uśmiechając się promiennie i poprawiając raz po raz okulary w grubej oprawie. Nie zwracała już na nikogo uwagi.
Ciepło..
Nie słyszała słów, jakimi powitał ich powiernik Boga.
Bezpieczeństwo..
Nie widziała ludzi wpatrujących się w nich z zachwytem.
Spokój..
Nikogo nie było.
Miłość..
Tylko ona i on. I te odczucia, które wpełzły do jej głowy gdy tylko go zobaczyła. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie, brak matki czy też innej rodziny. Tworzyli w tym momencie coś, za czym goniła przez całe życie.
        
Nie mógł oderwać od niej wzroku, od chwili gdy wyszła pod rękę z ojcem, nie spuszczał z niej wzroku. Ba, nawet nie był w stanie zamrugać. Słowa pastora nie bardzo do niego docierały. Widział jego otwierające się usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk, za to dotarł do niego jej głos.
-Przysięgam kochać cię każdego dnia..


piątek, 14 czerwca 2013

Ważna informacja

Mam dla was bardzo złą i smutną wiadomość...
W nocy dostałam cynka od naszej kochanej *moments* (dzięki za pobudke, nic sie nie stało :D), że ma problemy z komputerem i nie ma jak napisać dla nas kolejnego, tak wyczekiwanego przez nas rozdziału :(.
Bardzo nas za to przeprasza. A nam pozostaje mieć nadzieję, że *moments* szybko do nas wróci !
Tajemnicza "Y"


Edit: Yasha, kochanie dziękuję :* wybacz że Cię obudziłam :D 
komputera nie udało mi się naprawić, więc trochę czasu zeszło mi odcięciu od świata. Gdy dzisiaj zobaczyłam ile mam do nadrobienia szczęka mi opadła, długo mi zejdzie (już zacieram rączki na Wasze blogi :D)
To na tyle. Wróciłam. Rozdział się pisze. Zabieram się za czytanie. :) 

czwartek, 23 maja 2013

rozdział *32


Dzisiaj krótko.. wręcz bym powiedziała, że bardzo krótko, ale moja wena wyparowała.. siadałam przed kompem i NIC.. pustka.. tłumaczę to kryzysem wieku średniego.

Yasha kochanie zdrowiej szybciutko :*







***

Jessie przejechała dłonią po spoconym czole oddychając ciężko. Zdołała powyciągać części z ogromnych pudeł a już jej ciało ogarniało zmęczenie. Była w trakcie skręcania łóżka gdy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Z lekkim utrudnieniem przedostała się przez masę pudeł, kartonów i worków. Otworzyła i zastygła w bezruchu. Stał przed nią z poważnym wyrazem twarzy. Miała ochotę przytulić się do niego, pocałować, ale w ostatniej chwili stchórzyła. Spuściła wzrok i wtedy zauważyła jej walące w zawrotnym tempie serce, widziała jego wyraźny zarys tuż pod koszulką. Czuła je to fakt, ale nie sądziła że jego widok sprawi że będzie miała istną tachykardię.
-Cześć..
-Cześć..
Patrzyli na siebie w milczeniu, nie wiedząc jak się do siebie odezwać, jakby dopiero co się poznali, jakby nie łączyło ich zupełnie nic. Para obcych sobie ludzi.
-Mogę?
-A tak, jasne.. przepraszam – przesunęła się wpuszczając go do środka.
Poprowadziła go do kuchni, jedynego miejsca w całym mieszkaniu, które już było posprzątane i urządzone.
-Napijesz się czegoś?
-Piwa, jeżeli masz.. dzięki.
Podeszła do lodówki i wyciągnęła dwa piwa. Podała jedno chłopakowi. Między nimi dało się wyczuć jakieś dziwne napięcie, które pogłębiało się z każdą sekundą. Było tak gęsto, że niemal można było powiesić w powietrzu siekierę a i tak mało prawdopodobne byłoby to, że spadnie. Wpatrywał się w nią nie wiedząc co powiedzieć. Chciał wiedzieć co się stało? Chciał wiedzieć dlaczego? Więc musiał się odezwać.
-Jessie dlaczego uciekłaś?
Zobaczył że się wzdrygnęła. Widział jak dłonie jej drżą i żałował w tym momencie że zadał to pytanie. Mógł jeszcze poczekać, no ale palnął bez zastanowienia i teraz czekał na odpowiedź.
-Nie uciekłam..
-Przestań – warknął – list i szybki wyjazd to nie ucieczka? List to chyba za wielkie słowo..
-Ja..
Co miała mu odpowiedzieć? Jak sensownie wytłumaczyć? Milczała więc.
-Dobra nie ważne. Twoja sprawa..
Znów zaległa nieznośna cisza. Było tak cicho jakby nagle ktoś to wszystko wyłączył. Jakby za naciśnięciem jednego guzika można było wyłączyć wszystkie dźwięki świata. Spojrzał na stos pudeł.
-Pomogę ci z tym.. – jego głos brzmiał już nieco łagodniej, jednak nie patrzył na dziewczynę.
-Nie musisz..
-Chcę.
Zastanawiała się przez chwilę.
-Pod warunkiem że zostaniesz na kolacji.
Odwrócił się w jej stronę. Uśmiechnęła się nieśmiało. Przez ten czas gdy jej nie widział brakowało mu tej twarzy, tego uśmiechu. Brakowało mu przyjaciółki, o ile mógł chociaż na to liczyć, na przyjaźń z jej strony.
-Jeśli czegoś nie przypalisz to..
-A kto powiedział że będę gotować. Że też w ogóle przyszło ci to do głowy.
Oboje parsknęli śmiechem w tym samym momencie rozładowując napięcie. Weszli do pokoju dziewczyny i zabrali się wspólnie za skręcanie łóżka. Po niespełna godzinie jej sypialnia była gotowa. Uśmiechnęła się na ten widok. Przeszli do kuchni mijając po drodze pusty pokój.
-Będziesz chciała wynająć ten pokój?
Zawahała się.
-Raczej.. tak.
Stanęła przy blacie tyłem do niego. Nie mogła na niego spojrzeć. Nie mogła spojrzeć mu prosto w oczy. Nadal czuła wstyd a i cała swoboda, którą udało im się odbudować prysła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
-Jessie tęsknie za tobą..
Gwałtownie podniosła głowę jednak nadal się nie odwracała. Za to on podszedł do niej i stanął tuż za nią. Oparł się dłońmi o blat odcinając jej jakąkolwiek drogę ucieczki. Był tak blisko że bez problemu wyczuła jego zapach.
-Taylor..
-Kocham cię. Przepraszam ale stało się, nie potrafię dłużej już tego ukrywać.
-Coś ty powiedział?
Powoli odwróciła się. Był blisko. Bardzo blisko.
-Wiem że uważasz to co się wydarzyło za błąd ale ja tak nie myślę. Chciałbym cię przeprosić i jednocześnie prosić byś mi ...
Pocałowała go. To było spontaniczne, ale pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Poczuła dłonie Taylora wplatające się w jej włosy. Po chwili odsunął się od niej i uśmiechnął głaszcząc jej policzek. Zobaczył rumieńce, które uwielbiał.  Nie często miał okazję by je widzieć.
-Tęskniłam za tobą.
-Naprawdę?
Skinęła niepewnie głową.
-Jessie.. czy ty coś do mnie czujesz?
-Ja.. ja..
-Powiedz mi, proszę – musnął ustami jej usta.
-Zakochałam się do cholery, dlatego uciekłam.. myślałam że zniszczyliśmy to co między nami było.
Pocałował ją namiętnie i długo. Każdy pocałunek był przesiąknięty tęsknotą, pożądaniem. Gdy poczuł jej dłonie próbujące uporać się z guzikiem jego koszuli, wiedział że nie chce czekać ani minuty dłużej. Uśmiechnął się pod nosem i zaniósł ją do sypialni.
        

***


Taylor obudził się nad ranem i zobaczył Jessie nadal wtuloną w jego ramiona. Kąciki ust same uniosły się ku górze. Jak wtedy gdy pierwszy raz się kochali, z tym jednak że teraz nadal tu była. Pocałował jej cudownie pachnącą skórę na szyi i poczuł że drgnęła.
-Śpisz kochanie? – wyszeptał jej tuż do ucha.
-Mmm.. już nie.. nie sądziłam że kiedyś usłyszę takie słowa z twoich ust.
Odwróciła się w jego stronę.
-Często ci tak mówiłem zwłaszcza ostatnio.
-No tak, ale robiłeś to wtedy gdy się zgrywaliśmy.
-Bo jak miałem ci powiedzieć że się zakochałem, ty, która nogami i rękami zapierała się przed facetami – podparł się na łokciu przyglądając się jej – Jessie muszę ci coś powiedzieć, powinienem powiedzieć ci o tym wczoraj..
-Wiem o wszystkim..
Był zdezorientowany czego nie starał się nawet ukryć.
-Ale o czym?
-Wiem o Amber, bo chyba o tym chciałeś mi powiedzieć..
-Skąd?
-Zora zadzwoniła i powiedziała o całym zajściu.
-Przepraszam, byłem wściekły i..
-Nic się nie stało – przerwała mu – ale nie waż mi się nikogo więcej całować.
-Jesteś ideałem. Moim ideałem.
-Wiem o tym – uśmiechnęła się.
-Mogę wynająć ten drugi pokój?
-Skoro tak wolisz..
Wyślizgnęła się z jego ramion i wstała. Wpatrywał się w jej nagie ciało z niekłamanym zachwytem. Mógł śmiało powiedzieć, że był na nią napalony jak na żadną do tej pory i ta myśl wywołała nikły uśmiech na jego twarzy.
-.. ale nie próbuj nocować w moim łóżku..
-Czyli mam rozumieć że bardziej byłabyś skłonna do wynajęcia mi swojego łóżka? – poruszył zabawnie brwiami w górę i w dół. W górę i w dół.
-Pff.. schlebiasz sobie Higgins..
Była już ubrana, gdy wreszcie uraczyła go spojrzeniem. Leżał z założonymi za głowę rękoma, z lubieżnym uśmiechem na twarzy. Białe prześcieradło, którym był przykryty do pasa, idealnie kontrastowało z jego opalenizną. I ten jego uśmiech. Uśmiech który potrafił rozpromienić nawet najbardziej pochmurny dzień. Ten uśmiech skierowany wprost na nią. Serce nie potrafiło zignorować tego obrazu. Biło jak oszalałe.
Podeszła do łóżka i pochyliła się delikatnie muskając usta Taylora. Po chwili znowu wylądowała w pościeli wpatrując się w czarne jak noc oczy. Odgarnął kosmyk z jej czoła.
-Mogę zostać?
-Wynajmę ci pokój jak chcesz, ale..
-Jessie nie chodzi mi o pokój – pokręcił głową – czy mogę zostać z tobą.
-Taylor mam pokręcone życie.
Powiedziała to tak cicho że ledwo ją zrozumiał.
-Chcę w nim uczestniczyć.
-Jesteś pewien?
-Jak tego że cię kocham – pocałował ją.
Gdy się odsunął zobaczył w jej oczach łzy, które usilnie chciała zachować dla siebie. Ukryć je przed nim.
-Nie płacz Jessie.
-Dawno nie słyszałam tych słów..
-Teraz będę ci je powtarzać jak długo będę żyć.
Uśmiechnęła się czując jego usta na swoich. Przepełniała ją euforia. Dosłownie unosiła się w powietrzu. Kochała i była kochana. Nic więcej do szczęścia jej nie brakowało, niczego więcej nie potrzebowała.
        


***

         Minęło kilka dni odkąd Taylor wyznał Jessie miłość, a w zasadzie odkąd oboje wyznali sobie miłość. Większość czasu spędzali nie wychodząc z łóżka. Jak już wychodzili to tylko po to by coś zjeść, albo wziąć prysznic. Chcieli się sobą nacieszyć, tyle ile mogli, tak jakby miały być to ich ostatnie dni. Tego popołudnia leżeli wtuleni w siebie, nie mogąc przestać się uśmiechać.
Nie potrafiła nie wpatrywać się w jego oczy.
Nie potrafił nie wpatrywać się w jej twarz.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaką miałem na ciebie ochotę – wyszeptał przysuwając ją bliżej.
Poczuł jej piersi delikatnie ocierające się o jego nagi tors i dosłownie zapłonął. W dodatku posłała mu takie spojrzenie, że nie mógł się powstrzymać. Przygniótł ją mocniej, chcąc czuć Jessie każdym kawałkiem swojego ciała. 
-Opanuj się Higgins.
-Ja ci się zaraz opanuje – pochylił się nad nią i pocałował.
W tej samej chwili usłyszeli dzwonek do drzwi. Spojrzeli po sobie, jednak to zajęło tylko chwilę jak Taylor wrócił z powrotem do przerwanej czynności. Jego usta błądziły po jej szyi rozpalając ją od środka. Odchyliła głowę, by poczuć pieszczotę wyraźniej.
Dźwięk dzwonka powtórzył się.
-Nie otwierajmy – jęknął patrząc na nią z góry.
-Może to coś ważnego.
Westchnął odsuwając się od niej. Gdy zakładała swoją bieliznę widziała jego uśmiech. Cały czas ją obserwował, nawet na chwilę nie odpuszczając. Jakby w momencie, gdy tylko spuści z niej swój wzrok, ona miałaby się rozpłynąć. Rozejrzała się za bluzką ale nigdzie jej nie widziała.
-Mam to – uniósł rękę ze swoją koszulką uśmiechając się lubieżnie – ale nie za darmo.
-Ty podły..
-Dodaj że zakochany.
-Daj mi ją – spojrzała na niego błagalnie i po chwili uniosła jedną brew – obiecuję się zrewanżować.
Rzucił jej koszulkę ze śmiechem i pośpiesznie zaczęła ją zakładać. Po minucie już była pod drzwiami, zastanawiając się kto mógłby ją odwiedzać. Przeczesała włosy ręką, próbując jakoś je poskromić. Otworzyła drzwi i zaniemówiła.
-Witaj Jessie – kobieta uśmiechała się wesoło.
I wtedy usłyszała jak drzwi od sypialni się otwierają. Odwróciła głowę w tamtym kierunku.
-Kochanie kto.. – Taylor spojrzał na przybyłych gości i zaśmiał się – cześć mamo, cześć tato.
-Przeszkodziliśmy?
Lora przeniosła spojrzenie z syna na Jessie, która nadal stała kurczowo ściskając klamkę.
-Nie.. nie – Jessie wreszcie odzyskała głos i wpuściła ich do środka.
Musiała się jakoś wycofać, żeby coś na siebie ubrać. Nie mogła paradować pół naga przed jego rodzicami. Za to chłopak niczym się nie przejmował. Ubrany tylko w dresowe spodnie, ze zmierzwionymi włosami. Prezentował się zapewnie o wiele lepiej niż ona, poza tym miał prawo przed nimi tak wyglądać. Zniknęła za drzwiami sypialni i po chwili do nich dołączyła. Zaparzała kawę gdy poczuła jego dłonie obejmujące ją w talii i oddech tuż przy uchu.
-Kocham cię..
-Mmm, idź już do rodziców bo zaczynam znowu mieć na ciebie ochotę – wyszeptała.
Uśmiechnął się i odsunął od niej niechętnie. Parę minut zajęło jej przygotowanie wszystkiego dla gości. Gdy weszła do salonu, Taylor siedział rozłożony na sofie, rodzice zaś zajęli fotele. Patrzyli raz na Jessie, raz na syna chyba nadal nie dowierzając temu co widzieli ani słyszeli. Usiadła obok chłopaka.
-Przyjechałem gdy tylko zobaczyłem ta umowę – wskazał na papiery wyciągnięte z teczki uśmiechając się w stronę Jessie – Lora też się uparła żeby cię zobaczyć, tylko nie wiedziałem że ty tu jesteś..
Taylor oparł się wygodnie i upił trochę kawy. Na twarzy wypisane miał szczęście, co wywoływało szerokie uśmiechy na twarzach rodziców.
-A co jest nie tak.. w ogóle to skąd masz jej umowę najmu?
-To mój budynek.
-Co?? – oboje zareagowali.
-Pięć lat temu kupiłem ten budynek.
-Czyli na tak wielkie miasto ja wybrałam pana dom i dodatkowo agencję? – dziewczyna nie kryła zdziwienia.
-Mówiłem żebyś nie mówiła do mnie pan.
-Ja wiem ale..
-Mam pomysł – przerwała matka uśmiechając się znacząco – nie będziemy wam teraz przeszkadzać, przyjedźcie wieczorem na kolację..
-Mamo..
-Mama ma rację, dawno nas nie odwiedzaliście. Dajcie się jej wami nacieszyć.
Oboje wstali.
-Dobra, zadzwonię do Tony’ego – Taylor zrezygnował z dalszego spierania się, bo to i tak nie miało najmniejszego sensu.
-Cudownie, rodzina w komplecie.
Jessie uściskała mocno rodziców chłopaka i zamknęła za nimi drzwi. Oparła się o nie, patrząc na czarnowłosego. Zmierzał w jej kierunku. Gdy znalazł się przy niej uśmiechnął się.
-Kiedy się zrewanżujesz?
-Po kolacji?
-Myślisz że tak długo wytrzymam?
-No skoro nie wytrzymasz Higgins, to chodź ze mną pod prysznic..
Te ostatnie słowa wypowiedziała szeptem, tuż przy jego uchu. Przeszył go przyjemny dreszcz, który dotarł w sekundzie do każdego zakamarka jego ciała.


***

-Na pewno nie jesteś zła, że zostawiłem cię na pastwę moich rodziców?
Taylor przycisnął ją do swojego boku, nie zwalniając kroku. Szli w stronę jeziorka, które pokazał Jessie gdy pierwszy raz ją tu przywiózł. Była nim oczarowana, a teraz ta wycieczka miała swój cel. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie rozmowę z matką chłopaka.


-Dwa osły, no jak dwa osły.
Jessie zaśmiała się. Pomagając kobiecie nie przestawała się uśmiechać, widząc ją krzątającą się po kuchni i marudzącą, aczkolwiek szczęśliwą. Przyglądała jej się przez chwilę. Może głupim było myślenie, że chciała dawać Lorraine szczęście i uśmiech. Nie miała tego w swoim życiu, bała się że mogłaby nie być w stanie odwzajemniać uczuć, ale przy każdej wizycie tutaj utwierdzano ją w przekonaniu, iż ma wielkie serce. Ta myśl rozpierała ją dumą od środka.
-Tyle razy wam mówiłam, i nie tylko ja – pokiwała jej palcem.
-Musieliśmy sami zrozumieć.
-Tak, tak, w dodatku ślepi.
Tym razem obie parsknęły śmiechem.
-Nikt mi jeszcze nie powiedział, że zachowuję się jak niewidomy osioł. To miłe.
-Jessie – kobieta nagle spoważniała – dziękuję ci.. za pojawienie się w jego życiu.
Dziewczyna widząc łzy w oczach kobiety, podeszła i przytuliła ją. Bijące ciepło matki. Szkoda, że nie jej, ale teraz nie miała zamiaru nad tym się rozwodzić.


Kwadrans później siedzieli wpatrując się w ostatnie promienie zachodzącego słońca. Jego dłonie mocno ją obejmowały, wręcz czuła jego serce na swoich plecach, jego oddech tuż przy uchu. Nic więcej nie potrzebowała. To tak, jakby jedno uczucie zastąpiło wszelkie niedogodności losu, jakby nigdy nic złego się nie wydarzyło.
-Kocham to miejsce – wyszeptała wtulając się w niego jeszcze bardziej.
-Tak jak mnie?
-Wiesz że nie możesz się z nikim i niczym równać.
-Rozmawiałaś może z matką?
-Próbowałam, odłożyła słuchawkę.
-Przykro mi – pocałował ją w głowę.
-Powinnam przestać zabiegać o jej względy, ale to moja mama i jestem jej córką i .. – urwała cicho wzdychając.
Przez chwilę milczeli. Każde zatopione we własnych myślach.
-Masz ochotę zostać tu do jutra?
-Możemy?
-Jeżeli tylko chcesz..
Skinęła głową, uśmiechając się pod nosem gdy tylko wyczuła na skórze jego ciepłe usta. Była ich spragniona, tak jak i całego Taylora. Zastanawiała się, jak mogła wytrzymać tyle bez niego. I faktycznie, jak mogła być tak ślepa na to co do siebie czuli. Zawsze myślała, że takie rzeczy się wie.
-Jessie.. kocham cię..
Poczuła coś chłodnego tuż przy palcach, niewielka zmiana temperatury wraz z ciepłym dotykiem dłoni chłopaka. W pierwszej chwili nie wiedziała czym było to spowodowane, serdeczny palec został otoczony czymś czego się nie spodziewała. Zaraz potem jej dłoń uniosła się ku górze i przed oczami miała błyszczący kamień na srebrnej obrączce.
-Wyjdź za mnie..
Te słowa, ten pierścionek, serce walące w zawrotnym tempie i suchość w ustach. Wpatrywała się w swoją rękę, jakby nie była jej własnością, jakby należała do kogoś innego. Milczała. Milczała tak długo, że Taylor zaczął się zastanawiać, czy aby wybrał odpowiedni moment, czy nie było za szybko. Czuł jak dziewczyna powoli wyplątuje się z jego uścisku. Przykucnęła przy nim, nie przestając wpatrywać się w pierścionek. Niewiele brakowało, by ponaglił ją z odpowiedzią, ale w tym samym momencie co już miał otworzyć usta, Jessie przeniosła na niego swój wzrok.
-Jest przepiękny..
-Wiesz, że to żadna odpowiedź?
Uśmiech jaki w tym momencie jej posłał, sprawił, że na chwilę jej serce stanęło. Nie wytrzymała. Dosłownie powaliła go na piasek, śmiejąc się głośno. Ich usta spotkały się w pocałunku przepełnionym miłością i dzikim pożądaniem. I nagle przestała. Uniosła się delikatnie na łokciu.
-Taylor jesteś pewien?
-Kochanie powtarzasz się. możemy wziąć ślub choćby i jutro, jeżeli to miałoby cię przekonać.
-Jutro? Zwariowałeś?
-O tak Jessie, zwariowałem, na twoim punkcie.
Tym razem nie miał zamiaru nawet na chwilę pozwolić jej przerwać pocałunku, a ona nawet nie chciała tego robić.


czwartek, 9 maja 2013

rozdział *31








Dziękuję Ani (Yasha) za pomoc z szablonem i to jej dedykuję ten rozdział. Anus dziekuję :*
a także życzę powrotu do zdrowia Renee :**** 
Nie przedłużam, czytać :D buziole :**




***


        
Taylor obudził się czując łaskoczące go promienie słońca i przypomniał sobie wczorajszą noc. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Rozejrzał się ale nigdzie nie widział Jessie. Jego wzrok padł na kartkę papieru tuż przy nocnej lampce, wziął ją do ręki i zaczął czytać.

„Taylor,
Przepraszam za to co wydarzyło się wczoraj. To był błąd, którego żałuję i którego nie jestem w stanie naprawić. Ta wczorajsza noc nie powinna była się tak skończyć. Nie powinniśmy byli tego robić. Przepraszam.
                                                                                     Jessie

W momencie usiadł. Błąd? Jessie uważa wczorajszą noc za błąd którego żałuje? Te słowa odbijały się echem w jego głowie. Kilka chaotycznych zdań pisanych pospiesznie. Poczuł niewyobrażalny ból w sercu. To tak jakby ktoś je złapał w ręce i zgniatał z całej siły. Przyłożył dłoń do miejsca gdzie wyczuwał szaleńcze bicie serca, jednak to nie umniejszyło bólu, wręcz się nasilił. Zmiął papier i rzucił w kąt, był wściekły i zdruzgotany. Zniszczył ich przyjaźń. Zniszczył to co przez ostatnie dwa lata dawało mu radość, uszczęśliwiało. Stracił ją przez pożądanie, którego nie był w stanie pohamować. Wściekłość docierała do najdalszych zakamarków jego umysłu. Dlaczego nie pomyślał że tak może się to wszystko potoczyć? Wziął do ręki telefon i wykonał połączenie. Usłyszał miły, informujący go o tym że telefon jest wyłączony głos. Zaklął głośno pod nosem i wyskoczył z łóżka. Musiał ją odnaleźć. Wytłumaczyć. Błagać by mu wybaczyła.
Pół godziny później wpadł jak burza na werandę domu dziewczyny. Zapukał. Odpowiedziała mu cisza. Zapukał kolejny raz. Ogarniała go coraz większa wściekłość pomieszana z paniką i wtedy drzwi się otworzyły. Pierwszy raz odkąd poznał Jessie widział jej matkę, pierwszy raz miał okazję ją zobaczyć i nijak miała się do obrazu jaki stworzył sobie w głowie. Jasne włosy, stalowe zimne oczy i ten grymas twarzy.
-Nie chcę niczego kupować – warknęła.
-Szukam Jessie.
Nawet nie silił się na uprzejmy ton, wiedząc co matka z nią wyprawiała. Ile cierpień i zmartwień jej przysporzyła.
-Nie ma jej, wyprowadziła się, pewnie do tego swojego.. – spojrzała na ulicę, gdzie stał jego zaparkowany samochód i przeniosła wzrok z powrotem na Taylora, zmarszczyła brwi – .. zaraz, zaraz to ty tu wczoraj byłeś. Ciebie też wykiwała?
Zaśmiała się cierpko widząc jego zaciskające się pięści po czym nie czekając na jakikolwiek odzew zatrzasnęła drzwi, tak mocno, że zawiasy jęknęły głośno, dając wyraz jakby swojego niezadowolenia. Stał jeszcze przez chwilę wpatrując się wściekle w drzwi, miał ochotę udusić ją gołymi rękoma, zabić ją. Przestraszył się własnych myśli więc obrócił się na pięcie i w pośpiechu zaczął schodzić ze schodków. Jak można być takim człowiekiem? Jak.. Nie. Nie mógł teraz o tym myśleć i zastanawiać się nad osobą kobiety, najważniejsze było odnalezienie Jessie i przeproszenie jej. Wsiadł do auta. Przez chwilę zastanawiał się gdzie mogłaby być. Kompletnie nic nie przychodziło mu do głowy, a im bardziej myślał tym coraz mniej miejsc mu zostawało. Wyprowadziła się czyli miała ze sobą jakieś bagaże, musiała mieć jakąś alternatywę, czyli on nie miał nic. Walnął pięściami o kierownice i ruszył.


***

Zatrzymała się przed oszklonym piętrowym budynkiem w samym centrum. Kolejna agencja z mieszkaniami. Ostatnia tego dnia i przyjdzie jej spać w jakimś motelu. Zrezygnowana wysiadła i skierowała się do środka. Już na wstępie z uśmiechem przywitał ją młody mężczyzna.
-Witam panią w czym mogę służyć?
-Dzień dobry, szukam mieszkania do wynajęcia jak najbliżej uniwersytetu.
-Mamy kilka, proszę za mną – podprowadził ją do niewielkiego stolika i gestem dłoni nakazał by usiadła – co panią dokładnie interesuje.
-Dwa pokoje maksimum, salon, kuchnia.
-Obecnie mamy cztery mieszkania, które mogłyby panią zainteresować.
Sięgnął do teczek leżących na szafce tuż za nim i po chwili Jessie oglądała już zdjęcia. W szczególności jedno przypadło jej do gustu. Musiała je zobaczyć.
-To – wskazała na trzecią koszulkę, która się przed nią znajdowała.
-Możemy tam jechać od razu.
-Naprawdę?
-Jak najbardziej.
Dwa kwadranse później zobaczyła czteropiętrową kamienicę z czerwonej cegły w przyjemnej dla oka okolicy. Znaleźli się w środku.
Rozejrzała się po mieszkaniu. Salon, dwie sypialnie, łazienka i aneks kuchenny, więcej nie potrzebowała. Z czasem znajdzie jakąś współlokatorkę. Pomieszczenia były przestronne, ściany nieskazitelnie białe, a podłoga czarna jak smoła, czarna jak oczy Taylora. Zadrżała na myśl o nim. Nie teraz, jeszcze nie! Głos w głowie z całej siły starał się przyćmić obrazy jakie miała przed oczami. Odwróciła się w stronę mężczyzny.
-Biorę.
-W takim razie pojedziemy do biura. Tak jak już mówiłem, wpłaca pani zaliczkę teraz a za tydzień podpisujemy umowę. Ma pani tydzień czasu na rezygnację, ale wtedy..
-Tak, wiem, zaliczka przepada. Nie zrezygnuję. Podoba mi się tutaj i stąd jest blisko na uczelnię.
-Cieszę się, jedziemy?
Jessie mocniej chwyciła torbę i pozwoliła otworzyć przed sobą drzwi.
Godzinę później jej rzeczy leżały już na podłodze w salonie. Przyszedł czas na pozałatwianie najważniejszych spraw i zakupy. Wieczorem gdy siedziała nad pudełkiem z chińszczyzną nie miała siły nawet jej zacząć. Wpatrywała się w nie jakby było czymś dziwacznym, po czym ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się przypominając sobie ucieczkę, bo tego nie można było nazwać inaczej jak tylko ucieczką.  


Odczekała aż Taylor uśnie i dopiero wtedy ostrożnie wyślizgnęła się z jego objęć, łzy niekontrolowanie zaczęły spływać po jej policzkach. Straciła przyjaciela, straciła go. Przeklinała siebie za to co zrobiła, za to że dała ponieść się emocjom. A teraz nie ma już nikogo. Ubierając się nie spuszczała wzroku z chłopaka i mogłaby przysiąc, że się uśmiechał. Wyciągnęła z torebki notes i naskrobała kilka słów starając się zapanować nad łzami, nad bólem który przeszywał każdy zakamarek jej ciała. Na palcach przeszła przez cały pokój i po cichu tak by go w żadnym wypadku nie obudzić położyła kartkę tuż koło lampki, spoglądając jeszcze na niego. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku ale zaraz ją cofnęła. Pośpiesznie wyszła z jego mieszkania, znalazła się na ulicy, spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta. Szła przez park nie zadając sobie nawet trudu by omijać kałuże, miała to gdzieś. Dochodziła właśnie do swojego domu, gdy na podjeździe zobaczyła stojącą taksówkę i czekającego przy niej George’a. Przystanęła chowając się za krzaki, które idealnie ją skryły. Zaraz potem usłyszała głos matki.
-..nie wiem czy ta gówniara jest w domu, mam jej serdecznie dość..
Dlaczego nie potrafiła ze sobą skończyć, odebrać sobie tego jej pieprzonego życia? Miałaby przynajmniej spokój, nikt już by jej nie ranił, nikt by nie wyzywał, nie bił i byłaby z ojcem. Paradoksalnie była za słaba by to zrobić albo też za twarda by to zrobić? Do jej uszu dotarł męski głos.
-..zostaw ją, koło południa wrócisz to pogadacie, a teraz nie mamy na to czasu..
-..masz rację..
Trzask zamykanych drzwi samochodu i jego dźwięk gdy odjeżdżał. Wcisnęła się bardziej w krzaki i dopiero gdy taksówka zniknęła jej z oczu, odetchnęła głęboko. Nie wierzyła w to, że trafiła jej się taka okazja. Wiedziała co chce zrobić i wyjazd matki był jak zrządzenie losu, jak wygrana na loterii. Jednak musiała się pospieszyć, nie miała ochoty natknąć się na Taylora, mógł przecież wcześniej się obudzić. Znów na myśl przyszła jej ostatnia noc i mimowolnie poczuła skurcz w brzuchu. Z nerwów chciało jej się wymiotować, jakby co najmniej to miało pomóc. Wbiegła po schodach do domu i skierowała się wprost do swojego pokoju. W pośpiechu wyciągnęła torby jakie miała i zaczęła się pakować. Nie zaprzątała sobie głowy by cokolwiek w nich układać, wrzucała ciuchy jedne na drugie. Znalazła także stare tekturowe pudła w których kładła książki, zeszyty i płyty. Biegała w tę i z powrotem, pakując wszystko do auta. Na końcu wcisnęła jeszcze na tylnie siedzenie swoją pościel. Jej wzrok powiódł w stronę zegara. Kilka minut po dziewiątej. Starała się za wiele nie myśleć, by nie odczuwać bólu, jednak na niewiele jej się to zdawało. Stanęła jeszcze raz w drzwiach swojej sypialni i westchnęła. Pokój świecił pustkami, łóżko, szafa, komoda, wszystko puste. Jedyną oznaką tego, że ktoś tu mieszkał były jaśniejsze ślady po zdjęciach na ścianie. Tylko to wskazywało na to, że pokój był kiedyś zamieszkalny, nic poza tym. Zostawiła matce krótką informację na lodówce, że znalazła sobie mieszkanie i zamknęła za sobą drzwi.
Jechała od godziny czując na policzkach delikatny powiew wiatru, który bawił się także w jej włosach, rozwiewając je na wszystkie strony. Raz po raz je poprawiała, ale nie zamknęła okna. Spojrzała we wsteczne lusterko. Nie widziała nic prócz sterty piętrzących się rzeczy z jej pokoju. Dwadzieścia dwa lata ściśnięte na tylnim siedzeniu jej starego mustanga. Oczy znowu zaszły jej mgłą i zamrugała gwałtownie. Będzie czas by sobie popłakać jak tylko znajdzie jakieś lokum, a potem już będzie z górki, do ich spotkania..


***


Bolało. Ból rozsadzał ją od środka czyniąc pustą. Kolejna noc, gdy budziła się z wrzaskiem. Przez swoją głupotę i uczucie straciła osobę, którą kochała ponad własne życie. Czuła się tak jakby spadała w otchłań, tylko ból i żal. Skuliła się chcąc to przeczekać. Mając nadzieję, że zdarzy się cud i przestanie cierpieć. Nie sądziła, że istnieje tak silne uczucie, uczucie które w tym momencie ją zabijało. Przez te trzy dni leżała na łóżku płacząc i śpiąc, jednak sen nie przynosił ukojenia, zadręczał ją jeszcze bardziej. Wiła się na łóżku, próbując schować w najciemniejszy zakamarek, tak by macki tego co zrobiła nie dosięgły jej, jednak one znajdywały ją wszędzie i oplatały jak bluszcz oplata ściany domów, szybko i gęsto. Zasłużyła sobie.
Palące łzy znów pociekły po policzkach i wsiąknęły w wilgotną już poduszkę. Próbowała znowu zasnąć, ale gdy tylko zamykała oczy widziała twarz Taylora. Uśmiechniętą. Pełną życia. Widziała jego oczy. Tajemnicze. Widziała jego ciało. Idealne. I tak niesamowicie pociągające, że mimowolnie przełknęła ślinę. Widziała obrazy z ich wspólnej nocy.
Kolejne łzy. Kolejny ból. Kolejny jęk.
Boże, proszę pomóż mi..
Te słowa wypowiedziane w myślach, nie zdołały zagłuszyć cierpienia, wypalającego jej wielką dziurę w sercu.
Zasnąć. Nie czuć. Nie żyć.
Przez moment, przez ułamek sekundy zastanawiała się czy tego chciała, ale odpowiedź była prosta. Nie. Nie chciała tego. Taylor był wart każdego bólu, z jakim przyjdzie jej się zmierzyć.


         Po raz kolejny wykonał połączenie. Bezskutecznie. Trzeci dzień próbował, jakby co najmniej miało to jakiś sens. Musiała zmienić numer, innego wyjścia nie widział.
Błąd.
To słowo zakorzeniło się w jego umyśle, sercu jak jakiś chwast. Zastanawiał się gdzie mogła teraz być, gdzie się znajdowała. Tak naprawdę mogła być wszędzie. Sięgnął dłonią po butelkę whisky leżącą na stole i nalał sobie do połowy szklanki. Koski lodu obiły się od ścianek wydając przyjemny dla ucha dźwięk, zapatrzył się w nie, jakby były czymś naprawdę interesującym. Do jego umysłu w zwolnionym tempie dotarł dzwonek telefonu. Spojrzał na wyświetlacz i skrzywił się. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Zanim jego komórka przestała wibrować, usłyszał walenie do drzwi.
-Taylor otwieraj, wiem że tam jesteś. Nie odejdę dopóki mi nie otworzysz, a jak nie otworzysz to za dziesięć minut wyważę drzwi.
Z ledwością się podniósł i chwiejnym krokiem podszedł do drzwi. Otworzył je z rozmachem.
-Czy tobie ciężko zrozumieć? – warknął wściekły.
-Trzeba było rano mnie nie zbywać, że nie masz ochoty gadać.
Pakował się do mieszkania nawet nie pytając o pozwolenie.
-Co się z tobą do cholery dzieje? Próbowałem dzwonić nawet do Jessie ale telefon ma wyłączony.
-Od trzech dni – prychnął upijając siarczystego łyka.
Skrzywił się delikatnie, po czym znowu sobie dolał. Tony wpatrywał się w brata nie bardzo wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Musiał zapytać go wprost co było powodem picia, bo kombinowanie i domysły na nic mu się zdadzą.
-Co jest?
-Nic..
-Taylor!
-Daj mi spokój.
-Chyba sobie ze mnie kpisz. Nie zostawię cię w takim stanie.
-Nie jestem dzieckiem.
-To powiedz mi wreszcie co ci się stało?
-Jessie się wyprowadziła..
-Jezu to dlatego użalasz się nad sobą jak jakiś szczeniak?
-Wyprowadziła się – prychnął – uciekła ode mnie, nie wiem nawet gdzie jest. Uciekła bo nie mogłem pohamować swoich uczuć. Uciekła. Jak pieprzony tchórz!
Mówił chaotycznie, z ledwością składając sensowne zdania. Tony wpatrywał się w niego w osłupieniu. Nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał, to się nie trzymało kupy, nic z tego co powiedział brat nie trzymało się kupy.
-Jak to uciekła, o czym ty mówisz?
-Najnormalniej w świecie, spakowała się i uciekła. Zero wyjaśnień.. a nie – klepnął się otwartą dłonią w czoło i zaśmiał gorzko – przepraszam, zostawiła liścik. Tak, zostawiła ten cholerny liścik, twierdząc że popełniła błąd. To ja byłem tym błędem! Nie sądziłem, że mógłbym być błędem, zwłaszcza jej.. dla niej.. a jednak.
-Powiesz mi od początku co się stało?
-Do cholery przespaliśmy się ze sobą a ona rano uciekła i tyle ją widziałem!! Teraz rozumiesz?
Tony wpatrywał się w brata z szeroko otwartymi oczami, sens wyrzuconych z siebie słów wreszcie do niego dotarł. Przysiadł na krześle obok i zlustrował chłopaka spojrzeniem czarnych jak smoła oczu. Przez ułamek sekundy szukał w swojej pamięci chwil kiedy Taylor wyglądał tak jak teraz, ale nigdy takiego go nie widział. Był przybity gdy dowiedział się o Annie, jednak wtedy nijak miało się do tego jak zareagował teraz. Nie wiedział co powiedzieć, jak pocieszyć, czy w jakikolwiek sposób się odezwać, bo co w takich okolicznościach byłoby najodpowiedniejszym? W końcu wstał, znalazł w szafce jakąś szklankę po czym znowu usiadł, sięgnął po butelkę alkoholu i nalał sobie.
Taylor czuł na sobie wzrok brata, ale nie odezwał się, ba, nawet nie patrzył w jego kierunku. Całkowicie skupił się na czymś przed sobą, nie było to nic konkretnego. Pragnął jedynie upić się, najlepiej do nieprzytomności. Tak by zapomnieć, tak by nie czuć bólu. Poczuł dłoń na ramieniu i wzdrygnął się. Nie był na tyle pijany, by zignorować dotyk. Przekręcił nieznacznie głowę.
-Powiedziałeś jej że ją kochasz?
Głowa znowu powróciła na to samo miejsce, do tej samej czynności, patrzenia tępo przed siebie. Nie pokwapił się nawet by odpowiedzieć, by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, bądź odruch.
Nie. Nie powiedział. Nie zdążył.


***


Przymknęła oczy czując na twarzy delikatny wietrzyk i łaskoczące ją promienie słońca. Powietrze, świeże powietrze. Właśnie tego potrzebowała. Gdy wstała rano i spojrzała w lustro przeraziła się. Nie poznawała osoby po drugiej stronie. Szarawo blada skóra, podkrążone zapuchnięte oczy. Obraz nędzy i rozpaczy. Właśnie to sobą reprezentowała. I właśnie wtedy postanowiła wziąć się w garść. Szybka decyzja, która dodała jej odrobiny energii. Zaciągnęła się powietrzem, przesiąkniętym słodyczą owoców z pobliskich drzew i otworzyła oczy.
Odwróciła się tyłem, siadając na parapecie i lustrując pomieszczenie tak dokładnie, że żaden szczegół nie mógł jej umknąć. Trochę światła, które wreszcie zostało wpuszczone do mieszkania, nadało mu jakiegoś koloru.
Usłyszała dziwne dźwięki i dopiero wtedy zorientowała się, że od dłuższego czasu nie miała nic w ustach. Musiała coś zjeść, cokolwiek. Niespiesznie przeszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Światło, do połowy opróżniona butelka whiskey, którą leczyła się wczoraj i nic więcej. Matka byłaby zadowolona z takiego zaopatrzenia. W głowie zaczęły kłębić się myśli o kobiecie, co robi, jak zareagowała na jej wiadomość. Ale znając ją wiedziała, że nic ją to nie interesowała. Potrząsnęła głową by odgonić te wszystkie rozważania i drżącą dłonią sięgnęła po telefon dalej leżący w pudełku. Nowy telefon, nowy numer, nowe życie? Doskonale wiedziała, że spotka Taylora, że w końcu ten dzień nadejdzie i będą musieli porozmawiać. Nie wiedziała tylko jak spojrzeć mu w oczy. Jak wytłumaczyć mu dlaczego tak postąpiła. Bo co miała powiedzieć? Że go kocha? Nie. To nie wchodziło w rachubę. Nie mogła powiedzieć prawdy.
-Przestań wreszcie o nim myśleć.. – warknęła na siebie.
Włączony telefon zabrzęczał cicho. Przez chwilę się zastanawiała, ale nie mogła tak potraktować Zory. Musiała dać jej znać, zwłaszcza że dziewczyna nie miała o niczym pojęcia. Pewnie nawet nie wrócili z tej ich wycieczki. Szybko wstukała wiadomość i wysłała. Złapała za jabłko, które jakimś cudem uchowało się na blacie i przenosząc wzrok na okno zapatrzyła się na leniwie płynące chmury.


***






Siedział na ławce niby obserwując trening „Wild Dog’s”. Patrzył w jakiś punkt przed sobą nie bardzo wiedząc co ma dalej robić. Wszystko mu się posypało. Dlaczego nie powiedział co czuje, dlaczego zrobił to co zrobił? Mógłby przysiąc że w każdym jej ruchu, w każdym jej oddechu było uczucie, które on odwzajemniał. Był pewny tego. I to go zgubiło. Wspomnienie tamtej nocy powróciło. I ból, który czuł gdy zobaczył kartkę. Pieprzoną kartkę papieru z kilkoma słowami. Nawet nie miała odwagi by powiedzieć mu to prosto w twarz. Wściekłość ogarniała go coraz bardziej. Musiał znaleźć jakieś ujście dla niej inaczej eksploduje.
-Cześć skarbie.
Usłyszał radosny, piskliwy głosik tuż przy uchu i poczuł dłonie obejmujące go za szyję. Zerwał się na równe nogi. Gdyby nawet nie widział osoby stojącej teraz przed nim, wyczułby ją na pewno, te zbyt słodkie perfumy. Znów na myśl przyszedł zapach ciała Jessie subtelny, delikatny, kobiecy i zacisnął pięści.
-Skarbie może wyskoczylibyśmy gdzieś razem?
Świergotała nadal, nie zrażona wyglądem chłopaka. I nagle stało się coś o czym marzyła od zawsze. Złapał jej twarz w mocnym uścisku i przywarł swoimi ustami do ust Amber. Wręcz brutalnie, zaborczo. Zaciskał oczy mocno, zaciekle walcząc z samym sobą. Oderwał się po chwili od niej. Jej twarz była zarumieniona, oczy błyszczały, a jego? Jego były przepełnione wściekłością i bólem. Nadal trzymał jej twarz.
-Zrozum wreszcie że nic do ciebie nie czuje i nigdy nic nie poczuje. Daj mi wreszcie spokój – wysyczał oschle i odszedł zostawiając ją samą.
Gdy wypowiadał te słowa miała łzy w oczach, widział je ale miał to w dupie, tak samo jak miał gdzieś tych kilka osób, które im się przyglądało. W tym Zora, wyciągająca z torby telefon tak szybko, że o mały włos nie skończył roztrzaskany na betonowej płycie.


Instruowała właśnie facetów, którzy przywieźli jej sofę. Przynajmniej będzie miała na czym siedzieć i jak na razie spać. Rano podpisała umowę wynajmu z czego była zadowolona. Może powoli jej się to jakoś poukłada. W tym momencie serce przepełniała pustka, ból po utracie Taylora, ale jakoś sobie radziła. Do jej uszu dotarł dźwięk telefonu i dopiero po chwili uświadomiła sobie że to jej komórka.
-Halo?
-Jessie co się z wami dzieje?
-To znaczy? Nie rozumiem. Czwarte piętro. – Skinęła do jednego z mężczyzn. – O co chodzi Zora?
-O ciebie i Taylora.
-A co ma się dziać?
-Czy ty wiesz co on zrobił?
-Nie.
-Całował Amber.
Poczuła się tak jakby nagle ktoś z całej siły kopnął ją w brzuch. Oddychała ciężko łapiąc powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Musiała wyglądać naprawdę źle, bo ktoś przechodzący obok podszedł do niej i delikatnie dotknął jej ramienia.
-Przepraszam, czy wszystko w porządku?
Skinęła głową nawet nie patrząc.
-Na pewno?
-Tak, tak.
Uniosła powoli głowę starając się dostarczyć płucom jak najwięcej tlenu. Jej oczy napotkały zmartwione oczy kobiety i uśmiechnęła się z trudem. Wciąż słyszała wołającą ją w słuchawce Zorę.
-Zakręciło mi się tylko w głowie. Dziękuję.
Kobieta odeszła a ona podniosła do ucha telefon.
-Do cholery Jessie jesteś tam?
-Tak jestem, tylko mam trochę na głowie tutaj.
-Co on wyprawia?
-Nie wiem.
-Gdzie jesteś, masz ochotę na jakąś colę?
-Zora jestem już w Austin.
-Co? Dlaczego nic o tym nie wiem? Od kiedy? – była najwyraźniej zaskoczona.
-Od kilku dni. Masz ochotę mnie odwiedzić?
-Jasne, mam przyjechać sama czy wziąć kogoś?
-Wolałabym sama, dopiero się wprowadziłam więc wyobrażasz sobie jak to mieszkanie wygląda?
-Nie ma sprawy, do dwóch godzin będę.
Pożegnały się i Jessie weszła do budynku. Starała skupić się na robocie, ale miała taki mętlik w głowie, że nie mogła niczego zrobić. Taylor i Amber. Westchnęła. Miał do tego prawo, przecież nie mogła mu niczego zabronić, a tym bardziej mieć o to pretensje. Popełnili błąd i przyszło jej za to zapłacić. Najgorsze przyjdzie gdy dojdzie do ich spotkania, ale ma jeszcze kilka tygodni. Ochłonie. On też. Chociaż najwidoczniej już ochłonął. Zabolało ją to że zrobił to tak szybko.


***

-Fajnie tu masz – Zora rozejrzała się po pomieszczeniu.
Jak na razie oprócz wielkiej czerwonej sofy i czarnego skórzanego stolika niewiele było mebli w salonie, ale i tak mieszkanie prezentowało się nienagannie. Nie licząc tych pudeł, które ustawione były pod oknem, wypełnione po brzegi pamiątkami, zdjęciami, dyplomami i tym wszystkim, co znajdowało się w jej dotychczasowym pokoju.
-Napijesz się czegoś? Wybacz bałagan ale..
-Rozumiem, rozumiem.
-Piwa?
-Prowadzę.
-To może zostań do jutra. Mam sofę, pomieścimy się..
-W takim razie poproszę piwo. – Uśmiechnęła się kierując za Jessie do kuchni. – A teraz mów.
-Co?
-Co się dzieje, dlaczego Taylor pocałował Amber?
-Nie wiem, musisz spytać o to jego.
-Co się do cholery z wami dzieje?
-Nie wiem.. – warknęła – Zora nie wiem co ci powiedzieć. Od kilku dni nie rozmawiamy ze sobą. Nie wiem.
Zora zobaczyła na twarzy koleżanki to uczucie z którym ostatnio przyszło i jej się zmierzyć i zrobiło jej się przykro że tak na nią naskoczyła. Pogładziła ją po ramieniu, by w pewien sposób dać jej do zrozumienia, że może na nią liczyć.
-Co się stało?
-Nic..
-Nie potrafię zrozumieć jak dwoje zakochanych w sobie ludzi..
-Przestań – przerwała jej gwałtownie – nie byliśmy w sobie zakochani. Jak ci idzie z Nate’m?
-On jest cudowny – rozmarzyła się – inteligentny, zabawny i taki sexowny gdy jest nago.
-Opanuj się Zora, nie chcę wyobrażać sobie za każdym razem gdy go zobaczę jak mówisz mi te słowa. Wiesz że mam wyobraźnie.
-Ok. Nie będę ci opowiadać co robiliśmy.
-Zora!
Zaśmiały się obydwie.
-Pomóc ci z kuchnią?
-Jesteś moim zbawieniem – Jessie uniosła dłonie ku górze by po chwili zabrać się za sprzątanie.
Po godzinie kuchnia błyszczała czystością. Uśmiechnięte i zmęczone opadły na sofę. Widziała że koleżanka jej nie popuści i nie myliła się.
-O co poszło?
-Uhh jesteś tak samo irytująca jak on..
-Przyciągasz tylko takich ludzi – zaśmiała się przyjaźnie.
-To właśnie moje popaprane życie.
-Nie mów tak, tyle razy się spieraliście i zawsze dochodziliście do porozumienia. Zobaczysz wszystko się ułoży..
-Teraz jest zupełnie inaczej, tego nie da się naprawić, przeprosić i po sprawie. Nic już nie będzie tak jak kiedyś i mam tego cholerną świadomość.
-Powiesz mi?
-Nie mogę, przepraszam. Nie gniewaj się na mnie, ale po prostu nie mogę..
-Rozumiem i nie gniewam się. Ale wiesz, że jestem do twojej dyspozycji gdybyś tylko miała ochotę porozmawiać, zawsze znajdę dla ciebie czas nieważne w jakiej sytuacji.
-Wiem – uśmiechnęła się przytulając dziewczynę – i dziękuję.


***


-Stary co się z tobą dzieje? Od tygodnia próbuję ugadać się na jakieś piwo, gdzieś ty się podziewał?
-Miałem trochę problemów na głowie. Ciesz się że znalazłem chwilę – skłamał.
Prawda była taka, że nie chciał nikogo widzieć, nikogo za wyjątkiem Jessie. Tylko ją chciał w tej chwili zobaczyć, porozmawiać. Z drugiej jednak strony Nate był jego najlepszym kumplem, a teraz olewał go jak zwyczajnego szczyla. Widział, że przyjaciel coś do niego mówił, kilka słów zdołał wyłapać, ale kompletnie nie mógł skupić się na rozmowie. Do momentu, aż nie usłyszał tego najważniejszego pytania.
-A ty kiedy dołączasz do Jessie?
-Słucham?
-Zaczynacie kursy na tym samym uniwersytecie, więc pytam się kiedy do niej dołączysz. Od dwóch tygodni wynajmuje mieszkanie w Austin więc myślałem że..
-Gdzie ona jest? – zerwał się na równe nogi patrząc z niedowierzaniem na kumpla.
-W Austin.
-Masz adres?
-Nie, ale Zora ma.
-Dzwoń, potrzebuje na już.
Nate wykonał połączenie i po chwili dyktował mu adres. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję wskoczył do samochodu i ruszył. Wręcz bił sobie brawo za przejaw głupoty, powinien wcześniej pomyśleć że Zora może wiedzieć gdzie jest dziewczyna. Gdyby teraz złapała go policja, poszedłby siedzieć za prędkość, ale musiał się dowiedzieć dlaczego to zrobiła. W sumie wiedział dlaczego to zrobiła, ale że był chyba największym kretynem jakiego znał, chciał to usłyszeć od niej. Chciał być świadomie zraniony. Po raz kolejny. Wreszcie stanął przed drzwiami z numerem, który miał wypisany na świstku papieru. Wziął głęboki wdech, zmiął kartkę i zapukał. Teraz już nie było odwrotu.