czwartek, 11 kwietnia 2013

rozdział *28


Dla tych co się niecierpliwią: finał się zbliża :)) 
Następny rozdział za dwa tygodnie, zostało już kilka notek, więc muszę je dopracować. Wybaczcie. Nie przedłużam, miłego czyta. Buziaczki dla Was :**






***


Znajdowali się w dość ciasnym pomieszczeniu, zadymionym i dusznym. Ludzie ocierali się o siebie, próbując znaleźć odrobinę miejsca. Dopiero po północy większość podjęła decyzję o powrocie do domów, niekoniecznie w stanie trzeźwym. Jessie spoglądała na Zorę z delikatnym ukłuciem zazdrości. Nate raz po raz gładził ją po ramieniu a ona posyłała w jego kierunku wzrok pełen rozmarzenia i najprawdopodobniej miłości, bo jak dotąd Jessie nie udało się w specjalny sposób porozmawiać z Zorą. Od dwóch tygodni, gdy się poznali, Nate z Zorą spędzali ze sobą każdą wolną chwilą zapominając o otaczającej ich rzeczywistości.
Pociągnęła spory łyk ze szklanki i spojrzała za siebie. Nie mogła powstrzymać się od nikłego uśmiechu, widząc parę szalejącą na parkiecie po raz kolejny tego wieczoru. Przeniosła wzrok na przyjaciela. Dzisiaj wyjątkowo był jakiś milczący, czarne oczy lustrowały otoczenie, jednak nie docierały w jej kierunku. Już miała się odezwać, gdy znikąd wyrósł zmachany Nate, złapał najbliżej leżącą szklankę i opróżnił jej zawartość jednym haustem. Mlasnął przy tym tak głośno, że dwójka przyjaciół zaśmiała się cicho.
-Nawet na meczu nie spalam tylu kalorii – jęknął.
-To teraz ja idę dotrzymać jej towarzystwa.
Jessie nawet nie czekała na jakąś reakcję z ich strony, po prostu wstała i ruszyła w kierunku parkietu dołączając do uśmiechniętej Zory.
Taylor dopiero wtedy spojrzał na dziewczynę, obserwował jej ruchy i mimowolnie przełknął ślinę. Widok jej w takich właśnie chwilach doprowadzał jego zmysły do szaleństwa, dodatkowo prostota ubioru, czarne legginsy i biała luźna koszulka bez rękawów. Gdyby nie była jego przyjaciółką, już dawno walczyłby o nią. Poczuł dłoń na ramieniu i odwrócił wzrok.
-Czy teraz też powiesz mi że to tylko przyjaźń?
-Jesteś idiotą – odwrócił się w stronę baru, całkowicie ignorując zwycięski uśmiech kumpla.
-Sam jesteś idiotą, ja przynajmniej spróbowałem – wskazał głową na mulatkę.
-Nie mam zamiaru próbować, bo niczego nie ma. Nate, czy ciężko zrozumieć nasze relacje? Przyjaźń. Czy to jest trudne do zrozumienia?
-Mówię co widzę.
-To nie wiem, idź do okulisty, kup okulary, zrób coś bo masz problemy.
-Z czym ma problemy?
Usłyszeli kobiecy głos i spojrzeli za siebie.
-Nie chcę ci nic mówić Zora, ale Nate ma problemy ze wzrokiem. Widzi coś czego nie ma.
-Najważniejsze, że widzi mnie. – Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, obejmując blondyna ramionami. – A wy długo jesteście ze sobą?
-My, to znaczy?
-No z Jessie.
Nate parsknął śmiechem, a Taylor o mały włos nie zakrztusił się drinkiem. Wpatrywał się teraz w oczekującą na odpowiedź dziewczynę z niedowierzaniem. Był niemal pewien, że jego oczy są nienaturalnych rozmiarów. Chwilę zajęło mu znalezienie odpowiednich słów, tak by nie urazić Zory.
-Dobraliście się jak cholera – wstał od baru – ..jesteśmy przyjaciółmi.
Oboje spojrzeli za odchodzącym w stronę parkietu chłopakiem.
-Powiedziałam coś nie tak?
-Skarbie – obrócił się przodem do niej – to cały on.
Pochylił się i pocałował ją namiętnie, uśmiechając się pod nosem, miał ją i nie zamierzał wypuszczać nigdy z rąk.

        
Taylor szedł w stronę Jessie zastanawiając się czy to aż tak widać, a jeżeli tak to czy przyjaciółka też to zauważyła. Jednak nie dostrzegał jakiejś zmiany z jej strony, zachowywała się tak jak zawsze, może była trochę zamyślona, czasami nieobecna, ale nic poza tym. Zresztą on też ostatnio nie grzeszył jakimś nadzwyczajnym humorem, także był zamyślony, z tym, że to jego zamyślenie brało się z uczucia jakim ją obdarzał, a jej było dla niego całkowitą zagadką. Z każdym krokiem przybliżał się do uśmiechającej się i nie przestającej tańczyć, Jessie.
-Mam ich dość – wyszeptał tuż do jej ucha.
-A to niby dlaczego?
Zapała za jego dłonie i obróciła się tak, że znalazła się tyłem do niego. Często tak tańczyli, ale teraz od środka wypełniał go ogień ogarniający całe ciało. Odchyliła się delikatnie opierając głowę o jego ramię, tak by go lepiej słyszeć.
-O co pytałaś? – wychrypiał.
-Dlaczego masz ich dość.
Znowu była przodem, nadal trzymając jego dłonie.
-Mogliby się zlitować chociaż przy mnie, od roku z nikim nie byłem.
-Przecież nie problem jest dla ciebie mieć kogoś. – zaśmiała się nerwowo.
-Uwierz mi że problem.
Przysunął ją bliżej siebie. Od czasu wypadku, przy takich sytuacjach starała się jak najmniej patrzeć w jego oczy, nie powinien wiedzieć o pewnych sprawach. Teraz jednak czuła, że nie tylko oczy ją zdradzają. Jej ciało drżało, serce waliło tak mocno, że zaczynało obijać się o jego tors. Mimo wszystko nie odsunęła się, poruszali się w rytm muzyki, dwa ciała idealnie zgrane z jednym ruchu.



***


Obudziła się zlana potem, nie wiedząc nawet co tak naprawdę jej się śniło. Było to bez większego znaczenia. Słońce stało już wysoko na niebie, łaskocząc ją po nosie swymi promieniami, przekręciła się więc na drugi bok, by jakoś je oszukać. Nie miała nawet siły by podnieść głowę i zobaczyć która jest godzina, ale była pewna że jest koło południa. Pamiętała powrót z klubu o świcie, nic dziwnego że spała do tej pory. Przymknęła oczy, jednak nie dane jej było nacieszyć się chwilą, gdyż usłyszała wibracje telefonu i sięgnęła dłonią do szafki.
-Halo? – wychrypiała.
-Jessie?
-Yhm.. Zora?
-Tak, cześć. Mam nadzieję że cię nie obudziłam?
-Nie, właśnie wstałam, coś się stało?
-Nie tylko.. Jessie chodzi o to, że.. Nate ma jakiś mecz na wyjeździe i przez to, że nie znam tu zbyt wielu osób, po prostu..
-Zora? – przerwała jej uśmiechając się pod nosem – Masz ochotę na pizze?
-Serio?
-Tak, daj mi pół godziny i będę w ‘Sorrino’
-Dzięki, to cześć.
Pożegnały się i Jessie zwlekła się z łóżka. Mimo, że jakoś nie była optymistycznie nastawiona na wstanie z przyjemnego i miękkiego łóżka, to jednak zrobiła to. Polubiła Zorę, pierwszy raz polubiła kogoś ot tak, bez podejrzliwości, bez żadnego ale. Wzięła szybki prysznic i nie zaprzątając sobie głowy śniadaniem, a w zasadzie już obiadem, wybiegła z domu.
Godzinę później siedziały w najlepsze przy średniej, wegetariańskiej pizzy, rozmawiając tak jakby znały się od lat. Teraz też były zadowolone z tego, że o tej porze niewielu zdecydowało, by uraczyć się pizzą. Mogły swobodnie porozmawiać.  
-Długo znasz się z Taylorem?
-Ponad półtora roku, a dlaczego pytasz?
-Wyglądacie razem wspaniale.
-Ty też? – Jessie uśmiechnęła się, mając nadzieję że rumieńce nie pojawiły się na jej twarzy, tym samym ją zdradzając. – Taylor jest moim przyjacielem, tylko i wyłącznie przyjacielem.
-Po prostu mówię jak ja to widzę, dogadujecie się praktycznie bez słów.
-Dogadujemy się to fakt i jest naprawdę wartościowym człowiekiem, ale nic poza przyjaźnią nas nie łączy. Taylor.. – zamyśliła się – to dla mnie jak wygrana na loterii, pojawił się w odpowiednim momencie.. wkurzający ale cudowny..
-Nie sądziłam że taka przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną może istnieć..
Bo nie istnieje..
-.. no wiesz, zawsze uważałam że z czasem, któreś z przyjaciół chce więcej – ciągnęła dalej zakładając nogę na nogę – widocznie, znam tylko takie przypadki.
-Własne doświadczenie?
-Aż tak widać?
Jessie uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Tak, właśnie to ja byłam tą która zapragnęła więcej – westchnęła – mam już to za sobą, ale przez to że należę do tej grupy kobiet, które są nader uczuciowe, długo się z tego leczyłam.. teraz zaczęłam z Nate’m i szczerze powiedziawszy przy nim czuję się szczęśliwa. Pierwszy raz czuję się tak szczęśliwa..
Zora spojrzała na Jessie jakby nagle ocknęła się z jakiegoś snu, letargu.
-.. przepraszam cię, że tak gadam o sobie..
-No ty chyba oszalałaś. Właśnie po to tu jesteśmy prawda? Żeby sobie pogadać. Później wybierzemy się do kina, albo gdzieś na drinka..
-Kino brzmi świetnie. Jessie dziękuję ci.
-Uwierz, że nie masz za co mi dziękować.



***

         Taylor rozmasował dłonią kark, opierając głowę o blat stołu. Myślał, że chłodny, orzeźwiający prysznic zniweluje skutki picia alkoholu, jednak nadal czuł się jakby głowa miała mu eksplodować. Trochę się temu dziwił, bo nie wypił aż tak dużo, jednak ostatni tydzień dał mu się porządnie we znaki i teraz to właśnie wychodziło. Zastanawiał się kiedy w końcu tabletki zaczną działać, by móc normalnie zacząć funkcjonować i wtedy pomyślał o Jessie. Uśmiechnął się do siebie. Wczorajszej nocy, gdy tańczyli miał nieodpartą pokusę by ją pocałować, teraz cieszył się że alkohol nie zamroczył mu umysłu. Te wszelkie rozmyślenia pochłonęły go na tyle, że nie zauważył tego iż przestał odczuwać ból. Wyciągnął telefon z kieszeni spodni i wykonał połączenie.
-Śpiąca królewna wstała? – przywitał go jej ciepły głos.
-Ledwo, ale dałem radę. Co porabiasz?
-Jestem w kinie z Zorą.
-Na czymś normalnym?
-Szczerze to nie mam pojęcia co to za tytuł, jakaś komedia romantyczna.. w sumie to jakiś maraton romansów dzisiaj jest, więc siedzimy.
-Czyli, ona brzydkie kaczątko, on przystojniak z okładek, zakochują się, coś się dzieje..
-..dobra, dobra, skończ – zaśmiała się – zero romantyka w tobie.
-Kiedyś zmienisz na ten temat zdanie – otworzył drzwi do samochodu i wsiadł.
-Tak, jasne. Bardzo mi na tym zależy wiesz?
-Złośliwość nigdy cię nie opuszcza prawda Hawks?
-To moje drugie imię, muszę kończyć, Zora została sama na sali a ja chcę obejrzeć scenę kiedy przystojniak z okładki dostrzeże tą brzydulę.
-Za jakieś dziesięć minut tam będę.
-Tylko nie to – jęknęła – znowu będziesz komentować.
-Cieszy mnie twój optymizm, ale nie, tym razem powstrzymam się od komentarzy.
Uśmiechnął się gdy w słuchawce usłyszał jej śmiech. Po chwili wsadził telefon z powrotem do kieszeni i ruszył. Tęsknił. Tęsknił za widokiem jej twarzy. Wystarczyło kilka godzin, by czuł się dziwnie pusty bez niej. Pokręcił głową rozpraszając myśli, zdecydowanie stał się za miękki.

        
Wiedział gdzie szukać przyjaciółki. Ostatni rząd. Nie uznawała innych. Potrafiła czasami zrezygnować z filmu, gdy wszystkie miejsca na tyłach były zajęte. Zazwyczaj jednak starała się trafiać na takie projekcje gdzie niewielu widzów przychodziło, bądź sama zjawiała się dużo wcześniej. I tym razem też tak było, siedziały z mulatką w ostatnim rzędzie wkładając do ust białe kulki popcornu. Zsynchronizowane ruchy obu dziewczyn wywołały nikły uśmiech na jego twarzy. Pojawił się tuż za nimi, obejmując je ramionami. Odwróciły się gwałtownie.
-Głupku, straszysz – Jessie pogroziła mu palcem i skierowała wzrok na ekran.
-Cześć Taylor, jak po wczorajszym?
-Lepiej, dzięki. Wiesz o której wrócą z meczu? Szczerze to nie pamiętam, czy Nate mi wczoraj nie mówił, ale jakoś mi wyparowało z głowy..
-Późnym wieczorem..
-Higgins siadaj już, bo gadasz mi nad uchem a chcę coś usłyszeć.
-No i widzisz co z nią mam? – uśmiechnął się do Zory, siadając koło Jessie.
Poczuła ciepło jego ramienia na swojej skórze i spojrzała na niego z ukosa. Nie sądziła, że można mieć na kogoś taką ochotę. Ona miała. Przez chwilę czuła jego wzrok na sobie, ale wolała skupić się na filmie niż na jego osobie. Prawda jednak była taka, że cokolwiek by nie robiła i tak nie potrafiła zebrać przy nim myśli. Poczuła wibracje w kieszeni i spojrzała na wyświetlacz.
Taylor nawet gdyby nie chciał, to bliskość między nimi spowodowała, że widział jak sięga do kieszeni po telefon i widział kto dzwoni. Zacisnął mocniej dłonie na oparciach fotela.
-Zaraz wrócę – wyszeptała w jego kierunku.
Skinął tylko głową, bo na nic więcej nie było go stać.
Gdy znalazła się na zewnątrz telefon po raz drugi zadzwonił.
-Cześć Jason.
-Cześć Jessie, nie przeszkadzam?
-Jestem w kinie, a coś się stało?
-Będę za tydzień u babci, może zarezerwujesz kilka dni dla mnie?
-Jasne, dlaczego nie. W następną niedzielę tak?
-Tak, w sobotę wracam z Paryża, prześpię się i rano będę w Waco.
-O której dokładnie przyjeżdżasz?
-Koło dwunastej powinienem już dojechać.
-I to u ciebie jest rano? Myślałam że powiesz mi szósta godzina a ty zjawisz się w południe.
-Pamiętaj, że nie jestem rannym ptaszkiem – zaśmiał się cicho – dla mnie południe to jak rano..
Zobaczyła wychodzącego z sali Taylora. Chciała się uśmiechnąć jednak nie patrzył w jej kierunku, szedł prosto do kontuaru przy którym stała uśmiechnięta blondynka. Widziała jego uśmiech, którym obdarzył dziewczynę i poczuła ukłucie zazdrości w okolicy serca. Blondynka nasypywała popcorn raz po raz się odwracając, najwidoczniej odpowiadając na jego jakieś pytania.
-Jessie jesteś tam?
Dopiero teraz przypomniała sobie, że rozmawiała przez telefon. Odwróciła się w stronę wielkiego plakatu z Tomem Cruisem.
-Tak jestem, przepraszam zamyśliłam się. Mówiłeś coś?
-Mówiłem, że nie będę ci przeszkadzać i że odezwę się na dniach.
-A tak, jasne – wyjąkała spoglądając przez ramię, po Taylorze nie było śladu, tylko rumieńce na twarzy blondynki świadczyły, że tu był.

         Taylor wszedł na salę trzymając w dłoni papierowy kubełek z popcornem tak mocno, że niewiele brakło by wbił się w niego palcami. Wyszedł za przyjaciółką żeby zobaczyć gdzie jest, co robi, jak jakiś opętany chorą obsesją facet i jedyne co zobaczył to uśmiechniętą Jessie rozmawiającą w najlepsze z Jasonem. Usiadł na swoim miejscu i chwilę później Jessie zajęła siedzenie obok niego.
-Nawet w kinie nie odpuścisz? – uśmiechnęła się zadziornie.
-To znaczy? Bo nie rozumiem..
-Wiesz, że dziewczyna nie potrafiła zrobić kolejnej porcji popcornu?
-Przesadzasz Hawks..
-Skupiasz na sobie całą uwagę.
-Za to ja mogę skupić się tylko na tobie, jeśli chcesz – uśmiechnął się wkładając sobie do ust kilka białych kulek.
-Już się do tego palę.
-Znam was od dwóch tygodni, a po prostu kocham wasze rozmowy – usłyszeli z boku i oboje jak na komendę odwrócili głowy.
Zora uśmiechała się od ucha do ucha, całą swoją uwagę poświęcając jednak wielkiemu ekranowi, za co dostała popcornem od Jessie.
-Nie przeszkadzajcie sobie, zachowujcie się jakby mnie tu w ogóle nie było..
-Zora jesteś tego pewna?
Mulatka spojrzała w stronę uśmiechającego się złośliwie chłopaka.
-Może jednak miejcie na uwadze to, że siedzę obok.
-Zora.
-No już, już. Jessie nie zwracaj uwagi na to co mówię.
Jessie westchnęła widząc szeroki uśmiech na twarzy zarówno Zory jak i przyjaciela. Ona również nie mogła się nie uśmiechnąć. Zwłaszcza teraz, gdy miała go przy sobie.  Wpatrywała się przez chwilę w ich dłonie tak blisko siebie. Wystarczyło delikatnie przesunąć palcem, by poczuć pod opuszkami jego palce. Zacisnęła mocniej zęby, żeby tylko tego nie zrobić, żeby przejąć kontrolę nad pokusą i spojrzała z powrotem na ekran, chcąc skupić się na filmie, z którego swoją drogą niewiele już wiedziała, a nie na przyjacielu.


***


         Spojrzała przez okno, z którego widziała niewielki kawałek ogrodu, skąpanego w palącym słońcu. O dziwo, trawa mimo, że Jessie nie miała czasu na dbanie o ogród, była dość niska. Gdzieniegdzie przysychała, ale ogólnie była w dobrym stanie. Rozejrzała się po pokoju. Matka nie pojawiała się w domu od tygodnia. Niby miała spokój, jednak martwiła się czy aby wszystko z nią w porządku. Nawet gdyby coś jej się stało, ona by o tym nie wiedziała. Odgoniła od siebie czarne myśli potrząsając delikatnie głową. Podeszła do szafy i wyciągnęła z niej koszulkę z jakimś nadrukiem, wciągając na siebie spodenki intensywnie myślała o odwiedzeniu groby ojca. Była niedziela, a ona, gdy tylko miała wolne niedziele chodziła na cmentarz. Nie zdarzało się to często, ale starała się być tam kiedy tylko mogła. Wychodząc z domu zaciągnęła się parnym powietrzem, przekręciła klucz i odwróciła się. jej spojrzenie skrzyżowało się z czarnymi tęczówkami. Stał po drugiej stronie ulicy, niedbale oparty o barierkę. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Powoli zeszła ze schodów. Ile by dała, żeby nie reagować na niego jak w tej chwili. Czuła, że ręce zaczynają jej się pocić, a serce znowu przyspieszyło.
-Zastanawiam się czy jestem z tobą bezpieczna. – Zaśmiała się – Twoje zachowanie podchodzi pod jakieś wariactwo.
-Mówisz o tym, że wystaje pod twoim domem?
Skinęła głową cmokając go w policzek.
-Niedługo na ciebie czekam.
-Możesz mi wyjaśnić po co?
-Mogę jechać z tobą?
-A skąd wiesz gdzie się wybieram?
-Trochę się znamy, poza tym wspominałaś wczoraj. Mogę?
Przez chwilę nie odpowiadała i już zaczął wątpić w to czy się zgodzi.
-.. wiesz jeżeli chcesz być sama..
-Nie, wszystko w porządku. Tylko że ja nie jadę, chciałam się przejść..
-Służę ramieniem – uśmiechnął się szeroko.
Wcisnęła dłoń pod ramię nawet się nie zastanawiając. Lubiła jego dotyk, ba, kochała. Delikatny, ciepły, taki był właśnie jego dotyk. Do tego zapach, oszałamiający zmysły. Idąc z nim tak blisko i myśląc o nim, zastanawiała się dlaczego tak na niego reagowała. Dlaczego zachwycała się każdym aspektem jego osoby. Dlaczego innym mężczyznom zawsze czegoś brakowało, on miał wszystko. Milczeli idąc przed siebie, ale nie była to męcząca czy też krępująca cisza, było im dobrze. Znała Taylora na tyle, że wiedziała iż robi to dla niej. Zawsze w zadumie szła na cmentarz, pomyśleć, porozmawiać z ojcem. Teraz towarzyszył jej Taylor, który w żaden sposób nie zakłócił jej rytuału. Nie spostrzegła nawet kiedy znaleźli się przed kamienną płytą. Powoli wyplątała się z uścisku i przykucnęła, delikatnie przejeżdżając palcem po wygrawerowanym napisie. Poczuła na twarzy powiew wiatru i mimowolnie przymknęła powieki. Dla innych irracjonalnym było to co odczuwała teraz Jessie, w tym wietrze czuła obecność ojca. Za każdym razem.
-Brakuje ci go..
Słowa wypłynęły z jego ust, zanim zdążył pomyśleć nad ich sensem. Jak mógł być takim idiotą. Przecież oczywistym było to, że brakuje jej ojca. Głupek. Głupek. Głupek.
-Teraz jest inaczej..
Odpowiedź zaskoczyła go, ale milczał czekając na więcej.
-.. nie chcę żeby zabrzmiało to okropnie i egoistycznie.. brakowało mi go gdy byłam sama, bez matki, przyjaciół czy choćby nawet znajomych.. – odwróciła głowę i utkwiła w nim spojrzenie – teraz mam ciebie, mam kilku fantastycznych ludzi wokół siebie..
Pokręciła głową, mocno zaciskając pięści.
-.. jestem wyrachowana..
-Przestań. To nic złego.
Usiadła na trawie oplatając kolana ramionami, Taylor poszedł w jej ślady nie odrywając od niej wzroku. Patrzyła przed siebie, zaplątana w swoich myślach.
-Jessie, to, że nie odczuwasz silnych emocji nie oznacza, że przestałaś go kochać. Że zapomniałaś. To nie jest okropne, ale nie oszukujmy się, życie toczy się dalej, trzeba iść naprzód.. – zamilkł na chwilę, po czym zebrał się w sobie - .. cieszę się, że tak mnie odbierasz..
-Chodzi o to co powiedziałam?
-Tak..
-Zmieniłam się odkąd pojawiłeś się ty – uśmiechnęła się lekko – wkurzający..
-Ej..
-.. tata byłby szczęśliwy, wiedząc że mogę na ciebie liczyć w każdej sytuacji. Wybacz, w tym miejscu zbiera mi się na melancholię – wyglądała tak jakby chciała się tłumaczyć ze swoich rozważań wypowiedzianych na głos.
Przechylił się, cmokając ją w głowę.
-Nie przepraszaj mnie za takie rzeczy, cieszę się gdy jestem ci potrzebny.
I jak miała się w nim nie zakochać? Jak miała o wszystkim zapomnieć, o nim, o uczuciu, gdy pojawiał się w takiej odsłonie? Nie potrafiła. Była na to za słaba, a przynajmniej tak to sobie zawsze tłumaczyła. A może tak było wygodnie się wytłumaczyć. To zawsze pozostawało dla niej zagadką, na którą nawet nie szukała odpowiedzi. Siedzieli tak jeszcze jakiś czas rozmawiając na luźne tematy, po czym Jessie wstała wyciągając dłoń w stronę uśmiechniętego chłopaka.
-Zapraszam na obiad i to ja tym razem wybieram miejsce.
Pochwycił jej dłoń w swoją.
-Zaryzykuje.

***


Stojąc na dworcu zastanawiała się dlaczego Taylor nie lubił Jasona, przynajmniej takie miała odczucie sądząc po zachowaniu przyjaciela. Gdy tylko wspomniała, że chłopak ma przyjechać, czarnowłosy wymyślił na poczekaniu powody dla których nie mógł się z nimi spotkać. W momencie gdy spojrzała w lewo na horyzoncie zamajaczyła srebrna sylwetka autobusu z Dallas. W tumanach kurzu, w palącym słońcu wyglądał jak parująca, błyszcząca beczka. Wlókł się niemiłosiernie wolno i były chwile kiedy myślała iż pojazd zacznie się cofać. W końcu skręcił w zatoczkę, gdzie siedziała. Poprawiła okulary, uśmiechając się gdy tylko zobaczyła za szybą twarz Jasona. Był jedynym, który wysiadał w Waco, więc od razu znalazł się na zewnątrz.
-Cześć piękna.
-Znowu zaczynasz? – zaśmiała się stając tuż przed nim.
-A gdzie ten twój kolega? Trevor?
-Jesteś okropny, Taylor, mój przyjaciel ma na imię Taylor.
-Zresztą nieważne jak ma na imię – skrzywił się nieznacznie, co nie uszło jej uwadze.
Co się z tymi facetami działo? Czemu po jednej rozmowie, w zeszłym roku krzywili się na samo wspomnienie siebie. A może coś jej umknęło. Może wtedy powiedzieli sobie coś czego ona nie pamiętała?
-Czyli wygląda na to, że mam cię dzisiaj tylko dla siebie?
-Można tak to nazwać. Umówiłam się z twoją babcią, że cię przywiozę. Coś mi się wydaje, że obiad u niej mnie nie ominie.
-A po obiedzie pojedziemy nad jezioro, albo w nasze stare miejsce nad rzeką.
Skinęła głową wsiadając do auta, zaraz potem zajął miejsce obok, nie przestając się uśmiechać. Chwilę ignorowała takie zachowanie chłopaka, jednak nie na długo.
-Co cię tak bawi?
-Nic mnie nie bawi, po prostu stęskniłem się za twoim widokiem. Brakuje mi słów, żeby wyrazić mój podziw nad twoją urodą.
Słowa wypowiedziane przez Jasona spowodowały chwilową utratę mowy i zarazem zanik mięśni. Buzie miała rozchyloną ze zdziwienia, tak jak i oczy. W momencie odzyskania sprawności ruchowej, policzki zaczęły piec ją niemiłosiernie. Nie była przyzwyczajona do komplementów, bo w sumie tylko Taylorowi pozwalała to robić, ale on był jej przyjacielem, a Jason? No właśnie kim był Jason? Kolegą? Przyjacielem? Przyjaciel w jego stosunku, to było za wielkie słowo. Najprawdopodobniej był kimś pomiędzy jednym a drugim. Wzięła głęboki wdech i ruszyła, skupiając całą uwagę na jeździe.


***

         Taylor raz po raz zerkałv na telefon. Było grubo po północy, a od Jessie nie dostał nawet zdawkowego sms-a. Myśl, że tak dobrze bawiła się z Jasonem przepełniała jego umysł ani na chwilę nie cichnąc. Miał ochotę wsiąść na motor, albo chociaż do auta i pojechać gdzieś. Pamiętał jednak dokładnie co było ostatnim razem, gdy miał podobne myśli. Usiadł na sofie i przymknął powieki. Umysł podsuwał takie obrazy, że zerwał się z kanapy jak oparzony, przeklinając i warcząc na siebie cicho. Zwariował, jest obłąkanie chory, a wszystko przez miłość. Naciągnął w pośpiechu bluzę i po chwili znalazł się na zewnątrz. Przystanął na sekundę obserwując otoczenie, jednocześnie wyciągając z paczki papierosa. Zaciągnął się. Do jego płuc dostała się drapiąca substancja, która wywołała odruch kaszlu. Stłumił to w sobie i skierował swoje kroki w stronę centrum.


***

         Spojrzał jeszcze raz na Jessie. Spała w najlepsze z delikatnie rozchylonymi ustami. Przyznał w duchu, że mógłby patrzeć na nią godzinami. Była cudowna, może trochę trudna, ale cudowna i piękna. Mogliby nieźle razem się zabawić. Ta myśl wywołała przyjemne mrowienie i uśmiech samowolnie wdarł się na jego usta. Powoli wstał, złapał za koc leżący na fotelu i przykrył dziewczynę, nie spuszczając z niej wzroku. Najostrożniej jak tylko się dało pogładził ją po policzku.
-Jak cię dziewczyno zdobyć?
Szeptem zadał pytanie, jakby co najmniej miała mu dać odpowiedź.
Wzrokiem błądził po jej skórze, jej zamkniętych powiekach, jej włosach by spocząć na ustach. Chwilę się im przypatrywał, po czym wstał i cicho zamknął za sobą drzwi.


***

Przejechał dłonią po karku, próbując się dobudzić. Dzisiejszej nocy w ogóle nie spał, więc pewnie wyglądał strasznie. Nie miał nawet ochoty się golić, więc jego twarz pokrywał jednodniowy zarost. Spojrzał przed siebie. Widział ją jak przechodziła i jak ze zmarszczonym czołem szła w jego kierunku. Wiedział, że mu się oberwie i nie mylił się.
-Co ty wyprawiasz?
-Hawks, czy tego nie widać? – wypuścił z ust szary dymek.
-Wiesz dobrze o czym mówię.
-Czasami człowiek potrzebuje urozmaicenia.
-I to jest to twoje urozmaicenie? Kup sobie wrotki, będziesz miał urozmaicenie.
Nadal marszczyła czoło i robiła to z taką zawziętością, że parsknął śmiechem.
-No już, odpuść mi. To tylko jeden papieros. Co tam u ciebie?
Zgasił niedopałka, rozcierając go butem o kamienną powierzchnię parkowej ścieżki. Opadła ciężko na miejsce obok niego.
-Miałam ciężką noc, ale sądząc po twoim wyglądzie ty też nie miałeś lekko.
-Aż tak źle się prezentuję?
-Sęk w tym że nie, laski kręci taki nieokrzesany typ – zaśmiała się delikatnie, gładząc jego policzek. Wyczuwała pod nim maleńkie igiełki.
Lubiła go w takiej formie. Sprawiał wtedy wrażenie łobuza.
-No a co z twoją nocą?
-Spałam u pani Sloan..
-Spałaś u pani Sloan? – powtórzył.
Chore myśli powróciły ze zdwojoną siłą. Widział ją w ramionach tego.. tego..
-Siedzieliśmy z Jasonem do późna i zasnęłam na sofie. Trafiłam na cholernie niewygodną sofę – jak na potwierdzenie swoich słów pokręciła głową raz w prawo raz w lewo, starając się rozmasować bolące miejsca – a ty?
-Źle się czułem – odpowiedział beznamiętnie.
Tylko na takie kłamstwo było go stać.
Chciała już o coś się zapytać, ale usłyszała telefon. Przez chwilę grzebała w torebce próbując zlokalizować miejsce znajdowania się komórki i wreszcie ze zwycięskim uśmiechem odebrała.
-Jessie pamiętasz o obiedzie?
-Tak, tak. Pamiętam. Będę koło drugiej. Jason muszę teraz kończyć, jestem zajęta.
Rozłączyła się i spojrzała na Taylora. Usta miał zaciśnięte w wąską linię. Milczał.
-Lepiej się już czujesz?
-Jasne Jessie, ale powinienem wrócić do domu..
-Taylor.. chcesz żebym cię odwiozła?
-Nie, nie, dzięki. Przejdę się. Do zobaczenia Hawks.
Uśmiechnął się w jej stronę i ruszył przed siebie. Zachowywał się idiotycznie, ale to było silniejsze od niego. Nie mógł znieść myśli o niej i o Jasonie. Powinien ją wspierać, powinien być jej przyjacielem, ale w tym momencie nie mógł. Nie mógł ot tak przejść z tym do porządku dziennego. Chodź bardzo tego chciał. Ucieczka od niej była najlepszym, czym mógł w tej chwili zrobić.    


***


Brakowało mu Jessie. Od dwóch dni się nie widzieli, rozmawiali przez telefon, ale on wolałby ją zobaczyć. Ten uśmiech. Te iskierki w oczach. Wracał właśnie od Nate’a gdy zobaczył ją w alejkach naprzeciwko. Stała w towarzystwie Jasona. Ten facet drażnił go coraz bardziej i nawet przez chwilę nie potrafił spojrzeć na niego inaczej. Powodem była Jessie. To że uśmiechała się promiennie w jego towarzystwie. To że śmiała się przy nim głośno. To że często się rumieniła. I wszystko to było w  towarzystwie Jasona. Zacisnął pięści. Był zazdrosny, cholernie zazdrosny. Chciał już odejść ale wtedy stało się coś czego nie przewidział. Chłopak pochylił się nad nią i ją pocałował. Poczuł się tak jakby ktoś ścisnął jego serce rozgniatając je na miazgę. Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem skierował do domu.

Jessie odepchnęła Jasona patrząc na niego ze zmarszczonym czołem. W tej jednej chwili poczerwieniała ze złości, takiego obrotu spraw się nie spodziewała.
-Co to do cholery było?
-Raczej powinnaś wiedzieć – uśmiechnął się zadziornie.
-Nie o to chodzi.. dlaczego to zrobiłeś?
-Bo mi się podobasz..
-Podoba mi się masa facetów i jakoś ich nie całuje.
Głos jej drżał jednak twardo patrzyła w jego orzechowe oczy i na myśl przyszły jej oczy Taylora, tak inne od tych które miała teraz przed sobą. W tej chwili to właśnie oczy przyjaciela chciała widzieć.
-Nic z tego nie będzie Jason.
-Ale dlaczego – podszedł bliżej jednak ona zrobiła krok w tył krzyżując ręce na piersiach.
-Bo nie czuję nic do ciebie.
-Wydawało mi się że jest inaczej.
-To ci się wydawało.
-Możemy spróbować to zmienić – znów zrobił krok jednak ona powtórzyła tą samą czynność co uprzednio.
W końcu złapał ją za ramiona i przysunął bliżej siebie. Wyrwała mu się natychmiast z wściekłością wypisaną na twarzy.
-Nie waż się więcej tego robić – warknęła.
-Wysyłasz strasznie sprzeczne sygnały.
Na jego ustach zagościł perfidny uśmiech co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.
-Ja chyba śnię!
-Uwielbiam cię taką groźną – zaśmiał się cicho pod nosem – no ale nie to nie, nic na siłę. Wybacz że omylnie to wszystko zinterpretowałem.
Wzruszył ramionami i odszedł zostawiając Jessie nadal wściekłą na niego i na siebie. Tupnęła nogą jak jakaś mała nadąsana dziewczynka, co najmniej jakby to miało pomóc w wyzbyciu się tego chorego odczucia. Najgorsze w tym wszystkim było to że przyjdzie dzień w którym obudzi się i zostanie sama. Taylor założy rodzinę, a ona ciągle będzie żyć pieprzonymi marzeniami, których kurczowo się trzymała. Jakby były jej jedyną opcją na przetrwanie, jakby były tlenem bez którego nie mogłaby funkcjonować.
W tym jednym momencie chciała go zobaczyć, chciała usłyszeć. Mechanicznie wyciągnęła telefon z kieszeni i nie wahając się ani sekundy, zadzwoniła. Nie odbierał. Spróbowała jeszcze raz, i kolejny. Cisza. Dochodziła dziesiąta więc nie było jeszcze tak późno. Zanim dotarła do Zory próbowała jeszcze dzwonić do niego. Bezskutecznie. Zrezygnowana zapukała do koleżanki. W ciągu ostatnich tygodni odkąd Zora zaczęła spotykać się z Nate’m zakolegowały się. Naprawdę się zakolegowały. Była jedyną osobą zaraz po Taylorze, z którą mogła pogadać. Drzwi otworzyła uśmiechnięta dziewczyna. Miała na sobie spodenki i zwykłą koszulkę, poza tym była ubabrana czymś białym.
-Cześć Jessie, wchodź – zaprosiła ją gestem dłoni.
-Nie przeszkadzam?
-Piekę babeczki.
-W nocy??
-Nate nie mógł przyjść więc się nudziłam, chodź skosztujesz – skierowały się do kuchni – a ty co się włóczysz po nocach?
-Muszę z kimś pogadać..
-A Taylor?
-Nie wiem co się z nim dzieje, nie poznaję go – usiadła po drugiej stronie grafitowego blatu obserwując Zorę ozdabiającą błękitnym kremem każdą z babeczek – może on sobie kogoś znalazł?
-Taylor? Ten Taylor? Nie sądzę by o to chodziło. Gdy was poznałam miesiąc temu byłam święcie przekonana że jesteście razem, nawet dałabym się za to pokroić. Potem stwierdziliście że jesteście przyjaciółmi, ok, wasza sprawa – uśmiechnęła się nie przerywając czynności – więc wtedy pomyślałam że Taylor jest gejem, bo skoro nie ciągnie go do takiej laski..
-Zora..
-No wiem, wiem. Jesteście przyjaciółmi. Więc myślałam że jest gejem, a teraz to już kompletnie się pogubiłam, jednak nie sądzę by chodziło o jakąś tam kobietę. Nie wiem jaki był wcześniej ale od tygodnia, fakt jest jakiś dziwny. No dobra, nie przyszłaś tu po to żeby rozmawiać o Taylorze, chyba że się mylę?
-Chodzi o Jasona.
Zora odłożyła szprycę i spojrzała z uśmiechem na Jessie.
-Daj mi minutę. Zrobię coś do picia i wtedy pogadamy.
Jessie skinęła głową i po chwili siedziały już na sofie z dwoma kubkami parującej cieczy.

***


Siedział sam w mieszkaniu. Otaczały go ciemności, a on wpatrywał się w szklankę trzymaną w ręce jakby cokolwiek mógł tam zobaczyć. Przed oczami przewinął się obraz uśmiechniętej Jessie. Upił siarczystego łyka i skrzywił się. Sięgnął dłonią po stojącą na podłodze butelkę. Była opróżniona w ¾ pojemności, druga pusta butelka leżała obok sofy. Nie miał już siły pić, ale w tym momencie nie widział lepszego wyjścia. Chciał zapomnieć o tym co zobaczył, chciał alkoholem wymazać sobie to z pamięci. Dlaczego człowiek nie potrafi nacisnąć jakiegoś guziczka odpowiedzialnego za wspomnienia i po prostu usunąć te sprawiające największy ból. Chciał żeby była szczęśliwa, ale nie potrafił znieść jej szczęścia przy innym. Nie potrafił cieszyć się jej szczęściem i nawet nie potrafił tego udawać. Widocznie Tony miał rację mówiąc że to tak nie działa. Znowu przechylił szklankę, wlewając całą palącą zawartość do już i tak popalonego gardła. Chwiejnym krokiem przeszedł do sypialni, strącając wszystko co stało na jego drodze. Dotarł wreszcie do łóżka i opadł na nie ciężko nie wypuszczając tego co miał w dłoniach. Znów przed oczami pojawiła się ta cholerna scena której niechcący był świadkiem i której nie potrafił wygonić ze swoich myśli. Zarastała całe jego ciało jak chwast, wywołując coraz większą frustrację. Do dzisiaj miał jeszcze nadzieję że może kiedyś.. westchnął. Uszło z niego całkowicie życie, w sumie od kilku dni tak się czuł. Cała radość i życie wyparowało, a dzisiejszy pocałunek przypieczętował wszystko. Dziwne że pocałunek potrafił wywołać u niego takie rozgoryczenie i ból, jakby co najmniej przyszła do niego wręczyła zaproszenie na ich ślub oznajmiając że jest w ciąży z mężczyzną którego kocha. Wow! Powinien pisać scenariusze, byłby świetny w melodramatach. Potrząsnął głową. Nie było mu to w tej chwili potrzebne. A przynajmniej nie ten najczarniejszy scenariusz. Cholerny Jason. Warknął w myślach i nie czekając dłużej rzucił szkłem trzymanym w dłoni. Szklanka przeleciała przez cały pokój i zatrzymała się po przeciwległej stronie. Rozprysła się na milion kawałków, tak jak i uczucie do niej. Zdecydowanie za dużo alkoholu. To zdarzenie urosło do rangi tragedii narodowej. Jakbyś co najmniej miał czternaście lat a nie dwadzieścia cztery!  Głos w głowie prawie się z niego zaśmiał. Opróżnił do końca butelkę która podzieliła los szklanki, tym razem na ścianie przy oknie. Niewiele brakowało żeby wyleciała razem z szybą, ale miał to gdzieś. Obraz przed oczami powoli się zamazywał, aż zupełnie znikł.

         Miała dość czekania pod drzwiami. Stała tutaj już od pół godziny, a doskonale wiedziała że Taylor jest w domu. W końcu zrezygnowana wyciągnęła pęczek kluczy i otworzyła drzwi. Zamarła. Mieszkanie wyglądało jak pobojowisko, jakby przed kilkoma minutami przeszła tu trąba powietrzna. Przeszła w pośpiechu przez salon i zatrzymała się przy jego sypialni. Już w progu uderzył ja odór alkoholu, jak u niej w domu. Wzdrygnęła się na to porównanie i wślizgnęła do środka. Tu było jeszcze gorzej, wszędzie szkło. Masa drobnych, błyszczących kawałeczków porozrzucanych po całym pokoju, a wśród nich Taylor. Leżał w poprzek łóżka, śpiąc w najlepsze. To było do niego niepodobne. Coś musiało go gryźć a ona nie wiedziała jak mu pomóc. Od kilku dni zachowywał się dziwnie. Był jakby nieobecny, przygaszony. Niewiele widziała uśmiechu na jego twarzy i to ją martwiło. Westchnęła i zabrała się za sprzątanie tego bałaganu.

Zbudził go potworny kac. Głowę mu rozsadzało. Otworzył powoli oczy, bojąc się tego co zastanie. Jednak w pokoju panował półmrok. Próbował przypomnieć sobie kiedy zasunął zasłony jednocześnie wstając. Potrzebował wody albo kawy. Tak, musiał się napić. Rozejrzał się po pokoju nadal trzymając za głowę i zdziwił się. Mógłby przysiąc że gdzieś tu powinny być kawałki szkła szklanki albo butelki, ale nigdzie ich nie dostrzegł. Wzruszył ramionami i wyszedł w pokoju. Nie zwracał uwagi na to że rozporek miał nie zasunięty, że włosy były w nieładzie, że cuchnęło od niego jak z najgorszej meliny. Miał to gdzieś. Szedł powłuczając nogami i wtedy jego wzrok padł na siedzącą w salonie Jessie. Przetarł oczy jednak obraz nie zniknął. Wciąż tam siedziała. Wpatrywała się w niego z lekkim uśmiechem na twarzy trzymając kubek przy ustach.
-Co ty tu robisz?
-Dzwoniłam do ciebie wczoraj, ale nie odbierałeś więc zaczęłam się martwić.
-Nie potrzebnie, jak widzisz żyję.
-Kawy?
-Nie musisz tutaj być – przeszedł przez salon nawet na nią nie patrząc.
-Nie muszę ale chcę. Wszystko w porządku?
-Nic nie jest.. – urwał w połowie zdania – .. mam kaca i tyle.
Podeszła do niego bliżej, nadal czuć było od niego alkohol.
-Weź prysznic, strasznie śmierdzisz – zaśmiała się cicho.
Nalał sobie kawy całkowicie ją ignorując.
-Zrób to albo sama cię tam zaprowadzę.
-Jason raczej nie byłby zadowolony faktem że znajdziesz się ze mną sam na sam pod prysznicem – prychnął.
-Jason? A co ma do tego Jason?
-Nic.. nieważne.
-O co ci chodzi?
Przyjrzała mu się uważnie. Wciąż unikał jej wzroku, sącząc powoli kawę. Był jakiś dziwny i w żaden sposób nie potrafiła wymyślić dlaczego.
-Chodź pod prysznic.
-Zostaw mnie.
-Wiesz że tego nie zrobię – podeszła bliżej i potrząsnęła nim delikatnie – co się z tobą dzieje do cholery.
Wreszcie spojrzał prosto w jej oczy. Była zmartwiona i zrobiło mu się głupio, przykro że tak ją traktuje.
-Przepraszam Jessie, nie jestem dzisiaj sobą..
-Zauważyłam. Weź prysznic potem pójdziemy na jakiś obiad albo zamówimy coś. Masz ochotę na..
-Przestań Jessie, nie musisz spędzać ze mną całego dnia.
-Wiesz co? Naprawdę chciałam spędzić go z tobą ale widzę że nie warto. Wczoraj nawet chciałam poprosić o przenocowanie mnie bo cię potrzebowałam. Brakuje mi przyjaciela z którym potrafiłam się śmiać, przyjaciela którym byłeś jeszcze dwa tygodnie temu ale to nie ty. Nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje, nie poznaję cię.
-Potrzebowałaś mnie? – powtórzył.
-Byłam wściekła na Jasona że mnie pocałował – chwyciła za klamkę odwracając się w stronę chłopaka – ale to nie ważne, bo wściekłość na niego ustąpiła teraz wściekłości na ciebie. Jesteś największym idiotą jakiego znam.
Wyszła trzaskając drzwiami. Zostawiając go samego z informacjami, które w zwolnionym tempie docierały do jego umysłu. Ona była wściekła na Jasona? Za pocałunek? To się nie trzymało kupy. Chciał ją zawołać, ale nie potrafił. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Zdołał tylko otworzyć usta i zaraz je zamknąć. Powinien z nią porozmawiać ale najpierw musiał doprowadzić się do porządku, bo faktycznie śmierdział.

***

-Co powiedziałaś?
-To co słyszałeś, odepchnęła go.
Siedział od pół godziny u Zory próbując dowiedzieć się czegokolwiek, co pomogłoby mu zrozumieć Jessie. Raz po raz posyłała mu spojrzenia pełne politowania. No tak, przecież wyglądał jakby dopiero co skończył pić.
-Ale jak..
-Ty jesteś naprawdę taki głupi czy tylko takiego udajesz?
-Daruj sobie – warknął – nie mam głowy dzisiaj na takie przepychanki.
Westchnęła.
-Jason chciał czegoś więcej i ją pocałował, a ona go odepchnęła. Przecież ją znasz, facet nie był nawet w jej typie. Za to ty zachowujesz się ostatnio jak rozpieszczony dzieciak, który nie dostał ulubionej zabawki.. jakbyś co najmniej.. – przerwała szeroko otwierając oczy.
-Co?
-Jakbyś był zazdrosny..
-Co? Ja? – prawie podskoczył.
-Taylor..
-Chyba zwariowałaś, Jessie jest moją przyjaciółką i tyle. Przestań wszędzie doszukiwać się jakiś romansów.
-Skoro tak twierdzisz – machnęła ręką jakby odganiała jakąś natrętną muchę – jesteś jej przyjacielem więc zacznij się tak zachowywać. 
-Muszę z nią pogadać – wstał z sofy i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi.
-Wiesz gdzie ona jest?
-Myślę że tak.
        
Siedziała przy grobie ojca. Długo tu nie zaglądała przez co miała wyrzuty sumienia. Delikatny wietrzyk owiewał jej twarz, więc przymknęła oczy starając się ukoić nerwy. Przychodziło jej to z trudem, ale nadal się starała. Nie mogła się poddać. Gdy po dłuższej chwili z powrotem je otworzyła, mignęła jej ciemna sylwetka siedząca obok. Podskoczyła jak oparzona, jednak wyraz twarzy dziewczyny w jednym momencie diametralnie się zmienił.
-Co tu robisz? – wysyczała.
-Przepraszam, nie powinienem był tak cię traktować..
-Przeprosiny przyjęte, możesz już iść.
Nie patrzyła na niego, nie miała ochoty.
-Jessie proszę cię.
-Powiedziałam to co miałam powiedzieć, zostaw mnie..
-Nie chcę.
-Nie interesuje mnie to czego chcesz. Ja nie mam siły na.. – przerwała nagle – nie wiem co się z tobą dzieje. Nic mi nie mówisz, a ja nie jestem jakąś pieprzoną wróżką żeby się domyślić.
Otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, więc wolał milczeć. Podciągnęła nogi pod siebie, nie spuszczając wzroku z kamiennej płyty.
-Zostaw mnie samą..
-Przykro mi ale nie spełnię twojego życzenia.
Westchnęła głośno, wyraźnie dając mu do zrozumienia że jego obecność tutaj jest co najmniej irytująca.
-Nie podziękowałem ci jeszcze za ogarnięcie całego burdelu w mieszkaniu.
-Nie masz za co dziękować – wyszeptała.
-Powiesz mi co się wydarzyło wczoraj?
Pokręciła głową, jednak nic sobie z tego nie zrobił.
-Dlaczego byłaś wściekła na Jasona? – ten ostatni wyraz, to imię wypowiedział mocniej zaciskając zęby.
-Nie odczepisz się Higgins, co?
-Znasz mnie..
-Chyba nie tak dobrze jak mi się wydawało.
-Przestań Jessie, przepraszam. Mów.
-Byłam wściekła bo przesadził..
Wstała z ziemi. Pocałowała wierzch swojej dłoni i przyłożyła ją do liter, składających się w imię jej ojca. Odwróciła się na pięcie i nie czekając na chłopaka skierowała w stronę auta. Dogonił ją już po kilku metrach.
-Przesadził?
-Tak przesadził. Pocałował mnie tak niespodziewanie.. – przystanęła na chwilę – ..nie potrafię zrozumieć siebie.. chłopak jest miły, dobry, w pewnym sensie przystojny a ja go odpycham..
Słuchając tych słów poczuł osuwający się spod nóg grunt. Miał szczerą nadzieję że będzie go wyzywać, klnąc na czym świat stoi, a ona wypowiadała się o nim w samych superlatywach, w dodatku zastanawiała się jak mogła zrobić to co zrobiła.
Prawda była taka że Jessie doskonale wiedziała w czym tkwił problem. Marzyła o osobie idącej z nią ramię w ramię. O osobie która wyciągnęła ją z kokonu, odkrywając na nowo wszelkiego rodzaju uczucia. Cudowne uczucia.
Poczuła nagle ciepło na swojej dłoni i spojrzała na nią. Taylor trzymał ją w silnym uścisku. Ten gest, ta drobna pieszczota wywołała przyjemne mrowienie w okolicy serca.
-Zapraszam na obiadokolację u mnie, pozwól mi cię przeprosić.
-Nie musisz tego robić, już przeprosiłeś.
-To daj mi się zaprosić ot tak, żebyś znowu widziała we mnie przyjaciela.
-Zawsze nim będziesz – uśmiechnęła się delikatnie mocniej ściskając jego dłoń.



czwartek, 4 kwietnia 2013

rozdział *27



Witam :)
udało mi się napisać.. może nie jest to czego oczekiwałam, ale w mojej głowie jest totalna pustka jeśli chodzi o pisanie :/ może wraz z nadejściem wiosny (u mnie są już białe kwiatki na drzewach :D), zaatakuje mnie wena. Taką przynajmniej mam nadzieję.
Dziękuję za komentarze, w sumie to dzięki Wam jeszcze nie zrezygnowałam z pisania i nie rzuciłam bloga w cholerę. 
Zapraszam do czytania :*:*









***


Spojrzała w kierunku z którego nadchodził Taylor i poczuła przyspieszone bicie własnego serca. Próbowała coś tym zrobić, ale im bardziej starała się opanować, tym bardziej była przerażona. To uczucie pochłaniało ją, otaczało swoimi mackami nie dając szansy odetchnąć. Wcisnęła dłonie w kieszenie bluzy i zacisnęła pięści. Jego pewny krok, jego uśmiech, tajemniczość w oczach, która wywoływała przyjemne mrowienie. Ta luźna koszulka a pod nią kryjące się idealne ciało. To wszystko składało się na jego postać. Westchnęła przygryzając wargę. Do cholery, musiała się uspokoić, zapomnieć, wyzbyć się tego. Musiała. Gdy dwa tygodnie temu znowu zamieszkała u siebie, sądziła że będzie łatwo, że się jej uda. Teraz nie była już tego taka pewna.
-Wyglądasz jakbyś myślała?
Cmoknął ją w policzek i przysiadł tuż obok.
-Spadaj Higgins.
-Milutka jak zawsze. Idziemy gdzieś? Masz na coś ochotę?
Gdyby tylko wiedział na co miała ochotę, gdyby tylko wiedział co.. do cholery. Niewiele brakło by warknęła na siebie nie tylko w myślach. Tylko jak przekonać się do tego by nie zauważać Taylora jako mężczyzny, z krwi i kości. Teraz przynajmniej wiedziała, co widziały te wszystkie dziewczyny wpatrzone w niego jak w coś świętego. Stała się jedną z nich.
-Jessie?
-T-tak? – ocknęła się, przeklinając w duchu swój brak pohamowania myśli.
-Pytałem się o coś. Co się dzieje?
-Przepraszam, zamyśliłam się. O co pytałeś?
-Stawiam kolację za twoje myśli – uśmiechnął się.
-To nie byłoby nic nowego, ciągle razem jemy..
-..romantyczną, przyjacielską kolację – przerwał jej, widząc jak delikatne rumieńce oblewają jej policzki – uwielbiam je..
-Niby co?
-To jak się czerwienisz.
Wiedziała, że z tego nie wybrnie tak łatwo. Nie biegła, nie było zimno, czy gorąco. Nie mogła znaleźć dobrego kłamstwa. Musiała to jakoś przyjąć.
-Jesteś nienormalny. Nie masz już czego uwielbiać?
-Nic nie poradzę na to, że z rumieńcami wyglądasz cudownie.
-Uspokój się.
Gdyby tylko mógł. A tu wręcz odwrotnie. Dodatkowo widząc jej zawstydzenie, nie mógł się powstrzymać. Chciał dotknąć jej policzków, poczuć ich ciepło, skosztować jej ust.
-Dasz się skusić?
-Wolałabym zjeść w domu – przełknęła bezgłośnie ślinę.
-Sama stwierdziłaś że ciągle razem jemy, ciągle w domu. Zapraszam cię na kolację i nie myśl sobie, że będzie to jakaś randka – zaśmiał się przekładając nogę przez murek, siedział teraz widząc doskonale jej profil – nie jestem taki łatwy, chociaż możemy zjeść kolację ze śniadaniem.
-To też nie byłby pierwszy raz.
Parsknął śmiechem.
-Cholernie ciężko jest ci dogodzić. Więc jak? Romantyczna kolacja, z galowym strojem, świecami, tylko bez namiętnych pocałunków i sexu, no chyba że będziesz bardzo chcieć..
-Po moim trupie.
-Myślę że sex z trupem nie jest przyjemny i nie będę sprawdzać.
-Higgins, uwierz mi że nie ma słów by opisać to jak mnie wkurzasz – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
-Półtora roku nie nauczyły cię ignorancji pewnych moich zachowań?
-Staram się.
-Dobra, nieważne, odbiegliśmy od tematu.
Romantyczna kolacja, brzmiało kusząco, jednak aż za bardzo. Prawie słyszała w głowie dwa głosy przekrzykujące się nawzajem w wadach i zaletach propozycji. Powinna mu odmówić, ze względu na uczucie.
-Dobrze.
Wyrwało jej się. I wtedy zobaczyła ten uśmiech na twarzy Taylora, uśmiech który zamieniał jej nogi w miękka watę. Gdyby teraz chciała wstać, upadłaby. Tego była pewna.  


Czuła się jakby wybierała się na prawdziwą randkę, brakowało jej tylko potwierdzenia ze strony przyjaciela. Na to jednak nie mogła liczyć. Spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze. Blado różowa sukienka idealnie kontrastowała z  miodowym odcieniem skóry, do tego wysokie szpilki w tym samym kolorze co sukienka. Stwierdziła, że nie jest tak źle. Zacisnęła pięści, oddychając szybko i modląc się żeby nie zrezygnowała z propozycji. Jedna część niej, ta która myślała rozumem, bez ustanku namawiała ją by wycofała się, ta druga, myśląca sercem, brnęła w propozycje jak ćma w ogień, by tylko się sparzyć. Na to nie mogła sobie pozwolić, wolała widzieć w Taylorze przyjaciela. Gdyby zniszczyła to wszystko.. nie! A jednak nadal brnęła.
Podniosła głowę, spoglądając sobie w oczy. Lustro nie kłamało, tak jak i jej spojrzenia, pełne rozdarcia, wahania, niepewności.
-Nie jesteś tchórzem, więc rusz dupę – wyszeptała, dodając sobie tym samym otuchy.
Niecałą godzinę później wychodziła z taksówki. Jeszcze raz wzięła głęboki wdech i odważnie weszła do środka.
        

Taylor bezsensownie wpatrywał się w menu, tak jakby w nim miał odnaleźć instrukcje jak się zachowywać, by nie zdradzić prawdziwych uczuć. Sam nie wiedział co, może jakiś dźwięk, może odgłos, a może przeczucie kazało spojrzeć mu w stronę drzwi i ujrzał ją. Piękną, zmysłową. Uśmiechnął się z czułością, ten widok przebił wszystkie obrazy, wyobrażenia jej, jakie układał sobie w głowie. Uniósł się zanim dotarła do stolika, jednak nie dane mu było odsunąć Jessie krzesła, gdyż zmierzyła go wzrokiem mordercy.
-Dzisiaj mogłabyś dać mi zachować się jak gentelman – zaśmiał się, siadając.
-Wiesz, że nie lubię być tak traktowana.
-Przecież nie często zapraszam cię na kolacje.
-Często..
-..ale nie romantyczne – przerwał jej z uśmiechem na twarzy.
-Która nie będzie różnić się od tych innych, z jednym drobnym szczegółem.. jesteśmy elegancko ubrani..
-Hawks, możemy się rozebrać jak chcesz.
-Znowu zaczynasz?
-Przy tobie nie mogę się powstrzymać.
-Czyli wygląda na to, że czar który nad tobą roztaczam zaczął działać?
-To teraz już wiem dlaczego tak dziwnie się ostatnio zachowuję.
Parsknęła śmiechem widząc jak przyjaciel z udawanym zakłopotaniem drapie się po głowie. Wpatrywał się w nią, jakby nagle stała się jakimś cennym okazem w galerii. Za to ona jedyne czego chciała to zerwać z niego to wszystko co miał na sobie, całować jego usta, kochać się z nim. Wzdrygnęła się. Za daleko to wszystko zaszło i nie wiedziała jak to pohamować. Była swego rodzaju masochistką, która świadomie zadawała sobie ból. Ból, który był niczym w porównaniu z tym co będzie gdy Taylor się zakocha. Wciąż te rozmyślenia, wywody. Mimo, że w głowie miała istny sajgon, wieczór minął w przyjemnej, luźnej atmosferze, rozmawiali, śmiali się i wygłupiali, para idealnych przyjaciół.


***


Jessie wpatrywała się w postać dyrektora wygłaszającego słowa, mające na celu wywołać zadumę u każdego siedzącego przed nim ucznia. Mówił o nowym rozdziale, nowej ścieżce życia na którą właśnie wkraczali, starając się dobierać słowa tak, by ludzie z zapartym tchem go słuchali. Fakt. Jedni byli zainteresowali, inni mieli nadzieję, że ta cała szopka szybko się zakończy i wreszcie będą mogli zacząć wakacje, a co za tym szło, jedną wielką balangę, kończącą ostatni rok, kończącą szkołę i naukę. Taylor siedział obok, znudzony, co chwilę ukradkiem ziewając. Widać było, że należał do grupy uczniów, modlących się o szybki koniec. Wreszcie dyrektor zaczął wyczytywać nazwiska, wręczając im dyplomy. Każdy z uczniów miał wsparcie rodziców, braci, sióstr, jednym słowem rodziny. Tylko ona wiedziała, że nikt z jej strony nie przyjdzie. Sama nie wiedziała na co liczyła. Na to, że matka zacznie zachowywać się jak matka i się pojawi? Będzie ocierać łzy, widząc córkę odbierającą świadectwo? Będzie bić brawo z innymi rodzicami? Już od dawna na to nie liczyła, ale nadzieja zawsze tliła się w jej sercu, tego nigdy jej nie zabrakło. Nadziei.
-Jessica Hawks.
Głos siwiejącego mężczyzny, który raz po raz wycierał chusteczką spocone czoło, wyrwał ją z zamyślenia. Powoli wstała. Gdy dotarła na podest usłyszała brawa i spojrzała w kierunku skąd dochodziły. Stała tam rodzina Taylora, uśmiechnięci od ucha do ucha, Lora ukradkiem wycierająca oczy. Nie mogła się nie uśmiechnąć, czując pod powiekami zbierające się łzy.
Jeszcze tylko szybkie gratulacje ze strony dyrektora z czającym się zawadiackim uśmiechem na twarzy i znów znalazła się na swoim miejscu. Rozpierała ją jednocześnie duma, że ktoś jednak z nią był, a zarazem wielki smutek, że to nie oni powinni tam stać tylko jej rodzina.
Ulga jaka wymalowała się na twarzach uczniów, wraz z ostatnimi słowami dyrektora Moore’a, spowodowała ciche zaśmianie się jej przyjaciela i odwróciła głowę w jego stronę.
-Wujek aż tak cię znudził?
-Mógłby darować sobie na sam koniec. Jakby nie wiedział na co wszyscy czekamy – uśmiechnął się, pochylając w jej stronę tak by tylko ona usłyszała.
-Jesteś okropny.
-W twoich ustach brzmi to jak komplement. Jedziemy do mnie po wszystkim.
Miała ochotę fuknąć jak rozjuszona kotka. Powodem było stwierdzenie faktu a nie pytanie. On nigdy nie pytał. On układał cały ich czas. Jej czas. Odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę, jednak jej wzrok utkwił w dalszym punkcie. Tam gdzie stała Lorraine. Lora, poprawiła się. W myślach pojawiło się wspomnienie gdy kobieta przedstawiła się pełnym imieniem, zaznaczając, że nie przepada za tą formą. Z powrotem przeniosła wzrok na chłopaka.
-Czy ty kiedykolwiek zapytasz mnie o zdanie? – wyszeptała.
-No wypraszam sobie – obruszył się, zwracając na siebie uwagę siedzących najbliżej.
-Mógłbyś trochę ciszej?
-Od kiedy to przejmujesz się tym co myślą inni?
Podniósł się powoli, gdy tylko wujek zszedł z podestu chcąc przywitać się z rodzicami uczniów. Teraz już trzeba było się przekrzykiwać, by ktoś cię usłyszał. Zresztą nic nie było ważniejsze w tym momencie od końca szkoły. Okrzyki radości uniosły się tak jak wszystkie czapki studenckie.




Ubrana w zwykłe jeansowe szorty i białą bokserkę przemierzała plażę czując pod stopami grząski piasek, a zaraz potem chłód wody. Słyszała śmiechy i głośne krzyki dochodzące z tej części plaży na której bawiący się urządzili sobie mecz piłki siatkowej między dziewczynami a chłopakami. Był to dość niecodzienny widok, zwłaszcza że słońce powoli chowało się za drzewami, a oni grali przy zapalonych pochodniach. Co jakiś czas pozdrawiała kogoś gestem dłoni, bądź szczerym uśmiechem, rozglądając się za przyjacielem. Jak na złość nigdzie go nie było. Może złym pomysłem było jechać osobno? Nie, nie, nie. Pokiwała głową i dla osoby, która w tym momencie mogła ją widzieć wydałaby się zwykłą wariatką. Miała ochotę roześmiać się, ale wtedy to musieliby zamknąć ją na oddziale dla obłąkanych. Powoli ruszyła w stronę skąd dochodziła muzyka, tak szczerze to miała ochotę zaszaleć, poczuć rytm całą sobą, tak jak w Billy’m. W tej właśnie chwili brakowało jej tańca. Zdziwiła się swoimi myślami. Od ostatniego razu kiedy wspominała klub i dziewczyny minęło dobre pół roku, więc dlaczego dzisiaj te wspomnienia się nasiliły? Przez umysł przewijały się kolejno obrazy z pierwszego spotkania Taylora, przygody z tancerkami. W uszach wciąż pobrzmiewały dźwięki od których ciało samo się poruszało i wreszcie dotarła do tego miejsca. Większość tańczyła w rytm czarnej muzyki, część piła przyglądając się sexownym ruchom dziewczyn. Brakowało, żeby z ich ust pociekła ślina. Podchodząc bliżej, widziała uśmiechniętą twarz Nate’a, który zaczął śmiesznie poruszać biodrami.
-Minąłeś się z powołaniem – zaśmiała się gdy przyciągnął ją bliżej.
Teraz już się nie wygłupiał, poruszał się tak by dopasować swoje ruchy do jej ruchów. Raz była przy nim, raz poruszali rękami, jakby tańczyli ze sobą od zawsze.
-Słyszałem, że byliście z Taylorem na, jak to on określił, przyjacielskiej randce.
Jessie na chwile wstrzymała oddech widząc zadziorny uśmiech Nate’a. Czuła, że policzki jej płoną, ale nie odwróciła wzroku.
-Znowu zaczynasz?
Chłopak zaśmiał się głośno.
-Taki już jestem..


Rozejrzał się i jeszcze raz spojrzał na zegarek. Był święcie przekonany, że to przy barze był umówiony z Jessie, ale teraz stojąc tu jak kołek od kwadransa nie był już tego taki pewien. Znowu jego wzrok zatrzymał się na tarczy zegarka i w tym samym momencie poczuł dłonie, zakrywające mu oczy.
-Ile można na ciebie czekać? – z wyrzutem, ale i ulgą chwycił dłonie i odwrócił się.
-Skoro czekałeś na mnie, to już jestem. Cała twoja.
-Peyton?
-Miło mi cię widzieć Taylor.
Przed nim stała dziewczyna o platynowych, idealnie ułożonych włosach. Wyglądała jakby co dopiero zeszła z okładki Vogue’a, w dopasowanym błękitnym bikini wystającym spod białej tuniki.
-Myślałem, że to ktoś inny. Kiedy przyjechałaś?
-Przed godziną. Przejdziemy się kawałek?
Zawahał się, tylko przez chwilę.
-Jasne, chcesz coś do picia?
-Może być dietetyczna cola – uśmiechnęła się ukazując rząd białych zębów.
Gdy doszli do plaży dziewczyna gwałtownie zajęła miejsce na złamanym konarze. Nie pozostało mu nic innego jak tylko zająć miejsce obok niej, jednak wciąż rozglądał się za Jessie. Tęsknił za nią. Chciał usłyszeć jej głos. Dotknąć jej przez przypadek..
-Słuchasz mnie?
-C-co? Przepraszam, zamyśliłem się.. o co pytałaś?
-Co dalej? Dalej nauka? Praca?
-Przeprowadzam się do Austin, tam też mam zamiar zacząć kursy. Zobaczymy jak będzie szło i wtedy zdecyduję co dalej.
-Tęskniłam..
-Peyton, wiesz..
-Taylor, doskonale wiesz, że przed wyjazdem byłam w tobie zakochana, i sądząc po biciu mojego serca nadal jestem..
-Peyton, jesteś piękną kobietą, która mogłaby mieć każdego.. – zamilkł na chwilę, jakby tylko po to by cisnąć kamykiem przed siebie.
-Nie potrafię wymazać z pamięci tego co było między nami, i szczerze powiedziawszy nie chcę, bo to był najcudowniejszy okres w moim życiu..
-Przecież doskonale wiesz, że między nami nic nie było..
-Nie zaprzeczaj, czułeś coś, tak jak ja..
-Nie Peyton, nie jestem osobą.. – westchnął - ..po prostu nie trać na mnie czasu, nie ma to najmniejszego sensu..
-Ale dlaczego?
-Bo..
Nie chciał jej mówić prawdy, nie chciał by ktokolwiek inny się o tym dowiedział. Z prędkością światła, przeszukiwał zakamarki swojego umysłu jakiegoś logicznego wyjaśnienia, tylko po to, żeby dziewczyna o nic więcej go nie pytała.
-Peyton???
Usłyszeli piskliwy głos i Taylor od razu wiedział do kogo należał. Tylko Amber tu brakowało. Widząc jak dziewczyny rzucają się sobie w ramiona, przemknął niezauważony w stronę drzew. Teraz wreszcie miał czas by odnaleźć Jessie.

        
Syknęła z bólu, gdy drobniutki kamyk wbił się w jej piętę. Schyliła się z zamiarem wyrzucenia kilku przekleństw pod jego adresem i wtedy to usłyszała, kilka kroków od niej.
-Tęskniłam..
-Peyton, wiesz..
Ten głos. Znała go aż nazbyt dobrze, by pomylić go z kimś innym. Wstrzymała oddech, bojąc się że najmniejszym szmerem zdradzi swoją osobę.
-Taylor, doskonale wiesz, że przed wyjazdem byłam w tobie zakochana, i sądząc po biciu mojego serca nadal jestem..
-Peyton, jesteś piękną kobietą, która mogłaby mieć każdego..
Cisza, która zaległa po tym przyprawiła ją o szybsze bicie serca. Jedyne co sobie wyobrażała to przyjaciela całującego całą tą Peyton, kimkolwiek ona była. Nie potrafiła dalej tam siedzieć, w ukryciu, jak ostatnia kretynka szpiegując ukochanego. Powoli wycofała się w stronę plaży, czując narastający ból, gniew. Łzy cisnęły się jej do oczu, ale uparcie je powstrzymywała. Przecież zdawała sobie sprawę z tego, że ten dzień nadejdzie. Dzień w którym marzenia złamią jej serce. Łyk piwa sprawił, że po ciele rozszedł się smak goryczy, a ona coraz mocniej zaciskała pięść, czując jak paznokcie wbijają się w skórę. Jedyne czego teraz pragnęła to powrót do domu, do jej czterech ścian, będących swoistego rodzaju azylem. Potrzebowała czasu na zaczerpnięcie oddechu z dala od wścibskich spojrzeń, których tutaj nie brakowało, potrzebowała minutę w samotności. Uścisk na ramieniu sprawił, że podskoczyła jak oparzona.
-Spokojnie Hawks, to tylko ja. Nie sądziłem, że taki tchórz z ciebie.
-Odwal się – warknęła, wyrywając się spod jego uścisku.
-A tobie co?
-Nie twój interes.
-Chyba wiem o co chodzi – uśmiechnął się szeroko, czym wywołał niemałe zdziwienie na twarzy dziewczyny – myślisz, że cię wystawiłem.. prawda jest taka, że chyba pomyliłem miejsca.. no i czekałem..
Patrzyła na niego, i dałby sobie ręce uciąć że patrzyła na niego jak na idiotę.
-Nie chodzi.. słuchaj, jakoś nie mam ochoty na zabawę, rozbolała mnie głowa..
-Rośnie ci nos Pinokio.. chodź opowiem ci kogo spotkałem..
-Nie interesuje mnie jakie laski.. – przycisnęła dłoń do ust, zdając sobie sprawę z tego, że powiedziała o wiele za dużo.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie nawzajem. On dodając wszystkie fakty, ona nadal trzymając palce przy ustach.
-Mówisz o Peyton? Tej blondynce? Widziałaś mnie?
-Słyszałam tylko..
-Ludzie tu mają długie języki – jęknął.
Była już na tyle opanowana, że bez zająknięcia mogła z nim rozmawiać, zwłaszcza o dziewczynach, które..
-To była Peyton, koleżanka, tylko i..
-Słuchaj, to nie moja sprawa – przerwała mu.
-Czy ty możesz dać mi dokończyć?
Gdy nic nie odpowiedziała, przysiadł na piasku pociągając za sobą Jessie.
-.. jak już powiedziałem to tylko koleżanka. Cholera znasz mnie, wiesz jakie mam podejście do dziewczyn..
-Ok, rozumiem. Naprawdę rozumiem. Ale to nie zmienia faktu, że chcę wracać do domu.
-Zrobiłem coś nie tak?
-Nie.
W tym sęk, że nie zrobił nic. Nic. A jednak słowa, które usłyszała zabolały, jakby co najmniej ją zdradził. Czy chciała, żeby stał się jej rzeczą, jej własnością, tak by nikt inny nie mógł mieć do niego dostępu? Nie mogła w taki sposób myśleć, ale chciała go, tylko dla siebie. Jednak wiedziała, że wtedy nie byłby tym jej Taylorem, stałby się kimś innym, a tego nie chciała.
-Zostań.. proszę..
Dłuższą chwilę milczała wpatrując się w swoje dłonie, bawiące się drobinkami piasku.
-Proszę..
-Higgins – westchnęła – masz na mnie zły wpływ.
-Jesteś kochana.
Te dwa słowa sprawiły, że serce wybijało swój własny radosny rytm, nie robiąc sobie nic z tego, że właścicielce serca wcale się to nie podobało. Rytm przyspieszył gdy do słów doszedł ciepły dotyk dłoni chłopaka na jej własnej.


***


-Proszę was – Nate błagalnie spojrzał w stronę dwójki przyjaciół, złączając dłonie jak do modlitwy – muszę mieć wsparcie.
Siedzieli przy drewnianym stole, jednym z wielu znajdujących się na tyłach pubu. W taki dzień jak ten, wszyscy raczyli się zimnym piwem, zimną colą i gorącem jaki lał się z nieba. Na szczęście co jakiś czas, słońce skrywało się za chmurami dając chwilę wytchnienia.
-Ty? Największy Casanova?
-Stary nie wkurzaj mnie, wiecie jak się denerwuję? Cholera ta dziewczyna doprowadza mnie do szybszego bicia serca.. gdy w piątek zobaczyłem ją na plaży.. wiem, że ma na imię Zora..
Taylor nie był zbyt zainteresowany monologiem jaki prowadził blondyn, spoglądał ukradkiem na uśmiechnięta Jessie, doskonale wiedząc jak czuje się ich kolega. Jej skóra delikatnie skrzyła w zetknięciu z promieniami słońca, do tego te pełne czerwone usta, coraz częściej o nich fantazjował, nie mogąc zahamować myśli. Od ich, jak to nazwał „przyjacielskiej randki” minęło kilka dni, a on przez tych kilka dni nie mógł spać i normalnie funkcjonować, wariował nie wiedząc jak wybrnąć z tej sytuacji, obsesji, która ogarnęła cały jego umysł. W dodatku wieczór na plaży..
-Koleś do cholery!
Usłyszał głos kumpla i podskoczył na swoim miejscu. Musiało wyglądać to dość komicznie bo dwójka parsknęła śmiechem.
-Ta, bardzo śmieszne – wymamrotał, przybierając najluźniejszą pozę na jaką tylko było go stać.
-Co pochłonęło cię do tego stopnia, że nas olałeś?
-Nie olałem..
-Jessie ty się pytasz co go tak pochłonęło? Powinien myśleć o zaproszeniu cię na prawdziwą randkę..
Nate nie zwracał nawet uwagi na zmieszany wyraz twarzy Jessie i wściekły wzrok Taylora, ciągnął po prostu swój wywód na ich temat. Najwidoczniej nie miał zamiaru przestać, bo jak oboje zauważyli chłopak dopiero się rozkręcał.
-Daj już spokój.. opuszczam was, skoro zakończyliśmy temat Zory.
-Nie, nie, nie. Jesteś moim kumplem, błagam!
-To przestań wtrącać się w nasze relacje. Nie sądziłem, że dla innych nasza przyjaźń będzie nie do przyjęcia.
-Skupmy się na mnie – blondyn wskazał palcami na siebie – jak mam to zrobić?
-Normalnie, zaproś ją do stolika.
Dwójka chłopaków powiodła spojrzeniem za wzrokiem Jessie. Zora pojawiła się w drzwiach ze szklanką wypełnioną bursztynowym płynem. Rozglądała się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca. W momencie gdy Nate machał do zaskoczonej mulatki, Jessie zajęła miejsce obok przyjaciela. Uśmiechnęli się do siebie widząc poczynania niebieskookiego. Udało mu się, Zora zajęła miejsce obok niego.

        

Szli przez park pogrążony w zmierzchu, pachnący świeżo skoszoną trawą i przeróżnymi kwiatami. Przyjemny, chłodny wiatr pieścił delikatnie ich skórę. Minęło skrępowanie, które czuli przy stoliku. Teraz była tylko naturalność i nie wymuszony śmiech. Ich ramiona co jakiś czas się o siebie ocierały, niby przypadkiem. Jej wzrok ukradkiem padł na dłonie chłopaka, miała na tym punkcie świra, a te dłonie spodobały jej się od razu. Myśli na temat jego dłoni pochłonęły ją do tego stopnia, że nie zauważyła jak Nate zaczął się jej przyglądać. Dopiero dotyk jego palca, na jej nosie, tak jakby dał jej delikatnego pstryczka, ocucił ją na tyle, że spojrzała na niego z lekkim zażenowaniem. Z drugiej jednak strony miała ochotę dotknąć miejsca, które było pieszczotliwie potraktowane jego dotykiem.
-Na długo zostajesz?
-Sama nie wiem. Mam nadzieję, że sprawdzę się w pracy.
-Dlaczego akurat dzieci?
-A co? Nie lubisz dzieci? – spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Ależ nie – gest obronny jaki wykonał, wydobył z ust mulatki cichy śmiech – lubię dzieci. Chodzi o to, że niewiele osób chce pracować z chorymi dziećmi.
-Miałam chorego brata..
Widać było, że stąpał po cienkim lodzie, ale nie przerwał jej. Dał jej wybór.
-.. chyba dlatego chcę im pomagać.. poza tym, jak sam zauważyłeś coraz mniej osób uczy się w tym kierunku.
Jej uśmiech dosłownie go oczarował. Dziwny ucisk w żołądku sprawił, że przystanął wpatrując się w nią, jak zaczarowany, jakby coś nie pozwoliło mu spuścić z niej wzroku. Tylko przy jednej dziewczynie tak się czuł. Przy jednej, aż do tego momentu. Musiał wyglądać w tej chwili jak idiota, stojąc przed nią i nie mówiąc nic, ale miał to głęboko w nosie. Dla niej mógł wyglądać jak idiota. Powoli jego dłoń uniosła się, by dotknąć jej policzka. Uśmiechnął się pod nosem, gdy wraz z dotykiem zobaczył jak przymyka oczy, zaraz też pochylił się i poczuł ciepło jej ust. Ust, które zastąpiły smak i ciepło Natalie.


***

         Dotarła do kawiarenki w momencie, gdy właściciel, pan Clemens, zmieniał wywieszkę z „zamknięte” na „otwarte”. Jessie uśmiechnęła się na widok starzejącego się mężczyzny, który za wszelką cenę chciał zatrzymać czas. Skutkiem tego były pofarbowane włosy, które nawiasem mówiąc powinny był siwe. Kolor włosów nijak pasował do całej postaci pana Clemens’a, ale był on na tyle uprzejmą i przemiłą osobą, że nikt nawet nie śmiał skomentować jego poczynań. Weszła do środka i już w progu uderzył w nią zapach świeżo zmielonej kawy, wydobywający się zapewne z buczących na ladzie maszyn, połączony ze słodyczą przeróżnych ciasteczek.
-Dzień dobry panie Clemens.
-Witaj Jessie – mężczyzna uśmiechnął się szeroko, uwydatniając zmarszczki wokół oczu – to co zwykle?
Dziewczyna skinęła głową i już po chwili wychodziła z dwoma kubkami i papierową torebką, uśmiechając się pod nosem. Zapowiadał się słoneczny dzień, co spowodowało polepszenie humoru. W dodatku matka coraz mniej bywała w domu, a co za tym szło, mniej awantur o duperele. Z niemałym utrudnieniem wyciągnęła z kieszeni telefon i wykonała połączenie.
-Jedziesz na kawę?
-Uwielbiam te twoje przywitania Hawks. Mogłabyś kiedyś przywitać mnie na przykład słowami „cześć kochanie, jak spałeś?”. Czy tak nie byłoby milej?
-O przepraszam.
Rozłączyła się i ponownie wykonała połączenie. Odebrał od razu i sądząc po głosie, wydawał się troszkę zaskoczony.
-Czy ja cię znowu wyprowadziłem..
-Cześć kochanie, jak spałeś?
-O.
-Czy tak lepiej?
-Kochanie, ale mnie zaskoczyłaś – zaśmiał się.
-Czy teraz możesz mi odpowiedzieć na moje pytanie? Kawa stygnie.
-A gdzie jesteś?
-Niedaleko. Pojechalibyśmy nad jezioro, o ile masz czas.
-Dla ciebie zawsze kochanie, daj mi dwie minuty i jestem gotowy.
Rozłączyła się. Kochanie. To słowo, nawet wypowiedziane w formie zabawy, zawsze rozlewało się ciepłem po jej ciele. Właśnie tego jej brakowało w życiu, bycia kochaną.


         Taylor odstawił pusty kubek i zwrócił głowę w bok. Widząc, że przyjaciółka w ogóle nie zwraca na to uwagi, nie mógł oprzeć się pokusie by utkwić wzrok na jej ustach. Dopiero po chwili się opanował.
-Co tak cię naszło na moje towarzystwo?
-Czy to takie dziwne? – przyjrzała mu się uważnie.
-Chyba nie muszę odpowiadać. A zmieniając temat, myślisz, że Zora i Nate?
-Nate wczoraj nie przestawał o niej mówić, widziałeś jak mu się oczy świeciły gdy siedziała z nami?
-Oczy mu się świeciły? – podrapał się po głowie z głośnym śmiechem – Czy wy kobiety naprawdę widzicie takie rzeczy? Jak dla mnie..
-Higgins, czego ja się po tobie spodziewałam..
-Żartuje Jessie, ostatni raz widziałem go takiego przy Natalie – zamyślił się patrząc przed siebie.
-Natalie? Kim jest Natalie?
-Była.. Natalie.. Natalie zginęła w wypadku samochodowym. Pamiętam, że przy niej Nate był szczęśliwy, zawsze śmialiśmy się z tego, że dobrali się imionami. Nie widzieli świata poza sobą.. – wspomnienia odżyły.

-O której umówiłeś się z Natalie?
Blondyn spojrzał na zegarek i przeklął siarczyście. Potrząsnął nim kilkakrotnie. Wskazówki zatrzymały się i ani im się śniło ruszyć, ku niezadowoleniu chłopaka.
-Która jest godzina?
-Parę minut po piątej.
-Cholera, cholera, cholera. Natalie mnie zabije. Obiecałem chociaż raz się nie spóźnić.
-Idę w tamtym kierunku, mogę cię wytłumaczyć – Taylor zaśmiał się, widząc błagalny wzrok przyjaciela.
-Dzięki. Dziwne, bo Natalie cię lubi i tylko ty możesz ją udobruchać.
-Wiem, wiem, laski za mną szaleją.
Nate szturchnął go w ramię i ze śmiechem, szybkim krokiem ruszyli w stronę umówionego miejsca. Dochodząc słyszeli syrenę ambulansu nadjeżdżającego z tyłu i skręcającego zaraz w ulicę obok nich. Widzieli ludzi biegnących w tym samym kierunku. Sam nie wiedział, co podkusiło Nate, ale puścił się pędem w stronę tłumu gapiów. Gdy wreszcie Taylor, przepchał się przez mur ciekawskich, ujrzał coś czego nie zapomni do końca życia. Ujrzał Natalie. Zakrwawioną, którą lekarze wnosili do karetki, a między nimi Nate’a. Potem dopiero dowiedział się gdzie ją zawieźli.


-Zmarła w karetce, a Nate to widział. Musiał to widzieć. Musiał widzieć ich walkę o jej życie. Nate się załamał, stracił chęć życia, pił, ćpał, robił wszystko by do niej dołączyć. Powoli, tak by jak najwięcej go bolało. Cały czas usilnie wmawiał sobie, że to jego wina, że gdyby był na czas ona nie przechodziłaby przez ulicę.. walczył ze sobą półtora roku.. wreszcie zebrał się w sobie, skończył szkołę i zaczął studia. Sport najwidoczniej dał mu powód do życia..
Zamilkł. Wszystko co miał w tej sprawie do powiedzenia, chyba już powiedział. Nie czuł się tak, jakby zdradzał przyjaciela opowiadając jego historię. W końcu nie było to żadną tajemnicą. Dawno nie wspominał Natalie i sam nie wiedział dlaczego akurat dzisiaj to zrobił. Może pojawienie się Zory, może
-Nie wiedziałam.. nie wyglądał na chłopaka, który przeżył jakąś tragedię..
-Sama doskonale wiesz, że uczucia można maskować.
-Wiem.. – upiła łyk kawy – ..nigdy nie pytałam o waszą przyjaźń..
-Z Nate’m znamy się od małego, mieszkał w sąsiedztwie. Ale tak naprawdę poznałem go dopiero po wypadku, po tym jak się podniósł. Do austin wraca tylko w rocznicę śmierci Natalie.. przepraszam, miałaś taki cudowny humor a tymi wspomnieniami to spieprzyłem – skrzywił się spoglądając w jej kierunku.
-Przestań gadać głupoty. Tym bardziej teraz im kibicuje.
-Ja też.. uwierz mi, że ja też..